Sowieckie czołgi na ulicach Berlina
W wyniku II wojny Niemcy zostały podzielone na cztery strefy okupacyjne. Wobec fiaska idei tworzenia zjednoczonych, federacyjnych Niemiec – z połączenia strefy amerykańskiej, brytyjskiej oraz francuskiej – powstała, we wrześniu 1949, Republika Federalna Niemiec, a miesiąc później – z sowieckiej strefy okupacyjnej – Niemiecka Republika Demokratyczna. Władzę w państwie wschodnioniemieckim sprawowała – pod pełną kontrolą Związku Radzieckiego, wzmocnioną obecnością na terenie NRD licznych sowieckich jednostek – partia komunistyczna, pod nazwą Socjalistyczna Partia Jedności Niemiec (SED).
Po śmierci Stalina (5 marca 1953) władze sowieckie – z obawy przed wybuchem dotychczas tłumionych konfliktów – zaleciły państwom satelickim korektę planów gospodarczych, w celu poprawy warunków życia społeczeństw. Biuro Polityczne SED wykonywało zalecenie wprowadzenia „nowego kursu” w sposób prowokacyjnie niekonsekwentny, między innymi nie wycofując się z ogłoszonego z końcem maja 1953 podniesienia norm wydajności pracy. (Red.)
Pod koniec pierwszego tygodnia czerwca 1953 zawołał mnie do swojego gabinetu [pierwszy sekretarz berlińskiego okręgu SED] Hans Jendretzky i z uszczęśliwionym obliczem powiedział: „Heinz, mam dobrą wiadomość, najlepszą na świecie. Dopięliśmy swego. Zaczynamy zupełnie od nowa – i to ze względu na całe Niemcy.
To jest największy zwrot w historii partii. [Ambasador sowiecki Władimir] Siemionow przywiózł go stamtąd. W Biurze Politycznym decyzja już zapadła”.
[...] Biuro Polityczne miało otrzymać zlecenie, by w ciągu tygodnia na podstawie zwięzłej dyrektywy sowieckiej wypracować „nową linię”. [...] Walter Ulbricht jest już tylko formalnie sekretarzem generalnym partii, faktycznie odebrano mu kierownictwo.
To było nie do pojęcia... [...] Droga dla pokojowych, demokratycznych przeobrażeń w NRD, a przez to do zjednoczenia – wydawała się wolna. Dotychczasowy reżim miałby być etapami osłabiany i w końcu całkowicie przezwyciężony z pomocą wolnych wyborów parlamentarnych. Panowanie SED zostałoby zdemontowane, a nie obalone, terror zlikwidowany, tajna policja rozwiązana i w ten sposób uniknęłoby się eksplozji o nieobliczalnych następstwach.
[...] Wprowadzenie „nowego kursu” w życie było małodusznie opóźnione, sabotowane przez administrację, wreszcie „nowy kurs” został narzucony masom w dawny, stalinowski sposób. Zadekretowano go w ramach tajnej polityki Biura Politycznego. [...] „Nowy kurs” pojawił się na widowni w sposób, który świadczył o takiej pogardzie dla mas, takim jałowo-biurokratycznym traktowaniu władzy, takich metodach manipulowania ludźmi, jakie były typowe dla starego kursu. [...]
Nocą zwołano nadzwyczajne posiedzenie sekretariatu berlińskiego SED, które rozpoczęło się rankiem 7 czerwca. Hans Jendretzky podał do wiadomości część informacji, które wcześniej ujawnił mnie. [...] Potem poinformował, że Moskwa jest w najwyższym stopniu zainteresowana szybkim urzeczywistnieniem „nowego kursu”. Inicjatywa wyszła wyraźnie stamtąd.
[...] Upłynęły dalsze trzy dni. Ciągle jeszcze nie nastąpiła żadna zmiana w polityce partii. Biuro Polityczne obradowało bez przerwy. O terminie mającego rzekomo nastąpić posiedzenia KC nadal nie było nic słychać. [...] „Nowy kurs” nie został ani wypracowany, ani poddany pod dyskusję i uchwalony na forum partyjnym. Tylko Plenum KC – wedle statutu partii najwyższe gremium partyjne między zjazdami – było upoważnione do proklamowania tak zasadniczego zwrotu w polityce. Ściśle biorąc, dla tak decydującej zmiany kursu potrzebny był nawet nadzwyczajny zjazd partii. Zamiast tego „nowy kurs” został podany do publicznej wiadomości nagle i bez komentarza, jak grom z jasnego nieba. W „Neues Deutschland” ukazał się 11 czerwca skromny Komunikat Biura Politycznego Komitetu Centralnego SED z dnia 9 czerwca 1953. To było wszystko.
[...] Przyznawano się do popełnienia poważnych błędów i oznajmiano korektę całej polityki wobec warstw średnich i Kościoła. Obiecywano praworządność; cofnięta została decyzja zlikwidowania tygodniowych biletów ulgowych dla robotników. Ogólnoniemiecka koncepcja „nowego kursu” została zarysowana w głównym zdaniu, iż postanowienia politbiura powinny „ułatwić ustanowienie jedności Niemiec” drogą „zbliżenia obu części Niemiec”. [...]
Następnego dnia, w piątek, 12 czerwca, „Neues Deutschland” na stronie tytułowej znowu przytoczyła przykłady „dobrowolnego” podwyższenia norm, nawet o 20–40 procent. Zamiast odwołać 10-procentowy wzrost norm, popędzono funkcjonariuszy partyjnych i związkowych do jeszcze większego ich podniesienia. Nadal brak było jakiegokolwiek komentarza do poprzedniego komunikatu. Również bez komentarza ogłoszony został komunikat rządowy i trzy rozporządzenia rządu, w myśl których wycofano się z planu pięcioletniego, odgwizdano forsowanie przemysłu ciężkiego i w precyzyjnym wyszczególnieniu odwołano dokuczliwe ekonomiczne zarządzenia rządu i represje z poprzedniego okresu. Pozostało tylko podwyższenie norm...
Telefon na moim biurku dzwonił bez przerwy. Funkcjonariusze partyjni z wielkich zakładów pracy Berlina Wschodniego zwracali się o pomoc do kierownictwa okręgowego. Tonęli w powodzi pytań, nie potrafili wyjaśnić tego, co zaszło. Brzmi to groteskowo, ale wielu z nich uważało numer „Neues Deutschland”, który zawierał tajemniczy komunikat Biura, za „zachodnie fałszerstwo” – byli przecież nastawiani, by wszędzie wietrzyć „ciemne machinacje wroga klasowego”.
Powyższy tekst, a także wiele innych, znajdziecie Państwo w najnowszym numerze kwartalnika „Karta”:
Zadzwoniłem do [członka KC SED] Hermanna Axena, powiadamiając go o bezradności partii w zakładach. Axen impertynencko wsiadł na mnie z góry: „Dlaczego chcesz w to wpakować KC? Cofasz się przed sekretarzami partyjnymi, zamiast nimi kierować. Komunikat Biura zawiera wszystkie odpowiedzi. Mówi sam za siebie. Trzeba wezwać robotników, żeby go uważnie przeczytali – nie wymaga on żadnego komentarza”.
Wkrótce potem Axen sam do mnie zadzwonił.
– Rozmawiałem z Walterem Ulbrichtem. Jest tak, jak ma być i koniec. Żadnego komentarza. Ale jest też coś innego. Jako okręgowy sekretarz do spraw agitacji odpowiadasz za to, żeby natychmiast we wszystkich rejonach zniknęły wszystkie transparenty i hasła, które nawiązują do uchwał II Konferencji Partyjnej. Niepostrzeżenie musi zniknąć wszystko, co wzywa do „budowy socjalizmu”, co w ogóle zawiera słowo „socjalizm”. Musisz natychmiast nawiązać łączność z kierownictwami rejonowymi i polecić, co trzeba. To jest zarządzenie wewnętrzne, którego w żadnym wypadku nie wolno podawać do publicznej wiadomości.
– Czy usunięcie tych haseł też ma nastąpić bez komentarza? – zapytałem.
– Ma się rozumieć – odpowiedział Axen.
Tylko że wedle ówczesnego fatalnego zwyczaju hasła te tysiącami oblepiały fasady domów, płoty, mosty, mury i wewnętrzne ściany zakładów pracy. Ich nagłe usunięcie było wielką akcją. Tak więc owa „nierzucająca się w oczy” likwidacja „socjalizmu” stała się błyskawicznie powszechnie wiadoma i zwiększyła niepokój mas. Zaś wśród członków partii wzmagało się poczucie kompletnej dezorientacji.
Robotnicy nie łamali sobie głowy, nie przeprowadzali skomplikowanych analiz. Swoje zdanie ujmowali w dwóch słowach, które im podsuwała zachodnia interpretacja ostatnich wydarzeń: SED splajtowała.
Przy takim sabotażowym starcie „nowego kursu” trudno było zresztą o inne wrażenie. Znacznie groźniejsza w skutkach była inna interpretacja: SED zbankrutowała i musi spuścić z tonu – ale tylko wobec kapitalistów. Przedsiębiorcom, zamożnym chłopom, handlowcom „smaruje się tyłek miodem” – my, robotnicy, odchodzimy z kwitkiem, bo podwyższone normy pozostają. Żądamy natychmiastowego cofnięcia podwyżki norm! Nie podejmujemy żadnych zobowiązań z okazji 30 czerwca, na 60. urodziny Waltera Ulbrichta, któremu tę podwyżkę zawdzięczamy. „Szpicbródka” musi odejść.
[...] Wieczorem w poniedziałek, 15 czerwca, u Bruno Bauma z wydziału ekonomicznego kierownictwa okręgowego zjawiła się podenerwowana sekretarka Otto Grotewohla. Przedłożyła list, który do Grotewohla, ówczesnego premiera NRD, napisali robotnicy z budowy nowego szpitala Friedrichshain. Przypadkiem byłem tam obecny. W liście, który miał stać się dokumentem historycznym, robotnicy domagali się od rządu natychmiastowego cofnięcia podwyżki norm. „Nowy kurs” – tak argumentowano – przyniósł coś jedynie kapitalistom, ale nie robotnikom. Na wtorkowe popołudnie, 16 czerwca, zapowiadano delegację robotników budowlanych, która chce na miejscu uzyskać decyzję premiera. Na wypadek odpowiedzi negatywnej – grożono strajkiem.
[...] Bruno Baum, emanując spokojem i pewnością siebie, a może udając, ogłosił salomonowy wyrok: tylko nie dać się zastraszyć. Otto nie powinien patrzeć na sytuację w Berlinie przez „okulary NRD”. Wprawdzie na „prowincji” było w ostatnich dniach około sześćdziesięciu strajków, a więźniów politycznych uwolnionych na podstawie „nowego kursu” przyjmowano entuzjastycznie, ale w Berlinie Wschodnim jest całkiem spokojnie. Tu kierownictwo nie dało się „rozmiękczyć” i nadal nie ma się czego bać, „jak długo nie zmiękniemy i nie wpadniemy w panikę”.
[...] We wtorek partyjni agitatorzy, którzy mieli politycznie „oświecić” robotników budowlanych z alei Stalina i przestrzec ich przed „nieprzemyślanymi” działaniami, wrócili od razu rano w popłochu. Budowlani chcieli towarzyszyć delegacji udającej się do siedziby rządu, by w ten sposób nadać swoim postulatom większą wagę.
Tego ranka w „Tribüne”, organie państwowych związków zawodowych, ukazał się na polecenie Ulbrichta prowokacyjny artykuł Otto Lehmanna. Z naciskiem zaznaczał on, że „nowy kurs” w żadnym razie nie podaje w wątpliwość podwyższenia norm. Wręcz przeciwnie, jest ono „w całej rozciągłości słuszne” i dlatego ma być „przeprowadzone z całą stanowczością”. Jako termin wprowadzenia w życie nowych norm został znowu wymieniony 30 czerwca, dzień urodzin Ulbrichta. [...] Tępy i prymitywny elaborat w „Tribüne” miast uspokoić nastroje, dolał jedynie oliwy do ognia.
Nim jeszcze wyruszył demonstracyjny pochód z budowy szpitala Friedrichshain, już do osiemdziesięciu tamtejszych robotników przyłączyli się koledzy z sąsiednich budów. Zaklęcia agitatorów odbijały się jak groch od ściany. [...] „Tak to wygląda wszędzie, w całej alei Stalina, na wszystkich budowach” – jąkali wystraszeni agitatorzy. „Będzie olbrzymia demonstracja. Musicie zaraz coś zrobić.”
Powyższy tekst, a także wiele innych, znajdziecie Państwo w najnowszym numerze kwartalnika „Karta”:
[...] Już o 8.30 zawołał mnie do siebie Bruno Baum. Zastałem u niego [sekretarza SED w Erfurcie] Hansa Kieferta. Baum był śmiertelnie blady. Wydarzenia, które właśnie nabrzmiewały, przerastały tych ludzi niczym żywiołowe zjawiska przyrody... [...] Obaj byli tak skonsternowani, że nabrałem odwagi. Powiedziałem jasno i wyraźnie:
– Teraz pozostaje tylko jedno: Biuro musi natychmiast odwołać decyzję o podwyżce norm. Wszystko inne oznacza wojnę domową, a może w ogóle wojnę. Jadę na posiedzenie Biura i postawię wniosek. Całkiem oficjalnie. Czy mam mówić tylko we własnym imieniu, czy także w waszym?
– Bezwarunkowo i w moim – powiedział Kiefert, jakby mu ulżyło.
Bruno Baum warknął:
– Tak, teraz ja też nie widzę żadnej innej możliwości.
Poleciłem wywołać Hansa Jendretzkiego z posiedzenia Biura. Przyszedł natychmiast w towarzystwie [członka KC SED i redaktora naczelnego „Neues Deutschland”] Rudolfa Herrnstadta. Wysłuchali wiadomości o tym, co się wydarzyło, i z miejsca oświadczyli, że są gotowi postawić wniosek.
– A więc uważasz, że trzeba poprzeć żądania robotników, że są one usprawiedliwione? – zapytał jeszcze Herrnstadt.
– Bezwzględnie trzeba, już dawno powinno się było to zrobić. [...]
Przez wiele godzin siedziałem w korytarzu i czekałem na decyzję. Czas dłużył mi się bez końca. [...] Raz z sali posiedzeń wyszedł Siemionow, wywołany przez sowieckich oficerów. Kazał, by mu podali informację – i zaraz znowu zniknął za podwójnymi drzwiami. Potem pojawił się Ulbricht w towarzystwie Hansa Jendretzkiego. Na swój wyniosły, zimny sposób był jednak widocznie wzburzony. Oznajmił:
– Biuro Polityczne zgodziło się z wnioskiem kierownictwa okręgowego. Odpowiednie oświadczenie idzie natychmiast przez rozgłośnię.
Udzielił Baumowi instrukcji, by „zatrzymać i rozwiązać” demonstrację. Wystarczy zakomunikować jej decyzję kierownictwa partii. To polecenie było nierealne. Poza tym postanowienia Biura wcale nie ogłoszono „natychmiast”. Zanim to nastąpiło, upłynęły dalsze cenne godziny. W dodatku zostało ono opublikowane w formie zawierającej tyle zastrzeżeń, że nie osiągnęło zamierzonego efektu. To, co ogłoszono, brzmiało niewiarygodnie, nawet oszukańczo, jakby podyktowane było tylko przez strach.
Kiedy razem z Baumem dotarłem do miejsca demonstracji, doszła ona już do Alexanderplatz w centrum Berlina Wschodniego. Rozrosła się do wielu tysięcy ludzi. Stale dołączali się do niej ludzie z przyległych zakładów pracy, ze sklepów, placówek administracyjnych, a także przechodnie. Właśnie dlatego posuwała się naprzód bardzo powoli, ale z nieomylną stałością i siłą żywiołu.
Pochód miał swoją wewnętrzną naturalną dyscyplinę. To nie był tępy porządek zwykłych przymusowych demonstracji. Kiedy tak wzbierał, było w nim głuche wrzenie i jakaś pobudzająca, wstrząsająca stanowczość. Rozlegały się tylko pojedyncze okrzyki. Właśnie ów aktywny spokój był tym, co sprawiało, że demonstranci wydawali się tacy groźni. Okrzyki kierowały się przeciw łupieżczym normom, przeciw partii i rządowi, przede wszystkim jednak przeciw Ulbrichtowi. „Chcemy być wolnymi ludźmi, a nie niewolnikami” – słychać było ciągle. A „wolne wybory” były na razie jedynym żądaniem pozytywnym.
Pomiędzy demonstrującymi robotnikami, mieszkańcami domów, urzędnikami biurowymi i przechodniami spontanicznie i wybuchowo narastała więź. Z okien domów czynszowych i budynków administracyjnych ludzie patrzyli, dawali znaki i wołali. Na ulicy zaczynało się wielkie zbratanie.
Powyższy tekst, a także wiele innych, znajdziecie Państwo w najnowszym numerze kwartalnika „Karta”:
„Do rządu, na Leipziger Straße” – było hasłem, które rozlegało się ze wszystkich stron. Policjanci kierujący ruchem stali speszeni i bezradni, oblewały ich fale ludzi, którzy sami jeszcze nie wierzyli, jeszcze nie pojmowali, co się tu dokonuje. Demonstracja rosła w oczach, przeradzając się w powszechne powstanie.
[...] Ledwie spotkaliśmy się z pochodem na Alexanderplatz, kiedy Baum skapitulował przed zadaniem, jakie mu wyznaczył Ulbricht. Baum znał się przecież na akcjach robotniczych i to, co zobaczył, wystarczyło, by pojąć, że tu nie chodzi już o demonstrację lokalną, którą można „rozwiązać”. Proces stał się nieodwracalny; powstawał lud. Już nie można go było opanować improwizowanym przemówieniem, ani łudzącym, ani grożącym. Odmówił więc przemawiania do demonstrantów. Jak zresztą mógłby zatrzymać ten napierający do przodu tłum, którego istotą był ruch? [...]
– Tu już nic nie mogę zrobić – powiedział Baum. – Muszę wracać do kierownictwa okręgowego, żeby przynajmniej tam był ktoś, kto kieruje. [...]
„Prowodyrzy” i „wodzireje” demonstracji już nie panowali nad sytuacją; akcja, którą prowadzili, w ciągu godzin, nawet minut, przerosła swoje pierwotne cele. Moje oświadczenie, że podwyżka norm została przez Biuro Polityczne cofnięta, nie przyniosło żadnego efektu. „Chcemy to usłyszeć od rządu, od Ulbrichta” – brzmiała odpowiedź. [...]
Moje oświadczenie rozniosło się szybko wśród uczestników pochodu. Ale miało skutek odwrotny do tego, jakiego spodziewał się Ulbricht. Demonstranci nie rozeszli się do domów, lecz jeszcze bardziej zdecydowanie kroczyli ku swemu celowi. Ich poczucie siły wzrosło. Pierwszy wielki sukces demonstracji strajkowej został wywalczony.
Pochód płynął dalej nieprzerwanie, przez historyczny Lustgarten, który teraz nazywał się placem Marksa–Engelsa, przez całą szerokość Unter den Linden, przez Friedrichstraße i Leipziger Straße, aż do placu przed budynkiem rządowym.
Robotniczy rząd zaryglował się pospiesznie przed swoimi robotnikami. Wstępu broniły żelazne kraty. Chóralnie wzywano Waltera Ulbrichta i Otto Grotewohla, żeby się pojawili i zdali sprawę przed robotnikami. Ale balkon i okna pozostawały puste. Ponieważ towarzyszyłem pochodowi na jego czele, przywódcy demonstracji znali mnie i pomogli mi się wspiąć na siodełko roweru. Podtrzymali mnie, a ja przemówiłem.
– Podwyżka norm została przez partię cofnięta ze skutkiem natychmiastowym – powiedziałem. – To jest pierwsze wielkie osiągnięcie. Ale teraz trzeba iść za ciosem. Teraz najważniejszy jest wybór komitetów robotniczych, aby zapewnić demokratyczną podstawę i przedstawicielstwo interesów w zakładach pracy. „Nowy kurs” musi doprowadzić do zjednoczenia i wolnych wyborów. W odpowiedzi więcej było krzyków niedowierzania niż aprobaty. „A kto ty właściwie jesteś?” – „Prawdę mówisz?” – „Ulbricht, Grotewohl powinni nam to powiedzieć.” [...]
Potem zabrało głos kilku demonstrantów. Też mówili w próżnię. Drzwi i okna budynku Urzędu Rady Ministrów pozostawały zamknięte. Partia i rząd były nieme. Tylko minister [przemysłu ciężkiego] Fritz Selbmann odważył się rozmawiać z robotnikami. Na próżno. Demonstranci nie dali mu dojść do słowa. [...]
Stopniowo zbiorowisko ludzkie topniało. Tymczasem między robotników wmieszali się funkcjonariusze SED z okolicznych budynków administracyjnych. Ale prawie nie dyskutowali. Zdumieni słuchali dziwnej wieści, że podwyżka norm, którą aż do tego momentu musieli propagować, została zaniechana. Kiedy później wiadomość tę potwierdziła rozgłośnia wschodnioberlińska, funkcjonariusze partyjni, zwłaszcza zakładowi, poczuli się wystrychnięci na dudka i zdezawuowani wobec załóg tym półodwrotem swoich przywódców. Przecież nawet po „nowym kursie” musieli zaciekle bronić norm.
Powyższy tekst, a także wiele innych, znajdziecie Państwo w najnowszym numerze kwartalnika „Karta”:
Gdy wczesnym popołudniem 16 czerwca znowu przyszedłem do siedziby kierownictwa okręgowego, otrzymaliśmy w Sekretariacie znamienną informację. Wcześnie rano, gdy w alei Stalina formował się do wymarszu początkowo mały jeszcze pochód, który nie dał się zatrzymać przez partyjnych agitatorów, szef policji ludowej Waldemar Schmidt poprosił sowieckie władze okupacyjne o specjalne zezwolenie. Policja ludowa miałaby rozwiązać pochód i aresztować „prowodyrów”. Ale wszelkich tego rodzaju kroków surowo mu zakazano, a „prowokacyjny” projekt odrzucono. Teraz czerwony ze złości Schmidt skarżył się na „miękkich w kolanach” przyjaciół. „Gdybyśmy – tak uważał – zadziałali natychmiast i przykryli akcję policyjną tłumem agitatorów, wówczas dawno już byłoby po wszystkim.” [...]
Na krótkim posiedzeniu Sekretariatu podjęto jedną jedyną decyzję: między jego członków rozdzielono najważniejsze i największe zakłady pracy. Następnego ranka każdy z nas miał na zebraniu załogi naświetlić pracownikom zakładu kwestię cofnięcia podwyżki norm oraz „nowy kurs”. Innych wniosków nie wyciągnięto.
[...] Nad naradą ciążyła przygniatająca atmosfera, by niczego nie widzieć i wszystko przemilczeć, a zaczęła się ni mniej, ni więcej tylko rewolucja. [...]
Kiedy rano przybyłem do przydzielonego mi wielkiego zakładu Bergmann-Borsig w Berlinie-Wilhelmsruh, nie pracował tam dosłownie nikt. Robotnicy dyskutowali, pozostając na swoich stanowiskach pracy lub gromadząc się w halach. Mężowie zaufania nawiązywali kontakty, chodzili od wydziału do wydziału, by doprowadzić do zebrania całej załogi. Krótko przedtem oddano do użytku tzw. dom kultury, z olbrzymią salą, która mogła pomieścić całą załogę.
Interesujące było moje spotkanie z sekretarzem komitetu zakładowego. Uważał, że w zakładzie „będzie spokój”. Ale o pracy nie ma co marzyć. Poleciłem mu zwołać przez megafony załogę do sali domu kultury. Kilka minut później w olbrzymim pomieszczeniu wrzało. [...]
– Dziś ten zakład stał się waszym zakładem, ale tym samym wy odpowiadacie za to, co się z nim stanie. Po pierwsze: niczego nie niszczyć. Po drugie: natychmiast wybrać komisję zakładową.
Propozycja została przyjęta bez dyskusji. Na przewodniczącego komisji zakładowej wybrano starszego, doświadczonego robotnika, socjaldemokratę. W dyskusji, która nastąpiła po wybraniu komisji zakładowej, przemawiało około dwudziestu robotników. Była to żywiołowa, namiętna rozprawa, historyczny obrachunek z reżimem. Wszystko to, co dotychczas nazbierało się, a nigdy nie zostało otwarcie wypowiedziane na zebraniach, teraz utorowało sobie drogę. Z własnych przeżyć, szorstkim, nieuczonym językiem wzburzonego człowieka, który odwołuje się do własnych, osobistych doświadczeń, przytaczano niezliczone, oburzające przykłady bezprawia. Wymieniano nazwiska kolegów, których aresztowano, skazywano, maltretowano, takich, o których ich bliscy nigdy już nie usłyszeli.
Przyjęto uchwałę, która upełnomocniła komisję zakładową do reprezentowania ekonomicznych i politycznych interesów załogi oraz do nawiązania kontaktu z podobnymi komisjami w innych zakładach. Jako główny cel polityczny wysunięto zjednoczenie Niemiec drogą wolnych wyborów.
Z niemieckiego przełożył Emil Ast
Heinz Brandt po wydarzeniach z czerwca 1953 został usunięty ze stanowiska. W 1958 roku uciekł do Niemiec Zachodnich, gdzie redagował pismo związku zawodowego. W czerwcu 1961 został uprowadzony przez Stasi do Berlina Wschodniego, oskarżony o szpiegostwo i w 1962 roku skazany na 13 lat więzienia. Protesty społeczności międzynarodowej doprowadziły do jego zwolnienia i pozwolenia na powrót do Niemiec Zachodnich w 1964 roku. W 1967 nakładem wydawnictwa Paula Lista w Monachium wydał wspomnienia Ein Traum, der nicht entführbar ist. Mein Weg zwischen Ost und West, z których fragmenty publikujemy. Mimo starań, nie udało się dotrzeć do autora przekładu opublikowanego w Bibliotece Kwartalnika Politycznego „Krytyka” (Warszawa 1988). Osoby mogące pomóc w ustaleniu autorstwa tłumaczenia prosimy o kontakt z Ośrodkiem „Karta”.