Śmierć Stanisława Pyjasa
Ten tekst jest fragmentem książki Cezarego Łazarewicza „Na Szewskiej. Sprawa Stanisława Pyjasa”.
Ze starych meldunków, zeznań, milicyjnych notatek, wycinków prasowych i rozmów próbuję odtworzyć to, co się wydarzyło 7 maja 1977 roku.
Sobota, 127. dzień roku; słońce wzeszło o 4.51, zajdzie o 20.13. Dzień był chłodny i pochmurny: zachmurzenie umiarkowane, wiatr słaby i umiarkowany, północno-zachodni, temperatura od 13°C do 16°C, w nocy od 3°C do 7°C (według krakowskiego biura prognoz Instytutu Meteorologii i Gospodarki Wodnej).
Londyn przygotowywał się do koncertu finałowego XXII konkursu Eurowizji (wygra go Marie Myriam z Francji), Warszawa do obchodów 32. rocznicy rozgromienia „hitlerowskiego faszyzmu” (zgodnie z rozkazem ministra obrony narodowej zostaną oddane 24 salwy armatnie), a Kraków do meczu Wisły z Szombierkami Bytom (Wisła wygra 3 : 1, a dwie bramki strzeli Zdzisław Kapka). Tego dnia rano o 6.57 z mieszkania na trzecim piętrze przy Szewskiej 7 wyszedł dwudziestoczteroletni inżynier Stanisław Pagacz, zatrudniony na stanowisku referenta krakowskiego Zakładu Opakowań Blaszanych. Gdy zszedł na dół, zobaczył chłopaka leżącego przy schodach. Mężczyzna był ubrany w niebieską marynarkę i ciemne spodnie. Leżał na brzuchu, z rękami wyciągniętymi wzdłuż tułowia, wciśnięty między ścianę a posadzkę. Pagacz chciał go wybudzić, ale ciało było bierne i bezwładne. Gdy zauważył zakrwawioną brodę, próbował wyczuć puls, a kiedy go nie znalazł, pobiegł do automatu telefonicznego pod Sukiennicami, by wezwać milicję.
Po latach pamiętał głównie nienaturalne ułożenie ciała.
„Położenie ciała S. Pyjasa wskazywało, że nie mógł on spaść ze schodów (…), gdyż niemożliwe jest, aby po takim upadku kończyny były tak równolegle, wzdłuż tułowia ułożone – pisał. – A ponadto ciało S. Pyjasa usytuowane było w takim miejscu, że nad jego głową przebiegał kolejny (prostopadły do ściany, wzdłuż której leżał) odcinek schodów w odległości około 40 cm od ich krawędzi. Oznacza to, że spadając musiałby on o coś zahaczyć, aby ciało jego zostało podrzucone i spadło właśnie pod ten odcinek schodów. Wówczas jednak na pewno nie leżałby tak, jak leżał”.
O 7.07 dyżurny Komendy Wojewódzkiej Milicji zapisał w książce zdarzeń zgłoszenie numer 8148: „W bramie budynku leży człowiek – nie daje znaku życia”. I wysłał na miejsce jednostkę 09 – czyli radiowóz z dwoma milicjantami, sierżantami Henrykiem Noszczykiem i Czesławem Żurkiem. To oni przekazali kolejny meldunek o wezwaniu karetki pogotowia. Zespół ratunkowy z ulicy Łazarza przyjechał o 7.15 w składzie: kierowca, sanitariusz, pielęgniarka i lekarka. Doktor Marianna Głogowska zapamiętała półmrok i wiszących na poręczach sąsiadów. Denat leżał na lewym boku pod ścianą, twarzą do posadzki. Kazała go obrócić. Wtedy zauważyła gęstą brodę sklejoną zakrzepłą krwią. Widziała też zapadniętą żuchwę, więc pomyślała, że być może została złamana. Nie zauważyła na ciele plam opadowych ani stężenia pośmiertnego. Denat miał zimne kończyny, ale korpus utrzymywał jeszcze ciepło, co świadczyło o tym, że zgon nastąpił nie tak dawno, najwyżej kilka godzin wcześniej. Dokładnej godziny śmierci nie potrafiła jednak wskazać. Tak jak przyczyny zgonu.
„Znaleziony w klatce schodowej bez oznak życia” – zapisała na skierowaniu do Zakładu Medycyny Sądowej.
Dopiero po odjeździe karetki sierżant Noszczyk przeszukał kieszenie denata. W górnej marynarki znalazł dowód osobisty, książeczkę wojskową i kartę biblioteczną. Poczytał i poszedł przekazać dyżurnemu kolejny meldunek. Dyżurny zapisał w książce interwencji, że NN z Szewskiej nazywa się „Tyjas Stanisław”.
Gdy na miejsce dotarł dwudziestoośmioletni inspektor Sylwester Wiśniewski z wydziału kryminalnego komendy dzielnicowej Kraków Śródmieście, ciało leżało na wznak i było przykryte papierem pakowym, który ktoś przyniósł z pobliskiej cukierni Kropka.
„Zwłoki ubrane są: w spodnie i kurtkę z materiału Teksas: koloru szaro-niebieskiego, koszulę: koloru żółtego, półbuty koloru brązowego, skarpety koloru niebieskiego. (…) Garderoba denata nie uszkodzona i nie nosi śladów, które mogłyby świadczyć o stoczonej bójce lub pobiciu” – zanotował Wiśniewski. – „[D]olne kończyny lekko rozchylone, stopy rozwarte na zewnątrz. Lewa górna kończyna odchylona jest od tułowia pod kątem prostym, lekko ugięta w stawie łokciowym, dłonią skierowana w kierunku ściany (…). Prawa ręka lekko odchylona od tułowia (…). Głowa potylicą spoczywa na posadzce. Twarz w okolicy brody, lewego policzka, lewego oczodołu, lewej skroni pokryta skrzepłą krwią. W okolicy głowy (…) widoczna jest plama koloru brunatnego o kształcie nieregularnym”.
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Cezarego Łazarewicza „Na Szewskiej. Sprawa Stanisława Pyjasa” bezpośrednio pod tym linkiem!
Około ósmej do zespołu śledczego dołączył dochodzeniowiec Jan Rusek i technik kryminalistyczny Zygmunt Supernak. Rusek zajął się przygotowaniem protokołu oględzin zwłok, a Supernak dokumentacją fotograficzną klatki schodowej i zmarłego. (To właśnie jego zdjęcia są od trzydziestu lat wykorzystywane w tysiącach publikacji poświęconych Stanisławowi Pyjasowi).
Sylwester Wiśniewski przemierzał kolejne piętra kamienicy, przepytując lokatorów, czy nie zauważyli w nocy czegoś niepokojącego.
Pod piątką na pierwszym piętrze mieszkała samotna emerytka Waleria Derewacz. Okno jej sypialni wychodziło na klatkę schodową, więc, jak twierdziła, słyszała każde skrzypnięcie schodów i każde kliknięcie włącznika światła na korytarzu. Ale tej akurat nocy nic nie wzbudziło jej niepokoju. Tylko o 2.45 (spojrzała wtedy na zegarek) obudził ją jakiś hałas. „Przypuszczałam, że coś się na klatce schodowej spadło, określam to jako upadek z wysokości – mógł to być tynk lub kawałek muru” – tak opisała ten dźwięk Wiśniewskiemu.
Pod numerem 6a, na drugim piętrze, mieszkał rencista Mieczysław Czubak. Usłyszał tej nocy coś dziwnego: ktoś nacisnął klamkę do jego mieszkania i uchylił lekko drzwi, aż stawiły opór. Szerzej nie mógł ich otworzyć, bo zabezpieczone były łańcuchem. Wtedy cicho je zamknął i się wycofał.
„Tak jakby pomylił drzwi” – powiedział Czubak i przyniósł Wiśniewskiemu płócienny, zielony chlebak, który znalazł rano pod drzwiami sąsiadki. Wiśniewski zajrzał do środka – zobaczył tam jakąś książkę, zeszyt z notatkami i plik zszytych kartek papieru, zatytułowany Konstytucja.
„Ale gdy znalazłem w torbie tą «konstytucję», to uznałem, że sprawą powinni zająć się mądrzejsi ode mnie” – zeznał w prokuraturze. Wywołał przez radiotelefon dyżurnego milicji i poprosił o wsparcie. Na Szewską przyjechali wtedy: prokurator Teresa Mąka z prokuratury Kraków Śródmieście, doktor Jan Kołodziej z Zakładu Medycyny Sądowej oraz mnóstwo milicjantów i esbeków.
Uwaga śledczych skupiła się na dwudziestopięcioletniej studentce geografii Barbarze Paneczko spod szóstki, córce emerytowanego majora milicji. Mieszkała sama, ale czasami odwiedzali ją koledzy ze studiów. Tak powiedzieli milicji jej sąsiedzi. I to pod jej drzwiami Czubak znalazł zielony chlebak tego chłopaka leżącego na dole.
O 8.50 zaczęło się pierwsze z dziesiątków przesłuchań Barbary. Milicjanci sprowadzili ją na parter i kazali rozpoznać denata. Przypomniała sobie, że miał na imię Stanisław, ale twierdziła, że nie zna nazwiska. Mówiła, że poznała go dwa lata wcześniej, kiedy przyszedł do jej mieszkania z Bronkiem Wildsteinem. (Wildsteina znała, bo uczyli się w tej samej klasie w liceum). Brodatego Stanisława widywała czasami na mieście w towarzystwie kolegi Wildsteina. Ale kiedyś przyszedł do niej wieczorem sam. Był mocno pijany i go spławiła. To było półtora roku temu. Potem już nigdy go nie widziała.
Ostatniej nocy nic nie słyszała, nic nie widziała. Uczyła się do późna, a potem zgasiła światło i zasnęła. Rano obudzili ją dobijający się do drzwi milicjanci. Wtedy dowiedziała się, że ktoś leży na dole.
Śledczy jej nie uwierzyli. Przypuszczali, że Pyjas mógł być w jej mieszkaniu, dlatego zarządzili przeszukanie. Żadnych śladów jego bytności tam nie znaleźli.
Podporucznik Jan Rusek szczegóły swojej wizyty na Szewskiej opisał w raporcie, który sporządził po powrocie na komisariat. To on pierwszy, jeszcze zanim pojawiły się wyniki sekcji zwłok, postawił tezę o upadku ze schodów. („Posiadał obrażenia głowy, które najprawdopodobniej powstały wskutek upadku z wysokości, tzn. ze schodów na beton”).
Żadnych wątpliwości nie miał też drugi z milicjantów wezwany na Szewską – Sylwester Wiśniewski. Przesłuchiwany w 2012 roku zeznał, że podczas oględzin klatki schodowej zwrócił uwagę na bardzo nisko osadzone poręcze przy schodach. Sięgały mu uda, więc sam bardzo ostrożnie poruszał się tam, żeby nie spaść. Ta niska poręcz i pozostawiony przy drzwiach na drugim piętrze chlebak ostatecznie przekonały go, że Pyjas mógł spaść z wysokości.
„[P]atrząc na zwłoki tego mężczyzny (…), byłem przekonany, że (…) zginął na skutek upadku ze schodów, choć nie można wykluczyć, że został wypchnięty” – dodał. Jeszcze tego samego dnia milicja wysłała do krakowskiego Zakładu Medycyny Sądowej plutonowego Kubasa, który dotarł tam w trakcie badania ciała i rozmawiał z przeprowadzającym sekcję doktorem Janem Kołodziejem. Po spotkaniu sporządził notatkę, w której napisał, czego się dowiedział: obrażenia nie były śmiertelne, Pyjas zmarł po godzinie z powodu zachłyśnięcia się krwią i miał w chwili śmierci 2,6 promila alkoholu we krwi.
„Na podstawie przeprowadzonej sekcji nasuwa się wniosek, że Pyjos [tak plutonowy zapisał nazwisko ofiary] doznał obrażeń na skutek uderzenia (nie wyklucza się działania osób trzecich) lub też upadku – utraty równowagi na skutek wypitego alkoholu” – zanotował Kubas.