Skąd się wzięli Jazydzi?
Jazydzi – zobacz też: Kurdystan – podzielony naród
Gdybyśmy któregoś dnia znaleźli się o świcie pod pewnym domem w jednym z kalifornijskich miast i popatrzyli w górę, z pewnością zobaczylibyśmy światło w oknie: to Mirza Ismail odmawia o tej porze swoje modlitwy, tak samo jak w południe i o zachodzie słońca. Świadkiem tego rytuału nie może być nikt z innowierców, a ponieważ w sąsiedztwie nie mieszka żaden z jego współwyznawców, modli się samotnie. Za każdym razem starannie się do tego przygotowuje. Obmywa ręce i twarz, a noszoną zawsze białą koszulę przewiązuje specjalną przepaską, zwaną pisztik. Pada na twarz zwrócony w stronę słońca i modli się do niepoznawalnego Boga w języku kurmandżi, mowie swojego narodu. „Nie ma boga oprócz Boga – mówią słowa modlitwy – a słońce jest światłością Boga”. Mirza modli się o pokój na świecie.
Jest oszczędnym w słowach Irakijczykiem o starannie przystrzyżonych szpakowatych wąsach, a ponieważ modli się o stałych porach dnia, znajomi często błędnie biorą go za muzułmanina. On zaś jest jazydą, wyznawcą ezoterycznej religii, która wykazuje pewne powierzchowne podobieństwa z islamem, lecz bardzo się od niego różni. Choć jego współwyznawcy są często uważani za Kurdów i posługują się tym samym językiem (kurmandżi) co ich kurdyjscy sąsiedzi, Mirza zapewnia, że stanowią odrębny naród. Są ich setki tysięcy w północnym Iraku, w niektórych częściach Syrii, Gruzji, Armenii i w północno-zachodnim Iranie. Jazydzi wierzą w reinkarnację, składają byki w ofierze i czczą anioła, który przybiera postać pawia. Tradycje zakazują im jedzenia sałaty i noszenia odzieży w kolorze niebieskim, mężczyźni muszą nosić wąsy, ale brody mają tylko nieliczni. Jazydzi od wieków są ofiarami oszczerstwa – bezpodstawnie oskarża się ich o kult diabła. Padli także ofiarą drugiego pod względem liczby zabitych ataku terrorystycznego w historii świata.
Mirza urodził się na wsi w regionie Sindżar w północno-zachodnim Iraku, na terenach dobrze nawodnionych, wśród wzgórz porośniętych dębowymi lasami. (Miejsce to leży daleko na północ od bagien mezopotamskich, gdzie mieszkają mandejczycy; obie wspólnoty wiedzą o swoim istnieniu, ale ich kontakt jest bardzo ograniczony). Przed wiekami region ten stanowił część imperium asyryjskiego, które pod względem kulturowym miało wiele wspólnego z Babilończykami, lecz później wielokrotnie przechodził z rąk do rąk, podbijany przez Babilon, Persję, Rzymian, Arabów i wreszcie Turków. Gdy Mirza był małym chłopcem, rząd Saddama Husajna przesiedlił jego rodzinę do miejscowości Al-Kahtanija. Saddam próbował poddać ściślejszej kontroli państwowej niepokorne prowincje północne, aby zdławić narastający bunt kurdyjskich separatystów, pragnących utworzyć własne państwo. Choć nie wszyscy jazydzi uważają się za Kurdów, Saddam wolał nie ryzykować. W tym sztucznie stworzonym osiedlu jazydów można było łatwo nadzorować, zwłaszcza że nie mając własnej ziemi, byli oni uzależnieni od państwowych dostaw żywności.
Mirza dorastał więc w Kahtaniji w jednym z prymitywnych, parterowych domków z cegły mułowej. Gdy w porze zimowej od czasu do czasu zdarzały się ulewy, woda kapała z sufitu. Ulice były brudne, nie było kanalizacji, ale za to istniały dobre szkoły, a jedyna przychodnia przynajmniej teoretycznie zapewniała darmowe leczenie, w najbliższym mieście zaś – wprawdzie dość odległym, lecz osiągalnym – znajdował się szpital. Każda rodzina miała przed domem ogródek, w którym uprawiano rośliny jadalne – rzodkiewkę, pomidory, bakłażany, a także słoneczniki ze względu na pestki. Ogródki przypominały mieszańcom Kahtaniji czasy, gdy żyli w swoich wioskach wśród wzgórz, zbierając obfite plony fig i oliwek. Mirza czasami powracał na wzgórza, aby się modlić w jazydzkich świątyniach o stromych dachach i podziwiać trudno dostępne święte groty, gdzie w minionych wiekach rodziny jazydów szukały schronienia przed prześladowaniami.
Jazydzi zachowują pamięć o 72 masakrach, jakich doświadczyli w ciągu stuleci. Zwłaszcza w XIX wieku kilkakrotnie dotykały ich prześladowania ze strony władz imperium osmańskiego, które ścigały ich jako heretyków – i to szczególnie dokuczliwych, gdyż uchylali się od służby wojskowej i nie płacili podatków. Prześladowcy nie mieli jednak łatwego zadania. Przed wprowadzeniem do użytku pojazdów mechanicznych nawet najprostsza droga do Sindżaru wymagała dnia marszu z najbliższego miasta. Jazydzi nie ustępowali osmańskim przeciwnikom – znając doskonale miejscowe wzgórza i groty, potrafili odeprzeć najeźdźców i łupili przejeżdżające karawany. Zmuszani do przyjęcia islamu, wracali do swoich praktyk religijnych, gdy tylko wrogowie się wycofali. Samowystarczalne rolnictwo pozwalało im przetrwać bez potrzeby liczenia na przychylność świata zewnętrznego.
Tekst jest fragmentem książki Gerarda Russella „Spadkobiercy zapomnianych królestw. W poszukiwaniu wymierających religii Bliskiego Wschodu”
Jazydzi i chrześcijanie przez wieki żyli obok siebie i w minionych stuleciach tworzyli wspólny front przeciwko muzułmańskim władcom. Zdarzało się, że przechodzili z jednej religii na drugą. Pewien jazyda doszedł nawet do przekonania, że w poprzednim wcieleniu był chrześcijańskim kapłanem. (Niedawno zdarzyło się, że pewien chrześcijanin w Niemczech zadzwonił do jazydki, aby przekonywać ją, że w poprzednim życiu był jej ojcem. Jazydzi jednak odnieśli się do tego sceptycznie). Jazydzi nie mają szczególnych oporów przed modlitwami w chrześcijańskich świątyniach, a czasami noszą krzyżyki – chociaż traktują je jak amulety, a nie znak wiary.
Kiedy Mirza miał cztery czy pięć lat, zabrano go wiele kilometrów na wschód do miejsca zwanego Lalisz. Jest to wioska w lesistej dolinie, niecałe 500 kilometrów od Bagdadu, składająca się ze starych kamiennych zabudowań. Jazydzi twierdzą, że to miejsce stanowi sam środek świata i od niego rozpoczął się akt stworzenia. W podziemiu jednego z budynków, niedostępnego dla innowierców, odziany w białą szatę szejch (jazydzi określają członków kasty kapłańskiej tym samym słowem co mandejczycy i muzułmanie) zanurzył Mirzę w świętym źródle Zemzem. Taki obrzęd, podobnie jak chrześcijański chrzest, odbywa się raz w życiu.
Mirza przyszedł na świat w rodzinie należącej do kasty szejchów. „Kiedy byłem małym chłopcem – opowiadał – wyjaśniono mi, co to znaczy być szejchem. To zaszczytne stanowisko; ludzie, którzy walczą ze sobą, muszą się pogodzić, kiedy szejch stanie pomiędzy nimi”. Szejchowie są jedną z szanowanych wśród jazydów grup pełniących funkcje religijne, obok umartwiających się fakirów, kawwalów (pieśniarzy) recytujących święte wersy, kocheków strzegących świątyni w Lalisz i pirsów, czyli niższej kasty kapłańskiej. Od szejchów tradycyjnie oczekiwano cudów i przewodnictwa duchowego. Jeden z ich rodów leczył choroby oczu śliną lub pyłem z grobowca swoich przodków; inny zaklinał węże. Szejchowie zawsze unikali pracy fizycznej i żyli z datków. Wspólnota jazydów tradycyjnie stroniła od czytania i pisania (tak samo jak starożytni Persowie), sto lat temu rodzina Mirzy wyróżniała się spośród innych szejchów znajomością pisma.
Rodzina Mirzy szczególną czcią darzy Meleka Szejcha Hassana, który według wierzeń jazydów jest istotą ponadludzką i wicekrólem aniołów, rządzącym gwiazdami i planetami. Jazydzi wierzą, że w pewnym okresie przyjął on ludzką postać jako szejch Hassan, a jego grób znajduje się w Lalisz. Zauważyłem, że Mirza zawsze połykał pierwszą sylabę imienia Hassan, mówiąc o nim „Szejch-san” lub „Szejch-sin”. Szejch oznacza „starszy”, być może również „pan”; w czasach babilońskich i asyryjskich zaś ludy zamieszkujące Sindżar i jego okolice otaczały kultem bóstwo Księżyca imieniem Sin. Postacią czczoną przez jazydów jest też Szejch Szams, noszący imię podobne do Szamasza, asyryjskiego boga Słońca. Podobieństwo nie ogranicza się do samego imienia, grobowiec Szejcha Szamsa jest ponadto miejscem, w którym jazydzi sprawują obrzęd, jaki przed tysiącami lat odprawiano ku czci Szamasza, składając w ofierze byka.
Ofiara ta ma zapewnić deszcz zimą i urodzaj wiosną, która po niej nadejdzie. Niedużego, lecz co najmniej rocznego byka wprowadza się na teren świątyni w Lalisz, a następnie mężczyźni z plemienia, które – jak daleko sięga ludzka pamięć – pełniło tę zaszczytną funkcję, przepędzają zwierzę do miejsca pochówku Szejcha Szamsa. Mężczyźni mają w rękach cienkie tyczki, którymi poganiają byka, podczas gdy inni dla uświetnienia obrzędu strzelają w powietrze z broni palnej. Gdy byk znajdzie się w sanktuarium Szejcha Szamsa, zostaje schwytany, a czekający tam kapłan szepcze mu do ucha rytualną formułę, po czym podcina mu gardło. Dalszy ciąg obrzędu opisują niemal dokładnie słowa eposu o Gilgameszu sprzed czterech tysięcy lat: „Jak ubili bykołaka, serce wyrwali, przed Szamaszem je położyli. Szamaszowi odstąpiwszy, pokłon oddali”. Nie tylko to jedno święto jest u jazydów związane ze słońcem. W grudniu po trzech dniach postu obchodzą oni Eid al-Sawm (święto postu). Wspominają wówczas pradawne czasy, gdy na niebie przestało się pojawiać słońce i dopiero po trzech dniach modłów i postów Bóg przywrócił je jazydom.
Jazydyzm, podobnie jak mandeizm, jest religią misteryjną. Jazydzcy kapłani, dalecy od tego, by rozgłaszać prawdy swojej wiary i przekonywać do niej innych, chcą je zachować w tajemnicy. Ponieważ Mirza należał do kasty szejchów, miał prawo je poznawać, jednak na taką wiedzę trzeba sobie zasłużyć. Musiał podjąć zobowiązanie, że będzie się ubierał zawsze całkowicie na biało oraz że zachowa post dwa razy w roku po czterdzieści dni, w tym czasie nie wychodząc z domu i nie jedząc nic przed zachodem słońca. Wówczas miał zyskać zdolność przewidywania przyszłości, ci zaś, którzy uczynili ten krok przed nim, mieli go nauczyć niepisanych świętych prawd swojej religii. Mirza powiedział mi, że niegdyś utrwalono je na piśmie, lecz rękopisy zrabowali zachodni uczeni, a wszystko, co pozostało, to skórzany zwój pokryty złotymi literami, dzięki któremu miał nadzieję poznać historię swoich współwyznawców. (W rzeczywistości rękopisy, które kiedyś zachodni uczeni uznali za księgi jazydów, okazały się falsyfikatami i dziś już wiadomo, że ich święte teksty były przekazywane wyłącznie ustnie. Tajemnice religii są więc dobrze strzeżone, nawet przed jej wyznawcami).
Do tej pory Mirza wiedział już, że pierwszym prorokiem był Abraham, a ostatnim Mahomet, ale ważniejsze od jakiegokolwiek proroka są dla jazydów cztery żywioły. Najpotężniejszy z nich jest ogień, Słońce zaś to główny pośrednik między ludźmi a niepoznawalnym Bogiem. „Jazydzi czczą Słońce, tak samo jak Asyryjczycy” – zauważył. Wiedział też, że jazydzi oczekują reinkarnacji – w postaci ludzkiej, a może zwierzęcej. (Wydawało mi się trochę dziwne, że Mirza nie ma co do tego pewności, ale wielu jazydów sprawia wrażenie, jakby życie po śmierci nie budziło ich ciekawości, a może też wolą nie ujawniać swoich wierzeń). Greckich filozofów uważają za proroków. Centralną postacią religii jazydów jest Anioł Paw, jak się przekonałem, gdy odwiedziłem Lalisz.