Sierpień ’80 w Gdyni
15 sierpnia 1980 r. strajkujących robotników Stoczni Gdańskiej poparły załogi kilku dużych przedsiębiorstw Wybrzeża Gdańskiego. Jednym z nich była Stocznia im. Komuny Paryskiej w Gdyni. W „Komunie” – największym zakładzie w mieście, strajk „rozkręcił” Andrzej Kołodziej. Pomogła mu w tym gotowość stoczniowców – jakby tylko czekali, aż ktoś rzuci hasło, by pójść za nim. Wielu zagadniętych przez niego rano tego dnia pracowników nie wychodziło już na statek i nie otwierało warsztatów.
Kierownictwo stoczni na próżno próbowało przeciwdziałać „anarchii”, a dyrektor Willy Fandrey zmobilizował niejako protestujących, kiedy na ich zaproszenie do rozmów odpowiedział, że „z gówniarzami rozmawiać nie będzie”. Wkrótce zmienił zdanie. Chciał się spotkać po południu, ale wtedy Kołodziej odpowiedział już, że „z dyrekcją rozmawiać nie chcemy, ale postulaty możemy wysunąć” i obwieścił zawiązanie strajku okupacyjnego. Podjął także ryzykowną i brzemienną w skutki decyzję o zajęciu zakładowych drukarni i radiowęzła. Od tego czasu miał w swoich rękach informację, która „szła” na zakład i poligrafię.
Najbardziej rozpoznawalna ulotka zatytułowana Mieszkańcy Trójmiasta! ukazała się w niebagatelnej liczbie 700 tys. egzemplarzy. Od 20 sierpnia działała poczta strajkowa przesyłająca wiadomości do adresatów w kraju, pieczętując tysiące kopert i kartek pocztowych. Udało się tego dokonać, pomimo że wgląd w pracę Wolnej Drukarni Stoczni Gdynia posiadali tajni współpracownicy SB „Robert” i „Rybak”, czyli Paweł Mikłasz. Pierwszy składał swoim mocodawcom raporty o wyposażeniu drukarni i jej pracownikach, o jej ochronie i powielanych materiałach. Sam nawet „drukował”: „Osobiście pomagałem drukować przy maszynie drukarskiej. W stosownej sytuacji wyjąłem sprężynkę przy kole zębatym podnośnika papieru i tym sposobem maszyna stała się częściowo niesprawna”.
Wyjęcie sprężynki z maszyny drukarskiej, którą potem naprawiono i która z powodzeniem pracowała do końca strajku, symbolicznie pokazywało, na co było stać tajnych współpracowników i ich „opiekunów” w czasie sierpniowych protestów w „Komunie”, w Gdyni i na całym Wybrzeżu Gdańskim. Nie tylko nie mieli oni wpływu na to, co się dzieje w zakładzie, ale jeszcze zmuszeni byli go pospiesznie opuszczać albo ukrywać się na jego terenie w obawie przed zdemaskowaniem. Inni funkcjonariusze mieli za zadanie rejestrować przebieg protestów i szukać „haków” na przywódców. Milicjanci z drogówki pod pozorem egzekwowania przepisów kodeksu drogowego utrudniali przemieszczanie się pojazdów z delegacjami strajkujących. Bez skutku. W sierpniu wszystkie te działania okazały się nieskuteczne.
W Zarządzie Portu Gdynia i Stoczni Remontowej „Nauta” strajk także rozpoczął się 15 sierpnia. Podobnie było w Zakładzie Autobusowo-Trolejbusowym przy al. Zwycięstwa w Redłowie, gdzie po porannym szczycie komunikacyjnym, gdy już było wiadomo, że „Komuna stoi”, wozy zjechały do zajezdni.
Trudny moment nastąpił w sobotę 16 sierpnia po godzinie 14, kiedy nadeszła wiadomość o zakończeniu protestu w Stoczni Gdańskiej. W szeregi strajkujących wkradły się chaos i niepewność. Sytuację uratował Andrzej Kołodziej, który objechał zakład, apelując o jedność i zaufanie. Do dramatycznych sporów między zwolennikami przyjęcia wysokiej podwyżki płac i zakończenia strajku a tymi, którzy wierzyli w solidarność ponadzakładową i doprowadzenie do powstania niezależnej organizacji, doszło w bazie WPK przy al. Zwycięstwa. Do gdyńskiej stoczni, traktowanej jako „Stocznia Gdańska w Gdyni”, przyjeżdżali wysłannicy gdyńskich przedsiębiorstw: Portu, „Nauty”, zakładu komunikacji, Zakładów Urządzeń Chłodniczych i Klimatyzacyjnych „Klimor” i innych, by tam powołać wspólny komitet strajkowy.
W Gdyni, podobnie jak w Gdańsku, nie było wiadomo, czy uda się odprawić dla protestujących niedzielne nabożeństwo. Jeszcze 17 sierpnia około godziny 10.00 rano na prośbę wojewody Jerzego Kołodziejskiego na plebanii parafii Najświętszego Serca Pana Jezusa zjawił się m.in. bp Lech Kaczmarek, apelując do proboszcza ks. Hilarego Jastaka, aby ten zrezygnował z wyjazdu do stoczni, a przynajmniej żeby nie wygłaszał tam kazania. Najlepiej jednak, żeby skłonił stoczniowców do rozejścia się i rozebrania ołtarza. Kapłan podziękował za dobre rady, a następnie w towarzystwie robotników udał się syrenką do Stoczni im. Komuny Paryskiej. Wspólnie z redemptorystami ks. Edwardem Rybą i ks. Janem Kwietniem przewodził religijnym zgromadzeniom w gdyńskiej stoczni i Porcie Gdynia. W innych przedsiębiorstwach, m.in. w Polskich Liniach Oceanicznych, msze oprawiali gdyńscy franciszkanie. Kapłani podtrzymywali zebranych na duchu, co było istotne ze względu na świeżą jeszcze pamięć masakry sprzed dziesięciu lat.
Sytuacja na Wybrzeżu musiała być poważna, bo w poniedziałek do protestu przystąpiła załoga wyjątkowego gdyńskiego zakładu – Stoczni Marynarki Wojennej im. Dąbrowszczaków. Dzień później, 19 sierpnia, w całym mieście strajkowało 29 przedsiębiorstw i około 85 tys. pracowników, co oznaczało, że „cała przemysłowa część Gdyni i portu została opanowana przez strajkujących”. Do rewolty pod egidą MKS przyłączyły się także: „Klimor”, Przedsiębiorstwo Transportowo-Sprzętowe Budownictwa „Transbud”, Zakłady Radiowe „Radmor”, Morska Obsługa Radiowa Statków (MORS), Przedsiębiorstwo Połowów Dalekomorskich i Usług Rybackich „Dalmor”, Zakłady Rybne, Przedsiębiorstwo Transportu Łączności nr 4, Gdyńskie Przedsiębiorstwo Taksówkowe, Przedsiębiorstwo Usług Remontowych Portów Morskich, Wytwórnia Aparatów Natryskowych, Oddział Towarowo-Osobowy PKS, „Polifarb” – Zakład w Gdyni, Fabryka Domów, Baza Sprzętu i Transportu Gdańskiego Przedsiębiorstwa Przemysłowo-Budowlanego w Gdyni, Gospodarstwo Transportowe Kombinatu Budowlanego w Gdyni, Przedsiębiorstwo Handlu Zagranicznego „Baltona”, Transocean, Przedsiębiorstwo Obrotu Spożywczego Towarami Importowanymi (POSTI), Teatr Muzyczny, Gospodarstwo Transportu Samochodowego Zakład Zaopatrzenia i Zakład Kontenerowy Polskich Linii Oceanicznych.
Oprócz władz lokalnych i SB przeciwko strajkującym wystąpiła również prasa wybrzeżowa. Dziennikarze akcentowali głównie szkody gospodarcze i utrudnienia dla mieszkańców, jakie niosły za sobą „przerwy w pracy”. Sytuacja rzeczywiście była poważna, bo 22 sierpnia na redzie obu portów stało ponad siedemdziesiąt statków. Ubolewano m.in. nad magazynami portowymi przepełnionymi towarami eksportowymi, na które oczekiwali zagraniczni odbiorcy, oraz statkami czekającymi na redach i w portach Gdańska i Gdyni na rozładunek. W ich ładowniach znajdowały się atrakcyjne i poszukiwane na rynku towary, w tym owoce cytrusowe, zboże, oleje jadalne, kakao i ropa naftowa.
Spore zamieszanie wywołał artykuł zamieszczony 18 sierpnia w „Wieczorze Wybrzeża”, który opowiadał o dwóch tysiącach stoczniowców przetrzymywanych wbrew swej woli, którzy, chcąc opuścić zakład, musieli wyłamać bramę. Autor wykorzystał pojedyncze przypadki zastraszania przeciwników akcji protestacyjnej, wyolbrzymiając je w celach czysto propagandowych. Oskarżył też stoczniowców o kradzież skrzynek na butelki z mlekiem wystawionych na ulicy w pobliżu stoczni.
Kołodziej nakazał opuszczenie zakładu m.in. dyrektorowi zakładu i I sekretarzowi Komitetu Zakładowego PZPR. Po kilku dniach wrócili na rozmowy z komitetem strajkowym w towarzystwie I sekretarza KW PZPR w Gdańsku Tadeusza Fiszbacha i innych przedstawicieli władz wojewódzkich. Kołodziej ogłosił, że jedynym reprezentantem protestujących załóg upoważnionym do rozmów jest Międzyzakładowy Komitet Strajkowy w Stoczni Gdańskiej. Wkrótce potem sam wyjechał do Gdańska i wszedł do Prezydium MKS. Od tej pory akcją protestacyjną w zakładzie kierowali m.in. Andrzej Kozicki i Tadeusz Pławiński.
Część gdyńskich załóg skorzystała z zaproszenia Tadeusza Pyki, który przybył na Wybrzeże na spotkanie z protestującymi. Wicepremier zdawał sobie sprawę z rozdźwięków między strajkującymi i w czasie obrad w kontrze do MKS odrzucał jakiekolwiek sugestie na tematy polityczne, w pełni zaś przyjmował wszystkie warunki ekonomiczne, obiecując m.in. wzrost płac i poprawę zaopatrzenia na rynku w mięso i inne artykuły spożywcze. Rozmowy miały być kontynuowane, ale Pykę odwołano.
Sytuację uspokoił dopiero przyjazd drugiego wicepremiera Mieczysława Jagielskiego. Pod naporem faktów – do protestu przyłączały się kolejne zakłady pracy – uznał MKS i 23 sierpnia rozpoczął ze strajkującymi negocjacje w Sali BHP Stoczni Gdańskiej. Musiał wziąć pod uwagę postulaty robotników i zrezygnować z oporu. Ostateczny sukces, jakim było podpisanie porozumienia gwarantującego powstanie Niezależnego Samorządnego Związku Zawodowego, nastąpił 31 sierpnia. Nie dałoby się go osiągnąć, gdyby nie wkład gdyńskich załóg i ich przywódców.