„Róża Sybiru” - polska arystokratka na zesłaniu

opublikowano: 2015-06-21, 18:15
wszelkie prawa zastrzeżone
Dwunastoletnia Józia pisała w grudniu 1832 roku do ojca: „Mama dla polepszenia zdrowia ma jechać do Karlsbadu, gdzie i ja mam jej towarzyszyć z osobami mnie nauczającymi...
reklama

...O ile mi miła będzie ta podróż jako zaspokajająca choć w części ciekawość moją, o tyle zasmuca mnie, że przez to widzę opóźnioną najpożądańszą i najmilszą dla mnie drogę do Tobolska”.

Herb Moszyńskich (aut. Tadeusz Gajl; CC BY-SA 3.0)

Józia nie wiedziała o tym, że na początku listopada matka wysłała do ojca list, w którym informowała go o swych nowych planach… małżeńskich! Trudno pisać o własnej zdradzie, nowej miłości, porzuceniu człowieka, którego jeszcze nie tak dawno zapewniała o swym przywiązaniu, a nawet miała jechać do niego na Sybir. Joanna napisała jednak taki list, prosząc o przebaczenie, zdając sobie sprawę, że Piotr nie zasłużył na taką zniewagę i niewdzięczność z jej strony. Miała poczucie winy, ale jednocześnie zaraz przeszła do spraw majątkowych, a Piotra, którego zwała „drogim przyjacielem”, zapewniała: „nowy związek, który chcę zawrzeć, nie wymierza ciosu w majątek, który jest mi powierzony. To powinno Ci dowieść szlachetnej bezinteresowności osoby, którą wybrałam”.

Któż więc był ową szlachetną, bezinteresowną osobą? Oczy zakochanej kobiety nie widziały jednak prawdy. Stanisław Jurjewicz, bo to on został wybrankiem Joanny, był karierowiczem, sprytnym intrygantem i człowiekiem pozbawionym zasad.

Wszystko zaczęło się w 1831 roku. Wówczas to oficer rosyjskich huzarów, Stanisław Jurjewicz, pochodzący ze zbiedniałej szlachty osiadłej na Litwie, zajechał do Dolska w celu zakupu koni. Tamtejsza stadnina, założona jeszcze przez Fryderyka Moszyńskiego, pełna była rasowych rumaków. Pałacowy dziedziniec posłużył jako ujeżdżalnia, gdzie piękny i młody huzar wypróbowywał konie. Scenie tej zaczęła przypatrywać się przez okno Joanna Moszyńska, a dołączyła do niej po chwili Wesołowska. Jeździec był śmiały, mógł się podobać, jeździł świetnie, co Moszyńska głośno zauważyła. Jurjewicz, widząc, że panie go obserwują, zaczął się popisywać umiejętnościami, co musiało chyba zrobić wrażenie. Popisy te miały jedynie zadowolić jego miłość własną i – jak wspomina Józefa – były „oczywiście bez żadnego planu, bo jakże wtedy nędznej oficerzynie mogło przyjść do głowy, że Hrabina Piotrowa Moszyńska, milionowa pani, patrząca na niego obojętnie jak na pierwszego lepszego skoczka, to przyszła jego żona”.

Czy wzrok osamotnionej od lat Joanny był naprawdę obojętny? Czy sprytna Wesołowska zauważyła w tym chwilowym zainteresowaniu hrabiny młodym huzarem coś więcej? Tak być mogło, skoro to właśnie guwernantka Józi, będąca blisko Joanny, zaproponowała, by zaprosić oficera na obiad do pałacu. Tak się wszystko zaczęło…

Wizyty były coraz częstsze, a piękny oficer komenderowany na zakup tak zwanych remontów, stawał się pomału stałym gościem na obiadach hrabiny Moszyńskiej. Co ciekawe, jak wspomina Józefa, Stanisław Jurjewicz i Wesołowska w krótkim czasie się porozumieli, mając wspólny cel – doprowadzenie do tego, by Joanna Moszyńska stała się panią Jurjewicz. Dla niego była to życiowa szansa – dysponowanie majątkiem, o którym pewnie nigdy mu się nawet nie śniło. Ona, bardziej wyrachowana, widziała tu i swoje korzyści. Wiedziała, że Moszyńska zamierza wyjechać z córką do Tobolska. Cóż wtedy stałoby się z guwernantką córki? Podróż na Syberię chyba nie była w planach Wesołowskiej, za to spokojne, dostatnie życie w pałacu, gdzie nowym panem byłby mężczyzna zawdzięczający jej protekcję, mogło być celem przebiegłej guwernantki.

reklama

Łagodna, apatyczna, łatwowierna Joanna otoczona intrygantami, sterowana przez osoby silniejsze, potrafiące z łatwością wywierać wpływ na innych, uległa pokusie. Pewnie się jeszcze wahała, bo gdy przyszła zgoda na podróż do Tobolska, Józia była uczona patriotycznych pieśni, by potem zaprezentować je stęsknionemu ojcu. Spakowano kufry, zaczęto powolne przygotowania do podróży, ale… wkrótce ich zaniechano. Sąsiedzi pomału zaczęli odwracać się od domu, gdzie nawet niewtajemniczonym rzucało się od razu w oczy, że to „Jurjewicz był panem”.

Józia chyba musiała dziwić się tym coraz częstszym wizytom oficera, ale przebiegła Wesołowska wytłumaczyła jej, że te wizyty są tak naprawdę dla niej – Jurjewicz czeka, aż Józia dorośnie, bo bardzo chce się z nią ożenić.

Wiele lat później wypadki te, opisane przez Józefę z Moszyńskich we wspomnieniach, posłużyły Jarosławowi Iwaszkiewiczowi jako kanwa do opowiadania Noc czerwcowa, które potem przerobił na dramat pod tym samym tytułem.

Powyższy tekst jest fragmentem książki: „Listy z Kresów. Opowieść o Józefie z Moszyńskich Szembekowej”

Magdalena Jastrzębska
„Listy z Kresów. Opowieść o Józefie z Moszyńskich Szembekowej”
cena:
35,00 zł
Podajemy sugerowaną cenę detaliczną z dnia dodania produktu do naszej bazy. Użyj przycisku, aby przejść do sklepu — tam poznasz aktualną cenę produktu. Szczęśliwie zwykle jest niższa.
Liczba stron:
256
Format:
A5 (145x205mm)
ISBN:
978-83-7565-411-0

W dramacie Iwaszkiewicz osadza akcję w 1827 roku, a „rzecz dzieje się w pałacu B.”. To oczywiście nawiązanie do posiadłości Moszyńskich w Berszadzie, gdyż w pewnym momencie jedna z bohaterek mówi: „Jak piękna jest nasza Berzada”.

Joanna to pierwowzór pani Eweliny, żony sybiraka – Piotra, Edmund – porucznik gwardyjskiego pułku, otrzymał cechy Jurjewicza, pani Wesołowska to u Iwaszkiewicza Florentyna, a Józefa nosi w sztuce imię Mary.

Edmund mówi o sobie z ironią: „Jakie znaczenie w tym wspaniałym domu może mieć mały pospolity oficerek, spełniający swoje sołdackie obowiązki”.

reklama

Grono osób, które chcą pchnąć Ewelinę w ramiona oficera, jest liczne. Marszałek dworu, ciotka rezydentka, dama do towarzystwa – wszyscy łączą się w jednej sprawie, której realizacji sprzyja krótka, gorąca czerwcowa noc. Intryganci wiedzą, że piękny oficer jest ich szansą, inaczej Ewelina wyjedzie do męża na Sybir. To właśnie Edmund „musi zatrzymać Ewelinę. Inaczej – przepadliśmy”.

Piotr Moszyński po otrzymaniu fatalnego listu od żony, w którym zawiadamiała go o rozpadzie ich związku (w myśl prawa rosyjskiego zesłaniec był „zmarły cywilnie”), odwlekał odpowiedź. Wreszcie odpisał pełen bólu, ale w sposób świadczący o jego ogromnej szlachetności, szczególnie w chwilach wielkiej próby: „Spodobało Ci się złamać serce, które do Ciebie należało, wydrzeć mu jego najsłodsze złudzenia (…) będąc dalekim od zadręczania Cię mymi wyrzutami, przyjmuję z chrześcijańską pokorą najcięższą próbę (…) wybaczam zło – jeśli choć trochę zasłużone – które mi czynisz”.

Wybiegając myślą w przyszłość i biorąc pod uwagę, że tak szybko zrodzona fascynacja Joanny może okazać się w konsekwencji uczuciową pomyłką, kończył list słowami: „Jeśli jednak kiedyś, a proszę Boga, żeby to od Ciebie odwrócił, będziesz nieszczęśliwą, zwróć się do mnie z całym zaufaniem, a ja – na ile honor i obowiązek mi to pozwolą – będę w Tobie widział jedynie matkę mojego dziecka”.

Joanna chciała zatrzymać córkę przy sobie, Piotr z kolei obawiał się złego wpływu na Józefę zgromadzonych wokół żony osób. Wyznaczył trzech opiekunów, którzy mieli mieć pieczę nad dorastającą, bajecznie bogatą jedynaczką, której majątek mógł stanowić dla wielu zbyt wielką pokusę. Opiekunami zostali: Władysław Branicki, Ludwik Sobański i Władysław Kołyszko. Ostatecznie Józia trafia pod opiekuńcze skrzydła żony Ludwika Sobańskiego – Róży z Łubieńskich.

Pochód na Sybir (aut. Artur Grottger)

Miał rację Piotr, powierzając swe jedyne dziecko w najlepsze ręce, jakie mogły na tamtą chwilę zaopiekować się panną Moszyńską. Józi wytłumaczono, że matka musi wyjechać, a ona przejdzie pod opiekę Róży Sobańskiej. Po jedynaczkę Piotra udał się Władysław Kołyszko, opiekun majątku Józi. Joanna wraz z Jurjewiczem i Józią przeniosła się z Dolska do Berszady. Przenosiny wymuszone zostały ostrą i nieprzyjazną reakcją sąsiadów na skandal, którym było oficjalne zamieszkanie oficera w majątku Moszyńskich, ich romans, a także wieść, że Joanna chce rozwodu z pozostającym na zesłaniu, a otoczonym powszechnym szacunkiem i sympatią Piotrem. Kołyszko wprawnym okiem ocenił to, co zastał w Berszadzie. Ponieważ Piotr musiał zadać mu w liście pytanie o rywala, Kołyszko odpisał: „pytasz mnie, kim jest ten Stanisław (…) To kreatura, która odważyła się wykorzystać słabość nieszczęśliwej i samotnej kobiety, pozbawionej innej podpory, poza swym nieszczęściem – to właśnie ów pan Jurjewicz”.

reklama

Archiwista Moszyńskich, Wojciech Miziewicz, w swych wspomnieniach kreśli charakterystyki osób związanych z rodziną. Joanna, którą darzył wyjątkową estymą i poważaniem, zajmuje sporo miejsca w jego zapiskach. Przed opuszczeniem Berszady (wraz z Jurjewiczem zamierzała odwiedzić jego rodziców w guberni witebskiej) matka Józi wzorem wielkich dam wynagrodziła za wierną służbę wiele osób. Miziewicz wymienia wśród nagrodzonych Turowicza, metra od muzyki, który otrzymał 3 tysiące rubli, Wesołowską, która otrzymała 6 tysięcy, poza tym wierne służące, które dostały posagi, a stangret i zaufany kucharz wyzwoleni zostali od poddaństwa. Wkrótce potem Joanna miała wyjechać do Witebska, gdyż „dom starych Państwa Jurjewiczów zdawał się być właściwym i cichym zakątkiem wytchnienia i odpoczynku” – pisał Miziewicz. Jurjewiczowie prowadzili dom po polsku, a ojciec Stanisława chadzał nawet w narodowym stroju, z kolei matka, skłonna do dewocji, zajmowała się domem może niezbyt wystawnym, ale zapewniającym wszystkie wygody. Czy Joanna rzeczywiście została gościnnie przyjęta w Witebsku? Czy w ogóle tam pojechała? Józefa wspominała, że stary Jurjewicz nie pochwalał postępku syna, miał zerwać z nim kontakty, wstydził się bowiem całej sytuacji, a nawet pisał przepraszające listy do Piotra.

Józia wyjechała wkrótce do posiadłości Sobańskich, do Ładyżyna. Dla córki Piotra otwierał się nowy rozdział życia. Róża z Łubieńskich Sobańska była postacią wyjątkową, otoczoną szacunkiem i ogólnym poważaniem ze względu na charakter, prawość i uczynność. Moszyński wiedział, że dzięki niej jego córka wejdzie w inny krąg. Może i intuicja podpowiadała mu, że Józia nie jest do końca szczęśliwa, a jej edukacja pozostawia wiele do życzenia.

Powyższy tekst jest fragmentem książki: „Listy z Kresów. Opowieść o Józefie z Moszyńskich Szembekowej”

Magdalena Jastrzębska
„Listy z Kresów. Opowieść o Józefie z Moszyńskich Szembekowej”
cena:
35,00 zł
Podajemy sugerowaną cenę detaliczną z dnia dodania produktu do naszej bazy. Użyj przycisku, aby przejść do sklepu — tam poznasz aktualną cenę produktu. Szczęśliwie zwykle jest niższa.
Liczba stron:
256
Format:
A5 (145x205mm)
ISBN:
978-83-7565-411-0

Wraz z Józią do Ładyżyna przyjechała też jej guwernantka Wesołowska. Tu jednak jej metody wychowawcze zostały od razu zauważone i właściwie ocenione. Wesołowska początkowo starała się izolować Józię od dzieci Sobańskiej, zabierała ją w najdalszy kąt parku i tam uczyła, jej zaborczość była tak widoczna, że Róża zwolniła ją wkrótce z posady. Wesołowska próbowała jeszcze być guwernantką, ale ostatecznie wróciła do Joanny Moszyńskiej, stając się jej nieodłączną towarzyszką. Z dawną wychowanką miała spotkać się dopiero kilka lat później, ale już w zupełnie odmiennej sytuacji…

Józia tymczasem zaczęła uczyć się razem z córkami Róży, często wyjeżdżały w odwiedziny do okolicznych rezydencji, m.in. do Wiśniowca Mniszchów czy pięknej Białej Cerkwi Branickich. Tam Moszyńska zaprzyjaźniła się z młodszą od siebie śliczną Kasią Branicką, w przyszłości Adamową Potocką.

reklama

Jak oceniała te lata pod czujnym okiem Róży Sobańskiej? Posłuchajmy jej wspomnień: „Kochana, pieszczona, ze zdumieniem przekonałam się, że mam serce, rozum, młodość, wdzięk, wesołość, którymi przyczynić się do szczęścia tej zacnej rodziny mi wolno”.

Józia, będąca wówczas w wieku, w którym kształtował się jej charakter i przekonania, u Sobańskich nabrała pewności siebie. Dotychczas najczęściej strofowana, pozbawiona prawdziwego zainteresowania i miłości, w Ładyżynie otwarła się na ludzi, zobaczyła szczęśliwy dom, otrzymała zrozumienie i szacunek.

Róża traktowała ją jak swoją trzecią córkę i tak – wedle wspomnień Józi – o niej mówiła. O bliskości tej Józefa pamiętała nawet wiele lat później, gdy już jako dojrzała kobieta korespondowała z Sobańską. Pisała wówczas do „Cioci kochanej, która dawniej mnie jako córkę do serca swego przytuliła”.

Moszyńską zafascynowała postać opiekunki, poświęciła jej zresztą sporo miejsca w swych wspomnieniach. Róża z Łubieńskich Sobańska była głową domu i rodziny. Józia pisała o niej: „duża, nieładna, w 30-tu latach nie mająca już wcale zębów, głos gruby, męski – pełna życia, chwytała od razu za serce ciepłem jakim ogrzewała wszystko i wszystkich”.

Żegnaj Europo! (aut. Aleksander Sochaczewski)

Róża rzeczywiście miała nieciekawą powierzchowność, co poświadczają jej wizerunki, ale za to wielki urok osobisty i dobroć charakteru. W pośmiertnym wspomnieniu o niej pisano: „obecną (…) była wszędzie, gdzie pociągało ją szlachetne uczucie, gdzie mogła nieść pomoc uciśnionym”.

Józia zobaczyła dobrą panią, która martwiła się o poddanych, zakładała w swych dobrach szpitale, ochronki, szwalnie dla biednych dziewcząt, które uczyły się tam zawodu. Róża, żona działacza Towarzystwa Patriotycznego, podobnie jak Piotr Moszyński zesłańca, stała się opiekunką Polaków na dalekiej Syberii. Miała dość siły, poczucia obowiązku, a przede wszystkim wielkiego uczucia do męża skazanego na pobyt w Permie, który był bramą na Syberię, by wyruszyć w daleką drogę. W liście do przyjaciółki Ksawery Grocholskiej tak pisała: „Wyznaję, iż wielkiej trzeba było z mojej strony śmiałości, żeby na takie przedsięwzięcie się odważyć, ale Pan Bóg ze swej strony większej jeszcze dał dowód łaskawości błogosławiąc i dopomagając tak skutecznie mym zamiarom”.

reklama

Czuła na ludzkie nieszczęście, świetna organizatorka zaczęła prawdziwą kampanię syberyjską. Miała dla wygnańców nie tylko dobre słowo i modlitwę, ale i pomagała finansowo, posyłając ogromne ilości potrzebnych rzeczy, ułatwiających codzienną egzystencję. Była to żywność, pieniądze, ale także polskie gazety i książki, tytoń, a nawet farby i ołówki… Jej dobroczynność na niespotykaną dotąd skalę była głośno omawiana i ceniona. Zyskała wśród zesłańców romantyczne miano „Róży Sybiru”. Do końca życia cieszyła się niesłabnącym autorytetem i poważaniem.

Warto tu zaznaczyć, że liczba Polek, które zajęły się działalnością charytatywną na rzecz zesłańców, była niemała. Uznanie zyskały swą postawą m.in. Dionizja z Iwanowskich Poniatowska, która zgromadziła pod swą opieką kilkadziesiąt córek wygnańców, Michalina Dziekońska i działająca wraz z Różą Sobańską jej wielka przyjaciółka – Ksawera Grocholska.

Józia była coraz starsza, nad wiek dojrzała i Róża postanowiła wyjaśnić jej skomplikowaną sytuację rodzinną, zanim dojdą do niej plotki. Przez pewien czas podjęto też wyjątkowe środki ostrożności co do bezpieczeństwa Józi. Czyżby obawiano się porwania milionowej panny? Józia nie mogła się oddalać sama na zbyt długo, w czasie spacerów zawsze towarzyszyły jej guwernantki i zaufane osoby. Takie środki ostrożności nie były zapewne przypadkowe, może do Róży Sobańskiej dotarły jakieś informacje, które spowodowały szczególną ochronę, jaką objęto córkę Piotra Moszyńskiego?

W tym czasie Moszyński starał się u cara Mikołaja o zgodę na powrót do kraju, powoływał się na ciężką sytuację rodzinną, na chęć zapewnienia córce właściwej opieki. Car pozostał jednak niewzruszony. Za to Joanna, która w styczniu 1833 roku poślubiła Jurjewicza, opuściła rodzinne strony i by dopilnować spraw początkowo rozwodowych, potem majątkowych wyjechała do Petersburga. Powód był jeszcze jeden. Joanna stała się obiektem ogólnego potępienia, którego chyba się nie spodziewała. Trudno jej było żyć w takich warunkach w miejscach, gdzie wszyscy się od niej odwracali.

Walka o Józefę trwała. Joanna chciała umieścić ją w petersburskim instytucie dla panien, gdyż uważała, że towarzystwo i opieka Róży Sobańskiej są dla niej niewłaściwe. Ta walka o dziecko była tym bardziej okrutna, że jak wynika ze wspomnień Józi, matka nie utrzymywała z nią nawet listownych kontaktów. Po wyjeździe do Ładyżyna „na długie lata ustały stosunki między mną a moją Matką. Pisywałam do niej, lecz ona do mnie nigdy, co mnie dręczyło i bolało”.

Rok 1834 miał przynieść zasadnicze zmiany w życiu panny Moszyńskiej.

Powyższy tekst jest fragmentem książki: „Listy z Kresów. Opowieść o Józefie z Moszyńskich Szembekowej”

Magdalena Jastrzębska
„Listy z Kresów. Opowieść o Józefie z Moszyńskich Szembekowej”
cena:
35,00 zł
Podajemy sugerowaną cenę detaliczną z dnia dodania produktu do naszej bazy. Użyj przycisku, aby przejść do sklepu — tam poznasz aktualną cenę produktu. Szczęśliwie zwykle jest niższa.
Liczba stron:
256
Format:
A5 (145x205mm)
ISBN:
978-83-7565-411-0
reklama
Komentarze
o autorze
Magdalena Jastrzębska
Z wykształcenia filolog polski, z zamiłowania historyk. Autorka książek poświęconych losom polskich arystokratek w XIX wieku Dama w jedwabnej sukni, Pani na Złotym Potoku. Opowieść o Marii z Krasińskich Raczyńskiej, Siostry Lachman - piękne nieznajome.

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści, zawsze za darmo.

Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2024 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone