Rewolucja w kraju herosów – prohibicja w USA
Kiedy ów okres próbny zbliżał się wielkimi krokami, w największych gazetach pojawiły się ogłoszenia: „Chroń się przed suchym dniem” oraz „Kupuj hurtowo”. Kilka miesięcy przed „godziną T”, nowojorczycy w szale ogałacali półki z procentów. Ludzie są w popłochu – krzyczał „New York Post”. Ostatniego dnia czerwca odbył się „Sylwester w środku lata”, jak nazwali tę imprezę dziennikarze. Mieszkańcy wyszli z domów, by spotkać się w barach lub salonach i pić na umór do północy.
Elitarny Yale Club zgromadził zapasy, które mogły wystarczyć na kolejnych 15 lat. Pierwszą ofiarą nowego prawa został tego dnia osiemnastoletni syn hotelowego managera z Brooklynu, Leonard Steinberg. Chwilę po północy sprzedał półlitrową butelkę whisky detektywowi policyjnemu kupującemu incognito. Tej nocy aresztowano jeszcze czterech innych mieszkańców Brooklynu. Gazeta „Evening Post” zakpiła, że Nowy Jork nie może być trzeźwy nawet przez jeden wieczór. Oczywiście głosy, że trzeba pogodzić się z nowym prawem, nie były odosobnione. Columbia Amusement Company zakazała jakichkolwiek satyrycznych odniesień do prohibicji w sezonie 1920 na scenach, którymi zarządzała. Teatry Keitha Proctora i Mossa zakazały wszelkich antyprohibicyjnych żartów nie tylko w Nowym Jorku, lecz także w całej Ameryce. The Music Publisher Association poprosiła, by autorzy nie pisali piosenek o prohibicji w tonie kpiącym, gdyż podkopuje to zaufanie człowieka do państwa.
Prohibicja w USA – przeczytaj też:
Trzy tygodnie potem „New York Times” opisał pierwsze skutki.
Po pierwsze: stan Nowy Jork z powodzeniem sprzedaje licencje pozwalające na sprzedaż piwa, mimo że jest to już niezgodne z prawem federalnym.
Po drugie: działają wszystkie bary, które działały przed 1 lipca. Sprzedają słabe piwo, część sprzedaje także wino, większość również zakazane drinki. Czytelnicy donoszą, że nalewane są one dla kamuflażu do filiżanek lub do kufli po piwie.
Po trzecie: barmani uczą się trudnej sztuki – szybkiej oceny ludzi i rozpoznawania ewentualnych policjantów.
Po czwarte: drinki bezalkoholowe nie cieszą się żadnym zainteresowaniem.
Po piąte: w sprzedawaniu mocnych alkoholi najbardziej uważne są bary i restauracje przy Broadwayu i Piątej Alei. Nie chcą nadszarpnąć reputacji. Tam rzeczywiście o godzinie 17 nie ustawia się kolejka spragnionych mężczyzn. Właściciele zwalniają jednak tancerzy i śpiewaków: to właśnie ci spragnieni zarabiali na ich pensje.
Ostatnia kolejka w nieuleczalnie pijanym mieście
Bomba poszła w górę 17 stycznia 1920 roku. W Nowym Jorku wydarzenie komentował znów Anderson, autor spektakularnej krucjaty:
Zaczyna się era czystego myślenia i czystego życia. Liga Antysalonowa życzy Ameryce Szczęśliwego Trzeźwego Roku i radości z bogactwa, które przyniesie Narodowa Prohibicja.
Dla ambitniejszych aktywistów – wizjonerów przyszły sukces prohibicji w „nieuleczalnie pijanym” Nowym Jorku był przygrywką do wprowadzenia prohibicji na całym świecie. Nowy Jork jako miasto niezwykle wpływowe miał zaświecić przykładem dla gości z zagranicy. Anderson przekonywał:
Tylko to miasto liczy się dla Europejczyka. On nie dba o Kansas, Kalifornię, Oregon ani Alabamę. Dla niego Ameryka to po prostu Nowy Jork. Trzeba się starać dla sprawy .
Do „New York Timesa” napisał zakłopotany czytelnik, podpisując się „duchowny prohibicjonista”:
Jeden z wiernych pyta, gdzie może znaleźć specjalną prohibicyjną Biblię. Otóż nie ma jeszcze takiej. Odpowiednie rozumienie Biblii nastąpi, gdy zdołamy zmienić definicję wina i będzie oznaczać ona po prostu sfermentowany sok z winogron.
Armia Zbawienia otworzyła pierwszy „trzeźwy salon” na Czterdziestej Siódmej Ulicy. Zadeklarowała, że gdy popyt wzrośnie, otworzy całą sieć podobnych lokali.
The Adams Gum Company wprowadziła na rynek i ogłosiła w gazetach nowe gumy do żucia, których smak miał błyskawicznie sprawić, że człowiek natychmiast zapominał, że miał kiedyś ochotę na drinka.
Browary zaczęły sprzedawać „prawie piwa”, które udawały piwo przedprohibicyjne, ale bez procentów.
Polecamy e-book Michała Rogalskiego – „Bohaterowie popkultury: od Robin Hooda do Rambo”
Kiedy prohibicjoniści żuli gumy i szukali nowej definicji wina, z panoramy Times Square zniknął Hotel Knickerbocker, który był mekką establishmentu, a według legendy miejscem narodzenia drinka Dry Martini. Już w 1919 roku właściciele stracili pół miliona dolarów, więc sprzedali hotel, który następnie został przebudowany na biurowiec. Podobny los spotkał hotel Manhattan (tam z kolei, według miejskiej legendy, po raz pierwszy podano Manhattan Coctail) oraz Holland House na Piątej Alei. Chwilę potem zbankrutował The Eastern Hotel, najstarszy hotel w mieście, w którym mieszkali tacy słynni nowojorczycy, jak Robert Fulton, Cornelius Vanderbilt czy P.T. Barnum. Miasto idzie ku ruinie – ubolewali zwolennicy swobodnego picia, a zwolennicy zamknięcia diabelskich przybytków przekonywali, że rośnie koniunktura na budownictwo mieszkaniowe, bo ludzie chcą mieszkać w miejscach, gdzie dotąd straszyli pijacy. Od momentu wprowadzenia prohibicji każda informacja o stanie gospodarczym miasta, zawirowaniach ekonomicznych, wzroście lub spadku poziomu bezrobocia była rozgrywana przez trzeźwych i pijących. Każda ze stron interpretowała ów fakt na swoją korzyść.
Jeśli przejrzeć relacje gazet z początków 1920 roku, to widać, że większość nowojorczyków zaczęła patrzeć na prohibicję z niepokojem. Obawiali się, że nowe regulacje sprawią, że na ich prywatność i prawa obywatelskie będą czyhać wzmożone siły policyjne. W liście do „New York Herald” czytelnik narzekał, że nigdy większe zło nie zostało nałożone na amerykańskiego człowieka. Jeszcze nie powstała zorganizowana opozycja wobec nowego prawa, ale już było widoczne, że najlepszą strategią bardziej świadomych nowojorczyków jest ignorowanie zakazu spożywania alkoholu.
Zobacz też:
- „Ojciec chrzestny”: gangsterska saga o Rodzinie
- Przed kim trzęsie się mafia w Los Angeles?
- Trzech królów przestępczości: Rothstein, Luciano, Lansky
Michael A. Lerner zajrzał do rozrywkowego tygodnika „New York Clipper”: Jeden z felietonistów opisywał z wypiekami na twarzy poprzedni wieczór, który spędził w restauracji na dachu słynnego teatru New Amsterdam na Broadwayu. Widział tam dwóch bywalców, którzy bez skrępowania dolewali do legalnego piwa imbirowego whisky z przyniesionych ze sobą flaszeczek. Czy już nic ich nie powstrzyma? „New York Times” już w maju 1920 roku opisywał nowe przyzwyczajenia mieszkańców i restauratorów: drinki sprzedawane w butelkach po napojach owocowych (nazywały się wtedy Moonland Moss) lub własny alkohol klienta oddawany przy wejściu kelnerowi, aby ten zmieszał go za ladą w odpowiednich proporcjach z sokiem, tonikiem bądź likierem. Lerner zaznaczał, że alkohol sprzedaje się nawet obcym w mieście.
Facet ze Środkowego Zachodu zapytał kelnera, gdzie się może napić. „Skręć w prawo do najbliższego salonu, powiedz facetowi za barem, że cię przysłał Charley”. Pięć minut później obcy golnął whisky za 2 dolary.
Pół tuzina gazet nowojorskich nieustannie opisywało skutki prohibicji, poświęcając jej co najmniej kolumnę dziennie. Prohibicja to było wydarzenie polityczne, ale i towarzyskie.
Obcy: wyzwanie trzeźwych
Szybko okazało się również, że o ile Poprawka XVIII miała w jednakowy sposób umoralniać Amerykanów wszystkich klas i bez różnic rasowych, to w praktyce okazała się dotkliwa dla klasy pracującej, a zwłaszcza dla żydów i katolików, czyli emigrantów z Włoch, Irlandii oraz Europy Wschodniej. Trzeźwe lobby wywierało szczególną presję, aby zmienić przyzwyczajenia nowo przybyłych.
Nikt, kto znał historię ruchów na rzecz trzeźwości, nie powinien być zdziwiony taką presją – pisze Lerner – zawsze były pełne uprzedzeń i kierowane paternalistyczną pogardą dla kolorowych, katolików i żydów. Niektórzy trzeźwi aktywiści skupili się na budowie lepszego i zdrowego społeczeństwa, ale wciąż głośniejsi byli ci, którzy nie wahali się mówić głośno, że Niemcy to obżartuchy i piją jak świnie, a Afroamerykanie z natury nie mogą być zapraszani do ruchu na rzecz trzeźwości. Niektórzy byli przekonani, że Little Italy w Nowym Jorku to miejsce, gdzie wegetują „mieszańcy, którzy zalewają się winem i wyciągają nóż z byle powodu” oraz gdzie „żyją wszyscy przestępcy w mieście”. Irlandczyków nazywano wstrętnymi ochlajtusami. Żydów chorobliwymi krętaczami.
Lubisz czytać artykuły w naszym portalu? Wesprzyj nas finansowo i pomóż rozwinąć nasz serwis!
W Nowym Jorku uprzedzeni trzeźwi mieli więc spore wyzwanie. Mieszkały tu ponad 2 miliony osób, które urodziły się poza Stanami Zjednoczonymi. Siedemdziesiąt procent wierzących chodziło do kościoła katolickiego. Jedna trzecia mieszkańców była Żydami. 800 tysięcy rezydentów przyznawało się do włoskich korzeni, 670 tysięcy do niemieckich a 400 tysięcy do irlandzkich. Mieszkały tu dziesiątki tysięcy Portorykańczyków, Greków, Polaków, Chińczyków.
Ani Irlandczycy, ani Włosi nie widzieli nic zdrożnego w codziennej szklance wina wypijanej do posiłku lub w prowadzonym przez ziomków salonie czy barze.
I to właśnie zwykłych ludzi najczęściej spotykały dotkliwe kary. Komisarze prohibicji nie mieli żadnych propozycji dla tych, którzy tracili pracę w browarach, gorzelniach, salonach, hotelach czy sklepach.
Polecamy również:
Jeśli chodzi o Włochów – ich odpowiedź na ograniczenia była raczej praktyczna: pracownicy socjalni donosili z dzielnicy Little Italy, że rodzina włoska nie przestaje nastawiać własnego wina w piwnicy czy na balkonie. Wypija je do obiadu, a nadwyżkę sprzedaje sąsiadowi. Reakcje nowojorskich Niemców były bardziej polityczne: w wydawanej przez ich społeczność gazetce „American Monthly”, jeden z redaktorów napisał, że prohibicja jest wyrazem najwyższej hipokryzji i pogwałceniem wolności i prawa do samostanowienia, które było tak ważne w czasie Wielkiej Wojny. Podobnie Irlandczycy: „Irish World” pytał dramatycznie, czy ci, którzy wyrwali się z łap europejskich ciemiężycieli, mogą jeszcze myśleć, że przy- byli do kraju, który gwarantuje wolność i równość wobec prawa? A może powinni zacząć słuchać czerwonych, którzy przekonują, że Ameryka jest zniewolona tak jak Europa i czeka na rewolucję.
Wino było dla mieszkańców Europy ważnym symbolem religijnym. Kiedy protestancka Liga Antyalkoholowa walczyła o przeforsowanie Poprawki XVIII, szukała wsparcia i u katolików, i u żydów. Ustawa Volsteada, która egzekwowała prohibicję, gwarantowała każdemu gospodarstwu domowemu 10 galonów wina mszalnego rocznie. Kiedy przegłosowano ustawę, William Anderson próbował naciskać duchownych, by wzorem protestantów zastąpili wino sokiem winogronowym. Głośno wyrażał podejrzenia, że katolicy będą łamali prawo oraz że zaczną spiskować z grupą Tammany Hall przeciwko dobremu prawu. Katolicy się wściekli. Tygodnik „America” odpowiedział zdecydowanie: czy naprawdę protestanci chcą nam mówić, włączając Ojca Świętego, jak odpowiednio prowadzić naszą mszę? „America” sugerowała, że postawa Andersona może być wstępem do nowej wojny religijnej. Podobne obawy dzielili nowojorscy rabini, których podania o pozwolenie nabycia gwarantowanego alkoholu, które rozdzielaliby wśród wiernych, były traktowane z najwyższą podejrzliwością, zwłaszcza, jeśli rabin pochodził z Europy Wschodniej.
Agenci rządowi nagłaśniali wypadki, kiedy z podaniem zgłaszał się człowiek udający rabina lub też rabin, który za 100 tysięcy dolarów próbował zamówić szampana, sherry i wermut zamiast dozwolonego wina mszalnego. Tabloidy rozpisywały się o firmie Menorah Wine Company z Lower East Side, która zamiast sprowadzać oliwę, przywiozła 750 tysięcy galonów wina z Malagi, posługując się sfałszowanym zezwoleniem Biura Prohibicyjnego. Urzędnicy narzekali: religia żydowska nie jest tak dobrze zorganizowana jak nasza. Nie ma hierarchii ani dyscypliny. Jak ją kontrolować?
Pędzenie i nielegalny handel jest w 95 procentach kontrolowany przez Żydów i jest oczywiste, że pewnego rodzaju rabini są zaangażowani w proceder. (…) Tak zwane żydowskie wino mszalne jest tylko eufemizmem dla twardej whisky, dżinu, szkockiej i innych trunków – napisała sponsorowana przez przedsiębiorcę Henry’ego Forda gazeta „Dearborn Independent”.
Żydzi nowojorscy słusznie obawiali się, że nagłaśnianie przypadków łamania prawa doprowadzi do wzmożenia nastrojów antysemickich. Widzieli, z jaką pasją odradza się Ku-Klux-Klan. Dochodzili do przekonania, że pod przykrywką Projektu Prohibicja skrywają się rasizm i uprzedzenia.
Kupuj świetne e-booki historyczne i wspieraj ulubiony portal!
Regularnie do sklepu Histmaga trafiają nowe, ciekawe e-booki. Dochód z ich sprzedaży wspiera działalność pierwszego polskiego portalu historycznego. Po to, by zawsze był ktoś, kto mówi, jak było!
Sprawdź dostępne tytuły pod adresem: https://sklep.histmag.org/
A politycy? Enoch „Nucky” Johnson – bohater kultowego amerykańskiego serialu Boardwalk Empire, o którym mówi się, że najpełniej oddał nastrój trzeciego dziesięciolecia na Wschodnim Wybrzeżu, 19 lipca 1919 roku przemawia na zebraniu ruchu Wstrzemięźliwych kobiet. „Nucky” opowiada, jak okropne było dzieciństwo z pijącym ojcem. Wspomina zimowe wyprawy po węgiel, brak butów i głód. A kiedy zapłakane kobiety dziękują za polityczne wsparcie, „Nucky” wsiada do samochodu i wyrusza do hotelowej restauracji, gdzie razem z komendantem policji, burmistrzem, ważniejszymi przemytnikami i producentami alkoholu celebruje wprowadzenie prohibicji. Teraz dopiero zacznie się złoty biznes.
Pierwsza zasada polityki, mówi „Nucky”, nigdy nie pozwól, żeby prawda zepsuła ci dobrą historię. Trudno powiedzieć, czy „Nucky”, reprezentant partii demokratycznej, był zwolennikiem, czy przeciwnikiem prohibicji. W każdym razie, jeśli chodzi o podejście do nowego prawa, reprezentował dużą część klasy politycznej.
Zdecydowani przeciwnicy ustawy Volsteada podnieśli głowy i zaczęli się organizować dopiero dwa lata po wejściu w życie prohibicji. 4 lipca 1921 roku Piątą Aleją przeszedł marsz protestacyjny, w którym uczestniczyli irlandzcy taksówkarze, członkowie stowarzyszenia Synowie Italii i Garibaldiego, grupy niemieckie i afroamerykańskie. Nieśli amerykańskie flagi i slogany „Jesteśmy amerykańskimi obywatelami, nie więźniami” oraz „Wolimy warzących piwo, nie bigoterię”. Po raz pierwszy przeciwnicy prohibicji zobaczyli się nawzajem i nabrali pewności, że to oni rozumieją właściwie ducha Ameryki. Amerykańska wolność sprawiła, że przed laty opuścili swoje kraje.
Kłody formalne
Niezłomny celebryta kampanii antyalkoholowej William Anderson oraz komisarze prohibicji z pewnością mieli nadzieję na nowy, trzeźwy świat. Trzeba powiedzieć, że wykazali się niezwykłą krótkowzrocznością. Kłopoty prohibicjonistów można było przewidzieć od pierwszego dnia debaty nad nową poprawką. Frederick Lewis Allen, historyk pierwszych trzech amerykańskich dekad XX wieku, precyzuje je tak:
Najpewniejszą metodą wprowadzenia prohibicji w życie byłoby odcięcie dostaw alkoholu u źródeł. Ale zastanówmy się, co to oznaczało. Granice morskie i lądowe Stanów Zjednoczonych stwarzały przemytnikom 18 700 mil okazji do łamania prawa. Tysiące aptekarzy miało pozwolenie na sprzedaż alkoholu na receptę lekarską, a sprzedaży tej nie dało się kontrolować bez ścisłego i nieustannego nadzoru. Piwo bezalkoholowe było dozwolone, a jedyny sposób jego produkcji to warzenie normalnego piwa, a następnie usuwanie z niego alkoholu – bardzo łatwo było nie poddać części piwa tej procedurze. Wytwarzanie alkoholu przemysłowego otwierało możliwości dla produkcji ubocznej, której można było zapobiec tylko uważnymi i wnikliwymi kontrolami – a kiedy alkohol opuszczał wytwórnię, nie było już możliwości, żeby prześledzić jego drogę między kolejnymi odbiorcami i upewnić się, że substancje dodawane do niego z polecenia rządu, by nie nadawał się do spożycia, nie zostały usunięte przez pomysłowych chemików. Alkohol można pędzić niemal wszędzie, nawet w domowej piwnicy. Urządzenie można było przygotować za jedyne 500 dolarów, a że dawało ono 50 lub 100 galonów dziennie, jeden galon kosztował tylko sześć czy siedem dolarów. Aby przeciwdziałać wszystkim tym zagrożeniom, rząd sformował do walki z przestępstwami przeciw prohibicji oddziały agentów federalnych, które w 1920 roku liczyły tylko 1520, a w roku 1930 zaledwie 2836 osób. Nawet z pomocą straży wybrzeża, celników i urzędu imigracyjnego, które czasami nie wykazywały zbyt wielkiej ochoty do współdziałania, były to siły skromne. Gdyby całą armię tych agentów rozstawiono w 1920 roku wzdłuż granic lądowych i morskich – nie zważając w tym czasie na wewnętrzną nielegalną produkcję alkoholu – jednemu człowiekowi przypadałoby do patrolowania 12 mil. Pensje agentów w 1920 roku wynosiły na ogół od 1200 do 2000 dolarów. Mało. Każdy, kto wierzy, że ludzie podejmujący pracę za 35, 40 czy 50 dolarów tygodniowo wykażą niezbędną wiedzę i sumienność, by skutecznie kontrolować skomplikowane procesy chemiczne w wytwórniach alkoholu lub by przechytrzyć przebiegłych przemytników i nielegalnych producentów oraz przejawią niezłomność charakteru, by oprzeć się korumpowaniu przez ludzi z kieszeniami wypchanymi pieniędzmi, byłby zapewne też gotów wierzyć w Świętego Mikołaja, perpetuum mobile i duchy.
Nawet jednak tak nieliczne i źle opłacane – w kontekście rozmiarów i trudności zadania oraz ogromnych pokus – siły federalne mogłyby uporać się z dostawcami alkoholu, gdyby miały jednomyślne poparcie opinii publicznej. Ale opinia publiczna się zmieniła. Jeśli zapytać prawnika, dlaczego ludzie przestrzegają prawa, odpowie, że zwykle z dwóch powodów: wiedzą, że to prawo ma sens i jest zgodne z ich wewnętrzną hierarchią wartości, oraz mają świadomość, że nieprzestrzeganie grozi dotkliwą lub przynajmniej nieuchronną karą. Wydaje się, że zasady te nie dotyczyły Poprawki XVIII.
Prohibicję dotknęło to samo zjawisko, które przyczyniło się do porażki Woodrowa Wilsona oraz przyspieszyło rewolucję w obyczajach i moralności. Ludzie mieli dość przekształcania Stanów Zjednoczonych w kraj dla herosów. Chcieli odprężyć się i być sobą. Co to oznaczało?