Rewolucja, Solidarność, Słowo
Dziś, pomimo faktu, że słowo „kryzys” towarzyszy nam nieustannie, mam wrażenie, że żyjemy w epoce dość uporządkowanej społecznie. Inaczej, niż to było w drugiej połowie XX wieku, zwłaszcza w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, ale i osiemdziesiątych, kiedy mieliśmy do czynienia z bardzo ważnymi przekształceniami systemów społecznych, aż do upadku systemu komunistycznego. Nic dziwnego, że wiek XX chciano pożegnać wraz z początkiem roku 1990.
Załamanie się i w praktyce upadek systemu komunistycznego, bez względu na próby jego restytucji w obecnej chwili przez Rosję Putina, doprawdy dobrze się nadają na symboliczny koniec wieku. Wiek XX zaczął się zresztą tak naprawdę wraz z wybuchem I wojny światowej, jej swego rodzaju konsekwencją było zarówno powstanie dwóch systemów totalitarnych, jak i straszliwa (zwłaszcza dla wschodniej części Europy oraz europejskich Żydów) II wojna światowa. Nic więc dziwnego, a nawet bardzo dobrze, że ten dość potworny wiek wyczerpał się w ciągu krótszego czasu niż pełne stulecie...
Nie ulega też wątpliwości, że do szybszego, symbolicznego końca tego wieku przyczynił się wielki ruch społeczny Polaków zwany Solidarnością. Zawsze warto przypominać, że był to ruch demokratycznych reform i jednocześnie ruch związkowy. Wyraził się on w zorganizowanej formie Niezależnego Samorządnego Związku Zawodowego „Solidarność”, stanowiąc tym samym także symboliczny zwrot w całym, zachodnim ruchu związkowym. Ruch związkowy Solidarność był zarazem ruchem postulowanych reform demokratyzacyjnych, ale tworzył organizację, która z założenia nie była powiązana i nie chciała się wiązać z systemem politycznym, a nade wszystko - z systemem partyjnym. Wielkie ruchy, a potem organizacje związkowe Zachodu, zwłasz-cza Europy, były w XX wieku głęboko powiązane z partiami, zarówno konserwatywnymi, jak i postępowymi, często głoszącymi radykalne ideologie. Przez partyjnych ideologów były zresztą używane jako radykalne „narzędzia”, jeśli można tak powiedzieć, w walce politycznej. Jeszcze lata sześćdziesiąte, a nawet i początek siedemdziesiątych w Europie - we Włoszech, Francji czy wreszcie w Wielkiej Brytanii - były widownią takich zaciętych, radykalnych żądań i działań, w których związki zawodowe używane były przez polityków - ideologów. Ale powojenne systemy demokratyczne rozbudowywały swoje obywatelskie instytucje, a konfrontacja z ponurym systemem sowieckim dawała niezwykłą siłę postulatom wynikającym z przestrzegania praw człowieka i obywatela, co w istotny sposób obniżało atrakcyjność antydemokratycznych postulatów i działań. Załamanie się upolitycznionego ruchu związkowego w Wielkiej Brytanii za rządów Margaret Thatcher wraz z deklaracją eurokomunizmu, zrywającą z zasadniczo antydemokratyczną ideologią klasycznego ruchu komunistycznego, postawiło pod znakiem zapytania przyszłość związkowego ruchu zawodowego. Również z tego powodu NSZZ „Solidarność” otwierał jakby nowe horyzonty, które mogły posłużyć - i posłużyły - do rozwoju nowej ideologii i nowej praktyki związkowej w zachodnim świecie.
Jednak w określeniu związkowy ruch społeczny Solidarność akcent trzeba położyć bardziej na słowie „społeczny” niż „związkowy”. Forma organizacyjna ruchu była bowiem zaadaptowaniem się do możliwości, jakie dostrzegli w systemie realnego socjalizmu protestujący robotnicy i wszyscy inni pracownicy państwowi. Chcieli uzyskać prawo głosu, mówić własnym głosem, by wyrazić wprost, bez pośrednictwa i bez żadnych instytucjonalnych i elitarnych zakłóceń, swoje potrzeby i pragnienia, nadać im zresztą status interesów dzięki zorganizowanemu działaniu. Sam już sposób użycia organizacji związkowej jako promotora zmian zarówno robotniczych, a szerzej pracowniczych, jak i zmian systemowych, demokratyzujących ustrój społeczno-polityczny miał rewolucyjny charakter. Ruch społeczny Solidarność był autonomicznym ruchem związkowym, ale niezwykle dbał o to, aby nie stać się narzędziem polityki w rozumieniu systemu, w jakim działał. A mimo to był ruchem politycznym, o czym będzie jeszcze dokładniej mowa. Na wstępie trzeba od razu powiedzieć, że na „polityczność” ruch Solidarność był skazany, bo przecież od początku stanowił głos zwyczajnych obywateli, a w panującym w PRL-u i całej grupie państw tak zwanej ludowej demokracji systemie właśnie zwyczajny głos ludu nigdy nie mógł zabrzmieć wprost i swobodnie. Podobnie jak wcześniej postulaty demokratycznej opozycji, choć świadomie omijały „polityczność” realnego socjalizmu i tak były głosem jak najbardziej politycznym, bo wypowiadały się w imieniu obywateli, czasem bardzo konkretnych.
Ruch społeczny Solidarność stanowił wydarzenie niezwykle ważne z punktu widzenia pewnej teorii - teorii, jaką wcześniej formułować począł Alain Touraine. Można nawet powiedzieć, że ruch społeczny Solidarność był spełnieniem pewnego idealnego wyobrażenia, które zawierała (i zawiera) teoria Touraine. Nie będę jej tu w pełni referował, nie chcę też wchodzić we własny język tej teorii, ale trzeba powiedzieć, że Alain Touraine, w odróżnieniu od swych francuskich kolegów, pożegnał się z komunistyczną inspiracją zdecydowanie, nawet jeśli zachował lewicowe, socjalistyczne sympatie. Touraine założył, że system demokratycznej reprezentacji, oparty na partyjnym systemie politycznym, nie odpowiada nowoczesnym, dynamicznym społeczeństwom, które przyswoiły już sobie demokratyczne praktyki i demokratyczne, rzec można, obyczaje. System polityczno-państwowy, oparty na sprzęgnięciu polityki z interesami gospodarczymi, nie wystarcza po prostu, aby dawać obywatelom poczucie, że są należycie reprezentowani przez partyjnych przedstawicieli. Touraine mówi także o pojawieniu się nowych i szerzej niż czysto ekonomicznie definiowanych interesów społecznych, zwłaszcza grup świadomych siebie, obdarzonych wyraźnymi tożsamościami społecznymi, niekoniecznie zdefiniowanymi w języku ról zawodowych. Wręcz odwrotnie: to długa już praktyka społeczna ładu demokratycznego i kapitalizmu stworzyła nowe kategorie ludzi, którzy pragną zaznaczyć swoją obecność na scenie historii i dać wyraz swoim nie tylko praktycznym, ale także symbolicznym, moralnym interesom, jeśli można tak powiedzieć. Chcą dać wyraz swemu pragnieniu urządzenia świata w jakiś określony sposób i wyrazić swą propozycję na forum ogólnospołecznym. Poczucie historyczności odgrywa tu pewną rolę: jacyś „my” pragną włączyć się w proces historyczny, zaistnieć na forum historii, jeśli można tak powiedzieć, aby ich głos zabrzmiał w uszach ludzkości, zapisał się w pamięci dążeń do lepszego ułożenia świata i życia ludzkiego. Tak więc „stawka historyczna”, jak to nazywa sam Touraine, wpisana jest w dość podniosłe myślenie o samorozwijającym się i samostwarzającym się społeczeństwie.
Jeśli przyjąć taką skrótową interpretację teorii Touraine'a, to wówczas, istotnie, ruch społeczny Solidarność jest wymarzonym jej spełnieniem. Powstał jako spontaniczny, twórczy ruch z poprzedzającej go fali wielkich, społecznych protestów. Dzięki zjednoczeniu robotników, a także udziałowi wśród nich przedstawicieli opozycyjnej inteligencji ruch protestu przerodził się w twórczy ruch reform. Symbolicznym wyrazem tego przekształcenia było sformułowanie listy 21 postulatów, wśród których jednym z najważniejszych był postulat utworzenia niezależnych związków zawodowych. Jednak nie mniej ważny był postulat zwolnienia z aresztu działaczy demokratycznej opozycji - stanowił on wyraz solidarności wszystkich protestujących w imię lepszej przyszłości. Nic dziwnego, że propozycja, by związek nazwać Solidarnością, wyraziła najlepiej ówczesne odczucia zarówno robotników, jak i wszystkich grup pracowników. A przecież niemal wszyscy Polacy byli pracownikami państwa, a w każdym razie ich zdecydowana większość.
Związkowy ruch społeczny formował się w czasie w postaci kolejnych fal grup pracowniczych, poczynając od tych, które już wcześniej, w „gorącym lecie” ’80 uczestniczyły w strajkach i innych akcjach protestacyjnych (na przykład popierających strajki innych, przede wszystkim Stoczni w Gdańsku i Szczecinie czy też kopalni w Jastrzębiu). Na ogół duże ośrodki miejskie, a także wielkie zakłady pracy tworzyły wcześniej organizacje związkowe i swoje postulaty. Warto bowiem pamiętać, że ruch tworzenia organizacji związkowych poprzedzony był wielkim ruchem postulatów, jakie zbierający się pracownicy poszczególnych przedsiębiorstw i zakładów pracy, włączając w to państwowe uczelnie, formułowali wobec swych pracodawców i wobec władz partii-państwa. Kolejne fale przystępowania do organizujących się związków obejmowały coraz mniejsze przedsiębiorstwa i specjalistyczne zakłady pracy, a także coraz mniejsze miejscowości. Na początku grudnia 1980 roku można powiedzieć, że wielomilionowa organizacja NSZZ „Solidarność” została uformowana, wszędzie wybrano już władze i utworzono regiony. Pierwszy etap działania społecznego, oddolnego, wyrastającego z lokalnych, miejscowych inspiracji i formującego nową, społeczną i związkową elitę, został ukończony.
Następny rok był rokiem niezwykłych nadziei, jakie ogarnęły umysły i serca większości społeczeństwa. Entuzjazm, jaki zrodził sam proces niezależnego działania, pomniejszał wszelkie zagrożenia i niebezpieczeństwa, przynajmniej do czasu szczególnego spiętrzenia wydarzeń: z jednej strony otwarcia w Gdańsku I Ogólnopolskiego Zjazdu Delegatów NSZZ „Solidarność”, wielkiego forum demokratycznego, który miał nadać związkowi status, a całemu ruchowi kierunek, i zdefiniować społeczną sytuację, a z drugiej strony objęcie wszystkich znaczących stanowisk przez ludzi z otoczenia generała Jaruzelskiego oraz manifestację siły ze strony władz. Początkowo - rzec można, że nawet pomimo tak zwanej prowokacji bydgoskiej - władze partii-państwa, zwłaszcza na poziomie lokalnym, w wielu wypadkach wykazywały się dobrą wolą w stosunku do organizacji związkowych i związkowych postulatów, których racjonalny charakter dostrzegali także często nomenklaturowi dyrektorzy przedsiębiorstw socjalistycznych. Sądzę, że przypadki kooperacyjnego nastawienia władz, zwłaszcza lokalnych, wynikały jednak z czegoś innego: z nowego doświadczania władzy. Uznanie postulatów i możliwość budowania niezależnych organizacji związkowych dały władzom partyjno-rządowym PRL-u autentyczną społeczną legitymację, jakkolwiek by ona nie była warunkowa. Aktywny i wcale potężny ruch oddolny w ramach PZPR-u świadczył także o tym, że dla wielu partyjnych atrakcyjne wydawało się sprawowanie władzy, która jest uznawana, szanowana i spontanicznie doceniana przez zwykłych obywateli. Oczywiście, ruch „struktur poziomych” szybko jednak pod rządami Jaruzelskiego został osłabiony i praktycznie zlikwidowany, wraz z zaawansowaniem przygotowań do wprowadzenia stanu wojennego. Z tego powodu jesienią 1981 roku wielu partyjnych przeszło na stronę społeczeństwa, opuściło mentalnie i organizacyjnie obóz władzy.
Wprowadzenie stanu wojennego oznaczało likwidację NSZZ „Solidarność”, jak też wielu innych instytucji i organizacji, które powstały lub rozwinęły się w ciągu kilkunastu miesięcy względnie swobodnego działania. Albowiem zaskakującą cechą tych kilkunastu miesięcy była aktywizacja społeczna ludzi - zwykłych obywateli, mieszkańców poszczególnych miast czy wsi, dzielnic czy osiedli, a także osób należących do tej czy innej parafii kościelnej. Wspominam tu o Kościele, bo także aktywni świeccy katolicy, jak i spora rzesza księży, włączyli się w działania mające na celu poradzenie sobie z ogromem problemów społecznych w ich lokalnych społecznościach. Inną formą społecznego działania była prasa, prasa związkowa nade wszystko, ale też i pewne jej formy, półlegalne, jeśli można tak powiedzieć, wykraczające poza ścisle związkowe, wewnętrzne biuletyny.
Stan wojenny spadł jak miecz, odcinając ludzi od ich entuzjastycznej na ogół działalności. Ale też szok stanu wojennego i paraliż życia, jaki on wprowadził, nie mówiąc o represjach dotykający całą związkową elitę społeczną, mógł tylko na chwilę zatrzymać działanie. Energia społeczna, jaka wybuchła w poprzednich miesiącach, nie mogła nagle zamarznąć, nawet w najmroźniejszej zimie i pod wpływem widoku żołnierzy z karabinami. I szybko znalazła dla siebie nowe formy, przede wszystkim tworząc sieć podziemnych organizacji związkowych, jak i gromadząc ludzi bliskich sobie w tysiącach grup i grupek organizujących różne zebrania, tak zwane seminaria, dające możliwość zastanowienia się nad tym, co można zrobić. Na pierwszym miejscu była pomoc poszkodowanym i aresztowanym, internowanym działaczom i ich rodzinom, także karnie wyrzuconym z pracy, również z radia i telewizji czy z wyższych uczelni. Oczywistym także faktem stało się tworzenie nieoficjalnych wydawnictw i powstanie niezliczonych pism i pisemek podziemnych. Rozpoczął się nowy etap działania ruchu społecznego, który wcale nie był tylko próbą przetrwania. Nie był to dobry czas dla polskiego społeczeństwa, czego szczególnym wskaźnikiem jest zmniejszanie się z roku na rok statystycznej długości życia, zwłaszcza mężczyzn. Ale nie był to też czas bezruchu, lecz czas, w którym okres społecznej, względnie swobodnej aktywności owocował tworze-niem koncepcji przyszłości. Był to czas jednak znacznie gorszy dla komunistycznej władzy - jak się okazało, przemoc użyta wobec własnego społeczeństwa nie mogła przynieść nic dobrego zwycięzcom. Przyniosła im w zamian totalną klęskę. Jak to się stało i dlaczego? - to pytanie będzie głównym przedmiotem mych szczegółowych rozważań.
2.
Od początku formowania się ruchu społecznego, którego zadaniem było utworzenie Niezależnego Samorządnego Związku Zawodowego „Solidarność”, towarzyszyło mu słowo „rewolucja” i to zarówno w oficjalnych komentarzach ludzi panującej partii-państwa, jak i wśród życzliwych komentatorów zaangażowanych w ruch związkowy. Rzecz jasna, wśród tych pierwszych mówiło się raczej o kontrrewolucji, ale szybko wyłoniła się reprezentacja partyjnych działaczy i naukowców, którzy pozytywnie wypowiadali się o Solidarności jako robotniczym ruchu rewolucyjnym i to w marksistowskim sensie tego określenia. Wielki ruch reform społecznych przyczynił się do zmian struktur partyjnych. Powstawały tak zwane struktury poziome, potocznie zwane żartobliwie „poziomkami”, z którymi jednakże władze PZPR-u rozprawiły się jesienią 1981 roku.
Solidarność poprzez swój rozmach i zakładane cele istotnie była ruchem rewolucyjnym, bo dążyła do bardzo głębokiej przemiany całego systemu, jaki panował wówczas w Polsce. Stosunkowo szybko, a już na pewno w trakcie obrad I Ogólnopolskiego Zjazdu Solidarności w Gdańsku w sierpniu i wrześniu 1981 roku uświadomiono sobie w pełni konieczność uwzględnienia kontekstu międzynarodowego, co zaowocowało słynnym listem do narodów obozu demokracji ludowych, który uznano wówczas za przysłowiowy „gwóźdź do trumny” Solidarności. List stanowił wezwanie do bratnich narodów, aby przystąpiły do samoorganizowania się, niezależnego od ich partii, co wydawało się najlepszą metodą pokojowego nacisku na władze w Moskwie w kierunku demokratyzacji całego systemu komunistycznego.
Jednak sami działający unikali słowa „rewolucja”, zrobiło ono karierę dopiero za sprawą książki Jadwigi Staniszkis, która nazwała błyskotliwie i dość wówczas prawdziwie ruch Solidarność „samoograniczającą się rewolucją”. Samoograniczenie dotyczyło zarówno sfery działania, jak i postulatów wobec systemu - na przykład nie żądano zorganizowania wolnych wyborów do Sejmu najbliższej jesieni czy wiosny. Dotyczyło także sfery mówienia o sytuacji społecznej i politycznej, czyli języka, jaki używano do definiowania własnych celów działania i do oceny panującego ładu. Dbano o to, aby nie przekraczać pewnych granic w związkowych biuletynach i innych pisemkach - na przykład nie pisano o Katyniu, nie atakowano Związku Radzieckiego czy też nie formułowano ostrych i jednoznacznych opinii na temat charakteru zniewolenia Polski i Polaków przez system komunistyczny.
Samoograniczająca się rewolucja oznaczała także ewolucyjne myślenie o w istocie radykalnej zmianie systemu, zmianie polegającej na przestawieniu go na działanie wedle zupełnie innych reguł czy zasad. Istotą jednak tego określenia, być może, było założenie pokojowego charakteru ruchu. Samo- ograniczenie więc polegało także i na tym, aby ani nie odpowiadać przemocą na przemoc (a przecież już wiosną 1981 roku w Bydgoszczy mieliśmy do czynienia z próbą sprowokowania „siłowej” odpowiedzi na atak na działaczy związkowych), ani tym bardziej nie zakładać użycia przemocy do realizacji przyjętych celów (w tym także wcześniej uzgodnionych z przedstawicielami systemu). Ruch miał z założenia pokojowo szukać rozwiązań zadowalających obie strony, zarówno stronę Solidarności, jak i reprezentantów partii-państwa.
Utrwalenie tej zasadniczo pokojowej postawy, pokojowe założenia „ruchu bez użycia przemocy”, było możliwe, jak mi się wydaje, w dużym stopniu dzięki metodzie organizacji NSZZ „Solidarność”; sposobowi, w jaki nadano kształt aspiracjom demokratycznym w ramach sformalizowanej struktury związkowej. Przy czym można zaryzykować tezę, że zasady wypracowane w ramach organizacji związkowych stanowiły swego rodzaju przygotowanie do wprowadzenia ich w życie jako zasad regulujących działanie demokratycznego państwa. Sposób funkcjonowania organizacji związkowych stanowił zatem rodzaj próby generalnej działania państwa oraz reguł i procedur, jakie wiązać miałyby władzę państwową z obywatelami i obywateli z władzą państwa.
Sposób, w jaki formowały się poszczególne organizacje związkowe, jest bardzo ważny. Szczególnie robotnikom brakowało praktycznych wzorów demokratycznego działania, na przykład jasnych reguł przeprowadzania demokratycznych wyborów. Wszyscy mieli negatywną wiedzę, jak nie należy działać: tak, jak to się działo do tej pory, gdy wybór określonej osoby był właściwie z góry wyznaczony przez partię. Ale nie tylko robotnicy, lecz także inteligenci musieli wypracować praktyczne procedury demokratyczne. Słowo „demokratyczne” trzeba podkreślić, gdyż od początku dla zdecydowanej większości osób zaangażowanych w tworzenie i działanie organizacji związkowych oczywiste było kierowanie się zasadą demokratyczną. Można ją odtworzyć jako założenie, że ogół zebranych osób dyskutuje nad sytuacją, a potem podejmuje stosowne decyzje za pomocą głosowania, w którym decyduje spontanicznie się formująca większość.
Konieczność sformułowania postulatów, które prezentowano dyrekcjom, komitetom partyjnym i lokalnym władzom - o czym jeszcze będzie później mowa - otwierała pole do dyskusji. Trzeba było najpierw dokładnie przedyskutować, co i w jakiej formie ma być zapisane na listach postulatów. Był to bowiem rodzaj mody, żeby naśladując stoczniowców, sformułować swoje lokalne postulaty, mające na celu usprawnienie organizacji pracy we własnym zakładzie, polepszenie obsługi klientów w osiedlowym sklepie itd.
Konieczność uzgodnienia reguł działania i organizowania się od początku budziła emocje i gromadziła ludzi na dyskusjach, zwłaszcza gdy już odważyli się złożyć podpisy pod listami popierającymi powołanie organizacji związkowej i gdy przyjęli oficjalne uczestnictwo w NSZZ „Solidarność”. Solidarność rodziła się czasami w niezwykle burzliwych debatach. Wcale nie było łatwo dyskutować ludziom, niezwyczajnym do spontanicznego wypowiadania się publicznie, szczególnie po latach „sterowanych dyskusji”, kiedy wszystko działo się zgodnie z przyjętym wcześniej scenariuszem. Emocje początkowo przesłaniały sens debat i treść formułowanych myśli i propozycji działania. Jednak konieczność zabrania głosu, przekonywania do własnych propozycji, chęć poparcia takich, a nie innych postulatów, zgłaszanych przez kolegów - to wszystko bardzo szybko prowadziło do rozwoju umiejętności dyskutowania i zbiorowego podejmowania kierunkowych decyzji. Polska jesienią 1980 roku i na początku 1981 zamieniła się w wielką salę obrad, toczonych wszędzie, gdzie się tylko dało. Z całą pewnością była to także realizacja podstawowego założenia działania społecznego ruchu Solidarność: działania pokojowego, bez użycia przemocy.
Podkreślam ten fakt, gdyż zorganizowane dyskusje, które ustalały zasadnicze wytyczne dla decyzji władz podstawowych organizacji związkowych, stały się jednym z najbardziej znaczących elementów struktury organizacyjnej Niezależnego Samorządnego Związku Zawodowego „Solidarność”. Oznaczało to, że członkowie Solidarności spotykali się regularnie w danym zakładzie pracy, aby wysłuchać sprawozdania wybranego zarządu i aby ustalić, jak powinien on postępować w określonej sytuacji. Podobnie działo się na poziomie regionów, gdzie zebrania przedstawicieli odbywały się systematycznie, a często zwoływane były dodatkowo w sytuacjach kryzysowych, a tych nie brakowało. Oceniano tam pracę władz regionu i formułowano postulaty wobec tych, którzy stali się obdarzonymi władzą wykonawczą reprezentantami związkowców. Można powiedzieć, że wcale nie łatwo było być związkowym działaczem i należeć do grona osób pełniących władzę w związku. Istotnie, niemal na co dzień zarówno władze podstawowych organizacji związkowych, jak i organizacji wyższego szczebla, przede wszystkim organizacji regionalnych, poddawane były nieustannej, aktywnej kontroli spo-łecznej. To samo dotyczyło także władz ogólnopolskich związku.
Jako pierwsza uformowała się przede wszystkim regionalna struktura związku. Z całą pewnością była to pragmatyczna odpowiedź na strukturę państwowo-partyjną. Z drugiej jednak strony wyrażało się w tym także dążenie obywatelskie: wszak pracownik określonego zakładu pracy był zarazem mieszkańcem konkretnej gminy, miasta, dzielnicy, powiatu i chciał oto mieć wpływ nie tylko na swoje zawodowe życie. Przecież samorządność lokalna praktycznie nie istniała. Władze terytorialne zależne były od centrali, czemu sprzyjało rozbicie administracji państwa pod rządami sekretarza Gierka na ogromną liczbę czterdziestu dziewięciu województw. Były one z góry skazane na zależność od stołecznej i partyjnej centrali. Niektóre jednak decyzje bieżące zapadały na szczeblu lokalnym, zwłaszcza formalne decyzje państwowe, stąd dążenie do tego, aby wyższy szczebel organizacji związkowych był szczeblem regionalnym, co w zasadzie pokrywało się z poziomem województw. Były jednak ważne odstępstwa: tworząc regionalne organizacje związkowe, „solidarnościowi” związkowcy często chcieli nie tylko zbudować organizację vis-à-vis lokalnych władz wojewódzkich, ale organizację, która odpowiadała zakorzenionym tradycjom (często lekceważonym przez komunistyczne władze).
Jednak struktura NSZZ „Solidarność” była jeszcze bardziej skomplikowana. Struktura terytorialna składała się z podstawowych organizacji ulokowanych w określonych zakładach pracy, powyżej były w zasadzie wojewódzkie, regionalne organizacje związkowe, a na górze - krajowa Komisja Koordynacyjna Związku oraz przewodniczący Solidarności (którzy urzędowali w Gdańsku). Statut zakładał, kiedy powinny się odbywać zebrania regionalne i zebrania przedstawicieli regionalnych w Gdańsku, czyli obrady KKK. Ale szybko okazało się, że w konfrontacji z centralistycznym i branżowo zorganizowanym państwem należy powołać struktury nie stricte zawodowe, lecz przede wszystkim branżowe. Gospodarka państwowa zorganizowana była głównie w branże, gdyż wielkie zakłady przemysłowe nie tylko zatrudniały wielozawodowe załogi, ale na ogół miały własne przychodnie lekarskie, domy wypoczynkowe lub nawet sanatoria. Podzielono nawet szkolnictwo - osobno szkoły podległe Ministerstwu Oświaty, osobno uniwersytety i uczelnie wyższe podległe innemu ministerstwu (szkolnictwa wyższego), oddzielono także pewne rodzaje szkół i wyższych uczelni, które nie podlegały Ministerstwu Edukacji, ale działały w ramach innych ministerstw (również gospodarczych). Branżowość wyznaczała zasadniczo pozycję poszczególnych kategorii pracowników, niezależnie od zawodu i wykształcenia. Warto przypomnieć, że szczególnie ważne i mające strategiczne znaczenie dla gospodarki państwowej gałęzie produkcji były, rzecz jasna, pod wszystkimi względami uprzywilejowane. Stąd też bardzo szybko pojawiły się postulaty związkowców, aby wyrównać i uczynić bardziej sprawiedliwymi świadczenia i zarobki ludzi wykonujących te same zawody, a pracujących w różnych branżach. Dlatego też powstała, nakładając się na strukturę regionalną, struktura zawodowo-branżowa, która gromadziła związkowców wykonujących podobne zawody i pracujących w określonych gałęziach gospodarki narodowej.
Tak czy inaczej, również w tej strukturze istniały zebrania przedstawicieli tak zwanych sekcji, jak to nazywano w nomenklaturze związkowej, i to tylko właściwie wzmacniało dyskusyjny, deliberacyjny charakter działania związkowego. Przedstawiciele sekcji zawodowo-branżowych dyskutowali regularnie i prowadzili negocjacje z poszczególnymi ministrami. Podobnie jak na poziomie regionów członkowie organizacji regionalnych byli także wybierani na Ogólnopolski Zjazd NSZZ „Solidarność”. Wybory te mogą dla nas stanowić dobrą ilustrację wypracowanych zasad demokratycznego działania. To, co stało się cechą charakterystyczną zjazdów regionalnych i sekcji zawodowych, to nie tylko niezwykle otwarta debata nad wyborem kandydatów, ale także wypracowanie i uchwalenie instrukcji dla wybranych kandydatów, dotyczących najważniejszych spraw, które miał podjąć I Ogólnopolski Zjazd NSZZ „Solidarność”. W trakcie dyskusji, także z udziałem wybranych już przedstawicieli na zjazd, uzgodniono stanowisko, jakie wybrani przedstawiciele mieli zajmować w czasie obrad, a także wskazywano, jakich postulatów i rozwiązań mieli bronić w imieniu swych wyborców.
Powyższy opis działania związku Solidarność i ruchu społecznych reform miał na celu pokazanie, w jaki sposób ukształtowała się demokratyczna struktura działania związku. Niektórzy z młodych działaczy, jak na przykład Zbigniew Bujak, przewodniczący Regionu Mazowsze, krytykowali nadmierną kontrolę działaczy, członków władz organizacji związkowej, oraz „niezrozumienie demokracji przedstawicielskiej”. Chodziło mu zapewne o to, że zebrania wyborcze wyposażały swych przedstawicieli w owe „wyborcze instrukcje” i z ich realizacji było się rozliczanym przed wyborcami. Dlatego też uważam, że ten ruch wypracował specyficzną formę demokracji uczestniczącej, włączającej na co dzień zwykłych członków organizacji w proces przygotowywania i podejmowania decyzji. Można powiedzieć, że była to demokracja dyskutująca albo debatując a. Sama struktura związku zakładała zwoływanie zebrań, podczas których w trakcie dyskusji wypracowywano pewien wspólny pogląd, którego żadna władza związkowa nie mogła lekceważyć.
Przejawiała się tu potrzeba uczestnictwa i zabierania głosu; przekonanie, że każdy szary członek związku ma prawo uczestniczyć we wspólnej dyskusji. Działacze byli traktowani jako reprezentanci woli ogółu, uzgodnionej w dyskusji woli ogółu. Władza zależna od decyzji wszystkich członków zgromadzenia to zapewne najważniejszy powód powstania tej formy demokracji uczestniczącej.
Zresztą, zgodnie z uwagami de Tocqueville’a, uczestnicy ruchu związkowego żywili przekonanie, że pogląd ustalony w dyskusji i podzielany przez większość jest poglądem jakby mądrzejszym. Stare polskie przysłowie mówi: „co dwie głowy, to nie jedna” i właśnie dwóm głowom, gdy myślały podobnie, przypisywano większe czy też słuszniejsze racje przemawiające za danym poglądem. Nie było to przeświadczenie, jak sam de Tocqueville dowodzi, racjonalne: skoro wszyscy - poza jednym - myślą tak samo, to mają jeden tak samo brzmiący głos, a ten jest całkiem równoważny temu jednemu, który myśli inaczej.
Przekonanie o tym, że głos wielu jest mądrzejszy, na szczęście nie eliminowało otwartości dyskusji, chociaż na jesieni ’81 roku pojawiły się radykalne grupki narodowe, które ostro forsowały swoje poglądy, spotykając się zarazem z silnym oporem. Mimo to nawet tych, którzy nazywali się wówczas „prawdziwymi” Polakami, nie zmuszono do milczenia ani też nie zrezygnowano z dyskusji i przegłosowano zgłaszane przez nich inicjatywy.
Określenie sposobu, w jaki działano w ramach organizacji związkowych NSZZ „Solidarność” jako demokracji debatującej oznacza, że zaczął się kształtować określony wzorzec uczestnictwa w życiu społecznym, również pewien model polityka, jak widać zależnego od opinii obywateli, których miał reprezentować. Przekonania, o których tutaj mowa, nie były właściwie do końca sformułowane w postaci dyskursywnej, aczkolwiek idee samorządności tworzyły zespół istotnych haseł ruchu. Samorządność ściśle się wiązała z uczestnictwem i udziałem w debacie. Debata ta traktowana była jako uczestnictwo w procesie podejmowania decyzji, zwłaszcza kierunkowych i zasadniczych, dotyczących podstawowych spraw wspólnoty, i oznaczała prawo do zabierania głosu i wyrażania swej opinii przez każdego.
Dlatego też można powiedzieć, że proces kształtowania się takich wzorców był na pewno procesem rewolucyjnym: wytwarzać się poczęły całkiem nowe standardy. W dodatku kształtowały się one jako pozytywne rozwiązania, będące jednak swego rodzaju odpowiedzią na dotychczasową polityczną praktykę. W rozwiązaniach tych odnaleźć można nieufność do procedur, które oddalają zwykłego człowieka od możliwości wyrażenia swych opinii i wpływu na ważne dla niego decyzje. Również nieufność do inteligentów, do elit, którą wyrażała robotnicza część Solidarności, także w czasie obrad zjazdu w Gdańsku Oliwie, świadczyła o lęku, że zwykli ludzie, a zwłaszcza robotnicy, znowu zostaną odsunięci od uczestnictwa w zasadniczych decyzjach. Nie chcieli już władzy, która za nich myśli, za nich się wypowiada i za nich decyduje co dla nich najlepsze. Nie mieli zaufania do władzy wyłanianej w drodze wyborów, jeśli potem nie podlegała ona kontroli tych, którzy ją wybrali. Zapewne i tutaj do głosu dochodziło negatywne doświadczenie: gdy ktoś awansował i otrzymywał stanowisko, zapominał o zwykłych ludziach i przestawał działać zgodnie z potrzebami i w imieniu obywateli. Za-kłamana praktyka systemu z całą pewnością dostarczała mocnych argumentów, aby władzę, nawet jak najbardziej własną, przez siebie wybraną, także na bieżąco kontrolować.
Nade wszystko jednak oznaczało to wytworzenie - i słowo to jest tu bardzo na miejscu - pewnej praktycznej definicji „polityki”: jako nieustającej debaty, nieograniczającej nikomu prawa do zabierania głosu i przeciwstawionej polityce utożsamionej ze stoso-waniem siły i przemocy. Gdy nasiliły się głosy krytyczne dotyczące związku i działania ruchu, zawsze spotykało się to z protestem przeciwko takiej praktyce: wszystkie naciski i presja, choćby przemoc symboliczna, były odrzucane. Istotnie, przekonujący jest obraz Solidarności, jaki stworzył Jan Kubik. W tym obrazie przemocy - w tym przemocy słów - przeciwstawiono swobodne słowo, wolność rozmowy i dyskusji. Naprzeciw polityce siły stanęły wyzwalające ludzką inicjatywę i porywające do działania słowa.
3.
Niewiele jest prac, które poświęcone byłyby analizie języka ruchu związkowego Solidarność czy raczej analizie dynamiki zmian językowych albo nawet analizie rozmowy, jaka się toczyła od początku działania ruchu. Owszem, są prace opisujące pierwsze żniwo społecznej mobilizacji, czyli postulaty, jakie powszechnie formułowano, przystępując do protestów, a potem zakładania organizacji związkowych. Jednak zagadnienia języka, zwłaszcza języka mówionego, pozostały raczej słabo opisane, poza znaczącymi symbolami, których analizą zajął się Jan Kubik czy choćby autor niniejszego tekstu, analizując znaczące słowa używane do definiowania sytuacji społecznej przez zmobilizowanych do działania ludzi. W polskiej literaturze znalazłem jedno studium poświęcone językowi robotniczemu Solidarności, opublikowane w pracy, która jak inne tutaj cytowane ukazała się jako nieocenzurowane wydawnictwo naukowe w liczbie stu egzemplarzy. Jest to studium autorstwa Anny Błaszkiewicz, zatytułowane Świadomość społeczna robotników a językowe formy jej uzewnętrzniania. Nie będę tutaj referował tej pracy, gdyż chciałbym przywołać i zapisać rodzaj doświadczenia - także doświadczenia badawczego - związanego z szeroko rozumianymi zagadnieniami językowymi w ruchu społecznym Solidarność.
Dotychczasowe rozważania nad organizacją i sposobem działania ruchu społecznego Solidarność wskazywały na fakt, że dyskusja i debatowanie stanowiły jeden z fundamentalnych elementów uczestnictwa w ruchu związkowym. Zatem mówienie, dyskutowanie, rozmawianie było podstawową formą istnienia Solidarności. Można nawet powiedzieć, że wspólna rozmowa była jednym ze sposobów działania ruchu. Oznaczało to także zbiorowe, wspólne myślenie. Ruch wypracowywał - jeśli można tak powiedzieć - własne pojęcia albo nadawał nowe znaczenie poznanym słowom. Przyswajanie sobie, nabywanie nowych słów odgrywało wielką rolę w tym procesie. Wytwarzanie własnego języka, własnej, niezależnej mowy ruchu społecznego - niezależnej, a właściwie przeciwstawnej zideologizowanej, rytualnej mowie partii-państwa - było jednym z osiągnięć związku. W teoretycznym języku socjologii można się choćby odwołać do koncepcji G. H. Meada i symbolicznego interakcjonizmu i powiedzieć, że tak intensywne wspólne działanie wytwarzało i było możliwe dzięki znaczącym symbolom, a więc pojęciom, które porządkowały samo działanie, motywowały do niego, pozwalały na rozwijanie własnej inicjatywy włączonych do wspólnego działania ludzi.
Jak się rzekło, nie zostało to zarejestrowane, chociaż na pewno można by wyróżnić w poszczególnych momentach rozwijających się działań odmienne symbole znaczące, które wyznaczały działanie, ale także perspektywy poznawcze, kierunki myślenia związkowców. Tym bardziej że przecież poprzez nabywanie nowych słów, przyswajanie zatem nowych pojęć, zmianie ulegały także wyobrażenia o świecie i zasób symboliczny, jakim dysponowały jednostki. Mead wprowadził pojęcie uniwersum dyskursu jako - rzec można skrótowo - swego rodzaju słownika działającej wspólnoty społecznej, wyznaczającego perspektywę poznawczą powiązanych ze sobą ludzi.
Jednak na tym nie koniec, bo zagadnienie to ma jeszcze jeden aspekt. Z punktu widzenia poszczególnych osób wspólnota „solidarnościowa” pobudzała i poniekąd nawet zmuszała do wysiłku poznawczego i językowego: trzeba było najpierw nauczyć się publicznie wypowiadać, nabyć umiejętności przekonywania innych do proponowanego poglądu, argumentowania i kontrargumentowania, aby móc poczuć się swobodnie w nowej roli debatującego związkowca - obywatela. I aby móc wypowiadać własne przemyślenia i zgłaszać postulaty do publicznego przedyskutowania.
Zacznę od anegdoty, która związana jest także z badawczym doświadczeniem ruchu związkowego. W początkowym okresie powstawania organizacji związkowych w Warszawie uformowały się społecznie utworzone komitety, pomagające chętnym w założeniu niezależnego związku zawodowego. Panował w tym względzie informacyjny chaos, który zresztą w dużym stopniu był wytwarzany przez organa i służby specjalne PRL-u. Wszakże chodziło o to, aby jak najwięcej ludzi odstraszyć i odciągnąć od zakładania podstawowych organizacji związkowych. Dlatego też porady prawne oraz organizacyjne były bardzo pożądane, bo - przypominam - brakowało wówczas wzorów praktycznego działania na równi z wiedzą prawniczą. Byłem społecznym pracownikiem jednego z takich punktów konsultacyjnych i pewnego dnia pojechałem na spotkanie do zakładu pracy w miejscowości Wyszków. Organizatorem spotkania i pomysłodawcą założenia tam organizacji NSZZ „Solidarność” był działacz niezależny, związany, jak się zorientowałem, z KOR-em. Wieczorne spotkanie z kilkunastoma robotnikami zapamiętałem jako bardzo trudne. Starałem się możliwie najprościej, ale i możliwie zachęcająco powiedzieć im o prawie do założenia organizacji związkowej, o procedurach, które muszą spełnić, i sposobie samoorganizacji. Robotnicy komentowali moje słowa, tylko że ja niewiele mogłem z tej rozmowy zrozumieć. Powtarzałem wciąż swoje, ale najgorsze, że nie bardzo zrozumiałem treść dwóch czy trzech pytań, które mi zadano. Aż zabrał głos jeden z nieformalnych liderów grupy robotników, od którego opinii wiele zależało. Mój przewodnik i organizator zebrania wytłumaczył mi, o co chodziło pytającym, ale to dobitnie pokazuje zaskakujący wówczas dla mnie rozdźwięk między polszczyzną inteligencką a potoczną polszczyzną robotniczą. Powodem niejasności językowych nie była bynajmniej jakaś gwara, raczej jakiś robotniczy, lokalny żargon. To nie koniec anegdoty. Prawie rok później miałem możliwość spotkania części moich rozmówców z listopada 1980 roku. Sami o tym przypomnieli już jako członkowie NSZZ „Solidarność” w czasie jakiegoś spotkania po zjeździe związku. Tym razem rozmowa przebiegała bardzo dobrze i wspaniałą polszczyzną, ci panowie przypomnieli mi spotkanie, po którym zdecydowali się zawiązać NSZZ „Solidarność” w ich zakładzie. Ku mojemu zaskoczeniu dziękowali mi, a głównym oratorem był człowiek, którego wówczas nie potrafiłem zrozumieć.
Anegdota ta barwnie opisuje zmiany, jakie zaszły w sposobie mówienia ludzi. Nie ulega wątpliwości, że właśnie uczestnictwo w ruchu Solidarność było bodźcem do rozwoju językowego, a zatem i umysłowego. Barwna, solidna polszczyzna zastąpiła mowę opartą na równoważnikach zdań, operującą najprostszymi słowami.
Słowa uwodziły wręcz i porywały robotników, także dosłownie słowa poetyckie. Jednym z żelaznych tematów, jaki się pojawiał na spotkaniach z robotnikami i innymi pracownikami w czasie przygotowania ich do zorganizowania związku, był temat Nagrody Nobla dla Czesława Miłosza. To, że nie wiedzieli oni istnieniu polskiego poety, który otrzymał najwyższe literackie trofeum, stanowiło dla nich dowód na ich poniżenie przez władze państwowe, dowód zakłamania i zideologizowana państwa oraz szkolnictwa. Popyt na poezje Miłosza, które się ukazały, był ogromny. Zapotrzebowanie na prawdziwe słowo, na prawdę, szczególnie historyczną, stało się jednym z ważniejszych motorów rozwoju osobistego znaczącej rzeszy związkowców. Było to szczególnie widoczne w stanie wojennym, kiedy publikowano mnóstwo przekładów z literatury historycznej, niedostępnej w PRL-u, oraz literatury politologiczno-filozoficznej. Wielkoprzemysłowi, dość wykształceni robotnicy byli jednymi z głównych odbiorców tych wydawnictw.
Z samym pojęciem ruch społeczny Solidarność także wiąże się ciekawy fakt. Pojęcie ruchu społecznego, czysto socjologiczne, wcale nie było wówczas popularne w polskiej socjologii. Mówiło się raczej o liberalnej demokracji, o społeczeństwie obywatelskim (jedno z haseł opozycji demokratycznej, co odtwarzają w swych książkach amerykańscy badacze Solidarności, Ost, Bernhard, Goldfarb, Kubik), o mobilizacji społecznej, ale raczej nie o ruchu społecznym. Ta kategoria jako samoidentyfikacja pojawiła się w samym ruchu. „My jesteśmy ruchem społecznym” - mówili z dumą robotnicy werbowani przez nas do badań Alaina Touraine’a, istotnie zajmującego się przecież badaniem ruchów społecznych wedle oryginalnej metodologii. Ale to kandydaci do naszych zespołów dyskusyjnych już o sobie mówili jako o ruchu społecznym.
W czasie rozwijających się działań społecznych różne słowa i pojęcia, jak wcześniej wspominałem, stawały się popularne, przy czym na ogół chodziło o słowa poważne i raczej należące do dyskursu intelektualnego. Pod koniec legalnego działania Solidarności niezwykle popularne stało się łacińskie słowo consensus, zasługując w pełni na określenie symbolu znaczącego związku w owym czasie. Posługiwano się nim wówczas powszechnie i kiedy pod koniec listopada 1981 roku uczestniczyłem w zebraniu koła NSZZ „Solidarność” wśród gospodarzy domów na Ursynowie w Warszawie (praktycznie były to kobiety zajmujące się utrzymaniem porządku na posesjach należących do spółdzielni mieszkaniowej, równej zresztą nowo powstającej dzielnicy), byłem zdumiony, bo słowo to często padało w dyskusji, jaka się toczyła przez półtorej godziny wśród członkiń koła NSZZ „Solidarność”, z których większość posiadała co najwyżej zawodowe wykształcenie. Słowa „konsensus” używano zresztą całkiem poprawnie, a dyskusja dotyczyła perspektyw działania związku była w konkluzjach niewesoła.
Anegdotyczne przykłady muszą tutaj pełnić funkcję bardziej dokładnych danych empirycznych, gdyż nie ma analiz, które utrwalałyby w systematyczny sposób rozwój języka i retoryki „solidarnościowej”. Z całą pewnością jednym z ważniejszych pojęć używanych albo i nadużywanych przez uczestników ruchu było słowo „podmiotowość”. Słowo to do pewnego stopnia organizowało całą perspektywę mówienia uczestników ruchu, było jednym z podstawowych symboli znaczących ruchu, należącym do podstawowego zasobu uniwersum dyskursu Solidarności. Podmiotowość wiązała się z prawem do wolności słowa i swobody wypowiedzi, kojarzyła się więc z koniecznością tolerancji - ci, którzy mają inne zdanie, też muszą mieć prawo głosu. W ten sposób była też głęboko powiązana ze słowem „demokracja”, bo przecież bez wolnej i mogącej wypowiadać się swobodnie jednostki o żadnej demokracji nie mogło być mowy.
„Słowo „podmiotowość” ze wszystkimi językowymi i poza- językowymi konsekwencjami zaczęło funkcjonować dzięki tej szczególnej mowie, z jaką zwracał się do rodaków papież Jan Paweł II, używając tego właśnie określenia. Pierwsza wizyta Jana Pawła II w Polsce w roku 1979 miała bardzo istotny wpływ na ukształtowanie się warunków powstania tego fenomenu, jakim był ruch społeczny Solidarność.
Słowa papieża ustanowiły swego rodzaju nowy dyskurs, nowe uniwersum dyskursu, i właśnie osoba ludzka, której prawa zagwarantowane są w sposób naturalny, a więc przewidziane są przez samego Stwórcę - Boga i dane ludziom odegrały zasadnicze znaczenie. Oczywiście, papież apelował także do wspólnoty narodowej, do prawa narodu do stanowienia państwa, lecz wspólnota narodowa siłą rzeczy powinna gwarantować swobodę praw obywatelskich. Nie są one jedynie wytworem woli społecznej, prawa człowieka i obywatela stanowią podstawę stosunków społecznych, które zapewniają człowiekowi możliwość odpowiedzialnego działania. Także słowa o wolności, jaka niejako na mocy tych praw człowiekowi przysługuje, miały wielkie znaczenie.
Można powiedzieć, że wypowiadane publicznie przez papieża słowa odegrały bardzo inspirującą rolę, zgoła formującą myślenie i późniejsze działanie Polaków. A przecież jeszcze trzeba dodać do tego oddziaływanie innych słów: tych, które wypowiadali ludzie demokratycznej opozycji, oraz tych, które płynęły z rozgłośni radiowych, Radia Wolna Europa, Głosu Ameryki czy „polskiego” BBC. Rozgłośnie te odegrały także bardzo istotną rolę w procesie rozwoju nowej świadomości społecznej i tworzenia języka, który mobilizował do działania.