Reagan, Wojtyła i Stocznia Gdańska
Dnia 16 lipca 1980 r. papież dopiero co wrócił z podróży pastoralnej do Brazylii, kiedy komunistyczny rząd w Polsce niespodziewanie ogłosił wzrost o trzydzieści procent cen wszystkich rodzajów mięsa z wyjątkiem mięsa z kurczaka.
Okazało się to iskrą, która doprowadziła do wybuchu protestu robotniczego. Kiedy rząd odrzucił wysuwane przez polskich robotników żądania podwyżki wynagrodzeń, w Lublinie maszyniści pociągów zaprzestali pracy i połączenia kolejowe z ZSRR zostały przerwane. Protest odbił się szerokim echem wśród wszystkich kategorii robotników. Oprócz żądań podwyżek pensji zaczęto się domagać także uznania prawa do strajku.
Z Lublina protest rozciągnął się na Stocznię im. Lenina w Gdańsku po zwolnieniu jednego ze związkowców. 14 sierpnia robotnicy przegłosowali strajk okupacyjny w stoczni pod wodzą Lecha Wałęsy.
W wirze tych wydarzeń diecezja gdańska zaproponowała Wojewódzkiemu Komitetowi PZPR otoczenie robotników duchową opieką. Mógł to być sposób na złagodzenie nastrojów i lepsze zrozumienie sytuacji. Władze komunistyczne zgodziły się i tak w Stoczni im. Lenina zaczęto odprawiać msze. Od tej pory właśnie symbole religijne (zwłaszcza obrazy Czarnej Madonny z Częstochowy) stały się emblematami robotniczego protestu. Gdańsk okazał się archetypem powszechnego pragnienia wolności narodu polskiego.
Prymas Polski Stefan Wyszyński natychmiast wychwycił te sygnały i mówił o tym w swoich homiliach latem 1980 r. Uczynił to przede wszystkim 17 sierpnia, wspominając między innymi o udrękach, jakich w tym czasie doznawał polski naród.
20 sierpnia sam Jan Paweł II zabrał głos. Uczynił to na dwa sposoby: pozdrawiając grupę polskich pielgrzymów na środowej audiencji generalnej, która wówczas odbywała się w Castel Gandolfo; oraz pisząc do kardynała Wyszyńskiego.
Na audiencji generalnej, wobec informacji docierających z Polski, Jan Paweł II postanowił odmówić dwie modlitwy maryjne, z których jedną zwykło się odmawiać w uroczystość Matki Boskiej Częstochowskiej, przypadającą sześć dni później.
Niech te modlitwy – zakończył papież po ich odmówieniu – powiedzą same za siebie, jak bardzo my, tutaj obecni w Rzymie, jesteśmy zjednoczeni z naszymi rodakami w Ojczyźnie, z Kościołem w Polsce i jak bardzo wszelkie jego sprawy są nam bliskie i drogie. Jak bardzo za nie wstawiamy się do Boga.
Jak donosiły włoskie gazety następnego dnia, po pozdrowieniu swoich rodaków Jan Paweł II odśpiewał „Boże, coś Polskę” – hymn wykonywany w chwilach najbardziej uroczystych i patriotycznych dla narodu polskiego:
Boże, coś Polskę przez tak liczne wieki / Otaczał blaskiem potęgi i chwały, / Coś ją osłaniał tarczą swej opieki / Od nieszczęść, które przygnębić ją miały! / Przed Twe ołtarze zanosim błaganie: / Ojczyznę wolną pobłogosław Panie!
W intencjach modlitewnych przed odmówieniem końcowego Ojcze nasz Jan Paweł II dodał: „A teraz pomódlmy sie we wszystkich tych intencjach, a także w jeszcze jednej intencji: za moją ojczyznę, za Polskę”.
W liście wysłanym do kardynała Wyszyńskiego, opublikowanym dopiero 23 sierpnia, papież natomiast tak się wyraził:
Piszę tych kilka słów, aby zapewnić Waszą Eminencję, że w ciągu ostatnich trudnych dni jestem szczególnie blisko: modlitwą i sercem uczestniczę w tych doświadczeniach, przez jakie przechodzi – raz jeszcze – moja Ojczyzna i moi rodacy.
Wiadomości na te tematy nie schodzą z pierwszych stron prasy i z programów telewizji i radia.
Modlę się, aby Episkopat Polski ze swym Prymasem na czele, zapatrzony w Tę, która dana jest ku obronie naszego Narodu, mógł również i tym razem dopomóc temu Narodowi – w ciężkim zmaganiu się o chleb powszedni, o sprawiedliwość społeczną i zabezpieczenie jego nienaruszalnych praw do własnego życia i rozwoju.
Proszę przyjąć tych kilka zdań podyktowanych potrzebą wewnętrzną. Jestem z Wami u stóp Jasnogórskiej Pani przez troskę, modlitwę i błogosławieństwo.
Bardzo czekano na homilię, którą prymas Polski miał wygłosić 26 sierpnia właśnie z okazji uroczystości Matki Boskiej Częstochowskiej. Homilia ta jednak przyniosła ogólne rozczarowanie, ponieważ kardynał wolał skoncentrować się raczej na tematach kryzysu gospodarczego wynikającego z niskiej wydajności rodaków i wydawał się zaniepokojony przede wszystkim możliwą inwazją sowiecką w Polsce.
Polski Kościół sprawiał więc wrażenie bardzo niezdecydowanego. 27 sierpnia, dzień po uroczystości maryjnej, papież ponownie zabrał głos przy okazji kolejnej audiencji generalnej w Castel Gandolfo:
Wczoraj przeżyliśmy święto Matki Boskiej Jasnogórskiej. Z obecnymi w Rzymie rodakami z Polski i z zagranicy modliliśmy się wspólnie, uczestnicząc we Mszy św. Łączyliśmy się także z Jasną Górą, bo to było święto Matki Boskiej Częstochowskiej, polecając Jej, która jest dana naszemu narodowi ku obronie, jak głosi modlitwa mszalna, polecając Jej sprawy naszej Ojczyzny, ważne i doniosłe sprawy.
Przesyłam w tym dniu życzenia gorące, ażeby modlitwa pielgrzymów pod przewodnictwem Episkopatu z Księdzem Prymasem na czele, przyniosła pokój i sprawiedliwość naszej Ojczyźnie.
Pokój i sprawiedliwość oraz błogosławieństwo dla „wolnej Ojczyzny” – o to właśnie modlił się Jan Paweł II dla swojej Polski.
Wydaje się, że to słowo papieża przebudziło polskich biskupów. Jeszcze tego samego 27 sierpnia wystosowali oni komunikat, w którym wsparli żądanie robotników posiadania związku zawodowego niezależnego od partii komunistycznej.
31 sierpnia 1980 r. polskie władze komunistyczne uznały narodziny „niezależnego i samorządnego związku zawodowego”. Czy reżim uchwycił stanowcze, ale rozprężające atmosferę impulsy płynące ze strony polskiego Kościoła katolickiego? Faktem jest, że z tego przełomu zrodził się Niezależny Samorządny Związek Zawodowy „Solidarność”, który przejdzie do historii postkomunistycznej Polski.
Jednak zwycięstwo robotników z Gdańska i Lecha Wałęsy nie rozwiązało problemów. Polskie sądy bowiem nadal odmawiały rejestracji statutu nowego związku. Wałęsa był wspierany przez Konferencję Episkopatu Polski i ta ostatnia wystąpiła do rządu ze stanowczym żądaniem pełnej realizacji dopiero co osiągniętych porozumień z robotnikami, a więc zatwierdzenia Statutu NSZZ „Solidarność”.
Wtedy właśnie rząd wykonał ruch, który Weigel, komentując, nazwał „poważnym błędem politycznym”:
[Sąd] dołączył jednostronnie do statutu klauzulę uznającą przewodnią rolę PZPR w społeczeństwie, system socjalistyczny i międzynarodowe sojusze Polski.
To było naprawdę zbyt wiele dla nadziei ośmiu milionów robotników. Pojawiły się liczne protesty. Nowy przywódca KC PZPR, pięćdziesięciotrzyletni Stanisław Kania, pełniący urząd od 6 września 1980 r. w miejsce Edwarda Gierka (który kierował partią przez prawie dziesięć lat), udał się natychmiast do Moskwy, aby przedyskutować pilne problemy Polaków. Rozmowy te są bez wątpienia związane z przełomem w Polsce i Sąd Najwyższy anulował zmianę w Statucie „Solidarności”.
Było to dla Wałęsy chwilowe zwycięstwo. Wówczas jednak prymas Polski doradził kierownictwu związkowców, by nie naciskać zbytnio na reżim i nie przesadzić z formułowaniem swoich żądań.
Weigel wysuwa hipotezę, według której kardynał Wyszyński miał być zdania, iż groźba inwazji na Polskę nie została jeszcze zażegnana. Wydaje się jednak, że Lech Wałęsa nie do końca zgadzał się z podobnym stanowiskiem. Jak sam napisał w swoich wspomnieniach, nie było sposobu, żeby się dowiedzieć, czy takie decyzje, jak ogłoszenie strajku generalnego doprowadziłyby do wojny domowej lub inwazji na kraj ze strony Armii Czerwonej. Jednak same te rozważania nie wystarczyły, by wziąć na siebie tak wielkie ryzyko.
Pisał do nas papież, pisał prymas – opowiada Wałęsa – i prosili o rozsądek, o rozwagę. Chodzi o to, że jutro można będzie osiągnąć więcej, ale nie można podchodzić do krawędzi. Jednocześnie wiem, że to, co dzisiaj jest dobre, jutro może okazać się złe. I historycy, gdy będą oceniać, mogą powiedzieć: ale to był wariat. Władza bluffowała, była słaba, szła na krzyk, można było wreszcie w tym kraju zrobić porządek, wreszcie by mieli tę wygraną, a oni strefili. Mogą mnie za 10, za 50 lat tak oceniać. I nie dowiemy się, czy ja miałem rację, czy ci, którzy inaczej stawiali sprawę. Według mnie ryzyko było za wielkie.
Dziś wiadomo, że to Kania przekonał Breżniewa, by nie dokonywał inwazji, która była uwzględniana wśród sowieckich opcji (i zresztą amerykańskie satelity szpiegowskie wykazały dziwne manewry wojskowe przy granicy radziecko-polskiej). Jednak na szczycie krajów członkowskich Układu Warszawskiego sprzymierzeńcy Polski stwierdzili jasno, że jeśli władze nie zadbają o uspokojenie rozruchów w kraju, siły przymierza będą zmuszone interweniować, aby przywrócić porządek.
Moskwa wiedziała jednak, że przeprowadzona przez nią i sojuszników z bloku socjalistycznego interwencja w Polsce miałaby bardzo poważne konsekwencje, również na płaszczyźnie stosunków ze Stanami Zjednoczonymi (był to zresztą okres krótko po inwazji sowieckiej na Afganistan i amerykańskim bojkocie olimpiady w Moskwie). Również NATO nie przypatrywałoby się temu obojętnie.
Jasną świadomość niebezpieczeństwa inwazji miał także Jan Paweł II, który 16 grudnia 1980 r. napisał do Leonida Breżniewa. W liście tym, po raz pierwszy opublikowanym przez Weigla za pozwoleniem Sekretariatu Stanu, Jan Paweł II wyraził swoje osobiste zaniepokojenie wydarzeniami w Polsce. Papież przypomniał, że ten kraj był sygnatariuszem Aktu Końcowego z Helsinek i że stał się „we wrześniu 1939 r. pierwszą ofiarą agresji, która zapoczątkowała straszny okres okupacji, trwający do roku 1945”; okres, w którym Polacy wytrwali przy swoich sojusznikach, ponosząc ogromne straty wśród ludności. Papież prosił zatem Breżniewa, by usunął aktualne motywy zaniepokojenia i doprowadził do odprężenia z poszanowaniem zasad przyjętych w Helsinkach, „a w szczególności zasady poszanowania niezbywalnych praw do suwerenności, a także zasady nieingerowania w wewnętrzne sprawy każdego z sygnatariuszy”.
Wydarzenia mające miejsce w Polsce w ostatnich miesiącach zostały wywołane nieuchronną koniecznością gospodarczej przebudowy kraju, co wymaga równocześnie przebudowy moralnej opartej na świadomym zaangażowaniu, w duchu solidarności, wszystkich sił całego społeczeństwa.
Ma rację Weigel, kiedy mówi, że pomimo dyplomatycznego tonu list papieża do Breżniewa był bardzo twardy. Naszym zdaniem jednak, autor ten umniejsza interpretację papieskiego dokumentu, gdy pisze, że wspominał on o „hitlerowskiej agresji we wrześniu 1939 roku”.
W swoim liście do radzieckiego przywódcy Jan Paweł II mówił bowiem, że we wrześniu 1939 r. Polska padła ofiarą agresji, jednak nie dodał przymiotnika „hitlerowskiej”. Oznacza to, że potępienie tej agresji można było rozumieć jako równo rozdzielone między nazistowskie Niemcy i Związek Sowiecki, sygnatariuszy paktu Ribbentrop-Mołotow z 23 sierpnia 1939 r., oraz tajemnego protokołu o rozbiorze Polski i krajów bałtyckich.
Po najeździe Niemiec na Polskę 1 września 1939 r., już 17 września Związek Sowiecki przekroczył granicę z Polską, „doprowadzając do wewnętrznego rozkładu państwa polskiego” pod pretekstem obrony ludności białoruskiej i ukraińskiej. Jak sam hitlerowski minister spraw zagranicznych von Ribbentrop tłumaczył swemu włoskiemu odpowiednikowi Geleazzo Ciano, operacja sowiecka była wcześniej uzgodniona z Niemcami.
List Jana Pawła II do Breżniewa był zatem znacznie twardszy, niż sądził Weigel, gdyż przez „agresję” na Polskę we wrześniu 1939 r. papież rozumiał podwójną inwazję na swój kraj: nazistowską i sowiecką. W liście do Breżniewa Jan Paweł II dyplomatycznie przypomniał więc, że Związek Sowiecki szczycił się niezbyt godnym pozazdroszczenia precedensem: „kondominium” Polski razem z nazistami i wymazaniem tego kraju z map świata we wrześniu 1939 r.
Słuszność ma natomiast Weigel w innym interesującym punkcie listu papieskiego, to znaczy celowej grze słów opartej na „solidarności” jako jednej z zasad, na których należało przebudować polskie społeczeństwo. Choć Jan Paweł II nie brał pod uwagę (ani nie mógł tego uczynić, nie narażając się na jeszcze większe niebezpieczeństwa) hipotezy zmiany władzy jako konsekwencji odnowy moralnej i ekonomicznej Polski.
W połowie stycznia 1981 r. Lech Wałęsa przybył do Włoch i został przyjęty w Watykanie przez Jana Pawła II wraz z delegacją „Solidarności”. Wałęsa jednak nie był sam. Jak wynika z samego przemówienia adresowanego do polskiej delegacji związkowej, towarzyszyła jej „delegacja rządu Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej ds. stałych kontaktów roboczych ze Stolicą Apostolską”. Ta ostatnia nie chciała ani w tym momencie nie mogła nadać wizycie Wałęsy charakteru politycznego, który oznaczałby pewnego rodzaju uznanie „Solidarności” w kluczu antyrządowym.
Tak więc 15 stycznia 1981 r. papież przyjął w Sali Konsystorza dwie delegacje polskie. Jan Paweł II zamierzał zwrócić się do dwóch Polsk jak do jednej. Nie przypadkiem papież mówił o „ogólnoludzkim braterstwie… jakie łączy synów i córki jednego narodu”; nie przypadkiem pozdrowił on bez wyjątku wszystkich obecnych jako swoich rodaków, z którymi czuł się związany „więzami języka i kultury, wspólnej historii i wspólnych doświadczeń, w obrębie których rodziła się i kształtowała w ciągu całych stuleci solidarność wszystkich Polaków”, potwierdzona zwłaszcza w decydujących godzinach historii ich kraju.
Niewątpliwie papież cieszył się z pamiętnych wydarzeń z lata i jesieni 1980 r., zwłaszcza że świat mógł zobaczyć „szczególną dojrzałość” polskiego społeczeństwa i jego robotników, którzy rozwiązali swoje problemy bez gwałtu i przemocy, szukając rozstrzygnięć „na drodze wzajemnego dialogu i merytorycznych racji, z uwzględnieniem dobra wspólnego”. „Wszystko to – dodał Ojciec Święty nie bez kozery – przynosi zaszczyt zarówno przedstawicielom świata pracy z Wybrzeża, Śląska i innych regionów – tym, którzy obecnie zrzeszyli się w «Solidarność» – jak też przedstawicielom polskich władz państwowych”.
Jan Paweł II wyraził ponadto swoją osobistą radość z faktu, że związek zawodowy kierowany przez Wałęsę stał się „stał się organizacją uprawnioną do właściwej sobie działalności na terenie naszej Ojczyzny” – pierwszym wolnym związkiem uprawnionym w Polsce.
Praca jest trudem człowieka. […] Jest rzeczą oczywistą, że ludzie wykonujący określoną pracę, mają prawo do samorządnego zrzeszania się, właśnie z tytułu tej pracy, celem zabezpieczenia wszystkich dóbr, którym ta praca ma służyć. Chodzi tu o jedno z podstawowych praw osoby, o prawo człowieka jako właściwego podmiotu pracy […].
Wojtyła dodał, że obowiązkiem „Solidarności” było dojście do „pełnego zabezpieczenia godności i skuteczności ludzkiej pracy poprzez uwzględnianie wszystkich osobowych, rodzinnych i społecznych uprawnień każdego człowieka: podmiotu pracy”.
W tym znaczeniu zadania te mają podstawowe znaczenie dla życia całego społeczeństwa, całego narodu: dla jego dobra wspólnego. Dobro wspólne, bowiem społeczeństwo sprowadza się ostatecznie do tego, kim w owym społeczeństwie jest każdy człowiek, jak pracuje i jak żyje. Stąd też wasza samorządna działalność posiada i zawsze posiadać powinna wyraźne odniesienie do całej moralności społecznej. […] Bez niej bowiem nie może być mowy o żadnym prawdziwym postępie. A Polska ma prawo do prawdziwego postępu […], poniekąd szczególne, bo okupione wielkimi doświadczeniami historii, a bezpośrednio cierpieniami drugiej wojny światowej.
Z tej racji Jan Paweł II starał się podkreślić, że wysiłek powołania do życia nowego związku zawodowego na jesieni 1980 r. „nie jest przeciwko nikomu skierowany”.
Nie jest też przeciwko nikomu skierowany ten wysiłek, ten ogromny wysiłek, jaki w dalszym ciągu stoi przed wami. Nie jest skierowany przeciwko komukolwiek, ale jest skierowany wyłącznie ku wspólnemu dobru. A prawo, co więcej obowiązek podejmowania takiego wysiłku posiada każde społeczeństwo, każdy naród. […] W interesie pokoju i międzynarodowej praworządności leży, aby Polska cieszyła się w pełni tym prawem.
Wreszcie – zdaniem papieża – działalność związków zawodowych nie powinna mieć charakteru politycznego ani służyć lub być narzędziem jakiejś partii politycznej, „aby mogła w sposób wyłączny i w pełni samorządny skupić się na wielkim dorobku społecznym ludzkiej pracy i ludzi pracy”.
Składając życzenia obecnym, Ojciec Święty wyraził pragnienie, aby zapoczątkowana działalność mogła trwać „w pokoju, wytrwale”, kierując się „sprawiedliwością i miłością” oraz umiłowaniem Ojczyzny. Po drugie życzył polskim robotnikom, aby zachowali tę samą odwagę, ale także „tę samą roztropność i umiarkowanie”, starając się „dobru tej Ojczyzny, a także wszystkich narodów świata, oddać dziejową przysługę”.
Przemówienie Jana Pawła II do polskich gości, związkowców i przedstawicieli rządu mogło więc być poddane różnym interpretacjom. Nade wszystko wsparcie papieża dla „Solidarności” było uwarunkowane kilkoma okolicznościami: kontynuowaniem pracy w pokoju; nieprzekształceniem związku zawodowego w antyrządowe narzędzie polityczne; działaniem z umiarem oraz poczuciem miłości i pokoju. Po drugie, było wystarczająco jasne, że w tym momencie Wojtyła nie widział rozwiązania problemów Polski w obaleniu reżimu komunistycznego, lecz raczej wyrażał życzenie ścisłego zjednoczenia Polaków, aby bronić swojej niepodległości oraz praw przyznanych im przez międzynarodowy porządek.
Dialog, solidarność narodowa, umiar. To były zasadnicze punkty linii Jana Pawła II wobec sytuacji w Polsce i on sam powtórzył te inspirujące przekonania w liście do prymasa Polski z 28 marca, czyli dnia, w którym kardynał Stefan Wyszyński zwołał przywódców „Solidarności” do swojej arcybiskupiej siedziby w Warszawie, aby powtórzyć im papieskie dyrektywy, które przyjął za swoje.
To ułatwiło negocjacje między związkiem zawodowym Wałęsy a rządem, zakończone porozumieniem z 30 marca 1981 r. W tym miejscu pojawiła się jednak pewna komplikacja: polscy towarzysze zostali ostro skrytykowani przez Moskwę za zbytnią otwartość, która groziła powstaniem dwugłowego przywództwa kraju: „Solidarności” (i prawdopodobnie także nowego związku zawodowego rolników) na czele reform społeczno-gospodarczych, oraz rządu i polskiej partii komunistycznej na czele reform politycznych. Z możliwością (nawet rozważanej przez prymasa Polski), że dziedzina społeczno-gospodarcza nie będzie jedynym polem działania nowego wolnego związku. Świadom radzieckiej krytyki, 10 kwietnia 1981 r. polski parlament zakazał strajków na dwa miesiące.
13 maja 1981 r. Jan Paweł II stał się na placu Świętego Piotra ofiarą zamachu, w którym niemal stracił życie. Piętnaście dni później zmarł prymas kardynał Stefan Wyszyński. Wydarzenie to pogrążyło w wielkim bólu papieża. Jeszcze w czasie rekonwalescencji przeszedł on szereg trudnych momentów, w czasie których wystąpiła wysoka gorączka, wynikająca z cytomegalovirusa, jakim zaraził się w Poliklinice Gemelli podczas jednej z transfuzji. W lecie Jan Paweł II myślał o sukcesji prymasa Polski. Idealnym kandydatem był biskup warmiński Józef Glemp, który 7 lipca 1981 r. został mianowany arcybiskupem Warszawy i Gniezna.
Piątego sierpnia Ojciec Święty został poddany kolejnej operacji chirurgicznej, kolostomii. Dziewięć dni później, 14 sierpnia, generał Wojciech Jaruzelski i polski przywódca Stanisław Kania spotkali się z Breżniewem na Krymie, zapewniając go, że podejmą odpowiednie środki przeciwko „Solidarności”, a także zatwierdzili plan wprowadzenia w Polsce stanu wojennego oraz innych nadzwyczajnych norm.
Na początku września „Solidarność” odbyła swój pierwszy zjazd, na który Moskwa odpowiedziała szeregiem manewrów wojskowych na bałtyckim wybrzeżu. Było to konkretne ostrzeżenie dla polskiego związku zawodowego, który jednak nie dał się przestraszyć, a nawet oskarżył Lecha Wałęsę, że jest zbyt umiarkowany (ta nagana miała kosztować przywódcę związkowego ponowny wybór na szefa „Solidarności”). Obrady I Zjazdu NSZZ „Solidarność” zakończyły się więc „apelem o wolne wybory do Sejmu RP oraz lokalnych i wojewódzkich rad narodowych; wprowadzenie samorządów w zakładach przemysłowych i obalenie systemu nomenklatury, wedle którego jedynie członkowie partii mogli obejmować stanowiska kierownicze”.
Sowieckie manewry wojskowe nie mogły nie zaniepokoić Wojtyły, zwłaszcza w świetle rezultatów I Zjazdu „Solidarności”. I papież słusznie się martwił: znane nam dziś dokumenty dawały niejeden powód do niepokoju.
Kilka dni po zakończeniu zjazdu polskiego związku zawodowego, 11 września 1981 r. sowiecki przywódca Leonid Breżniew zadzwonił do Stanisława Kanii, swojego odpowiednika w PZPR. Mamy zapis tej rozmowy dostarczony przez Kreml Niemieckiej Republice Demokratycznej oraz innym krajom bloku warszawskiego. Dostępna nam kopia pochodzi z dawnych archiwów Niemiec Wschodnich. Ta wersja rozmowy miała prawdopodobnie na celu indoktrynację mniej lub bardziej wiernych sojuszników Układu Warszawskiego, a przede wszystkim przywódcy NRD Honeckera. Dokument bowiem zawiera jedynie uwagi Breżniewa, pomija natomiast wypowiedzi polskiego przywódcy komunistycznego.
Symptomatyczne są uwagi kierowane przez Breżniewa do polskiego towarzysza. Zdaniem Breżniewa Kania żywił płonne nadzieje: „Trzeba, abyście się przebudzili i abyście pomyśleli, kto kontroluje sytuację w Polsce”. Należało sobie postawić to pytanie ze względu na bezczelność Wałęsy. Prace I Zjazdu „Solidarności” pokazały, że związek zawodowy zmierza do przekształcenia się w partię polityczną o antykomunistycznej inspiracji i do wypowiedzenia wojny partii komunistycznej oraz polskiemu rządowi socjalistycznemu. Sprawa była tym bardziej niebezpieczna, że – zdaniem Breżniewa – „Solidarność” reprezentowała jedynie 25 procent klasy robotniczej, podczas gdy cała reszta składała się z „kontrrewolucjonistów” i polskich niepodległościowców. Dowodził tego fakt, że na I Zjeździe „Solidarności” rozważana była możliwość usunięcia z jej statutu odwołania do kierowniczej roli PZPR i wierności sojuszom. „Solidarność” nie reprezentowała więc interesów klasy robotniczej, a jej wywrotowe działanie zmierzało do rozszerzenia się poza granice Polski przez Posłanie do narodów Europy Wschodniej, zatwierdzone przez I Zjazd.
Breżniew powiedział ponadto Kanii, że „Solidarność” nie ogranicza się do haseł i apeli, ale związek przygotowuje się militarnie do przejęcia władzy w Polsce za pomocą prawdziwych „grup bojowych”. Tego rodzaju informacje dotarły także do CIA, zwłaszcza do agenta, który później będzie jej szefem, Roberta Gatesa. Również w swoich wspomnienia zdaje się on dawać wiarę tej historii. Później jednak odkryto, że chodziło o materiał stworzony przez tajne służby PZPR, aby zdyskredytować „Solidarność”.
Zdaniem sowieckiego przywódcy to właśnie były czynniki rozbicia wojska i społeczeństwa polskiego.
Jak możecie dopuścić, aby to wszystko pozostało nieukarane? – pytał Breżniew Kanię? – Jak możecie tolerować przykłady terroru psychologicznego i fizycznego przeciwko komunistom i wszystkim innym, którzy pragną uczciwie pracować?
Według Breżniewa nie było wątpliwości: „Solidarność” miała na celu zniszczenie ustroju komunistycznego w Polsce:
Nierozważni przywódcy „Solidarności” otwarcie deklarują, że ich organizacja jest już siłą, która kieruje społeczeństwem. W ogóle wszystko sugeruje, że kontrrewolucja wykrada władzę partii polskiego ludu pracującego.
Już 14 sierpnia 1981 r. polscy towarzysze obiecali Breżniewowi podjęcie surowych środków przeciwko „Solidarności”. Gdzie więc byli do tej pory? Jak mogli nadal tolerować w Polsce te antysocjalistyczne postawy?
Domagamy się, abyście nas, przywództwo bratniej partii, Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego, informowali o tym, co zamierzacie zrobić. Mówiąc praktycznie, nie mamy nic do dodania do zaleceń, które już wam przekazaliśmy odnośnie tego, jak wyjść z kryzysu, włącznie z zaleceniami w liście z 5 czerwca i w czasie spotkania na Krymie 14 sierpnia. Te zalecenia i te rady pozostają obowiązujące.
Streściliśmy już spotkanie z 14 sierpnia 1981 r. A o czym mówił wcześniejszy list Breżniewa z 5 czerwca? Pismo to, adresowane do polskiego kierownictwa politycznego i wojskowego, mówiło, że „Stanisław Kania, Wojciech Jaruzelski i inni polscy towarzysze wciąż kontynuują politykę kapitulacji i kompromisu”, i że Związek Radziecki nie zostawi „Polski, socjalistycznej siostry, na łasce losu”.
Nie mogło być zatem wątpliwości co do zamiarów Moskwy w przypadku, gdyby polskiemu kierownictwu sytuacja wymknęła się spod kontroli. Leonid Breżniew powiedział to jasno towarzyszowi Kanii w czasie rozmowy telefonicznej z 11 września 1981 r.:
Jeśli Polska będzie rządzona przez „Solidarność”, to kto zagwarantuje nienaruszalność żywotnych linii komunikacyjnych wspólnoty, które przechodzą przez Polską Rzeczpospolitą Ludową, włącznie ze strategicznymi szlakami komunikacyjnymi? Jak będziemy mogli, my, członkowie Układu Warszawskiego, zapewnić zachowanie rezultatów II wojny światowej, utrwalonych w dobrze znanych dokumentach prawnych politycznych i międzynarodowych? Chcę jeszcze raz, Stanisławie, podkreślić, że los socjalizmu w Polsce i wynik walki politycznej w waszym kraju dotyka głęboko wszystkich bratnich krajów.
Moskwa spodziewała się więc od polskich towarzyszy jasnej odpowiedzi.
I ta jasna odpowiedź wyłoniła się z samych wydarzeń. 18 października 1981 r. Stanisław Kania został złożony z urzędu I sekretarza KC PZPR, natomiast jego miejsce zajął generał Jaruzelski. 28 listopada kierownictwo partii zażądało od swoich posłów, by przedłożyli w parlamencie sprawę udzielenia rządowi pełnej władzy. Między 11 a 12 grudnia została odcięta wszelka komunikacja między Polską a światem zewnętrznym. 13 grudnia wojsko polskie przejęło kontrolę nad krajem, a rząd ogłosił stan wojenny, dokonując także aresztowania wszystkich głównych przywódców „Solidarności”.
Wtedy właśnie Jan Paweł II wziął kartkę i pióro i napisał do generała Wojciecha Jaruzelskiego, prosząc go o zapobieżenie dalszemu rozlewowi krwi i odwołując się do sumienia jego i tych, na których spoczywało podjęcie decyzji w tej tak poważnej chwili. W niedzielę 13 grudnia 1981 r. podczas modlitwy Anioł Pański papież powtórzył raz jeszcze te same przekonania i wyraził, choć z niepokojem, te same nadzieje.
Następnego dnia, kiedy minęło południe (czasu waszyngtońskiego), Jan Paweł II otrzymał telefon od prezydenta USA Ronalda Reagana. Mamy urywek tej rozmowy pochodzący z Reagan Library w Simi Valley, wydobyty częściowo z ówczesnego komunikatu prasowego, a częściowo z codziennego briefingu dla dziennikarzy.
Chcę – powiedział Reagan do Jana Pawła II – aby Wasza Świątobliwość wiedział, jak głęboko przeżywamy sytuację w Ojczyźnie Waszej Świątobliwości. Wyczekuję odpowiedniego momentu, abyśmy mogli się spotkać osobiście. Nasze sympatie są po stronie ludu, nie rządu. Nasz kraj został oświecony, kiedy Wasza Świątobliwość odwiedził Polskę, i kiedy zobaczyliśmy jego przywiązanie do religii i wiary w Boga. Oglądanie Waszej Świątobliwości w telewizji było inspiracją dla całego świata. Wszyscy byliśmy pełni entuzjazmu z tego powodu.