Przez groblę i dwie rzeki. Ucieczka Wincentego Gawrona i Stefana Bieleckiego z Auschwitz
Ten tekst jest fragmentem książki Mirosława Krzyszkowskiego i Bogdana Wasztyla „Nas nie złamią”.
W 1942 roku rozbudowywana na wschód od Oświęcimia fabryka Buna-Werke potrzebuje coraz więcej darmowych robotników. Pracy niewolników wymagają także liczne powstające przy KL Auschwitz przedsiębiorstwa, warsztaty i gospodarstwa rolne. Ponadto Niemcy wykorzystują więźniów przy robotach komunalnych. Rudolf Höss musi dostarczać rozpędzającej się wokół obozu i miasta machinie przemysłowej idącą w dziesiątki tysięcy ludzi darmową siłę roboczą, więc masowe zabijanie zdolnych do pracy osadzonych przestaje być korzystne dla III Rzeszy. To wymusza na komendancie KL Auschwitz zmianę kar za ucieczki. Höss do minimum ogranicza odpowiedzialność zbiorową, a kary śmierci hojnie wymierza już tylko w przypadku zabicia któregoś z esesmanów czy prób masowego opuszczania obozu. Represje, zgodnie ze sprawdzonym już sposobem, dotykają odtąd wyłącznie pochwyconych zbiegów oraz wyłapywanych i osadzanych w obozie członków ich rodziny.
Niezwykle brutalnie są wciąż traktowani więźniowie polityczni, zwłaszcza ci podejrzewani o udział w ruchu oporu. Od lata 1941 roku liczba egzekucji w obozie szybko rośnie. W gestii Maximiliana Grabnera znajduje się blok 11, a kiedy gestapo umieszcza tam sąd doraźny dla okręgu katowickiego, Höss traci nad nim bezpośrednią kontrolę. Aresztowani przez gestapo ludzie mogą trafiać do jego cel bez uprzedniej rejestracji w obozie. Codziennie do Auschwitz napływają listy z nazwiskami więźniów, przeciw którym toczyły się różne śledztwa – wrogów Rzeszy, których należy niezwłocznie zgładzić. Także w samym obozie wszczynane są śledztwa przeciwko członkom obozowej konspiracji. Politische Abteilung stara się zdusić w zarodku każdy przejaw samoorganizacji więźniów. W marcowe niedziele pijani esesmani urządzają w Birkenau „śmiertelne gimnastyki”, podczas których zamęczają na śmierć ponad dwa tysiące osadzonych, w większości Polaków i sowieckich jeńców.
Założony w Auschwitz przez Pileckiego-Serafińskiego Związek Organizacji Wojskowej rozrasta się do tego stopnia, że ma już swoich ludzi w najważniejszych miejscach w obozie. Lekarze i pielęgniarze ze szpitala więźniarskiego przechowują najbardziej zagrożonych kolegów, by chronić ich przed represjami, dostarczają lekarstwa oraz historie chorób i pomagają w likwidacji niebezpiecznych obozowych szpicli. Z ZOW współpracuje Arbeitsdienst Otto Küsel (nr 2), który decyduje o przydziale więźniów do komand pracy. To umożliwia umieszczanie członków ZOW w newralgicznych miejscach – są pisarzami w obozowej kancelarii, a nawet w Politische Abteilung, dzięki czemu czasami udaje się zdobywać informacje o zamiarach władz obozu i gestapo wobec poszczególnych osadzonych.
Dotąd ZOW nie popierał ucieczek, ale teraz, żeby chronić rodziny zbiegów, postanawia je kontrolować i sam organizować. Cenny okazuje się kontakt, który obozowa konspiracja nawiązuje z działającą w pobliżu partyzantką ZWZ-AK. Według ustalonych zasad uciekać mają przede wszystkim ci, których rodziny są dla Niemców nieosiągalne. Zaufani uciekinierzy mają przenosić informacje dla dowództwa AK, a potem, jeśli zechcą, dołączać do partyzantki.
5 kwietnia 1941 roku przetartą już przez tysiące drogą do Auschwitz z tarnowskiego więzienia trafia Wincenty Gawron (nr 11237) – trzydziestotrzyletni były student Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie, gdzie uczył się grafiki i drzeworytnictwa. Po wybuchu wojny ten pochodzący z zaangażowanej społecznie i uzdolnionej artystycznie rodziny młody mężczyzna wraca do domu w Starej Wsi koło Limanowej i zaczyna wykorzystywać swoje umiejętności pracy zarobkowej. Projektuje witraże do limanowskiego kościoła, a równocześnie angażuje się w konspirację. Ale 18 stycznia 1941 roku ma pecha. Zostaje aresztowany, osądzony i skazany na śmierć, a potem wywieziony do Auschwitz, gdzie ma być stracony. Tu jednak potrzebują każdych rąk do pracy i Gawron trafia do rozbiórki polskich domów wokół obozu. Mordercze tempo robót niemal go wykańcza, czuje, że zmierza prosto ku śmierci, aż któregoś dnia na apelu słyszy, że esesmani szukają rzeźbiarzy. Wprawdzie nigdy się tą sztuką nie parał, ale zgłasza się i dostaje pracę w obozowej rzeźbiarni, dobrą i pod dachem. Projektuje dla Niemców noże do rozcinania papieru i zdobnicze wzory, maluje portrety i krajobrazy, tworzy świąteczne pocztówki oraz drzeworyty o tematyce historycznej i przyrodniczej. Jednocześnie w ukryciu rysuje karykatury esesmanów i poruszające naturalizmem portrety więźniów. Pokazuje te prace kolegom, których lojalności może być pewny, i przez nich trafia do obozowej konspiracji. Poznaje Pileckiego. Śpią na pryczy blisko siebie, pojawia się zaufanie, a potem przyjaźń.
Po kilku miesiącach do Gawrona trafia poufna informacja z obozowej kancelarii. Niemcy planują wykonać na nim wyrok śmierci, który wydano po aresztowaniu go za działalność konspiracyjną. Do komendanta Auschwitz docierają pytania i ponaglenia dotyczące wykonania wyroków na konspiratorach aresztowanych przez terenowe gestapo. III Rzesza powinna się ich czym prędzej pozbyć; fakt, że żyją, stanowi większe zagrożenie niż potencjalna korzyść z ich pracy. Gawron nie może zwlekać. Musi jak najszybciej uciekać z obozu i wybrać taki sposób, aby jak najmniej narazić swoją rodzinę i współwięźniów. Jest kwiecień 1942 roku. Zaczyna przygotowania, gdy tragiczna w skutkach okazuje się próba ucieczki innego osadzonego, Józefa Manaczyńskiego (nr 27061). Ten były poseł na Sejm RP pierwszej kadencji usiłuje zbiec w cywilnym ubraniu, ale po trzech dniach zostaje wytropiony przez Niemców i zakatowany przez Gerharda Palitzscha. Władze KL Auschwitz wywieszają jego zakrwawione zwłoki jako przestrogę przy obozowej bramie. Gawron patrzy na nie z przerażeniem, ale nie ma wyboru. Jego determinację dodatkowo wzmaga myśl, że co najwyżej śmierć dopadnie tylko jego. Od stycznia 1942 roku Niemcy nie przeprowadzają już wśród więźniów wybiórki „dziesięciu za jednego”.
Pilecki, zgadzając się na ucieczkę Gawrona, daje mu konspiracyjne zadanie: ma poinformować Komendę Główną AK o okrutnym i niezgodnym z żadnymi normami traktowaniu jeńców sowieckich w obozie oraz o odbywającej się w Birkenau masowej zagładzie Żydów. Wincenty ma również przekazać dowództwu informacje o sprawnie funkcjonującym w obozie ruchu oporu oraz o jego gotowości do walki, gdyby działające na zewnątrz partyzanckie ugrupowania podjęły próbę wyzwolenia obozu. „Serafiński” bardzo na to liczy. Od dłuższego czasu opracowuje plany i sam przygotowuje ZOW na podobną ewentualność.
W połowie maja dzięki dobremu kontaktowi z kapo w Harmężach Gawronowi udaje się załatwić przydział do tamtejszego komanda. Ucieczka z podobozu Auschwitz będzie znacznie łatwiejsza. Przenosząc się do Harmęż, Wincenty przemyca pod pasiakiem zdobyczne cywilne ubranie: sweter, rosyjską komisarkę i dwie koszule, a zamiast więźniarskich spodni zakłada sowieckie bryczesy, które wpuszcza w juchtowe kawaleryjskie buty. Podobóz we wsi Harmęże jest specyficzny. Rządzi w nim kapo Mauer, który dba o swoich ludzi i traktuje ich po ludzku. Komanda pilnuje dziesięciu esesmanów, a więźniowie zakwaterowani są w dawnym dworku, którego drzwi i okna okratowano, gdy przekształcano go w obozowy blok. Po paru dniach Gawron nawiązuje bliższe kontakty ze Stefanem Bieleckim (nr 12692), z którym poznali się jeszcze w obozie głównym. Bielecki, okazuje się, jest w podobnej sytuacji: on również dostał poufną wiadomość o tym, że Niemcy chcą wykonać zaległy, ciążący na nim wyrok śmierci. Zamierza uciec, nim komando wróci do Auschwitz.
W Harmężach Bielecki pracuje jako inżynier melioracji – projektuje śluzy i instalacje wodne dla stawów rybnych, więc dobrze poznaje okolicę. Postanawiają z Gawronem, że uciekną razem. Bielecki od wielu dni, pod pretekstem dokończenia technicznych prac, chodzi do mieszczącej się w dworku stolarni. Chce, żeby to wieczorne wychodzenie do stolarni było traktowane jak jego zwyczaj i uśpiło czujność strażników. Ma mu to pomóc, gdy będzie uciekał. Instruuje teraz Gawrona, że w stolarni jest wybite okno, przez którego kraty mogą się przecisnąć, a wieczorem na zewnątrz budynku nie ma jeszcze straży. W dodatku Bielecki poznał w Harmężach niemieckiego pastora, również więźnia, człowieka głęboko wierzącego i szlachetnego, który, jak mówi, w razie czego może im pomóc.
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Mirosława Krzyszkowskiego i Bogdana Wasztyla „Nas nie złamią” bezpośrednio pod tym linkiem!
Ten tekst jest fragmentem książki Mirosława Krzyszkowskiego i Bogdana Wasztyla „Nas nie złamią”.
Wieczorem 16 maja 1942 roku Gawron i Bielecki wychodzą z jeszcze niezamkniętej na noc więźniarskiej sali i schodzą do stolarni. Mijają dwóch esesmanów, pilnujących osadzonych stojących w kolejce do ustępu. Zamykają drzwi i podbiegają do okna. Gawron przeciska się pierwszy, za nim Bielecki, który na zewnątrz odgrywa rolę przewodnika. Według planu mają przez otwarte pole dobiec do suchej grobli, dotrzeć nią do stawu i brodząc w wodzie, przemieszczać się dalej. Woda ma zmylić ścigające wilczury.
Są w połowie grobli, kiedy w zabudowaniach podobozu esesmani podnoszą alarm. Zauważono ich ucieczkę. Dostrzegają w mroku, jak dwóch strażników biegnie z bronią w stronę zarośli nad Wisłą, przeciwną niż ta, w którą uciekają. Ale inny Niemiec rusza rowerem przez pole na groblę, dokładnie w ich kierunku. Rozglądają się rozpaczliwie, próbując znaleźć jakąś kryjówkę, ale poniżej grobli jest tylko porośnięty rzadkimi trzcinami staw. Wchodzą do wody i usiłują się zanurzyć, a Niemiec już do nich podjeżdża. Po powierzchni stawu jeszcze rozchodzą się kręgi, kiedy zatrzymuje się w pobliżu. Mijają sekundy bez oddechu, w końcu Gawron musi zaczerpnąć powietrza i wychyla głowę z wody. Na brzegu, piętnaście kroków od siebie, dostrzega stojącego esesmana. Tamten patrzy w jego kierunku. Wpadli! Niemiec zaraz zacznie strzelać. Gawron przymyka oczy i zaczyna w duchu się modlić, ale strzał nie pada. Strażnik wsiada na rower i odjeżdża. Jak to możliwie, że ich nie zauważył? A jeśli zauważył, to dlaczego darował im życie? To wszystko zakrawa na cud, ale nie mają teraz czasu zastanawiać się nad niezwykłością tego zajścia. Wychodzą na brzeg i mokrzy, dygocząc z zimna, ruszają biegiem w stronę pól za stawami.
Dopiero po wojnie Gawron dowie się od tych kolegów z Harmęż, którzy przeżyli, że kiedy on i Bielecki uciekali, niemieccy podoficerowie jedli kolację. Ten, który gonił ich na rowerze, odpiął pas z kaburą i gdy ogłoszono alarm, zerwał się do pościgu, zapomniawszy o broni. Gdy stanął nad stawem, nie miał odwagi podjąć interwencji „gołymi rękami”, więc wrócił po kolegów, a w tym czasie uciekinierzy zdołali już im się wymknąć.
Niebo zasnuwają chmury, noc jest ciemna. Bielecki i Gawron słyszą zbliżającą się od strony Harmęż pogoń na motocyklach. Kierujący maszynami esesmani jadą zygzakiem, skręcają to w lewo, to w prawo, omiatając pole światłami reflektorów. Uciekinierzy rzucają się między zaorane bruzdy, a przesuwające się nad nimi smugi światła nieomal muskają ich plecy. Na szczęście nie zostają zauważeni, pościg zawraca. Kiedy warkot motocykli cichnie, Bielecki i Gawron zrywają się i ruszają biegiem dalej w ciemną noc.
Stawiając kolejne kroki na drodze do wolności i dysząc z wysiłku, Gawron myśli o tych, którzy zostali w obozie, i o czekających ich represjach. Niemcy, nawet jeśli nie zabijają już współtowarzyszy uciekinierów, z pewnością aresztują niektórych z ich kolegów, podejmą śledztwo w tej sprawie i zastosują okrutne metody. Ta świadomość mu przeszkadza, sprawia mu ból, ciąży bardziej niż strach o własne życie.
Rzeczywiście, Grabner i jego gestapowcy od razu zabierają się do działania. Do bunkra w bloku 11 z miejsca trafia sprzyjający więźniom kapo Mauer, rozpoczynają się brutalne przesłuchania wszystkich, o których Niemcy wiedzą, że mieli kontakt z uciekinierami z Harmęż. Esesmani chcą wyłuskać spośród nich tych, którzy w jakikolwiek sposób pomogli zbiegom. Grabner oczywiście szybko wpada na trop znajomości Bieleckiego z pastorem i biciem próbuje wyciągnąć z duchownego zeznania. Ten jednak uparcie milczy. Ponieważ duchowny jest Niemcem i nic podejrzanego nie udaje się ustalić, Grabner w końcu musi dać mu spokój. Pastor wraca do komanda. Höss z satysfakcją wysłuchuje raportu Grabnera o nieskutecznym przesłuchaniu i przejmuje inicjatywę w działaniu. Mimo upływu dwóch dni każe puścić w teren szeroko zakrojoną obławę z psami. A Grabnerowi nakazuje wydobyć z Poststelle, obozowej poczty, adresy, na które zbiegowie wysyłali kartki. Konspiratorzy z ZOW-u przewidzieli jednak ten ruch i już wcześniej sfałszowali dane. W ręce szefa gestapo trafiają kompletnie nieprzydatne informacje i SS nie może znaleźć rodzin uciekinierów.
Bielecki i Gawron tymczasem coraz bardziej oddalają się od obozu. Szukają pomocy w najuboższych chatach, bo te budzą w nich największe zaufanie. Biedni pomagają, ile mogą, bogatsi czują się zagrożeni, bo mają więcej do stracenia. Z wielkim trudem udaje im się przejść przez Sołę, bo pogoda nie rozpieszcza. Pada i jest zimno, więc nieustannie są przemoknięci i zziębnięci. Nie zatrzymują się też nigdzie na dłużej i zmęczenie zaczyna dawać im się we znaki. Dopiero po przekroczeniu Skawy, która stanowi naturalną granicę Generalnego Gubernatorstwa, czują, że najbardziej niebezpieczny etap ucieczki mają za sobą.
Wieczorem 23 maja docierają w okolice Limanowej i stają przed domem przyjaciela Gawrona – Jana Wróbla (takie „ptasie” nazwiska to w tej okolicy norma). Mogą wreszcie najeść się do syta i zasnąć w ciepłym sianie wypełniającym stojącą nad szumiącym potokiem szopę. Rano, kiedy wstają, w sadzie widzą obsypane kwiatami jabłonie, a daleko na horyzoncie białe, jeszcze w śniegu, Tatry. Rozpiera ich radość. Są naprawdę wolni. Po dwóch tygodniach ukrywania się u Wróbla zaopatrzony w fałszywe dokumenty Stefan Bielecki, wraz z instrukcjami i informacjami, które Gawron miał przekazać Komendzie Głównej AK, rusza do Warszawy. W grudniu 1942 roku zostaje zastępcą kierownika referatu 997 kontrwywiadu Oddziału II Komendy Głównej AK, a gdy wybucha powstanie warszawskie, już drugiego dnia zostaje ciężko ranny. Lekarze amputują mu stopę, przebywa w powstańczym szpitalu, gdzie ginie 5 września pod gruzami zbombardowanego budynku.
Losy Wincentego Gawrona są inne. Wstępuje do partyzantki, organizuje w okolicach Limanowej oddział AK i dowodzi nim pod pseudonimem „Kowalewski”. Zagrożony aresztowaniem, w 1944 roku przedostaje się do Warszawy, również walczy w powstaniu warszawskim, a po jego upadku trafia do obozu w Pruszkowie, skąd udaje mu się zbiec. Do nadejścia Rosjan ukrywa się w wiejskich przysiółkach w okolicach Warszawy. Jako akowiec zostaje aresztowany przez NKWD, po raz trzeci w życiu ucieka i wiosną 1945 roku przedostaje się na Zachód, gdzie wstępuje do II Korpusu generała Władysława Andersa. Z Pileckim spotkał się już rok wcześniej w Warszawie, teraz kolejnym trafem spotyka go znów – tym razem po raz ostatni.