Prozaiczna śmierć doktora Mengele
Za kilkanaście dni skończyłby sześćdziesiąt osiem lat. Tymczasem jego ciało leżało w bezruchu na brazylijskiej plaży, gdy zegar wybił godzinę piątą po południu. Tłumek gapiów powoli zaczął się rozchodzić, gdy skończyła się dramatyczna scena. Jeszcze kilkadziesiąt minut temu Josef Mengele kąpał się w wodach Atlantyku. Teraz jednak nie ma go już pośród żywych…
Kalendarz wskazuje siódmego lutego 1979 roku. Właśnie tego dnia Josef Mengele za namową swoich znajomych decyduje się wybrać na lokalną plażę, by zaczerpnąć świeżego powietrza i napawać się widokiem przyrody. A ta ostatnia od zawsze budziła zachwyt wśród przebywających tu turystów, którzy licznie podejmują wyprawy nad rzekę Amazonkę, by móc podziwiać jej piękno. Zresztą cała Brazylia ma jedną z najbogatszych flor i faun na świecie.
Tymczasem Mengele podupada na zdrowiu. Mierzy się z powiększoną prostatą, doskwierają mu bóle kręgosłupa, nadciśnienie, reumatyzm, a na domiar złego co najmniej od kilku miesięcy miewa stany depresji. Nietrudno się domyślić, że „Anioł Śmierci”, jak zdarzało się go nazywać, niegdyś człowiek pełen energii, obecnie ma problem, aby czerpać radość z życia. I nic w tym dziwnego. Nie jest łatwo żyć, gdy trzeba być czujnym na każdym kroku, by nie dać się złapać przez wymiar sprawiedliwości. Do tego dochodzi jeszcze mocno ograniczony kontakt z rodziną. Krótko mówiąc, idealny przepis na to, by doprowadzić człowieka do depresji.
Kto wie, może dzisiejsza wyprawa na plażę poprawi nieco humor tego sześćdziesięciosiedmioletniego człowieka. Tym bardziej że termometry wskazują solidne 29 stopni Celsjusza. Jak wspominał jego znajomy, tego dnia Mengele wrócił myślami do Niemiec:
Jestem przekonany, że chciał wrócić do Niemiec. Ostatniego dnia wyraźnie to powiedział. Nie wiem, czy zdawał sobie sprawę z rychłej śmierci; siedział jednak samotnie na wielkim głazie i patrzył na wschód. Mówił: „Tam jest mój kraj. […] Chciałbym spędzić ostatnie dni w rodzinnym miasteczku Günzburg, gdzieś na szczycie góry, na małym kucyku. Chcę spisać historię mojego miasteczka.
Kilka chwil później, gdy Mengelemu zaczyna doskwierać skwar, postanawia zażyć kąpieli. Pozostawia na brzegu ubranie i wchodzi do wody. Ocean jest bardzo spokojny, lustro wody właściwie zupełnie gładkie. Zresztą nic nie zapowiada dalszych wydarzeń. Mengele, przed momentem oddany sentymentalnym wspomnieniom i rozmyślaniom dotyczącym Niemiec, niespodziewanie odczuwa napływ energii. Poza tym kontakt z chłodną wodą przynosi mu dodatkowe ukojenie. Nareszcie ponownie czuje, że żyje. I chce mu się dalej żyć! O tak! Niesiony stanem euforii, oddala się kilka metrów od brzegu. Dopiero wtedy zaczyna rozumieć, że coś złego dzieje się z jego ciałem. Prawdopodobnie w tym momencie doznał udaru mózgu, spowodowanego nieoczekiwanym wylewem krwi. Mengele wie, że to jego koniec. Jest za daleko od brzegu, by o własnych siłach wrócić na ląd. W oddali słyszy jedynie, jak ktoś krzyczy, by szybko wracał, bo tam, gdzie się znalazł, są silne prądy. Na jego nieszczęście już jest za późno. Ciało sześćdziesięciosiedmiolatka odmawia posłuszeństwa, rozum traci kontrolę nad otoczeniem. Walka o życie właściwie jest już zakończona. Doskonale obrazuje to wykrzywiona twarz Mengelego, wyrażająca ból. Do starca podpływa Andreas Bossert, jedna z osób, która towarzyszy mu tego dnia.
Jedną ręką musiałem go powstrzymywać, a drugą wykonywać ruchy pływackie. Walczyłem, próbując utrzymać jego głowę na powierzchni, lecz brak gruntu pod stopami oznaczał, że nie zbliżamy się do brzegu. W końcu byłem tak wyczerpany, że nie mogłem dłużej opierać się żywiołowi. Wtedy jednak wpadłem na pomysł, by wykorzystać siłę fal: zanurkowałem, zakopując stopy w piasku i trzymając jego ciało nad swoją głową – wtedy jeszcze żył.
Szanse na uratowanie Mengelego są bliskie zeru. Teraz pozostała jedynie odpowiedź na pytanie, czy uda się wydostać ciało z wody, czy będzie musiała się tego podjąć za kilka godzin grupa lokalnych nurków? Bossert jednak się nie poddaje. Walczy z oporem wody i bezwładnym ciałem starca, który nie daje już oznak życia. Ku jego radości udaje mu się dopłynąć do brzegu, ciągnąc ze sobą zwłoki. Błyskawicznie podbiega do nich kilku ratowników, którzy pomagają mu wyciągnąć Mengelego na brzeg.
Chwilę później znajdujący się przypadkiem w pobliżu doktor zaczyna wykonywać sztuczne oddychanie na przemian z masażem serca. Przez moment błyska iskra nadziei, bo na twarzy Mengelego zagościł ślad życia, jednak nie na długo, trwa to dosłownie ułamek sekundy. Medyk mimo to nie odpuszcza. Walka o życie trwa. Wciąż próbuje rozruszać serce, wdmuchując do płuc starca kolejne porcje powietrza. W tym czasie w pobliżu Mengelego gęstnieje tłum gapiów, chcących przyjrzeć się całemu zajściu. Ostatecznie zawiedziony lekarz pokręcił głową, dając znak, że tym razem próba reanimacji zakończyła się niepowodzeniem, na co zgromadzeni zareagowali błyskawicznie, wydając jęk rozczarowania. Ewidentnie nie takiego zakończenia się spodziewali.
[…]
Wielu z tych, którzy go spotkali, wspominali, że na pierwszy rzut oka był to bardzo miły człowiek. Na powitanie kłaniał się, całował kobiety w rękę, a do tego był przystojny. Włosy miał zaczesane do tyłu. Prezentował się elegancko, bardzo przyjemnie pachniał i sprawiał wrażenie kogoś serdecznego. Zresztą już w przeszłości nosił garnitury szyte na miarę. A gdy był w dobrym nastroju, pogwizdywał arie Bacha i Wagnera. Taki był właśnie Josef Mengele, SS-Hauptsturmführer, lekarz z obozu w Auschwitz, człowiek, który swoimi decyzjami skazał na śmierć bardzo wielu ludzi…