Prawica, lewica i opozycja, czyli polityka w „Solidarności”
Zobacz też: Polska Partia Socjalistyczna i jej reaktywacja
Czy wolno zaliczyć Solidarność do lewicy? Nie ulega wątpliwości, że kategorie „prawicy” i „lewicy” nie mają dziś w Polsce łatwego zastosowania, nie znaczą też tego, co chcieliby przez nie rozumieć „prawicowcy” i „lewicowcy” z Zachodu. Jak pisze Timothy Garton Ash, kiedy zachodnia prawica i lewica próbowały zawłaszczyć Solidarność, każda strona „dokonywała projekcji swoich marzeń na ów odległy kraj, o którym tak mało wiedziano”. Garton Ash odrzuca więc podział na lewicę i prawicę. Ku temu samemu skłania się w rozmowach z ludźmi z Zachodu większość mieszkańców Europy Wschodniej. Chętnie cytują oni radzieckiego emigranta Władimira Bukowskiego, który trafiwszy na Zachód, oświadczył: „Nie jestem z obozu prawicowego ani lewicowego, tylko z obozu koncentracyjnego”.
Czy i my powinniśmy odrzucić podział na prawicę i lewicę? Nie sądzę - choćby dlatego, że z pewnością nie odrzucali go polscy opozycjoniści. Garton Ash i Bukowski zwracali się do zachodniej publiczności - publiczności, którą, dodajmy, uważali za bardziej naiwną, niż faktycznie była u schyłku lat osiemdziesiątych. W rozmowach między sobą opozycjoniści mówili zawsze o lewicy i prawicy - zarówno przed Solidarnością, jak między Sierpniem a stanem wojennym i po jego wprowadzeniu. W Polsce zgodnie i bez cienia wątpliwości sytuowano Solidarność „na lewicy”. Po 1981 roku słyszało się dość powszechnie zarzuty, że była ona zbyt lewicowa i to właśnie miało stanowić jej problem.
Z całą pewnością więc słowa „lewica” i „prawica” coś w Polsce znaczą. Za „lewicę” uważa się zwykle KOR, podczas gdy organizacje takie jak Ruch Młodej Polski, a zwłaszcza KPN (Konfederacja Polski Niepodległej), umiejscawiane są „na prawicy”. Ostre spory w łonie warszawskiej i łódzkiej Solidarności postrzegano często jako konflikt lewicy z prawicą. „Lewica” to między innymi ci, którzy kładą nacisk na społeczną „samoorganizację”, odwołują się do demokratyczno-socjalistycznych haseł samorządu, samorządności pracowniczej, demokracji uczestniczącej i powszechnej sprawiedliwości społecznej. Godząc się na mechanizmy rynkowe, dbają o to, by rynek nie rządził wszystkim, i chcą objąć specjalną opieką tych, którym nie dał on szans. Czują się zwykle związani z tradycjami przedwojennej PPS, która mimo zdecydowanie antykomunistycznego i antyradzieckiego nastawienia broniła wspólnotowych zasad społeczno-politycznej organizacji.
Także prawica popiera oczywiście ideę samoorganizacji, rozumie ją jednak bardziej indywidualistycznie niż zbiorowo. Chce bowiem, żeby prawo do politycznej i ekonomicznej partycypacji służyło zainteresowanym jednostkom, a nie zachęconemu do jego wykorzystywania ogółowi. Dużo mniej entuzjastycznie niż lewica patrzy na sens i sensowność udziału społeczeństwa w zarządzaniu polityką i gospodarką. Sprzeciwia się potędze państwa komunistycznego, ale podoba się jej idea silnego państwa, gdyż popiera silną władzę jako taką, a ponadto ma poczucie, że partycypacyjny etos lewicy zbliża się niebezpiecznie do anarchii. Dopiero w połowie lat osiemdziesiątych prawica zaczęła kłaść nacisk na urynkowienie per se, w czasach gdy ta sama tendencja pojawiała się coraz częściej na tradycyjnej lewicy. Zakorzenianie postaw prorynkowych poprzedzić chciała zakorzenieniem szacunku dla władzy - władzy legitymizowanej bardziej jej zaletami niż poparciem mas.
Gdzie w tym układzie sytuowała się Solidarność? Otóż w każdej znanej mi relacji z tamtych czasów, a zwłaszcza z pierwszych miesięcy Solidarności, Polska jawi się jako kraj, w którym wybucha i tętni życiem idea partycypacji. Anglicy Neil Ascherson i Timothy Garton Ash, Kanadyjczyk Stan Persky, Amerykanin Lawrence Weschler, Francuz Jean Yves-Potel i Europejczyk Daniel Singer, John Darnton z „New York Times” i Bernard Guetta z,,Le Monde”, kapitalistyczny „Wall Street Journal” i socjalistyczny „Labour Focus on Eastern Europę” - wszyscy bez wyjątku opisywali Polskę roku 1980 jako kraj ogarnięty rewolucją, miejsce, gdzie ludzie przebudzili się i zaczęli działać jako wolne jednostki budujące nowe, prawdziwe społeczeństwo obok narzuconego, nieprawdziwego ładu. Polacy chodzili na wiece i czytali gazety, wiedząc, że świat polityki stał się wreszcie ich światem. Tworzyli nowy związek zawodowy świadomi, że będzie on czymś naprawdę istotnym. Jak w każdej rewolucji zyskiwali rzadkie poczucie ważności, świadomość, że to, co myślą i robią, ma rzeczywiście znaczenie w szerszym świecie. Krótko mówiąc, stali się „podmiotami” polityki. Był to świat naznaczony podmiotowością, bliski temu, co stanowiło odwieczne marzenie lewicy.
W polskich relacjach wybrzmiewało to jeszcze wyraźniej - Sierpień 1980 był emancypacyjnym świętem obywatelskiej partycypacji, świętem, które nieprędko się skończy. W jednej z pierwszych i najlepszych relacji o strajku powszechnym 1980 roku słynny reportażysta Ryszard Kapuściński pisał: „Na Wybrzeżu robotnicy rozbili pokutujący w oficjalnych gabinetach i elitarnych salonach stereotyp robola. [...] wyłoniła się młoda twarz nowego pokolenia robotników - myślących, inteligentnych, świadomych swojego miejsca w społeczeństwie i - co najważniejsze - zdecydowanych wyciągnąć wszystkie konsekwencje z faktu, że w myśl ideowych założeń ustroju ich klasie przyznaje się wiodącą rolę w społeczeństwie”.
W relacji Kapuścińskiego Gdańsk i Szczecin to: „Miasta, w których zapanowała nowa moralność. Nikt nie pił, nie robił awantur, nie budził się przywalony ogłupiającym kacem. Przestępczość spadła do zera, wygasła wzajemna agresja, ludzie stali się sobie życzliwi, pomocni i otwarci. Zupełnie obcy ludzie poczuli nagle, że są - jedni drugim - potrzebni”.
Ludźmi nie kierują „żądania płacowe”, tylko „ludzka godność”. W wydarzeniach 1980 roku dostrzegł Kapuściński „dążenie stworzenia nowych stosunków między ludźmi, w każdym miejscu i na wszystkich szczeblach”. A przewodnim wątkiem tych wydarzeń była „zasada wzajemnego szacunku obowiązująca każdego bez wyjątku”.
Opis ten przywodzi na myśl inną relację, innego autorstwa: „Po raz pierwszy znalazłem się w mieście, gdzie klasa robotnicza była u władzy. Praktycznie każdy budynek, bez względu na wielkość, był zajęty przez robotników i udekorowany [flagami i transparentami] [...]. Na każdym sklepie i kawiarni widniał napis głoszący ich uspołecznienie [...]. Służalcze i nawet ceremonialne formy okresowo zanikły [...]. Nade wszystko istniała wiara w rewolucję i w przyszłość, poczucie wartkiego nadciągania ery równości i wolności. Ludzie usiłowali zachowywać się prawdziwie po ludzku, a nie jak koła zębate w [...] maszynie”. I jeszcze jeden cytat, z kolejnego autora: „Nigdy dotąd ludzie nie brali tak aktywnego udziału w podejmowaniu prawdziwych decyzji politycznych, nigdy dotąd ich głos nie brzmiał tak donośnie na forum publicznym”.
Mógłby to być opis Polski roku 1980, ale nie jest. Pierwszy zacytowany fragment to relacja z rewolucyjnej Barcelony w roku 1936, a reporterem z twierdzy anarchizmu jest sam George Orwell, drugi cytat dotyczy innego rewolucyjnego okresu, francuskiego Maja 1968, a jego autor to radykalny przywódca studencki Daniel Cohn-Bendit. Nic dziwnego, że opisy dawnych lewicowych insurekcji pasują jak ulał do pierwszych dni Solidarności, bo w każdym wypadku mamy do czynienia z eksplozją politycznej partycypacji i z ludźmi, którzy potraktowali „obywatelskość" serio, a wszak ich działalność, ich partycypacyjna etyka, była znakiem rozpoznawczym lewicowości. Nie zawsze w wypadku dawnej lewicy lat trzydziestych i czterdziestych - Barcelonę Orwella wzięli przecież we władanie komuniści na długo przed faszystami - ale na pewno w wypadku nowej lewicy pokolenia 1968.
Dlaczego lewica była w Polsce aż tak silna? Dlaczego zdobyła takie wpływy w Solidarności? Jeden z powodów to niewątpliwie lewicowa legitymizacja panującego reżimu, o której wspomina Kapuściński. Kiedy żądania robotników przekroczyły dopuszczalne granice, sięgnęli oni po skądinąd „własne” zakłady pracy. Mieli ideologiczne uzasadnienie, którego partia nie mogła łatwo odrzucić. Ale to z pewnością nie wszystko. W krajach socjalistycznych robotnicy co pewien czas domagają się w imieniu klasy robotniczej władzy „prawdziwej”, jednak częściej uciekają od wszelkiej polityki lub wyrażają bierny sprzeciw, na przykład pracując byle jak. Co więcej, takie ujęcie traktuje oficjalną ideologię znacznie poważniej niż ogół społeczeństwa, pomija zaś to, jak chętnie, zwłaszcza w Polsce, system państwowego socjalizmu sięga po narzędzie legitymizacji, jakim jest nie marksizm, lecz autorytarny nacjonalizm.
Lewicowe inicjatywy społeczne nie rodzą się w Polsce same, ktoś musi dać im początek. Potrzebna była opozycyjna praca u podstaw, żeby powstał ruch, który wziął się serio do organizowania niezależnych instytucji społecznych i zalążków nowych związków zawodowych. Wymagało to świadomych przygotowań i w tym właśnie momencie swoją przydatność udowodnili uczestnicy radykalnego ruchu lat sześćdziesiątych. Kluczową rolę odegrał KOR, który stał się pomostem między nimi a Solidarnością lat osiemdziesiątych. Pomysł stworzenia niezależnych związków zawodowych powstał w roku 1970 wśród strajkujących robotników Gdańska i Szczecina, ale to KOR przyczynił się najbardziej do odnowienia tej koncepcji w następnym dziesięcioleciu. Krzewił niestrudzenie ideę niezależnych inicjatyw obywatelskich, co więcej, wraz ze swoimi współpracownikami z niezależnej lewicy zorganizował w 1978 roku w Gdańsku wpływowe Wolne Związki Zawodowe Wybrzeża, których przywódcy mieli za dwa lata pokierować gdańską Solidarnością.
Polityczne związki idei opozycji roku 1968 z ideami Solidarności omówię szczegółowo w dalszych rozdziałach. W tym miejscu warto zwrócić uwagę na liczne powiązania personalne. Po pierwsze działali tam ludzie powszechnie znani, jak Jacek Kuroń i Karol Modzelewski. Obaj byli kiedyś komunistami - należeli do partii, ale też wyznawali radykalny egalitaryzm i prawo ludzi pracujących do własnego życia. Po trzech latach więzienia, do którego trafili za opublikowanie Listu otwartego do partii, Kuroń i Modzelewski porzucili trockistowską myśl o nowej partii robotniczej, która pokierowałaby „prawdziwie” robotniczą rewolucją, jednak nie odeszli od swoich radykalnych pryncypiów (jeszcze w 1984 roku jeden z polskich autorów nazwał Kuronia nieco na wyrost „najbardziej lewicowym człowiekiem” w Polsce). Jako jeden z ojców założycieli KOR-u znalazł się Kuroń w samym centrum opozycyjnej sceny. Jego sławne powiedzenie „zamiast palić komitety, zakładajcie własne” stało się głównym hasłem opozycji lat siedemdziesiątych. Po Sierpniu został czołowym doradcą Komisji Krajowej Solidarności, a jego teksty i przemówienia ukazywały się w całej prasie związkowej. Kuroń był więc jedną z najważniejszych postaci ruchu Solidarności. Modzelewski po wyjściu z więzienia dość długo trzymał się z dala od opozycyjnej polityki, poświęcając swój nietuzinkowy umysł i talenty badaniom nad dziejami polskiego średniowiecza. Jednak po Sierpniu wrócił do gry i stał się kluczową postacią Solidarności, zarówno we Wrocławiu, jak i w skali całego kraju jako członek Krajowej Komisji Porozumiewawczej (poprzedniczki Komisji Krajowej), a przez parę miesięcy główny rzecznik związku.
W 1968 roku Kuroń i Modzelewski zainspirowali wielu działaczy studenckich i między innymi właśnie to środowisko, którego liczni przedstawiciele również uważali się za ideowych komunistów, odegrało tak ważną rolę w opozycji lat siedemdziesiątych, a potem w Solidarności. Adam Michnik, który nazywał Kuronia swoim nauczycielem i wzorem, stał się sztandarową postacią KOR-u i czołowym doradcą związku. Jego artykuły ukazywały się w prasie związkowej w całym kraju, a jego rady były zawsze wysoko cenione. Inny działacz marcowy, Jan Lityński, redagował w latach siedemdziesiątych niezależne pismo „Robotnik’. Oddziaływał na politykę związku poprzez artykuły prasowe i jako doradca Solidarności w Warszawie i Wałbrzychu (w 1989 roku Kuroń, Modzelewski, Michnik i Lityński zostali wybrani do sejmu z list Solidarności).
Mniej znane są inne związki personalne lewicy lat sześćdziesiątych z opozycją lat siedemdziesiątych i Solidarnością - chodzi o Antoniego Macierewicza i Krzysztofa Wyszkowskiego. Macierewicz bardziej niż ktokolwiek inny przyczynił się do powstania KOR-u. Urodzony w 1948 roku, zanim zaangażował się w studencki protest Marca '68, jeszcze jako nastolatek żywił ogromny podziw dla Che Guevary i Mao Zedonga. Także kierunek studiów ujawniał jego radykalne zainteresowania. Większość polskich opozycjonistów ograniczała się do historii swojego kraju, on zaś studiował historię i kulturę Ameryki Łacińskiej, poznał nawet język starożytnych Majów. Kiedy w 1972 roku prezydent Richard Nixon przyjechał do Warszawy, Macierewicz próbował zorganizować niezależną demonstrację przeciwko amerykańskiej obecności w Wietnamie. Śledził wydarzenia w Chile, był zdeklarowanym sympatykiem maoistowskiej partii MIR, która wezwała rząd Allende do rozdania broni robotnikom, aby wzięli władzę w swoje ręce. Kiedy rządy objął Pinochet, Macierewicz pomagał działaczom MIR ubiegającym się o azyl w Polsce (podobno niektórzy zostali później deportowani za próby organizowania strajków w nowej ojczyźnie). W 1975 roku Macierewicz był jednym z organizatorów protestu przeciwko zmianom w konstytucji, a kiedy rok później setki robotników strajkujących przeciwko podwyżkom padły ofiarą aresztowań i prześladowań, stał się głównym inicjatorem broniącej ich organizacji. Prowadził niestrudzenie rozmowy z innymi działaczami, które zaowocowały powstaniem KOR-u. Po Sierpniu zwrócił się ku prawicy, co oddaliło go od KOR-u, pozostał jednak ważnym doradcą Solidarności.
Z kolei Krzysztof Wyszkowski - błyskotliwy, umiejący łączyć różne perspektywy politolog samouk - odegrał ważną rolę jako twórca Wolnych Związków Zawodowych Wybrzeża. Deklarację założycielską tej organizacji napisał po zapoznaniu się z dziejami francuskiego anarchosyndykalizmu początków XX wieku. Pod jego wielkim wpływem był Lech Wałęsa, który dowiedziawszy się z biuletynu KOR-u o powstaniu wolnych związków, zdecydował się do nich zapisać i zwrócił się w tej sprawie właśnie do Wyszkowskiego. Jego rady cenił na tyle wysoko, że w październiku 1981 roku zabrał go w ważną, oficjalną podróż do Francji. Kiedy w 1978 roku ruszyły wolne związki, Wyszkowski z właściwą sobie skromnością wycofał się na pewien czas z aktywnej działalności. W1980 roku wrócił do strajkującej Stoczni Gdańskiej, a w roku 1981 wszedł do redakcji ogólnokrajowego „Tygodnika Solidarność”. Jako wieczny buntownik, z natury nieufny w stosunku do organizacji masowych, był jedynym członkiem redakcji, który nie został formalnym członkiem Solidarności.
Warto też wspomnieć o trzech innych radykalnych działaczach studenckich, którzy wywarli duży wpływ na Solidarność - o Mirosławie Chojeckim, Konradzie Bielińskim i Sewerynie Blumsztajnie. Lewica nadawała ton związkowi przede wszystkim dzięki swojej obecności w prasie związkowej, a ta trójka odgrywała decydującą rolę w niezależnym ruchu wydawniczym od jego podziemnych początków w latach siedemdziesiątych po półlegalny rozkwit w latach 1980-1981. Chojecki, kierujący Niezależną Oficyną Wydawniczą „Nowa”, stworzył wydawniczy drugi obieg. Jako członek założyciel KOR-u był nieustannie nękany przez milicję. Mimo to zdołał zbudować sieć produkcji i dystrybucji o kolosalnym znaczeniu dla późniejszej Solidarności.
Konrad Bieliński, który debiutował w latach 1972-1973, organizując protest przeciwko zjednoczeniu (czyli likwidacji) organizacji studenckich, nauczył robotników drukować gazetki. W sierpniu 1980 roku przybył do Stoczni im. Lenina, gdzie wydawał biuletyn strajkowy, który z Wyszkowskim nazwali proroczo „Solidarność”. Przekazał robotnikom umiejętności organizacyjne, techniczne i edytorskie, a wraz z nimi własną orientację polityczną.
O ile Bieliński dał Solidarności media, o tyle Seweryn Blumsztajn dał, by tak rzec, związek mediom. On także był członkiem założycielem KOR-u, spędził wiele miesięcy w więzieniu za udział w studenckich protestach w 1968 roku, a w latach 1980-1981 odegrał czołową rolę w tworzeniu ogólnopolskiej prasy związkowej. Był głównym inicjatorem powołania Agencji Prasowej Solidarność i redaktorem naczelnym jej wychodzącego mniej więcej dwa razy w tygodniu biuletynu „AS”, który służył też jako centralne archiwum związku. Blumsztajn pisał dużo o problemach prasy związkowej, krytykując niekiedy jej skłonność do kopiowania stylu partyjnej propagandy. Organizował też warsztaty i konferencje z udziałem dziesiątków nowych, niedoświadczonych autorów i redaktorów, którzy pojawiali się w każdym mieście, miasteczku i zakładzie pracy. Blumsztajn miał duży wpływ na prasę związkową, wskutek czego, kiedy po wprowadzeniu stanu wojennego znalazł się w Paryżu, uczestniczył jako oficjalny reprezentant Solidarności w spotkaniach z przedstawicielami zachodnich rządów.
Pomarcowa lewica wywarła też znaczny wpływ na działaczy Solidarności młodszego pokolenia, między innymi Zbigniewa Bujaka (urodzonego w 1954 roku). Sam Bujak przyznaje, że był jednym z najlepszych uczniów takich działaczy KOR-u jak Lityński i Michnik, którzy wzięli go pod swoje skrzydła jako obiecującego młodego robotnika-opozycjonistę z fabryki traktorów w podwarszawskim Ursusie. W Solidarności Bujak stanął na czele potężnego Regionu Mazowsze, a jako członek Komisji Krajowej był często wymieniany jako kandydat na przyszłego przywódcę związku. W stanie wojennym współprzewodził podziemnej Solidarności aż do aresztowania w 1986 roku. Po relegalizacji związku w 1989 roku zajął w nim ponownie wysoką pozycję.