Polskie kino przed II wojną światową: Fryzjerzy nie śpią
Polskie kino przed II wojną światową
Pierwszym polskim filmem fabularnym jest „Pruska kultura” z 1908 roku – ośmiominutowy film opowiadający o „walce Polaków z Niemczyzną”. Zdjęcia do tego obrazu kręcone były w Wielkopolsce, a premiera odbyć się miała w Warszawie, jednak carskie władze administracyjne zakazały wyświetlania dzieła. Co ciekawe, film ten był pokazywany z powodzeniem we Włoszech, a pierwsze pokazy produkcji na ziemiach polskich miały miejsce dopiero w 1914 roku. Bardziej znanym obrazem z 1908 roku jest „Antoś pierwszy raz w Warszawie” – historia fajtłapy z prowincji, który przyjeżdża do Warszawy, a w stołecznych ogródkach pada ofiarą dwóch kurtyzan. W rolę Antosia wcielił się Antoni Fertner – aktor, który zrobi niezwykłą karierę w międzywojniu. Z powodzeniem przygody bohatera-fajtłapy kontynuowane były w produkcjach „Antek klawisz bohater Powiśla”, „Antek kombinator” czy „Antek policmajster”. Oprócz przygód Antosia Fertner pojawił się w takich produkcjach jak: „Ada! To nie wypada!”, „Książątko” czy „Zapomniana melodia”.
Stajnia Hertza
Aby jednak na ziemiach polskich mogłyby powstawać przemysł filmowy z prawdziwego zdarzenia musiało istnieć zaplecze produkcyjne. Najważniejszą postacią na tym polu w początkach XX wieku na ziemiach polskich był Aleksander Hertz, który w 1909 roku założył towarzystwo udziałowe Sfinks. Dwa lata później pod szyldem Sfinksa powstała pierwsza wytwórnia filmowa. To właśnie ze stajni Hertza wyjadą takie produkcje jak „Niewolnica zmysłów” (z 1914 r. z Polą Negri), „Trędowata” (z 1926 r., w którym w rolę Stefci wcieliła się Jadwiga Smosarska) czy ekranizacja „Dziejów grzechu” Żeromskiego z 1933 r. Pierwszą produkcją Sfinksa była również adaptacja książki – Józef Ostoja-Sulnicki (z dużą pomocą Hertza) przeniósł na wielki ekran „Meira Ezofowicza” Elizy Orzeszkowej. Szybko Sfinks dostrzegł potencjał w kinie gatunków i zaczął specjalizować się w melodramatach. Pierwszy z nich – „Ochrana warszawska i jej tajemnice”, mający swoją premierę miała w październiku 1916 r. – oparty był na rzekomo prawdziwej historii i opowiadał o miłości naczelnika rosyjskiej policji, pułkownika Zawarzina, do polskiej patriotki.
Pomimo tego, że poziom produkcji filmowych był – eufemistycznie mówiąc – nie najwyższy, publiczność zapałała miłością do kina. W popularnym tygodniku satyrycznym „Mucha” pojawił się pewnego dnia żart:
Pani Paskarska do służącej:
– Marysiu, pobiegnij i dowiedz się, co znaczy ten ogromny słup dymu nad Placem Teatralnym?
– Pali się Teatr Rozmaitości – raportuje Marysia po powrocie z wywiadu.
Na to pani Paskarska z ulgą:
– A mnie to tak strasznie serce biło… już myślałam, że to pali się jaki kinematograf.
Nie zapraszać Piłsudskiego
Prawdziwy wybuch miłości do kina nastąpił jednak po odzyskaniu przez Polskę niepodległości. Ze względu na moment, w którym kinematografia przybyła na ziemie polskie, w pierwszych latach II Rzeczpospolitej dominowały produkcje o charakterze patriotycznym. Najbardziej znanym obrazem z tego okresu jest „Cud nad Wisłą” z 1920 r. wyprodukowany przez wytwórnię Orient-Film na zlecenie Wydziału Propagandy Ministerstwa Spraw Wojskowych. Obraz wyreżyserował Ryszard Bolesławski – był to też ostatni film, który zrealizował w Polsce. Po realizacji „Cudu nad Wisłą” reżyser wyemigrował do Niemiec, a następnie do Francji i Stanów Zjednoczonych. Pracował dla znanych wówczas wytwórni, jak Pathe, Columbia czy MGM, a podczas realizacji filmów współpracował z takimi gwiazdami jak Clark Gable, Marlena Dietrich czy Greta Garbo.
Jednak w pierwszym dziesięcioleciu II RP jednym z największych wydarzeń kinowych była premiera „Pana Tadeusza” w reżyserii Ryszarda Ordyńskiego. Film ten, zrealizowany z okazji dziesiątej rocznicy odzyskania niepodległości okazał się frekwencyjnym sukcesem – i artystyczną porażką. Produkcja ta przeszła jednak do historii nie tyle za sprawą samej fabuły, a dwóch anegdot, które Warszawiacy opowiadali sobie po uroczystej premierze filmu. Podobno po pokazie do loży na piętrze, którą zajmował marszałek Piłsudski, wprowadzono Ryszarda Ordyńskiego. Po prezentacji reżyser zapytał marszałka o wrażenia. Piłsudski mruknął coś pod nosem, po czym dał znak obecnemu przy rozmowie Wieniawie Długoszewskiemu, że spotkanie skończone. Po wyjściu reżysera powiedział tylko jedno zdanie: Słuchajcie Wieniawa, więcej mnie na takie gówna nie zapraszajcie!
Druga anegdota dotyczy również spotkania Piłsudski-Ordyński. Marszałek zapytany przez filmowca o wrażenia miał odpowiedzieć:
Opowiem Panu pewną historię. W dawnych czasach żył na Litwie książę Mendog. Posiadał wielki zamek. Bywało, że zapraszał gości na ucztę... a później ich mordował. No, to do widzenia panu, do widzenia.
Warto jednak zaznaczyć, że Piłsudski nie zniechęcił się do filmów Ordyńskiego całkowicie – w 1931 r. pojawił się na premierze jego „Dziesięciu z Pawiaka”.
Tekst inspirowany książką Anni Lisieckiej pt. „Loda Halama. Pierwsze Nogi Drugiej Rzeczpospolitej”:
Zbyt wielu pozytywnych recenzji nie doczekała się także adaptacja „Przedwiośnia”, która premierę miała również w 1928 r. Jerzy Pański w „Wiadomościach Literackich” donosił (uwaga, recenzja zawiera spoiler):
„Przedwiośnie” jest skandalem. Jest bowiem skandalem szereg zmian zasadniczych w treści nie podyktowanych żadnymi względami artystycznymi, a dotyczących punktów o pierwszorzędnym znaczeniu ideologicznym. Tłumaczenie, iż zmianę zakończenia przeprowadzono „zgodnie z intencją” Żeromskiego jest nieudolnym wykrętem, pod którym ukrywa się chęć naginania Żeromskiego do taniego szablonu ulicznej propagandy. Cała ta końcowa przybudówka z rewizją i „bohaterstwem” Cezarego, inscenizowana zresztą skandalicznie, woła o pomstę do nieba (…) Równie karygodne jest sfałszowanie oświetlenia Nawłoci: zrobiono tu z niej jakieś sielskie obrazki, „staropolskie” trzaskania z batów, niemal nowego „Pana Tadeusza”.
Pomimo tak wielu negatywnych recenzji co do prób przenoszenia na wielki ekran polskiej literatury, twórcy filmowi darzyli scenariusze na podstawie polskich utworów niemal ślepą miłością i chętnie realizowali adaptacje przez całe dwudziestolecie międzywojenne. Dość powiedzieć, że pierwszym polskim filmem dźwiękowym z nagranymi dialogami była „Moralność pani Dulskiej” z 1930 r., a w latach 30. XX wieku zrealizowano m.in. takie adaptacje jak „Dzieje grzechu” z 1933 r., „Trędowata” z 1936 r., „Znachor” z 1937 r czy „Wrzos” 1938 r.
Halka z dodatkiem tramwaju
Zanim jednak ponownie zekranizowano „Trędowatą”, w latach 20. Hertz zaczął realizować „Złotą serię Sfinksa”, która miała być odpowiedzią na oczekiwania publiczności. Już wcześniej szef wytwórni dostrzegł potencjał w melodramacie – złota seria była kontynuacją tej myśli, a pierwszą produkcją wchodzącą w jej skład była „Tajemnica przystanku tramwajowego” z 1922 r. w której główne role zagrali: Jadwiga Smosarska, Kazimierz Junosza-Stępowski oraz Józef Węgrzyn. Historia uwiedzionej przez lowelasa Kazi, która kończy swój żywot pod kołami tramwaju nie przypadła do gustu recenzentom. Antoni Słonimski wypowiadał się w swojej recenzji:
Jest to przystanek, na którym zaiste nie warto przystanąć, gdyby nie należało się po nim przejechać. Scenariusz tego filmu jest jak tramwaj numer 0, którym można za sto marek jeździć dwie godziny dookoła Warszawy. Warszawy, która w ten sposób oglądana, jest zapadłą prowincją, mimo że gmach Filharmonii gra tu rolę modnego kabaretu. Hrabia Opolski oczywiście jeździ dwukonką w aleje, jada sznycle wiedeńskie, popija szampanem i szaleje za kokotami. Szczytem wytworności są dwa fotele pluszowe, które oglądamy z różnych stron. Poezję reprezentują hojnie rozrzucone róże. Treść obrazu to „Halka” z dodatkiem tramwaju. Skłonny jestem przypuszczać, że cały ten film jest reklamą ubezpieczeń na życie: przekonano nas bowiem naocznie, iż można być przejechanym nawet na przystanku, i że fryzjerzy nie śpią.
Pomimo negatywnych recenzji Sfinks dalej stawiał na melodramaty: kolejnymi wyprodukowanymi tytułami były: „Niewolnica miłości” (1923), „O czym się nie mówi” (1924), „Iwonka” (1925), „Trędowata” (1926), „Uśmiech losu” (1927) i „Grzeszna miłość” (1929). Gatunek ten cieszył się również ogromną popularnością już po wprowadzeniu przełomu dźwiękowego, choć wówczas najczęściej krzyżowano go z innym gatunkiem: np. kryminałem („Prokurator Alicja Horn” z 1933 r.) czy nawet... filmem religijnym („Pod Twoją obronę”, również z 1933 r.). Oprócz tego w latach trzydziestych wciąż powracano w polskiej kinematografii do historii. Wciąż też na ekranie królowała niepodzielnie Jadwiga Smosarska. Takie połączenie zaowocowało produkcjami: „Księżna Łowicka”, „Ułan księcia Józefa” czy „Barbara Radziwiłłówna”. Ciekawym zjawiskiem była także produkcja filmów w języku jidysz. Najbardziej znanym przykładem z okresu międzywojennego był „Dybuk” z 1937 r., w reżyserii Michała Waszyńskiego – film ten był wyświetlany w kinie Sfinks przy pełnej publiczności przez ponad trzy miesiące.
Świat się śmieje…
Gatunkiem, który w polskim kinie przeżył największy rozkwit po przełomie dźwiękowym była komedia. Jak wylicza Tadeusz Lubelski, jeszcze w 1930 r. wśród trzynastu premier polskich filmów pełnometrażowych nie było ani jednego przedstawiciela tego gatunku – pięć lat później na jedenaście premier komedii było już dziewięć. Wiązało się to z faktem, iż dźwięk w kinie pomógł przenieść na ekran sprawdzone wzorce – francuskiej farsy bulwarowej, berlińskiej komedii muzycznej czy wiedeńskiej operetki.
Jednak kinowa komedia nie byłaby tak popularna w II Rzeczpospolitej, gdyby nie polskie elementy, czyli gwiazdy, które znane były z teatrów rewiowych i kabaretów. Z rewii do kina przyszły m.in. Tola Mankiewiczówna, Mira Zimińska, Ludwik Sempoliński, Eugeniusz Bodo, Adolf Dymsza czy wreszcie „pierwsze nogi II Rzeczpospolitej”, czyli Loda Halama. To ona, wspólnie z Bodo zagrała w pierwszej polskiej produkcji, która realizowana była wspólnie z amerykańską wytwórnią Universal Pictures. W 1934 r. w polskich kinach pojawił się obraz pt. „Kocha, lubi, szanuje” opowiadający o perypetiach pomocnika aptekarza (Bodo) zakochanego w kasjerce z apteki (Halama). Muzykę – w tym piosenkę tytułową – skomponował Henryk Wars, a za kamerą stanął Michał Waszyński. Współpraca z wytwórnią z Hollywood odbiła się szerokim echem w gazetach:
Ta koprodukcja jest możliwa dzięki nowej ustawie filmowej, która nakłada na wytwórnie amerykańskie obowiązek zrealizowania jednego filmu polskiego na dziesięć filmów sprowadzonych zza oceanu do Polski. Wytwórnie amerykańskie jak dotąd niczego nie dawały, a corocznie wywoziły grube miliony z Polski. Teraz nastąpi zmiana.
Skądinąd, sama Halama nie wzięła udział w premierze pierwszej polsko-amerykańskiej produkcji. Na trzy tygodnie przed pierwszym pokazem wyjechała na kilkumiesięczne tournee do Japonii.
Tekst inspirowany książką Anni Lisieckiej pt. „Loda Halama. Pierwsze Nogi Drugiej Rzeczpospolitej”:
Fabuła polskich komedii z lat trzydziestych nie była skomplikowana – najczęściej opierała się na miłosnych perypetiach pary, na którą w finale czekało szczęśliwe zakończenie. Tak było chociażby w przypadku takich obrazów jak „Każdemu wolno kochać” czy „Manewry miłosne”. Elementem, który również bawił publiczność była zamiana ról (np. służąca przebierała się za panią, jak właśnie w „Manewrach…”) czy nawet zmiana tożsamości – w „Czy Lucyna to dziewczyna?” Jadwiga Smosarska wcieliła się w postać tytułowej bohaterki która, by dostać wymarzoną pracę, przebiera się za Juliana Kwiatkowskiego. Podobny zabieg wykorzystano w filmie „Piętro wyżej” z 1937 r., w którym Eugeniusz Bodo – parodiując Mae West – śpiewa bodaj największy przedwojenny przebój – „Sex appeal to nasza broń kobieca”. Zresztą – szlagiery to również wyznacznik komedii dwudziestolecia międzywojennego. Piosenki takie jak „Umówiłem się z nią na dziewiątą” (z „Piętra wyżej”), „Już nie zapomnisz mnie” czy „Ach, jak przyjemnie kołysać się wśród fal” (z „Zapomnianej melodii” z 1938 r.) nucone są po dziś dzień.
Sukcesem okazało się przeniesienie na wielki ekran przygód bohaterów znanych ze słuchowisk radiowych: Szepcia (Kazimierza Wajdy) i Tońcia (Henryka Vogelfängera). Oba filmy z ich udziałem („Będzie lepiej” z 1936 r. i „Włóczęgi” z 1939 r.) zrealizował Waszyński. O pierwszej ze wspomnianych produkcji tak pisał Mieczysław Sznycer w „Filmie”:
Jest to jedna z najlepszych komedii filmowych polskiej produkcji. Szczęśliwie nie ma tu tradycyjnego banału qui-pro-quo i wytartych efektów z zamianą osób, przebieraniem się, miłosnych gruchań między pokojówką a dobrze urodzonym młodzieńcem i całego nieznośnego balastu ckliwych, operetkowych popisów. Atmosfera filmu jest czysta i jasna. Scenariusz Schlechtera i Starskiego został zbudowany logicznie, autorzy ustrzegli się przed płytkimi, farsowymi wstawkami, komizm obrazu wynika konsekwentnie z naturalnie nawarstwiających się sytuacji. Niektóre momenty filmu przypominają lekkością i dowcipem, szczególnie sceny w fabryce, najlepsze reneclairowskie.
„To dźwięczy szkło…”
Wybuch II wojny światowej boleśnie przerwał rozwój polskiej kinematografii. Jedną z ostatnich produkcji, która cieszyła się uznaniem publiczności było „Kłamstwo Krystyny” z 1939 r., w którym główną rolę zagrała Elżbieta Barszczewska. Niemal ikoniczna jest ostatnia scena filmu: Loda Halama tańczy w kieliszku do szampana, śpiewając piosenkę Henryka Warsa i Jerzego Jurandota „Lim-pam-pom”:
Lim-pam-pom
To dźwięczy szkło,
A w szklance Vueve Cliquot
Tak ślicznie pieni się
Tak ślicznie mieni się, o…
Lim-pam-pom
Wesoło mi
Bo ogień mam we krwi, hej…
Ach pokochałabym,
Ach całowałabym, hej…
To niemal łabędzi śpiew kinematografii II Rzeczpospolitej – za chwilę działania wojenne zniszczą niemało kopii filmowych, a w efekcie fabuły wielu z nich znamy jedynie z recenzji zachowanych gazet. Z ekranów znikły ikony – Smosarska po wybuchu wojny wyemigrowała do Stanów, Mieczysława Ćwiklińska zajęła się prowadzeniem kawiarni „U Aktorek”, Aleksander Żabczyński został wcielony do wojska i walczył m.in. w bitwie o Monte Cassino, a Ina Benita zginęła w trakcie Powstania Warszawskiego. Loda Halama zaangażowała się w konspirację, a potem wyjechała na Zachód (o czym pisze Anna Lisiecka w wydanej właśnie książce Loda Halama. Pierwsze nogi drugiej Rzeczpospolitej). Świat kinematografii po 1945 r. w niczym nie przypominał tego z okresu II Rzeczpospolitej. Pozostały tylko piosenki, których nie sposób zapomnieć…
Bibliografia:
- Lisiecka Anna, Loda Halama. Pierwsze nogi drugiej Rzeczpospolitej, Zona Zero, Warszawa 2017.
- Lubelski Tadeusz, Historia kina polskiego 1985-2014, Universitas, Kraków 2015.
Redakcja: Tomasz Leszkowicz