„Polski Most Szpiegów”. Książka ambasadora Jana Wojciecha Piekarskiego
Książka w przedsprzedaży dostępna "POD TYM LINKIEM":www.idz.do/histmag-mostszpiegow – oszczędzasz ponad 10 zł! Od 28 lutego książki szukaj w salonach Empik i dobrych księgarniach w całej Polsce.
Fragment książki o rewolucji w Iranie:
8 września 1978 roku to tak zwany czarny piątek. Do protestu przyłącza się wojsko i w stolicy Iranu wybucha prawdziwa rewolucja. Sytuacja zupełnie wymyka się spod kontroli…
Zostaje wprowadzona godzina policyjna. Mieszkańcy całego Teheranu stopniowo wygaszają światła. I w tej ciemności słyszy pan tylko takie jednogłośne skandowanie: Marg bar szach (Śmierć szachowi). Potem dochodzi: Allahu akbar, Khomeini rahbar (Allah jest wielki, Chomejni jest wielkim przywódcą). I słyszy pan, jak ta fala zaczyna się przybliżać. Przebywaliśmy na czwartym piętrze, te okrzyki dobiegały nas z różnych stron. Najbardziej czuliśmy się zagrożeni, gdy tłum wykrzykiwał: Marg bar haredżi (Śmierć obcym). Od czasu do czasu dochodziły do nas odgłosy strzelaniny – to wojskowi strzelali do ludzi na balkonach.
Nic dziwnego, że wszyscy zaczynają się ewakuować z Iranu…
My mieliśmy w Iranie kilkuset polskich pracowników porozrzucanych po całym kraju. Zgłaszali, podobnie jak zatrudniające ich firmy, potrzebę ewakuacji ze względu na zagrożenie i brak możliwości dalszego prowadzenia interesów. Do ewakuacji użyliśmy samolotów rejsowych, a także maszyn wyczarterowanych od PLL LOT na trasie Warszawa–Teheran. Wyjechali wszyscy pracownicy kontraktowi i handlowcy.
Nasz szef miał nie lada kłopot. Chciał odesłać do kraju przynajmniej rodziny dyplomatów, lecz spotkał się z oporem. Na przełomie 1978 i 1979 roku do mojej małżonki przyszła żona ambasadora i powiedziała: „Pani Grażyno, musimy pomóc mojemu mężowi. Bo panie się opierają i nie chcą wyjeżdżać ani odesłać dzieci. Ja, jako żona ambasadora, i pani, jako żona zastępcy, musimy dać im przykład”. Pogadały, pogadały i… poszły do ambasadora. Pani Danuta, ambasadorowa, zaczyna: „Heniu, przyszłyśmy z panią Grażyną, żeby ci powiedzieć, że podjąłeś słuszną decyzję i my też zabierzemy dzieci i wyjedziemy. Ale jako małżonki ambasadora i zastępcy wylecimy stąd ostatnim samolotem, kiedy kraj opuszczą wszyscy pozostali”. Ambasador na to przystał. Przysłano z Warszawy duży samolot, chyba Ił-60. Z Teheranu miał lecieć do Bagdadu, tam wysadzić ludzi i potem zawrócić do Teheranu po kolejnych pasażerów. To był krótki lot, bodaj godzinny. W tym samym czasie z lotniska w Teheranie miał odlecieć samolot typu Swissair, do którego wsiadali też ministrowie ostatniego rządu szacha z rodzinami, więc istniała obawa, że będzie to ostatnia możliwość wylotu.
Pierwsi ewakuowani wylecieli koło 9.00 czy 10.00. I nagle słuch po nich zaginął. Mija godzina, dwie – nic. Nasz radiooperator, z którym pozostawaliśmy w kontakcie telefonicznym, był w kontakcie z naszą placówką w Bagdadzie. Ta z kolei była w kontakcie z pilotem samolotu, który wracał do Teheranu. I nagle dowiadujemy się, że przestrzeń powietrzna nad Iranem została zamknięta po wylocie tego swissaira. Nasz samolot dostał następujące dyspozycje: „Lecieć w kierunku Teheranu, operować wzdłuż granicy irańskiej, ale jej nie przekraczać, i czekać na zgodę na wlot”. Mijają kolejne dwie godziny, podczas których podejmujemy interwencje w miejscowym MSZ-ecie i u lokalnych władz ruchu powietrznego. Ponadto ambasador interweniuje w pałacu cesarskim. Robi się 14.00, 15.00… I jak to w zimie – zaczyna się ściemniać.
A żony i dzieci czekają…
I zajadają się prowiantem, który przygotowaliśmy. Wraz z attaché handlowym idziemy do ambasadora i mówimy: „Panie ambasadorze, nie można teraz podjąć takiego ryzyka, nawet gdyby była teraz zgoda na przelot. Bo co z tego, że my tutaj, na lotnisku, się o tym dowiemy, jeśli nie będą tego wiedziały terenowe jednostki wojskowe? Do tego wylot musiałby się odbyć po zmroku, więc ryzyko ewentualnego zestrzelenia jest zbyt wielkie”. Ambasador przyznaje nam rację, więc anulujemy ten lot i pakujemy się z powrotem do autokaru. Wracamy do Teheranu. Przejeżdżamy koło uniwersytetu, a tam… strzelanina. Protestujący, widząc w autokarze białe twarze, zaczynają go obrzucać czym popadnie. Co prawda eskortuje nas policja, ale sytuacja i tak jest napięta. Oddychamy z ulgą dopiero za murem ambasady. Tym sposobem cała rodzina pozostała razem i musiała przetrwać całą rewolucję na miejscu.
Zobacz też pozostałe książki, dostępne w ofercie Wydawnictwa SQN