Polska – najsłabsze ogniwo bloku wschodniego?
Ten tekst jest fragmentem książki Andrzeja Paczkowskiego „Wojna polsko-jaruzelska. Stan wojenny, czyli kontrrewolucja generałów”.
W czerwcu 1977 r. zespół analityków z CIA, Biura Wywiadu i Badań Departamentu Stanu oraz Agencji Wywiadu Departamentu Obrony przedstawił swoim władzom zwierzchnim ponad dwudziestostronicowe memorandum Prospects for Eastern Europe. Z interesującego nas tu punktu widzenia kluczowe znaczenie miały stwierdzenia, że „w ciągu najbliższych trzech lat możliwy jest wzrost niepokojów w Europie Wschodniej […] najbardziej narażona będzie Polska, a wybuch w niej może obalić Gierka i nawet nie można wykluczyć udziału Sowietów w zaprowadzeniu porządku”. Autorzy sugerowali, że „jeżeli porządek zostanie zakłócony, zarówno Warszawa, jak i Moskwa będą chciały przywrócić go polskimi siłami. I tylko wtedy, gdy to się nie powiedzie, Sowieci będą interweniowali”. Niezależnie od tego, co sądzić o skuteczności amerykańskiej intelligence community owego czasu, która miała i ma nadal wielu radykalnych krytyków, należy stwierdzić, iż prognoza ta – sformułowana nader wstrzemięźliwie – w znacznym stopniu się sprawdziła. Należy to do rzadkości, jako że wywiady mylą się w zapowiedziach nawet częściej niż meteorolodzy.
Przeświadczenie, że wśród komunistycznych państw Europy Środkowo-Wschodniej właśnie Polska jest najbardziej narażona na wybuch gwałtownych protestów, nieobce było także rodzącej się w kraju demokratycznej opozycji, a nawet rządzącej nim elicie. Opierało się ono nie tylko na świadomości tego, iż głównie z powodu pogarszającej się sytuacji gospodarczej rośnie niezadowolenie społeczne. Ważnym elementem prowadzącym do takiej konstatacji było przekonanie, że w Polsce występują zjawiska albo w ogóle nieznane w innych państwach komunistycznych, albo ich zasięg jest znacznie większy niż gdziekolwiek indziej. Jednym z nich była trwała tendencja do gwałtownych protestów, dla których punkt wyjścia stanowiły motywy ekonomiczne, ale szybko nabierały one cech buntu politycznego, kierowanego przeciwko aktualnie rządzącej ekipie. Protesty takie zdarzały się w innych krajach – na przykład w 1953 r. w Czechosłowacji i we wschodnich Niemczech, a nawet w samym Związku Sowieckim (zamieszki w Nowoczerkasku w 1962 r.) – ale były to wydarzenia o charakterze jednorazowym. Tymczasem w Polsce strajki połączone z manifestacjami w centrach miast w czerwcu 1956 r. wybuchły w Poznaniu, w sierpniu 1957 r. w Łodzi, w grudniu 1970 r. w miastach Wybrzeża (największe w Gdańsku, Gdyni i Szczecinie), w czerwcu 1976 r. w Radomiu, Ursusie i Płocku. W dwóch przypadkach (1956 i 1970) strajki zostały krwawo stłumione z użyciem wojska, w tym jednostek pancernych, co pociągnęło za sobą śmierć dziesiątków protestujących. W samym Poznaniu zginęło prawdopodobnie około siedemdziesięciu osób. Wyjątkowe, bo tylko w Polsce, były też masowe protesty studentów i młodzieży, które w marcu 1968 r. objęły prawie wszystkie większe miasta. Miały one czysto polityczny charakter, podobnie jak uliczne manifestacje młodzieży 3 maja 1946 r. w kilku miastach czy w październiku 1957 r., po likwidacji przez władze popularnego tygodnika „Po prostu”, w Warszawie. W latach sześćdziesiątych dochodziło kilkakrotnie do zamieszek sprowokowanych przez antykościelne (czy antyreligijne) poczynania władz, a niektóre z nich – na przykład w Nowej Hucie pod Krakowem w 1960 r. – trwały przez kilka dni.
Można więc powiedzieć, że pewna część polskiego społeczeństwa – przede wszystkim robotnicy i studenci – była „nadpobudliwa”, często i łatwo uciekała się do drastycznych form protestu. Wynikało to w znacznym stopniu ze sposobu funkcjonowania systemu komunistycznego, w którym nie istniała wolność słowa i stowarzyszeń, a więc brakowało instytucjonalnych kanałów negocjacji. Dla władzy głównym instrumentem rządzenia, gdy kryzys się już zaczynał, stawała się siła (policja i wojsko), uzupełniana zmasowaną propagandą prowadzoną w zmonopolizowanych przez partię mediach. Choć identyczny system panował w pozostałych państwach komunistycznych, to jednak tylko w Polsce dochodziło do tak częstych zamieszek i strajków. Być może swoją rolę odgrywała tradycja sprzeciwu i insurekcji, głęboko wszczepiona w polską kulturę narodową, głównie za sprawą dziewiętnastowiecznego romantyzmu i kultu niepodległościowych powstań antyrosyjskich z lat 1794, 1830 i 1863. Także za czasu rządów komunistycznych uczono o nich w szkole wszystkie dzieci. Innym czynnikiem mogącym wpływać na skłonność do buntu była skaza na legitymizacji państwa komunistycznego, które powstało w końcu II wojny światowej pod opieką i kontrolą Związku Sowieckiego. Ten zaś przez dużą część Polaków traktowany był jako wróg, za czym stała świeża pamięć o wojnie polsko-bolszewickiej z 1920 r., o najeździe sowieckim (wspólnie z Niemcami) we wrześniu 1939 r., o zbrodni na polskich oficerach w Katyniu czy o wstrzymaniu ofensywy Armii Czerwonej w sierpniu 1944 r., gdy w Warszawie wybuchło antyniemieckie powstanie, co wydało stolicę Polski na łup Wehrmachtu. Ponadto Związek Sowiecki uważany był powszechnie za spadkobiercę Rosji carów, przeciwko której Polacy podejmowali bezskuteczne i krwawo tłumione powstania. Doświadczeń takich nie mieli Czesi, Rumuni czy Bułgarzy.
Protesty z lat 1956–1976 były spontaniczne i na ogół krótkotrwałe, a więc w ich trakcie nie zdążono wytworzyć stabilnych ośrodków kierowniczych czy wyłonić charyzmatycznego przywódcy. Niemniej niektóre z tych buntów były skuteczne: w grudniu 1970 r. strajki doprowadziły do zmian personalnych na najwyższych szczeblach władzy (po czternastu latach odszedł w niesławie Władysław Gomułka, którego zastąpił Edward Gierek) oraz cofnięcia podwyżek cen, a w czerwcu 1976 r. zmusiły rząd do rezygnacji z zapowiedzianych podwyżek. Tak czy inaczej, wszczęcie strajku lub protestu i wyjście na ulicę było elementem jedynie polskiego pejzażu politycznego.
Po 1956 r. Polskę wyróżniało też istnienie prywatnego (indywidualnego, jak to oficjalnie określano) rolnictwa, podczas gdy w innych państwach komunistycznych kolektywizacja wsi została de facto zakończona. Trudno wprawdzie przeprowadzić jakąś wyraźnie nakreśloną linię łączącą „prywatną wieś” ze zjawiskami społecznych protestów czy buntów, niemniej jej istnienie oznaczało większą niezależność ludności wiejskiej. Do pewnego stopnia podobna była sytuacja z rzemiosłem i wieloma usługami, w których również znaczny udział miała własność prywatna. Sporo było prywatnych sklepów detalicznych. Obiegowo, ale też w półoficjalnej terminologii, po prostu używano określenia „prywaciarze”, a ta kategoria w innych krajach demokracji ludowej, „demoludach” – jak mówiono o państwach komunistycznych – występowała w znacznie mniejszych rozmiarach, a nawet jedynie śladowo.
Z punktu widzenia dynamiki politycznej nader ważnym zjawiskiem było istnienie niezależnego od władzy i cieszącego się autorytetem Kościoła katolickiego. Po II wojnie światowej Polska stała się krajem monoetnicznym i jednowyznaniowym (katolickim), co w znacznym stopniu utrudniało wojnę z religią, którą wzorem sowieckim podjęto wszędzie tam, gdzie komuniści zdobywali władzę – od Korei po wschodnie Niemcy. W przypadku Polski walka z Kościołem, której apogeum przypadło na lata 1953–1955, zakończyła się niepowodzeniem ateistycznego i antyklerykalnego państwa. Od 1956 r. nawet ci przywódcy komunistyczni, którzy – jak Władysław Gomułka – byli przekonani o konieczności zmarginalizowania i podporządkowania Kościoła, w razie zdestabilizowania się sytuacji politycznej odwoływali się do hierarchii katolickiej z prośbą o wsparcie i o niezachęcanie wiernych do buntu. Dawało to rządzącym w Polsce dodatkowe pole manewru, którego nie mieli ich koledzy w innych krajach komunistycznych, gdzie Kościoły wszystkich wyznań były pozbawione autonomii, a więc miały znacznie mniejszy autorytet. Jednocześnie stan taki uzależniał w pewnym stopniu kolejne polskie ekipy rządzące od Kościoła, na czele którego w latach 1948–1981 stał prymas Polski Stefan Wyszyński, osobowość wybitna zarówno jako duszpasterz, jak i polityk. Nie był on zwolennikiem nazbyt agresywnych poczynań wobec władzy państwowej, ale jednocześnie był niestrudzonym promotorem katolicyzmu opartego na kulcie maryjnym, wyrażającego się w masowych uroczystościach religijnych na otwartej, miejskiej przestrzeni. Najdobitniej uwidoczniło się to w 1966 r., gdy doszło do konfrontacji kościelnych obchodów Tysiąclecia Chrztu Polski z rządowymi uroczystościami Tysiąclecia Państwa Polskiego.
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Andrzeja Paczkowskiego „Wojna polsko-jaruzelska. Stan wojenny, czyli kontrrewolucja generałów” bezpośrednio pod tym linkiem!
Ten tekst jest fragmentem książki Andrzeja Paczkowskiego „Wojna polsko-jaruzelska. Stan wojenny, czyli kontrrewolucja generałów”.
Aczkolwiek Kościół nie miał ambicji bezpośrednio politycznych, był alternatywą kulturową i światopoglądową dla oficjalnego marksizmu. Stworzył sprawną i rozbudowaną organizację, która w 1977 r. liczyła około piętnastu tysięcy księży świeckich, około czterech i pół tysiąca zakonników i ponad dwadzieścia siedem tysięcy zakonnic, pięć tysięcy alumnów w seminariach duchownych i blisko cztery tysiące studentów w uczelniach teologicznych. Istniał elitarny, ale intelektualnie żywy ruch katolików świeckich zorganizowany w klubach inteligencji katolickiej, który wydawał kilka czasopism (w tym popularny „Tygodnik Powszechny”), a od 1957 r. miał on paroosobową reprezentację w parlamencie. Istniały także prorządowe organizacje katolickie, których lojalność wobec komunistycznego państwa nie zawsze była pewna. Zapleczem dla Kościoła były też duszpasterstwa akademickie czy środowiska młodzieżowe, zwane Oazami. Oczywiście jednak jego podstawą były masy wiernych rekrutujących się ze wszystkich klas społecznych i kategorii wiekowych. Za katolików uważała się nawet większość członków partii komunistycznej.
Ani analitycy z CIA, ani nikt inny – poza romantycznym wieszczem z połowy XIX wieku – nie przewidział tego, co wydarzyło się 16 października 1978 r.: konklawe kardynalskie wybrało na papieża arcybiskupa z Krakowa Karola Wojtyłę, który przybrał imię Jana Pawła II. „O rany boskie!” – miał wykrzyknąć na wiadomość o tym Edward Gierek, ówczesny I sekretarz partii komunistycznej. Wprawdzie okrzyk ten nie znajduje potwierdzenia źródłowego, ale nawet jako anegdota dobrze oddaje zarówno zaambarasowanie, jak i nawyki językowe polskich wyznawców Karola Marksa. W depeszy gratulacyjnej wysłanej następnego dnia do Watykanu i ogłoszonej w centralnym organie prasowym, „Trybunie Ludu”, kierownictwo partyjne podkreślało, iż wybór ten jest tryumfem „narodu polskiego […] budującego […] wielkość i pomyślność swej socjalistycznej ojczyzny”. Sugerowano więc, iż nowy papież zawdzięcza swoją pozycję właściwie temu, że pochodzi z socjalistycznej Polski. Jakkolwiek może to brzmieć śmiesznie, sprawa wyglądała bardzo poważnie. Sowiecki minister spraw zagranicznych Andriej Gromyko, który w styczniu 1979 r. złożył wizytę w Watykanie, relacjonując ją Gierkowi, stwierdził, iż papież jest „przeciwnikiem ideologicznym i politycznym”, który „może sprawić wiele kłopotów”.
I tak rzeczywiście się stało, co pokazała jego wizyta w Polsce, która odbyła się w dniach 2–10 czerwca 1979 r. Na spotkania z papieżem przybywały miliony Polaków, a w jednym z badań opinii publicznej 87 procent pytanych deklarowało, iż było nią „bardzo zainteresowanych”. Imponowała sprawna organizacja, którą zarządzał Kościół, i możliwość stwierdzenia, jak wielka masa ludzi gromadzi się na wezwanie inne niż dyktowane przez reżim komunistyczny. Pozostawały w pamięci pojęcia używane w papieskich homiliach – takie jak prawda, godność człowieka i jego pracy, prawa jednostki i zbiorowości – nieznane w języku oficjalnym. Dobrze zapamiętane zostało papieskie wezwanie: „nie lękajcie się!”. Nie ulega wątpliwości, iż istnienie Papieża Polaka i jego objazd kraju delegitymizowały system. Zjawiskiem specyficznie polskim był też kształt, jaki przybrała opozycja demokratyczna, która zorganizowała się w latach 1976–1977. Nie była ona fenomenem wyłącznie polskim, gdyż w Związku Sowieckim grupy dysydenckie istniały już od połowy lat sześćdziesiątych. Polska opozycja demokratyczna tworzona była przez środowiska o różnej orientacji ideowej, od postmarksistów i socjaldemokratów po piłsudczyków, chrześcijańskich demokratów i nacjonalistów, przy czym do najbardziej dynamicznych należało „pokolenie marcowe”, uczestników rewolty studenckiej z 1968 r. Opozycja kształtowała się przez kilku lat, a jednym z najważniejszych jej doświadczeń było podpisywanie na przełomie 1975/1976 r. zbiorowych listów protestacyjnych przeciwko zmianom w konstytucji.
W połowie 1976 r. zaczęła odróżniać się od opozycyjnych grup w innych krajach komunistycznych zarówno dynamiką, jak i tym, że zdołała wyjść poza środowiska intelektualne. Kluczowym momentem stała się reakcja na represje, które spadły na uczestników strajków i zamieszek w czerwcu 1976 r.: wówczas to polscy dysydenci zorganizowali się pod hasłem wspomagania – finansowo i doradztwem prawnym – ofiar tych represji i ich rodzin, co pozwoliło wyrwać się z „inteligenckiego getta”. We wrześniu tegoż roku powstał Komitet Obrony Robotników (KOR). Później pojawiły się inne organizacje, takie jak: Studencki Komitet Solidarności (SKS), Ruch Obrony Praw Człowieka i Obywatela (ROPCiO), Ruch Młodej Polski (RMP) czy Konfederacja Polski Niepodległej (KPN), która nie tylko umieściła w programie odzyskanie przez Polskę suwerenności, ale określiła się wprost jako partia polityczna. Najbardziej zróżnicowana była działalność KOR, który ponadto był głównym informatorem zagranicznych mediów i zachodniej opinii publicznej o wydarzeniach w Polsce. W organizacjach tych brało udział wielu młodych i bardzo młodych ludzi, ale ton czy kierunek działania nadawali głównie ci, którzy mieli już za sobą doświadczenie polityczne w podejmowaniu sprzeciwu wobec systemu. Niektórzy z nich, jak Jacek Kuroń (KOR) czy Andrzej Czuma (ROPCiO), mieli już za sobą ponad pięć lat spędzonych w więzieniach PRL za działalność polityczną.
Środowisko opozycyjne nie przekraczało dwóch–trzech tysięcy osób we wszystkich organizacjach w całym kraju, ale cechowały je ruchliwość i zdeterminowanie, a kilkanaście osób było – można powiedzieć – „zawodowymi opozycjonistami”. Organizowano pomoc dla osób represjonowanych przez władze, uroczystości z okazji rocznic narodowych (Konstytucji 3 maja 1791 r. czy 11 listopada jako symbolicznej daty odzyskania niepodległości w 1918 r.) nieuznawanych przez państwo, w których uczestniczyło niekiedy po kilka tysięcy osób, zbierano podpisy pod różnymi listami protestacyjnymi, odbywały się głodówki, prowadzono wykłady dla studentów na tematy objęte oficjalnymi zakazami. Przede wszystkim jednak powstał tak zwany drugi obieg, czyli wydawane nielegalnie książki i czasopisma, w których krytykowano bieżące posunięcia władzy i informowano o represjach, przedstawiano ukrywane lub fałszowane fakty z przeszłości – co nazywano „zapisywaniem białych plam” – dyskutowano o możliwościach zmian ustrojowych i sposobach wywierania presji na władze partyjno-państwowe. Istniały nie tylko gazetki informacyjne, ale też kilka czasopism literackich i politycznych. Wszystko to w skali nieznanej w innych krajach: w 1978 r. Służba Bezpieczeństwa skonfiskowała około trzystu tysięcy stron różnych druków, a w 1980 r. (do lipca) blisko sześćset tysięcy. Wedle tego samego dokumentu w latach 1976–1980 wykryto trzydzieści pięć tajnych powielarni „wysokiej klasy”, skonfiskowano ponad trzy tysiące ryz papieru do powielania i ponad sto dziesięć kilogramów farby drukarskiej. Dane te świadczyły nie tyle o zwiększającej się skuteczności SB, ile o ilościowym rozwoju „drugiego obiegu.
Z punktu widzenia dalszych wydarzeń ważne było, iż środowiska opozycyjne utrzymywały dość dobre, a niekiedy wręcz bliskie kontakty z Kościołem. Niektórzy księża angażowali się w tworzenie organizacji opozycyjnych (jednym z założycieli KOR był ks. Jan Zieja), większość obchodów rocznicowych zaczynała się mszą świętą, w kościołach organizowano głodówki, w działalność opozycyjną masowo włączali się członkowie klubów inteligencji katolickiej i uczestnicy duszpasterstw akademickich, a działacze opozycyjni spotykali się nawet z niektórymi hierarchami. Wśród biskupów przychylnych opozycji był kard. Wojtyła, ale także prymas Wyszyński nie odmawiał kontaktów.
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Andrzeja Paczkowskiego „Wojna polsko-jaruzelska. Stan wojenny, czyli kontrrewolucja generałów” bezpośrednio pod tym linkiem!
Ten tekst jest fragmentem książki Andrzeja Paczkowskiego „Wojna polsko-jaruzelska. Stan wojenny, czyli kontrrewolucja generałów”.
Związki z ludźmi Kościoła miały nie tylko grupy o nastawieniu centrowym czy prawicowym. Nastąpiło bowiem zbliżenie między lewicową, antytotalitarną i antykomunistyczną inteligencją a Kościołem. Wyrazem poszukiwania możliwości wspólnego działania były książki katolickiego intelektualisty Bohdana Cywińskiego Rodowody niepokornych (1971) i jednego z czołowych lewicowych opozycjonistów, Adama Michnika, Kościół, lewica, dialog (1977). Większość kleru nie brała, rzecz jasna, udziału w tym dialogu, ale wystarczyli ci, którzy byli pozytywnie nastawieni do opozycji, aby można było uważać, iż Kościół może służyć jako parasol ochronny dla przeciwników systemu.
Chyba ważniejsze niż pozyskanie przychylności Kościoła było – wspomniane już – przełamanie bariery dzielącej intelektualistów i młodzież studencką od robotników. W rok po swym powstaniu KOR zaczął wydawać dwutygodnik „Robotnik”, nawiązujący do tradycji sięgającej końca XIX wieku, kiedy to w zaborze rosyjskim ukazywało się pod takim tytułem konspiracyjne pismo Polskiej Partii Socjalistycznej, którego pierwszym redaktorem był Józef Piłsudski. W kwietniu 1978 r. grupa osób związanych z KOR i RMP powołała w Gdańsku nielegalne Wolne Związki Zawodowe (WZZ) i rozpoczęła systematyczną działalność wśród robotników. Działacze WZZ kolportowali czasopisma i wydawnictwa „drugiego obiegu”, prowadzili szkolenia dotyczące obrony doraźnych interesów (na przykład zaznajamiali z przepisami z zakresu bezpieczeństwa pracy i prawami pracowniczymi), ale wygłaszano także wykłady z historii Polski czy o gospodarce. Uczestnicy WZZ brali udział w obchodach organizowanych przez opozycję, a także organizowali własne w rocznice masakr na Wybrzeżu z grudnia 1970 r. Podczas takich obchodów w 1979 r. jeden z robotniczych działaczy WZZ, bliżej nieznany wówczas elektromonter Lech Wałęsa, przemawiając do parotysięcznego tłumu przed Stocznią Gdańską, w miejscu, gdzie padły pierwsze ofiary, zapowiedział, że za rok stanie tu pomnik upamiętniający ofiary (i tak rzeczywiście się stało). Podobne, choć mniejsze i mniej aktywne grupy powstawały w oparciu o siatkę korespondentów „Robotnika”. W 1979 r. w gazetce tej opublikowano dokument pt. Karta praw pracowniczych (była w nim mowa między innymi o prawie do strajku i potrzebie tworzenia niezależnych od władz związków zawodowych), pod którym widniały podpisy ponad stu osób z dwudziestu sześciu miast. Kartę wydrukowano w nakładzie pięćdziesięciu tysięcy egzemplarzy i kolportowano w dziesiątkach fabryk. W żadnym innym kraju komunistycznym niczego w podobnej skali nie udało się opozycji osiągnąć. W latach 1978–1979 powstały też pierwsze organizacje zrzeszające rolników, które szły podobnym tropem jak WZZ, między innymi wydawano nielegalne czasopisma, takie jak „Placówka”. Pewną rolę w aktywizowaniu środowisk robotniczych i chłopskich odegrała rywalizacja na tym tle między grupami opozycyjnymi.
Dla powstania i rozwoju opozycji demokratycznej znaczenie miała sytuacja międzynarodowa, a ściślej rzecz biorąc, pewien splot czynników politycznych i ekonomicznych. Lata siedemdziesiąte nazywano „epoką odprężenia”, a jej apogeum było podpisanie przez trzydzieści pięć państw w Helsinkach w sierpniu 1975 r. Aktu Końcowego Konferencji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie (KBWE). Dokument ten sankcjonował istniejące granice, co było ważne dla PRL, ale jednocześnie znajdowała się w nim – jak to określił jeden z najlepszych znawców Europy Środkowej, François Fejtő – pewna „pułapka”. Mianowicie jeden z rozdziałów, który nazywano „trzecim koszykiem”, dotyczył praw człowieka, swobody organizowania się, przemieszczania i wolności słowa. Dawało to Zachodowi możliwość przedstawiania swoich opinii oraz protestowania w przypadku gwałcenia praw człowieka, notorycznemu w krajach komunistycznych, które były przecież monopartyjnymi dyktaturami. Od objęcia urzędu prezydenta przez Jimmy’ego Cartera w styczniu 1977 r. obrona praw człowieka stała się – w oparciu o układ z Helsinek – priorytetem w polityce zagranicznej Waszyngtonu i siłą rzeczy nie mogła być lekceważona przez europejskich sojuszników Stanów Zjednoczonych. Z kolei działacze opozycji w krajach komunistycznych mogli od tego czasu odwoływać się do umów, które ich rządy podpisały, i domagać się ich respektowania, co do pewnego stopnia ograniczało rządzących w stosowaniu represji.
Polska elita władzy była na te naciski szczególnie podatna, gdyż polityka gospodarcza ekipy Gierka, mająca na celu modernizację polskiego potencjału produkcyjnego oraz podniesienie stopy życiowej, została od 1971 r. oparta na kredytach, których chętnie udzielały zachodnie banki i rządy. Już parę lat później jednak polityka ta załamała się, gdy środki niezbędne na spłaty długów zaczęły pochłaniać coraz większą część dochodu z importu i konieczne było zaciąganie wciąż nowych pożyczek, które przyznawano na coraz gorszych warunkach. W 1975 r. polskie zadłużenie wynosiło około ośmiu miliardów dolarów, na obsługę długu zaś wydawano niemal jedną trzecią dochodów z importu, w 1980 r. dług wzrósł do blisko dwudziestu pięciu miliardów, a spłaty wynosiły więcej niż cały polski import na Zachód. W rezultacie gospodarka kraju stała się zależna od kredytodawców. Nic więc dziwnego, że Gierkowi zależało, aby Polska miała opinię kraju stabilnego i liberalnego, a co za tym idzie unikającego drastycznych metod walki z opozycją, a przede wszystkim publicznych procesów kończących się wysokimi wyrokami: „nasz kraj – mówił jeden z wysokich funkcjonariuszy SB na naradzie z aktywistami partyjnymi – jest traktowany jako ten, który […] nie ma więźniów politycznych […] i to nam się opłaca”. Nie brakowało wprawdzie – głównie w aparacie bezpieczeństwa – zwolenników stosowania radykalnych metod, ale centralny ośrodek dyspozycji politycznej hamował ich poczynania. Oczywiście stosunkowo częste były różnego rodzaju szykany wobec działaczy opozycji – zatrzymania na czterdzieści osiem godzin, tymczasowe aresztowania, rewizje, konfiskaty, usuwanie z pracy, blokowanie wyjazdów za granicę (nawet do „bratnich krajów”) – zdarzały się przypadki pobicia. Jednak w porównaniu z tym, co działo się z dysydentami w Czechosłowacji lub Związku Sowieckim, „my – mówił wiceminister spraw wewnętrznych – postępujemy bardzo »pieszczotliwie« w stosunku do nich”. Można więc stwierdzić, iż polska opozycja była nie tylko liczniejsza i bardziej aktywna niż w innych państwach komunistycznych, ale miała też większą swobodę działania. Zapewne jedno z drugim było mocno związane.
Przywódcy z Kremla wielokrotnie ganili polskich towarzyszy czy to za pozostawienie jedynego w państwach komunistycznych dużego sektora własności prywatnej w rolnictwie (obejmował on 70 procent ziemi uprawnej), za utrzymywanie autonomii Kościoła czy za nazbyt tolerancyjny stosunek do intelektualistów, którzy od 1957 r. wyrażali dość często sprzeciw wobec władz. Tak więc „polskich specjalności” było wiele, a wszystko to pozwala strawestować znane powiedzenie Włodzimierza Lenina, który pisał, że Rosja carska jest „najsłabszym ogniwem w łańcuchu państw imperialistycznych”, i uznać, iż Polska była najsłabszym ogniwem w łańcuchu państw komunistycznych. Określenie takie zostało zresztą rzeczywiście użyte w lutym 1988 r. podczas jednego z posiedzeń sowieckiego Biura Politycznego.