Podbój Brytanii przez Rzymian: od Cezara do Boudiki
Cezar
Był rok 56 lub 55 p.n.e., kiedy prokonsul Cezar po raz pierwszy przybył do Brytanii. Jeszcze niedawno dysponował wyłącznie armią lądową, ale by pokonać Wenetów, znakomitych łuczników i jeszcze lepszych żeglarzy, Rzymianie musieli zbudować flotę. Jakoż trochę dzięki szczęściu (tuż przed bitwą ucichł wiatr i poruszane tylko żaglami łodzie Wenedów miały problemy z poruszaniem, w przeciwieństwie do wiosłowo-żaglowych statków Rzymian), a trochę dzięki umiejętnościom, Cezar pobił ich przy zatoce Morbihan tak skutecznie, że plemię to przez bardzo długi czas nie mogło się podnieść po tej klęsce (i po represjach, które później na nich spadły). Później została rozbita jeszcze Liga Armorykańska oraz kilka plemion z południowego zachodu i Galia wydała się być uspokojona. Wprawdzie z zachodu wkroczyli do niej niespodziewanie germańscy Swebowie, ale też ponieśli klęskę.
Cezar nie miał więc już przeciwnika, a raczej nie miał go w Galii, gdyż szpiedzy informowali go o bardzo silnych powiązaniach między Celtami z Brytanii a tymi zamieszkującymi kontynent. Cóż więc zrobić? Cezar się nie namyślał. Postanowił uderzyć na wyspę. Czy pragnął ja zdobyć? Wątpliwe. Cezar to nie typ zdobywcy-konkwistadora, który pragnie bogactw i sławy dla nich samych; prokonsul chciał władzy i konsekwentnie zmierzał do dyktatury. Brytania to kraj od Italii daleki i w dodatku oddzielony od niej niespokojną jeszcze Galią. Podbój Brytanii nie miał więc w ówczesnym czasie wielkiego sensu, natomiast, jeżeli celem wyprawy było odcięcie Celtów z kontynentu od pomocy ich rodaków z wyspy, to rzecz stawała się całkiem rozsądna. Pamiętać bowiem należy, że Celtowie, żyjący w owym czasie w niewielkich grupach, w obliczu inwazji rzymskiej zaczęli się łączyć. Wprawdzie kulminacyjny moment jedności wśród plemion galijskich dopiero nadejdzie wraz z powstaniem Wercyngetoryksa, ale rozmowy międzyplemienne odbywały się z pewnością także wcześniej. Atak na Brytanię zastraszyłby więc tamtejsze szczepy tak, iż nie weszłyby w żadne koalicje antyrzymskie. Z drugiej strony zostałaby złamana nadzieja Celtów kontynentalnych na ewentualną pomoc.
Tak została podjęta decyzja o ataku. Najpierw zostali wszakże wysłani posłowie z Woluzenusem na czele. Tymczasem informacje o inwazji doszły do Brytów, którzy ze swojej strony obiecali pokój i nawet zaproponowali zakładników. Cezar podjął rozmowy, desygnując do nich zaufanego Celta Kommiusza, wybitnego wodza Atrebatów. Ten prawdopodobnie przeszedł po cichu na stronę Brytów i gdy Cezar się zjawił na wyspie, powitało go celtyckie wojsko. Udało mu się wprawdzie umocnić na brzegu wygrywając kilka potyczek, ale potężny, niespodziewany wiatr rozpędził statki wiozące zaopatrzenie i konnicę niezbędną do podjęcia działań zaczepnych. W dodatku burza poczyniła spustoszenie we flocie, która wcześniej wysadziła na brzeg jego piechotę. W tej sytuacji Cezar nakazał naprawę statków i powrót z Brytanii na kontynent, gdzie znów zaczęły się burzyć plemiona galijskie. Menapiowie i Morynowie wznowili działania przeciwko Rzymianom, a nawet wśród sprzymierzonych dotąd z Cezarem Trewerów wybuchły niesnaski. Okoniem stanął również dotychczasowy najbliższy celtycki sojusznik Cezara, Dumnoryks i zapłacił za to głową.
Nadeszła zima. Sytuacja znów nieco się uspokoiła. Wiosną Rzymianie w sile trzech legionów wyruszyli kolejny raz do Brytanii. Cezar wylądował, wygrał jedną bitewkę i drugą… i znów miał pecha do pogody. Jak sam pisze w „Wojnie galijskiej” zerwała się bardzo gwałtowna burza i niemal wszystkie statki uległy uszkodzeniu i zostały wyrzucone na brzeg. Ogółem Rzymianie utracili aż 40 statków, a bez okrętów - nie ma zaopatrzenia. Na to nie mógłby nic poradzić nawet najwybitniejszy wódz. Na szczęście Cezar był nie tylko wodzem, ale równie zręcznym politykiem. Zaczął prowadzić z mieszkańcami Brytanii negocjacje. Niektóre szczepy poparł, innym groził, innym zaproponował sojusz. Rzeczywiście, część plemion weszła z Rzymianami w alians. Szczególnie wielkim sukcesem było pozyskanie Mandubracjusza, wodza Trynowantów. Ponadto, jak odnotowuje „Wojna galijska”, Cezarowi poddali się Cenimagnowie, Segontiacy, Ankalici, Bibrokowie i Kasjowie. Jest to pierwsze szczegółowe zestawienie celtyckich plemion Brytanii, jakie zostało zamieszczone w antycznej literaturze.
Były jednak szczepy, które ostro się Rzymianom opierały. Zamieszkiwały one okolice obecnego Kentu, a przewodzili im Kasywelaunus, Cyngetoryks, Karwiliusz, Taksymagulus i Segowaks. Stosowali taktykę wojny partyzanckiej, do której Celtowie nadawali się znakomicie. To właśnie nienawiść do jednego z nich, Kasywelaunusa, pchnęła młodego Mandubracjusza w stronę sojuszu z Rzymianami. Ale wśród wrogów Cezara pojawiła się jeszcze jedna postać, Kommiusz, swego czasu bliski sprzymierzeniec, teraz największy z przeciwników, ustanowiony ongiś przez prokonsula królem Atrebatów i Morynów. Cały problem w tym, ze plemię Atrebatów zamieszkiwało zarówno kontynent (obecna Belgia), jak i wyspę (hrabstwa Berk i Huntington). Mogło być więc wspaniałym elementem spinającym wszystkich Celtów wrogich Rzymowi. Kommiusz przebywając więc na bezpiecznych terenach Brytanii mógł oddziaływać na swych ziomków w Belgii, zachęcając ich do przeciwstawienia się Rzymianom. Dewiza „divide et impera” znów się jednak sprawdziła. Cezar w roli arbitra, Cezar w roli wodza, Cezar wygrywa. Ale do czasu. W Galii znowu zawrzało. Tym razem to Eburonowie pod wodzą Ambioryksa i Katuwolkusa. By utrzymać dopiero co zdobyte prowincje konieczny stał się powrót prokonsula. Zawarł więc fikcyjne porozumienie z wodzami Brytów (którego i tak żadna ze stron nie miała zamiaru dotrzymać) i odpłynął. Z Kasywelanusem ustalił wysokość daniny, którą plemiona brytyjskie miały płacić Rzymowi i zażądał zakładników. Ponadto zabronił wyrządzania jakichkolwiek szkód Mandubracjuszowi i Trynowantom. Ostrzeżenie zupełnie bez pokrycia i obydwie strony doskonale o tym wiedziały. Z kontynentu dochodziły coraz głośniejsze pomruki buntu, więc Rzymianie wrócili, nie czekając na realizację ustaleń. Po wyprawie Cezar przekazał Senatowi zawiadomienie o zwycięstwie, a Brytowie nie zrealizowali żadnego z ustalonych punktów. Jednak ekspedycje Cezara nie były ze strategicznego punktu widzenia klęską. Podstawowy cel – zablokowanie strumienia pomocy i poparcia plemion celtyckich dla swoich pobratymców w Galii, został zrealizowany. Brytowie zdali sobie sprawę z rzymskiej potęgi, a Rzymianie pokazali, że Hybernia (bo tak nazywali Brytanię) leży w kręgu ich zainteresowań politycznych. Był to znak, że zaczynają uważać wyspę za sferę swoich wpływów.
Polecamy e-booka Michała Gadzińskiego pt. „Perły imperium brytyjskiego”:
Podbój
Mijały lata. Plemiona celtyckie w Galii błyskawicznie się romanizowały, a jednocześnie bogaciły, jak nigdy dotąd. Również handel z Brytanią rozwijał się w szybkim tempie. Dominowali w nim szczególnie Belgowie. Część ich plemion podczas podboju rzymskiego (albo tuż przed nim) wyemigrowała na wyspę, osiedlając się w miejscach, które dziś określamy jako hrabstwa Sommerset i Wilt. Łączył ich wspólny język, wspólne korzenie, a teraz doszedł jeszcze wspólny handel. Szczególnie dostrzegalny jest w owym czasie silny wzrost importu produktów śródziemnomorskich na wyspę. Rzymskość stała się modą w co zamożniejszych domach. Już nie piwo, ale wino stawia się na stole brytyjskiego księcia lub wodza, używa on szklanych naczyń sprowadzanych z kontynentu i częstuje swoich gości śródziemnomorskimi potrawami. Razem z modą nadeszli również rzymscy bogowie, zdobywający coraz większe grono wyznawców na wyspie (zwłaszcza Jowisz). Władze Wiecznego Miasta oczywiście życzliwie spoglądały na handel, który opłatami z ceł napełniał rzymskie skarbce. Jednak rozwijająca się wymiana miała pewien negatywny wpływ na niepodległość Brytanii. Handlowcy z cesarstwa rzymskiego, wędrujący po wyspie i sprzedający towary, narzekali na utrudnienia wynikające z istnienia olbrzymiej ilości państewek. Każde z nich nakładało opłaty graniczne, co zmniejszało zyskowność handlu. Stąd kupcy, również celtyccy, naciskali administrację cesarską na rozwiązanie tej sprawy. A rozwiązanie istniało tylko jedno.
Była też inna przesłanka wskazująca na konieczność interwencji. Oto w Brytanii zaczęły się łączyć szczepy celtyckie. Król Catuvellaunów, Cunobelinus (szekspirowski Cymbelin), jednoczył ziemie dzisiejszej południowej i środkowej Anglii. Mądry władca zdawał sobie jednak sprawę z potęgi Rzymian, toteż z jednej strony sam podbijał sąsiadów, tworząc coraz silniejsze podstawy własnej monarchii, ale z drugiej składał imperium daninę, przede wszystkim płacąc dobrowolne myto od wymiany z kontynentem. Hołdy, pochlebstwa, podarki dopełniały sprawy. Rzymianom nie opłacało się wprowadzać na wyspę własnego wojska, skoro takie same, albo i większe korzyści finansowe mogli odnieść przyjmując po prostu hołd. Oczywiście, ktoś w końcu w administracji rzymskiej pojąłby, jak niebezpieczne stałoby się państwo brytyjskie, gdyby Cymbelinowi udało się zjednoczyć wszystkie plemiona celtyckie na wyspie. Można przypuszczać, że nawet w takim przypadku Rzymianie byliby w stanie podbić Brytanię, ale za cenę jakich kosztów w ludziach i pieniądzach? Znakomicie pokazały to niewiele późniejsze wojny z Dacją. Rzymianie walczyli z państwem Daków rządzonymi przez króla Decebala aż 29 lat i dopiero umiejętności dowódcze Trajana spowodowały, że po kampanii w latach 101-106 cesarstwo odniosło zwycięstwo. A przecież Dacja nie była wyspą, przypuszczalnie więc podbój Brytanii okazałby się trudniejszy. Rzymianie świetnie orientowali się w polityce wykorzystując ogólne trendy, jak również ludzkie słabostki i ambicje. Znakomicie również rozumieli, że zwycięstwa biorą się nie tylko z męstwa żołnierzy, lecz również z umiejętnej dyplomacji. Mistrzem takiej manipulacji był Cezar, który zawsze starał się, by nigdy nie zabrakło mu sprzymierzeńców pośród plemion galijskich. Jak się to dla Galii kończyło – wszyscy znamy z historii. Tym bardziej należy więc podziwiać kunszt Cunobelinusa, który do końca swojego panowania łudził Rzymian obietnicą posłuszeństwa, umacniając jednocześnie swoje państwo. Gdyby dano mu trochę więcej lat, gdyby miał godnych siebie następców, to… kto wie? Wprawdzie pod koniec jego panowania doszło do pewnych zadrażnień z Rzymem, potrafił jednak zapobiec podjęciu decyzji o inwazji przez senat i cezara. Jego stosunki z Rzymem utrudniały w owym czasie dwie sprawy:
Po pierwsze: podsycanie buntowniczych nastrojów wśród Galów przez ich brytyjskich pobratymców, w czym prym wiedli wychowankowie brytyjskich szkół druidzkich. Już Cezar w „Wojnie galijskiej” wspominał o brytyjskim pochodzeniu druidów. Wprawdzie teza ta ma również przeciwników, jednak niewątpliwie na wyspie znajdowało się wiele szkół druidzkich. Ich wychowankowie, kapłani, przybywali również na kontynent, głosząc dawniej wyznawane prawdy i zasady. Wzbudzało to słuszny niepokój Rzymian, wszak podboje Cezara były sprawą stosunkowo niedawną, zaledwie sprzed kilkudziesięciu lat i żyli jeszcze starcy, którzy urodzili się na wolnej ziemi. Wprawdzie od tego czasu Galowie zdążyli się już zmienić w Galorzymian, ale któż wie, czy na skutek agitacji druidów nie doszłoby do zamieszek? Zresztą zapewne jakieś protesty, czy szemrania przeciwko imperium, miały miejsce. Reakcja jednak była stanowcza. Kapłani celtyccy zostali oskarżeni o rytualne mordy i cesarz Klaudiusz w ogóle zakazał funkcjonowania druidyzmu w imperium. Wcześniej, od czasów Augusta, tylko obywatele rzymscy mieli zabronione branie udziału w kulcie druidów. W tym miejscy chciałbym poruszyć ważny problem etyczny. Znaczna część historyków poczytuje oświadczenie Klaudiusza wyłącznie za pretekst, wskazując na fakt, iż na rzymskich arenach działy się znacznie okrutniejsze widowiska niż te, które fundowali druidzi. Wydaje mi się, że osoby te nie biorą jednak pod uwagę faktu rzymskiego podejścia do prawa. W Wiecznym Mieście nie można było kogoś tam sobie ot tak skazać na udział w igrzyskach. Wszystko odbywało się w majestacie prawa. Nawet jeżeli było ono często łamane i naciągane, to, z założenia, osoba na arenie była albo przestępcą, albo niewolnikiem (czyli osobą, której prawa były niezwykle ograniczone, zwłaszcza w fazie republiki i wczesnego cesarstwa), albo ochotnikiem (co zdarzało się w przypadku gladiatorów i zapaśników). Nie można było kogoś po prostu wrzucić sobie na arenę. To znaczy, oczywiście robiono tak nieraz, zwłaszcza za szalonych cezarów, ale było to niezgodne z duchem rzymskiego prawa. Tymczasem w kultach celtyckich rzecz miała się zupełnie inaczej. Wprawdzie zazwyczaj, jeżeli już składano ofiary z ludzi (rzadkie zjawisko), byli to przestępcy, ale nie zawsze. Zdarzali się też po prostu wyznaczeni pechowcy. Ponadto dla Rzymian arena była karą, a dla Celtów śmierć pod nożem druida stanowiła przede wszystkim ofiarę. Jest to zupełnie inny tok rozumowania. Według powszechnie przyjętych norm cywilizacyjnych rzymskie prawo mogło być okrutne, ale sposób jego funkcjonowania był bliski współczesnemu: jest zapisany paragraf, sąd orzeka o winie, a potem jest wyznaczona prawem kara. Natomiast celtycki system ofiar, który miał mniej wspólnego z karaniem, a znacznie więcej z obrzędowością, mógł wydać się Rzymianom nieludzki i zbrodniczy.
Lubisz czytać artykuły w naszym portalu? Wesprzyj nas finansowo i pomóż rozwinąć nasz serwis!
Po drugie, prawa Adminiusa. Był to syn Cunobelinusa, który zbuntował się przeciwko ojcu. Przegrał jednak i poszedł na wygnanie. Udał się tedy na dwór Kaliguli i złożył mu hołd, jako suweren Brytanii. Szalony cezar przyjął hołd Adminiusa tak, jak gdyby ten naprawdę poddał mu wyspę i wysłał do Senatu dumnie brzmiące listy o nowym podboju. Swetoniusz pisze, że gońcom polecił, aby wjechali rydwanem aż na forum do kurii i aby złożyli sprawozdanie konsulom tylko w świątyni Marsa wobec licznie zebranego Senatu. Taki był dumny z tego niby-podboju. List do Senatu stanowił gest szaleńca, lecz gest ten miał dalekosiężne skutki polityczne. Kaligula bowiem uznawał w nim Brytanię za część imperium rzymskiego, a skoro tak, to jeżeli ktoś w na wyspie przeciwstawia się cesarstwu, jest po prostu buntownikiem i zwyczajnie należy go zniszczyć. Podbój Brytanii nie byłby więc podbojem nowych ziem, przeciwko czemu z pewnością podniosłyby się niechętne głosy, ale po prostu zaprowadzeniem porządku w jednej z prowincji. Kaligula jednak, a raczej Gaius Caesar Augustus Germanicus, bo tak brzmiało jego pełne nazwisko, został zamordowany przez pretorian (kierowanych przez trybuna Kasjusza Chereę) 24 stycznia 41 roku n.e. w wieku 28 lat. Nie zdołał więc wymóc poddaństwa na nowej „prowincji”. Niestety, w tym samym czasie umarł również Cunobelin, a po jego zgonie nie stało w Brytanii celtyckiej wodza o podobnym autorytecie i umiejętnościach.
Spadek po zmarłym królu przejęli jego synowie. Miał ich (poza Adminiusem) co najmniej trzech, a przynajmniej tylu wzięło udział w wojnie domowej rozpętanej po śmierci Cunobelinusa. W jej wyniku, jeden z walczących, Bericus, przegrał i zbiegł do Rzymu, a władzę zdobyli Togodumnus i Caractacus (lub Caratacus). Zwycięscy bracia utworzyli wspólny rząd i na wstępie postarali się obrazić Rzym wysyłając do Wiecznego Miasta ostre ultimatum z żądaniem wydania Bericusa. Subtelność zaiste godna słonia w składzie porcelany.
Kolejnym problemem było poszukiwanie osobistej sławy przez cesarzy. Już Kaligula, pragnący zaćmić swoimi wyczynami największych władców starożytności, myślał o podbiciu wyspy (podobno pragnął kanał przebyć mostem złożonym z zacumowanych obok siebie statków), ale jego pragnienie zrealizował dopiero Klaudiusz. Jak pisze Swetoniusz, kulawy (lecz pracowity i podobno całkiem niegłupi) cesarz pragnął chwały, rzeczywistego triumfu. Szukając miejsca, gdzie by ją zdobyć, wybrał, jako najstosowniejszy cel, Brytanię. Nikt jej dotychczas nie próbował zdobyć od czasów boskiego Juliusza i właśnie buntowała się z powodu zatrzymania przez Rzym jej zbiegów. Do walki przeznaczono cztery legiony:
– II Augusta z armii Renu,
– XX Valeria Victrix z armii Renu,
– VIV Gemina z armii Renu,
– IX Hispana z Panonii.
Łącznie z wojskami posiłkowymi jakieś 40 000 żołnierzy – siły aż nadto wystarczające do podbicia wyspy, a jednocześnie bardzo uszczuplające graniczne garnizony oddzielające Galię od Germanii. Podobno jednak tak potężne zgrupowanie wojsk było konieczne do zapewnienia osobistego bezpieczeństwa Klaudiuszowi, który sam chciał nadzorować kampanię. Ponadto Klaudiusz, który nigdy osobiście nie dowodził, chciał prawdopodobnie mieć całkowitą pewność zwycięstwa. Po zlikwidowaniu niezadowolenia, które wybuchło w legionach na wieść o dyslokacji, armia ruszyła. Całością sił dowodził znany nam z „Quo vadis” Aulus Plaucjusz. Tym razem nie było burzy, toteż przeprawa przez kanał udała się bez najmniejszych problemów i wojsko, podzielone na trzy zgrupowania, wylądowało sprawnie na wyspie w okolicach Dover. Początkowo opór był nikły, później jednak, w miarę jak legiony posuwały się w kierunku północno-zachodnim, zaczął wzrastać. Wiemy o serii drobniejszych potyczek oraz o dwóch niewielkich bitwach stoczonych nad Medway i Tamizą. Celtyckie oddziały próbowały nie dopuścić do przeprawienia się Rzymian przez wspomniane rzeki. W jednej z nich zginął Togodumnus, jeden z rządzących synów Cunobelinusa. Po serii utarczek legiony, prące na stolicę Catuvellaunów, Camulodunum (dzisiaj Colchester), wstrzymały ofensywę. Rychło jednak wznowiły ją po przybyciu Klaudiusza z posiłkami. Camulodunum, po krwawych walkach, zostało zdobyte, ale Caractacus, który po śmierci brata, sam sprawował władzę, zdołał zbiec. Klaudiusz był jednak zadowolony. W stolicy wroga odbył wspaniały tryumf z wykorzystaniem specjalnie przywiezionych do tego celu słoni, a cesarski syn otrzymał nowe imię dla uczczenia zwycięstwa ojca. Był nim Brytanik (wcześniej zwany Germanikiem) otruty kilka lat później przez Nerona.
Klaudiusz wrócił do Rzymu, a Aulus Plaucjusz dalej prowadził działania wojenne, dzierżąc w ręku zarówno dowództwo wojskowe, jak i władzę cywilną. Mimo całej przewagi rzymskiej taktyki i dyscypliny, walki wcale nie były łatwe. Zażarci w boju wojownicy celtyccy, wierzący przy okazji w reinkarnację, za nic mieli śmierć w boju i niełatwo było ich pokonać. Plaucjusz był jednak dobrym dowódcą i miał grupę zdolnych oficerów. Jeden z jego legatów został kilkanaście lat później naczelnym wodzem armii wschodu, a jeszcze później cesarzem. Mowa tu oczywiście o Wespazjanie, jednym z najlepszych cezarów, jakich posiadał Rzym w czasie swojego istnienia, choć nam kojarzy się nie tyle z jakością rządów, lecz raczej z chciwością. Do dziś znane i używane są słowa, które swego czasu wyrzekł on do syna Tytusa: „pecunia non olet”, czyli „pieniądz nie śmierdzi”. Te wydarzenia skrywał jednak jeszcze mrok przyszłości. Wówczas Wespazjan dowodził legionem i, jak pisze Swetoniusz, wziął udział w trzydziestu potyczkach z wrogiem. Podbił dwa bardzo potężne szczepy i przeszło dwadzieścia miast oraz wyspę Wektis [dzisiaj Wight]. Niestety, nie wiemy, jak przebiegała dalsza część inwazji prowadzonej przez Plaucjusza. Starożytne źródła milczą na ten temat. Na pewno udało mu się opanować dzisiejszą centralną Anglię, lecz jak daleko się posunął – nie jesteśmy w stanie rozstrzygnąć.
Kupuj świetne e-booki historyczne i wspieraj ulubiony portal!
Regularnie do sklepu Histmaga trafiają nowe, ciekawe e-booki. Dochód z ich sprzedaży wspiera działalność pierwszego polskiego portalu historycznego. Po to, by zawsze był ktoś, kto mówi, jak było!
Sprawdź dostępne tytuły pod adresem: https://sklep.histmag.org/
Aulus Plaucjusz został odwołany w roku 47 n.e., a po powrocie do Rzymu zgotowano mu wspaniałe przyjęcie i uczczono igrzyskami. Jego miejsce zajął Publiusz Ostoriusz Skapula. W zasadzie miał on dwa problemy: pierwszym była Walia z wojowniczymi plemionami Sylurów i Ordowików, którzy przyjęli Caractacusa po upadku jego królestwa, a drugim zamieszkujący północ duży szczep Brigantów. W dodatku zaczęli buntować się Iceni, sprzyjający dotychczas Rzymianom. Po uspokojeniu ich w roku 48 siły rzymskie skierowały się przeciwko plemionom w Walii. Oprócz wymienionych wcześniej Sylurów i Ordowików, byli to również Demeci i Deceanglowie. Sylurowie i Ordowikowie oddali naczelne dowództwo Caractacusowi. Poprzysiągł on walczyć z Rzymianami aż do zwycięstwa, przypominając jednocześnie – w mowie do wojska – dawne przewagi ich dziadów nad armią Juliusza Cezara. Rzecz jasna, dzielność i odwaga zarówno dowódcy, jak i żołnierzy niewiele zdziałała przeciwko zdyscyplinowanym oddziałom rzymskim. Pokonany w dwóch bitwach, Caractacus znów jednak wymknął się Rzymianom uciekając na północ, do toczącego dalej walkę plamienia Brigandów. Tu jednak odwróciła się jego karta.
Królowa Brigandów Cartimandua postanowiła zawrzeć z Rzymianami pokój. Co więcej, wydała zbiegłego króla w ich ręce. Oczywiście został natychmiast odstawiony do stolicy. Tacyt podaje, jak mądrze i zręcznie bronił się Caractacus przed wrogim trybunałem. Miał stwierdzić: Jeśli chcecie panować nad wszystkimi, to czy wynika z tego, że wszyscy mają przyjąć waszą niewolę? Jeśli zostałbym zdradzony i pochwycony na początku wojny, ani mój los, ani wasza chwała nie miałyby większego znaczenia: mógłbym być ścięty bez zwracania uwagi. Lecz teraz, jeśli zechcecie oszczędzić moje życie, byłby to przykład wyrozumiałości po wszystkie czasy. Podobno poruszony tą wypowiedzią Caractacusa, Klaudiusz kazał uwolnić Bryta. Oczywiście znacznie bardziej prawdopodobne jest, że ta publiczna wypowiedź była z góry ustalona z sądem, umożliwiając wykazanie się cezarowi łaskawością. W każdym razie Caractacus przeżył. Mieszkał sobie spokojnie i całkiem zamożnie w Rzymie (miał zakaz wyjazdu do Brytanii) wraz z rodziną i tylko znamy jego gorzki wyrzut z lat późniejszych, który wyrwał mu się, gdy ktoś oprowadzał go po pałacach i ogrodach Wiecznego Miasta: więc wy, posiadając tak wspaniałe bogactwa, pożądaliście jeszcze naszej nędzy?!
Pojmanie Caractacusa nie zmniejszyło jednak oporu walijskich plemion. Publiusz Ostoriusz wkrótce zmarł z przemęczenia, ścigając kolejne partyzanckie oddziały Sylurów. Po jego śmierci sytuacja niebezpiecznie przechyliła się na korzyść Brytów. Jeden z legionów pod Manliusem Valensem przegrał bitwę z Sylurami, a drugi dowodzony przez Caesiusa Nasicię miał duży problem w utrzymaniu status quo na północy. Znów bowiem walkę podjęli Brigandowie i ich napór stale potężniał. Następcą Publiusza Ostoriusza został Aulus Didius Gallus. Wprawdzie nie udało mu się zwiększyć rzymskiego stanu posiadania, ale utrzymał przynajmniej niezmienione granice. To jednak nie wystarczyło Neronowi, który po otruciu Klaudiusza przez Agrypinę, został następnym cezarem. Brytania miała być zdobyta teraz i zaraz. Stąd Aulusa Didiusa w 57 roku zastąpił pewny siebie Weraniusz Nepos, który obiecał Neronowi, że w ciągu dwóch lat podbije całą wyspę. Cóż, dwa lata upłynęły, kiedy zmarł, nie zwiększając specjalnie stanu posiadania.
Po nieudanych próbach poskromienia celtyckich plemion przez poprzednich namiestników, imperium postanowiło poświęcić większą uwagę sytuacji w Brytanii. Dlatego też na ten posterunek przysłano jednego z najlepszych wodzów, Swetoniusza Paulinusa, człowieka energicznego, doświadczonego i cieszącego się wielkim mirem wśród żołnierzy. Zaplanował on szereg kampanii przeciwko plemionom walijskim, a także przeciwko wyspie Mona (dzisiaj Anglesey). Mona stanowiła jeden z najważniejszych punktów oporu w Brytanii, a jednocześnie tymczasowe centrum druidyzmu. Tu gromadzili się wypędzeni z zajętych przez legiony regionów druidzi i stąd szła odezwa wzywająca wszystkie narody celtyckie do oporu. Na Monie znajdowały się także niedobitki wielu podbitych wcześniej plemion, ludzie którzy zaznali krzywd i nie godzili się z niewolą. By zlikwidować to wieczne źródło niezadowolenia i celtyckiej propagandy Swetoniusz najpierw założył w Walii duży obóz wojskowy przy ujściu rzeki Dee do Morza Irlandzkiego. Potem stopniowo rozbudowywał garnizon i umacniał swoje panowanie na okolicznych terenach (ziemie Ordowików). Wreszcie w roku 60 północna Walia została podbita, a później nastąpił szturm Mony. Wojsko przewieziono na dużej liczbie płaskodennych łodzi, a dramatyzm tamtejszych wydarzeń znamy z opisu Tacyta:
U wybrzeża stały gęsto rzędy uzbrojonych mężów, podczas gdy kobiety, ubrane jak Furie w czarne suknie, biegały między wojownikami z rozwianymi włosami i pochodniami w rękach. Druidzi zbici w koło składali ofiary swym bogom, wznosząc ręce ku niebiosom i rzucając straszliwe klątwy na najeźdźców. Żołnierze przerażeni niezwykłością tego widoku stanęli jak wryci i wystawiali swe znieruchomiałe ciała na rany od oszczepów. Dopiero ponaglenia dowódcy i wzajemne podtrzymywanie się na duchu, by nie bać się owego oddziału kobiet i fanatyków, spowodowały, ze niosąc swe znaki bojowe runęli na stojących naprzeciwko, zasypując ich swymi razami. Potem wzięto zwyciężonych pod straż, a za dnia ścięto z powodu okrutnych praktyk zabobonnych, bowiem [druidzi] uważali, iż jest ich przywilejem ofiarowywać na ołtarzach krew jeńców i radzić się bogów z pomocą wnętrzności ludzkich.
Kupuj świetne e-booki historyczne i wspieraj ulubiony portal!
Regularnie do sklepu Histmaga trafiają nowe, ciekawe e-booki. Dochód z ich sprzedaży wspiera działalność pierwszego polskiego portalu historycznego. Po to, by zawsze był ktoś, kto mówi, jak było!
Sprawdź dostępne tytuły pod adresem: https://sklep.histmag.org/
Z tego opisu wynika raczej, że choć walka była krwawa i zażarta, to raczej przypominała masakrę niż regularną bitwę. Celtowie pokładali wiarę nie tyle w swojej waleczności, co w mocy druidów, ale na Rzymian czary nie działały. Magia legionistów zwana dyscypliną i wyszkoleniem jak zwykle okazywała się mocniejsza. Czy po zakończeniu walk skazano na śmierć tylko druidów, czy także innych jeńców, nie wiadomo, w każdym razie ludność wyspy ocalała. Wprawdzie Swetoniusz planował jej pacyfikację, może przesiedlenie, a może ustanowienie na wyspie stałego garnizonu, ale nie zrealizował tego zamiaru. Dokładnie bowiem z drugiej strony Anglii dobiegło coraz głośniejsze echo imienia, które powtarzały tysiące, dziesiątki tysięcy, a potem setki tysięcy gardeł: Boudika.
Boudika
Icenowie zamieszkiwali wschodnią część Anglii, nadmorski teren ograniczony miastami Colchester i Cambridge. Wcześniej (poza krótkim epizodem z 48 roku) sprzyjali Rzymianom. Jednak około roku 60 umarł ich król Prasutagus. Nie miał on oficjalnych synów, toteż w testamencie przekazał sprawowanie władzy rzymskiemu cesarzowi, ale bezpośrednio na miejscu miały ją realizować jego dwie córki. No, ale ówczesnym cezarem był znakomity, olśniewający pieśniarz Neron, który nie miał zamiaru uznać ani wyjątkowego statusu Icenów, wynikającego z zawartego wcześniej specjalnego układu sojuszniczego, ani testamentu jakiegoś tam królika z zapyziałej dziury. Kazał po prostu przejąć jego państwo oraz majątek i tyle. Przysłany na ziemie Icenów prokurator finansowy Katus Decianus, mający uregulować sprawy majątkowe zmarłego władcy, popisał się wraz ze swoimi pomocnikami nie lada barbarzyństwem, dopuszczając do grabieży królewskiego pałacu. Notabene, przy tej okazji zgwałcono również obydwie królewny. Do tego doszło niesamowite łapówkarstwo, bezwzględność i pycha.
Być może samo zachowanie Katusa Decianusa nie doprowadziłoby do powstania, gdyby nie trudna sytuacja ekonomiczna wyspy. Wspomniałem wcześniej o filoromańskości niektórych wodzów Brytanii, ale dopiero teraz, po podboju, osiągnęła ona apogeum. Celtycka arystokracja pożyczała od bankierów rzymskich wielkie sumy sprowadzając z Wiecznego Miasta wspaniałe i drogie wyroby, budując wille w stylu rzymskim etc. Lichwiarze (a wśród nich był słynny stoik Seneka, „biedniutki filozof wyznający prostotę”, a jednocześnie jeden z najzamożniejszych ludzi imperium), spodziewając się szybkiego podboju wyspy, bezproblemowo udzielali pożyczek. Teraz jednak, kiedy walki przedłużały się, a nowej prowincji daleko było jeszcze do stabilności, zaczęli obawiać się o odzyskanie zainwestowanych pieniędzy. Dlatego też masowo zaczęli żądać natychmiastowych spłat zadłużenia. Oczywiście dla większości dłużników żądania owe były niemożliwe do spełnienia; wywoływały jedynie złość, frustrację i agresję.
Te dwa elementy nałożone na siebie w jednym czasie spowodowały wybuch buntu, na czele którego stanęła wdowa po Prasutagusie Boudika (po łacinie Boudicea). Królowa, dumna, odważna, szczęśliwa matka dwóch dorodnych córek, nagle w jednej chwili musiała patrzeć na grabież swojego kraju przez bandytę w urzędniczej todze, zniszczenie swojego majątku, o który dbała wraz z mężem przez wiele lat i wreszcie na hańbę swych dzieci. Nie była ona wodzem, ale miała z pewnością wiele odwagi i umiała porwać tłumy. Przy okazji, owe ludzkie gromady (biedaków, którzy i tak nie mieli nic do stracenia, a do zyskania bardzo wiele, oraz bogaczy, zapożyczonych u rzymskich lichwiarzy, a nie mających z czego spłacać) i tak już stały na skraju rebelii, więc wezwać je do czynu nie było sprawą specjalnie trudną. I to właśnie tłumy, a nie wojownicy, stanowili jej armię. Była tam wprawdzie również grupa wojskowych, ale w znacznej części kobiety, dzieci, tabory, słowem cała różnorodna zbieranina sfrustrowanych ludzi, którzy wreszcie poczuli, ze są razem i jest ich dużo. Specjalnie podkreślam przyczyny ekonomiczne oraz zwykłą złość i frustrację ludzi wściekłych na skorumpowanego i pysznego rzymskiego urzędnika, gdyż w owym okresie ciężko jeszcze mówić o patriotyzmie w takim znaczeniu, w jakim my go rozumiemy teraz. Poczucie wspólnoty u plemion celtyckich (a nawet w poszczególnych plemionach) zaczynało się dopiero budzić, stąd przeciętny Celt mógł iść na wojnę, ale dla niego była to wojna w obronie własnej rodziny, krewnych, wioski i oczywiście wiązała się z nadzieją na zdobycie sławy. Natomiast nie traktował tego jako celtyckiej krucjaty przeciwko znienawidzonemu imperium. Rzymianie w celtyckich oczach jawili się jako wrogowie tacy sami, jak inne nieprzyjazne plemiona. Dlatego też tak łatwo było Cezarowi podbić Galię wykorzystując wzajemną nienawiść poszczególnych szczepów. Taka sama sytuacja miała miejsce również w Brytanii, dlatego też bunt wściekłych na Katusa Decianusa i grabionych przez lichwiarzy Icenów nie spotkał się z ogólnym poparciem.
Lubisz czytać artykuły w naszym portalu? Wesprzyj nas finansowo i pomóż rozwinąć nasz serwis!
Wraz z całym tym tłumem Boudika ruszyła najpierw na Trynowantów, zamieszkujących obszary pomiędzy Londynem a Colchesterem. Colchester, zwany przez Rzymian Camulodunum, uznawany był za wzór aliansu celtycko-rzymskiego (co wyraziło się między innymi budową świątyni ku czci boskiego Klaudiusza). Stanowił pierwszą zdobycz Icenów. Trynowanci dwa dni bronili miasta, kiedy jednak padło, zostało zniszczone niemal doszczętnie. Nie tylko miasto zresztą… Znana z przyjaźni do Rzymian ludność była masowo torturowana i zabijana. Można tu bez kozery użyć pojęcia masakra, przy czym dotyczyło ono nie tylko mieszkańców miasta, ale w ogóle wszystkich Trynowantów, którzy nie zdążyli uciec. Wprawdzie Rzymianie przysłali odsiecz – znakomity legion IX Hispana pod Petilliusem Cerialisem, ale został on zaskoczony przez siły Boudiki i w znacznej części zniszczony – zginęło około 2000 żołnierzy. Ocalała głównie kawaleria, która zdążyła ujść przed atakującymi siłami Brytów. Po zdobyciu Camulodunum pseudowojsko Boudiki zdobyło miasto St. Albans (Verulamium), a potem przyszła kolej na Londyn (Tacyt odnotował tę nazwę w zlatynizowanej formie Londinium). Obydwa miasta nie były osadami mocno obronnymi i nie mogły oprzeć się Icenom. Swetoniusz wycofał swoje garnizony, które i tak nie mogłyby powstrzymać napastników, dążąc do kumulacji własnych sił, a potem, jak powiada Tacyt z godną podziwu stanowczością wyruszył do Londynu w sam środek nieprzyjaciół.
Do rozstrzygającej bitwy Rzymian z Celtami doszło prawdopodobnie nad rzeką Anker, w dzisiejszym hrabstwie Warwick, niedaleko współczesnego miasta Atherstone. Swetoniusz miał zaledwie 10 tysięcy ludzi, podczas gdy siły Boudiki szacujemy na osiemdziesiąt, bądź nawet sto tysięcy. Dlaczego więc przegrała? Zacznijmy od samej armii: po jednej stronie stało wyćwiczone wojsko, a po drugiej zwykła zbieranina ludzi różnej płci, wieku i zawodów. Lecz nawet niewyszkolony tłum dobrze poprowadzony powinien samą swoją masą zgnieść legionistów, lub przynajmniej sprawić im bardzo wiele kłopotów. Tymczasem nic takiego nie miało miejsca. Zabrakło dobrego dowodzenia, o którym wspominałem. Boudika była trybunem ludowym, wiodła tłumy po zemstę i zwycięstwo. Męstwo, wściekłość i wiara w zwycięstwo Icenów brały górę w walce z miasteczkami słabo ufortyfikowanymi, jak wspomniane trzy zdobyte na Trynowantach. Mogły nawet przeważyć szalę zwycięstwa w starciu z zaskoczonym legionem, ale nie w regularnej bitwie z przygotowaną armią. Swetoniusz, wódz wybitny, znakomicie przygotował się do starcia. Z tyłu rzymskiej armii znajdował się gęsty las, uniemożliwiający jakikolwiek atak od tyłu. Legioniści podzieleni zostali na trzy ugrupowania, które dzięki odpowiednim manewrom walczyły razem, a jednocześnie nie mogły zostać wszystkie jednocześnie otoczone.
Inaczej poczynała sobie Boudika. Najpierw przed bitwą wypuściła zająca, by z jego ruchów wywróżyć wynik starcia. Być może zwierzę to związane było z symboliką Andraste. Wiadomo, że Boudika należała do wyznawców wojowniczej bogini zwycięstwa i wielokrotnie składała jej krwawe ofiary z jeńców wojennych. Może sądziła, że zając przepowiedział klęskę Rzymian, a może po prostu zakładała, że bez względu na to, po czyjej stronie będzie fortuna w bitwie, wszystko jest lepsze od zniewolenia, gdyż z okrzykiem, zanotowanym przez Kasjusza Diona: Za mną, bo inny wybór to rzymskie jarzmo, poprowadziła swoich do boju. Dziwna była to dla legionistów walka. Icenowie bowiem preferowali atak totalny, przy pomocy wszystkich środków. W ich szeregach znajdowali się zarówno wojownicy z prawdziwego zdarzenia, jak również kobiety i dzieci, toteż celtyckie ataki polegały tyleż na ciosach mieczem i miotaniu włócznią, co na wydrapywaniu oczu przez rozwścieczone niewiasty. Oczywiście tak prowadzony atak Icenów absolutnie nie mógł przełamać rzymskich linii. Swetoniusz wytrzymał kilka celtyckich szturmów, po czym wieczorem sam wydał rozkaz skontrowania Icenów i bitwa powoli przerodziła się w rzeź. Armia królowej została zniszczona, a większość walczących po jej stronie (bez względu na wiek i płeć) dała głowę na polu walki. Sama królowa wraz z córkami zdołała jednak ujść. Wiedziała, że to kwestia czasu, kiedy zwycięski Swetoniusz pojmie ją i odeśle do Rzymu. Jak pokazał przykład Caractacusa, nie musiała tam zginąć. Być może zostałaby ułaskawiona. Dumna pani wolała jednak odejść niż poniżyć się idąc w orszaku rzymskiego wodza. Wraz z córkami zażyła truciznę. Był rok 60 n.e.
Dziękujemy, że z nami jesteś! Chcesz, aby Histmag rozwijał się, wyglądał lepiej i dostarczał więcej ciekawych treści? Możesz nam w tym pomóc! Kliknij tu i dowiedz się, jak to zrobić!
Powstanie zostało stłumione, jednak nie można powiedzieć, że nie przyniosło ono żadnych pozytywnych skutków dla Brytanii. Przede wszystkim władze imperium podjęły decyzję o zdecydowanym złagodzeniu polityki ekonomicznej i militarnej wobec tej prowincji. Katus Decianus, który doprowadził do wybuchu powstania, został odwołany, a jego miejsce zajął Julius Classicianus. Bardzo ciekawa postać, wsławiona tym, że kontaktowała się z niedobitkami sił powstańczych, ściganymi przez oddziały Swetoniusza, doradzając jak najdłuższy opór, co pozwoliłoby im na uzyskanie od Rzymu lepszych warunków poddania. Być może wynikało to z jego niechęci do rzymskiego wodza, ale być może było to jedno z szerokiego repertuaru rzymskich zagrań propagandowych, które miało pokazać Celtom, że nie wszyscy urzędnicy cesarscy są straszni, że z większością można się dogadać. Bardzo to prawdopodobne, gdyż w takim kierunku zmierzała dalsza polityka cesarstwa wobec Brytanii. Swetoniusz został jeszcze rok namiestnikiem. Wygasił większość zarzewi buntu, po czym zastąpił go Pretoniusz Turpilianus zaangażowany mocno w utrzymanie pokoju metodami niewojskowymi, co zresztą podobno mu się udało. Jeszcze dalej poszedł Trebeliusz Maximus, namiestnik w latach 63-69. Nie tylko zasłynął on z bardzo elastycznej dyplomacji, ale również minimalizował obciążenia podatkowe ciążące na ludności wyspy. Efekt jego działań był znakomity. Brytania błyskawicznie się uspokoiła i zaczęła asymilować z imperium. Nawet podczas wojen wewnętrznych w imperium w 69 roku Brytowie, mimo iż teraz mieli znakomitą okazję, nie próbowali nowej rebelii. Wkrótce część wojsk okupacyjnych została wycofana, a o Boudicei zaczęto zapominać.
Przypomniano ją sobie na przełomie wieku XVIII i XIX, kiedy to powoli zaczęła się przeradzać w symbol potęgi i wolności Anglii. Szczególne nasilenie tego procesu przypadało na panowanie królowej Wiktorii. Tak się złożyło, że imię Wiktoria, pochodzi od łacińskiego wyrazu „victoria”, czyli „zwycięstwo”. Z kolei Boudika czerpie swój źródłosłów z celtyckiego „bouda”, a to słowo również oznacza „zwycięstwo”. Czyli znalazły się imienniczki. Jednak istniały również znacznie ważniejsze powody. Brytyjczycy w owych czasach poszukiwali swych korzeni, postaci, na których mogliby oprzeć swą historię, a Boudika nadawała się do tego znakomicie. Najwięksi bohaterowie z dawnych lat to Owen Glendower i Artur Pendragon. Jednakże oni, monarchowie celtyccy, ścierali się właśnie z plemionami saksońskich Anglów, więc teoretycznie byli wrogami. Tymczasem Boudika, mimo iż należała do Celtów, walczyła z obcym najeźdźcą, w związku z czym pasowała do schematu. W dodatku była królową, matką, opiekunką swojego narodu – istna Wiktoria. Boudika zaczęła się pojawiać na ilustracjach, obrazach, rzeźbach, a jej najsłynniejszy posąg został wykonany w latach 1856 – 1902 przez Thomasa Thornycrofta i ulokowany przy Moście Westminsterskim w Londynie. Na cokole rzeźby znajduje się napis, fragment poematu Cowpera „Boadicea”:
Kraj, którego nie poznał Cezar
Zdołają utrzymać Twoi potomkowie.
Cóż, to tylko napis, a historycy wiedzą, że ani pierwsze, ani drugie stwierdzenie, nie mają nic wspólnego z prawdą. Cezar bowiem odwiedził dwukrotnie Brytanię, a ziomkowie królowej Icenów zostali zepchnięci przez przodków współczesnych Anglików na obrzeża Wysp Brytyjskich. Tak zostało do dzisiaj.
Na zakończenie chciałbym jeszcze poruszyć sprawę datowania. Źródła, do których udało mi się dotrzeć, różnią się nieco w kwestii kalendarza wydarzeń. Na przykład powstanie Boudiki wybuchło według Lipońskiego w roku 62 naszej ery (Narodziny cywilizacji Wysp Brytyjskich, s. 113), według zaś Granta w 60 (Dwunastu cezarów, s. 149). Nie są to różnice decydujące o logice i dramaturgii tamtych wydarzeń, lecz piszę te słowa gwoli wyjaśnienia dla Szanownego Czytelnika, który w różnych opracowaniach mógł zetknąć się z innymi datami niż te, które przytoczyłem w tekście.
Bibliografia:
W. Lipoński, Narodziny cywilizacji Wysp Brytyjskich, Poznań 2001.
M. Grant, Dwunastu cezarów, Warszawa 1997.
A. Krawczuk Gajusz Juliusz Cezar, Wrocław 1990.
A. Krawczuk Neron, Warszawa 2000.
Plutarch z Cheronei, Żywoty sławnych mężów, Wrocław 1955.
J. Markale, Wercyngetoryks, Warszawa 1988.
Gajus Swetoniusz Trankwillus, Żywoty cezarów, Wrocław 1987.