Po wojnie

opublikowano: 2024-09-27, 12:42
wszelkie prawa zastrzeżone
Wojna nie tylko zabrała nam chłopów ze wsi, zwłaszcza młodych kawalerów, na których z takim zainteresowaniem zerkałyśmy w kościelnych ławach, ale też wypluła, po ciężkich latach walk na froncie, obolałych fizycznie i psychicznie inwalidów często niezdolnych do samodzielnego życia.
reklama

Ten tekst jest fragmentem książki Niny Majewskiej-Brown „Z czworaków na salony”.

Młyn i budynek czworaków nad rzeką w Tułowicach, lata międzywojenne (fot. Bogusława Sas; NAC)

Niedzielny poranek, po wczorajszej ulewie, okazuje się niezwykle słoneczny i ciepły. Jestem przejęta tym, że znowu będę podawać do stołu. Zazwyczaj pracuję w polu, ale coś mi się zdaje, że pani Helena ma ochotę przenieść mnie do dworu.

Bardzo by mnie to ucieszyło, bo praca lżejsza i pod dachem, czego chcieć więcej? W dodatku dostałabym pewnie nową sukienkę albo jakąś jeszcze nieznoszoną po pani Helenie i buty. W starych rozpadających się trzewikach, w których odrywa się podeszwa, nie wyglądałabym schludnie, a co jak co, ale pani Helena lubi się chwalić przed rodziną i sąsiadami.

Często się zastanawiam, jak by to było na jej miejscu, choć oczywiście nigdy nie będę. Co prosta dziewczyna z czworaków musiałaby zrobić, żeby stać się właścicielką majątku? Chyba wyjść za jakiegoś dziedzica, a to mi nie grozi.

Swoją drogą to takie niesprawiedliwe, że zrządzeniem boskim, nie mając na nic wpływu, rodzimy się w tak różnych miejscach, które dzieli zaledwie kilkaset metrów, a które jednocześnie należą do dwóch różnych światów. Choć z drugiej strony pocieszam się, że zawsze mogło być gorzej. A co by było, gdyby bocian upuścił mnie w lodowej Syberii albo rozżarzonej Afryce, gdzie chodziłabym okryta tylko liściem palmowym? Uśmiecham się do siebie i mimo wszystko zanoszę dziękczynną modlitwę do Boga, że jest, jak jest.

W czworakach życie wygląda inaczej niż we dworze. Jest ciasno i wiecznie duszno. Latem cienkie ściany szybko się nagrzewają, a zimą panuje chłód mimo ognia nieustannie podtrzymywanego na kuchni i ogacania okien. O palenisko osobiście dba, jakby jej życie od tego zależało, wykrzywiona artretyzmem babka Józefa, która przegania innych domowników. Rusza się ze swojego wyrka, tylko by iść do latryny, usiąść ze stękaniem do posiłku przy stole i by dorzucić do pieca.

Zawsze gdy na nią patrzę, zastanawiam się, jak będę wyglądać na starość, bo tatko upiera się, że jestem do niej podobna jak dwie krople wody. Ponoć za młodu była śliczną dziewczyną o błękitnych oczach, dziś, skrajnie wychudzona, wiecznie zmarznięta, przypomina bardziej stracha na wróble niż wiejską piękność. W dodatku jej niebieskie oczy tak zblakły, że tęczówki niemal zlewają się z białkami, co wygląda dość upiornie. Może dlatego gdy Józefa wodzi za mną wzrokiem, czuję na plecach nieprzyjemne mrowienie.

Nigdy za nią nie przepadałam, bo bywała złośliwa i uszczypliwa, ale milcząca wydaje się jeszcze bardziej złowroga. Nikt z nas nie wie, ile ma lat, bo niczym zasuszona egipska mumia, której zdjęcie widziałam w gazecie we dworze, zdaje się pamiętać czasy napoleońskie. Słyszałam kiedyś, jak matka proponowała ojcu, by znienawidzoną teściową położyć na wycugu, czyli w zimnym pomieszczeniu na tyłach kuchni, w którym przechowujemy zapasy i narzędzia, ale ojciec nie chciał o tym słyszeć; miał świadomość, że to skazałoby staruchę na przyspieszone wymeldowanie się z tego świata.

Nawsie i czworaki w Tuczępach, lata pięćdziesiąte XX wieku (fot. Józef Burszta)

Drewna na szczęście nam nie brakuje, bo do państwa należy kawałek lasu i co roku uzupełniane są jego zapasy za stodołą. Potem poczciwy, rozebrany do pasa Antek tygodniami rąbie leniwie pniaki, narzekając na ciężką pracę. W rzeczywistości skarży się tylko na to, że nie wszystkie podlotki i dziewczęta chcą podziwiać jego muskulaturę. Wszyscy wiemy, że jest nieszczególnie bystry i brakuje mu piątej klepki, ale po wojnie pan się zgodził, żeby zamieszkał obok nas w czworakach. W dawnym lokum starych Czaplińskich, którzy poumierali w 1944 roku i od tej pory ich izba stała pusta. Mama nawet planowała, że ubłagamy pana Tadeusza o zgodę i przebijemy się przez ścianę. Cieszyła się, że będzie nam wygodniej, bo w siódemkę w jednym pomieszczeniu się gnieździmy. Ale ku jej niezadowoleniu zaraz po powrocie Tarnowskich do domu pojawił się tłumek krewnych i znajomych poszukujących dachu nad głową. W tym szwagier pana Tadeusza, który na wojnie stracił lewą rękę i jako kaleka nigdzie nie mógł znaleźć pracy.

reklama

Wojna nie tylko zabrała nam chłopów ze wsi, zwłaszcza młodych kawalerów, na których z takim zainteresowaniem zerkałyśmy w kościelnych ławach, ale też wypluła, po ciężkich latach walk na froncie, obolałych fizycznie i psychicznie inwalidów często niezdolnych do samodzielnego życia.

Sama popatrywałam na takiego jednego Maćka z sąsiedniej wioski. Ale gdy po dwóch latach wrócił do domu z amputowaną nad kolanem nogą, z szaleństwem w oczach i w strachu tak wielkim, że podskakiwał na każdy głośniejszy dźwięk, nie chciałam mieć z nim do czynienia. Zwyczajnie bałam się jego nieprzewidywalności, a zajmowanie się kaleką też mi się nie uśmiechało.

Trudno było również pogodzić się z tym, że do gospodarstwa zostali przydzieleni dwaj niemieccy jeńcy, którzy mieli odpracować wyrządzone na wojnie krzywdy. Zupełnie jakby można było wyrzucaniem gnoju z owczarni oczyścić sumienie i odpokutować to, że zabijało się niewinnych ludzi. Pochodzący z Berlina Burtal zarzekał się, że nikogo nie zabił, a Offemberg złośliwe uwagi zbywał milczeniem.

Początkowo nie mogłam na nich patrzeć. Niemiec kojarzył mi się tylko ze złem i nie potrafi łam przemówić sobie do rozsądku, że w każdym narodzie są ludzie i ludziska. Złośliwa kucharka Maria do dziś spluwa pod nogi i mamrocze przekleństwa na ich wspomnienie. Biedaczka nie może sobie darować, że jedynego syna siostry osobiście namawiała, by wstąpił do wojska. Chłopak zginął w pierwszych dniach wojny, a rodzinie nie było dane pochować rozerwanego pociskiem ciała.

Ku własnemu zaskoczeniu, w miarę upływu tygodni, coraz bardziej się do Szwabów przekonywaliśmy. Okazali się układnymi i pracowitymi ludźmi, którzy tęsknili do swoich domów i rodzin. Przekonywali nas, że nie mieli wyjścia, zostali wcieleni do Wehrmachtu bez pytania o poglądy i chęć wykazania się na froncie. Byli wychudzeni, wymizerowani i przekonywali, że praca u nas jest dla nich wybawieniem. Coś tam opowiadali o obozie, w którym wcześniej siedzieli, że panowały w nim straszna bieda i głód, ale nie budziło to naszego współczucia.

Dawne czworaki w Tuczępach, lata pięćdziesiąte XX wieku (fot. Józef Burszta)

Tym bardziej że doskonale pamiętaliśmy opowieści mieszkającego za miedzą dwudziestopięcioletniego Adasia Rybackiego. Chłopak pod koniec marca 1945 roku z wytatuowanym na przedramieniu koślawym sinym numerem, w za dużych chodakach, zabiedzony jak mysz kościelna, łysy, bez pięciu przednich zębów, pojawił się we wsi. Nawet matka go nie poznała. Wyglądał jak wycieńczony starzec, który pomylił drogę do domu.

Radość była ogromna, tym większa, że rodzina była przekonana, że zmarł w Auschwitz. Na początku 1944 roku dotarł do niej wymięty, ledwo czytelny gryps, że chłopak od 1943 roku siedzi w lagrze, i był to ostatni ślad po jedynym synu.

W miarę trwania wojny, a tym bardziej po jej zakończeniu coraz więcej i odważniej mówiło się o obozach koncentracyjnych, bo ludzie coraz częściej rozmawiali o miejscach, z których dochodziły tylko złe wieści i akty zgonu. A potem, po styczniu 1945 roku, gdy ten czy ów, który cudem przetrwał piekło, pojawiał się na progu rodzinnego domu i opowiadał o okrucieństwie panującym za drutami, włos jeżył się na głowie i nie sposób było wyobrazić sobie, czego ci nieszczęśnicy doświadczali.

Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Niny Majewskiej-Brown „Z czworaków na salony” bezpośrednio pod tym linkiem!

Nina Majewska-Brown
„Z czworaków na salony”
cena:
39,90 zł
Podajemy sugerowaną cenę detaliczną z dnia dodania produktu do naszej bazy. Użyj przycisku, aby przejść do sklepu — tam poznasz aktualną cenę produktu. Szczęśliwie zwykle jest niższa.
Wydawca:
Bellona
Rok wydania:
2024
Okładka:
miękka
Liczba stron:
304
Premiera:
11.09.2024
Format:
125×195[mm]
ISBN:
978-83-11-17430-6
EAN:
9788311174306
reklama
Komentarze
o autorze
Nina Majewska-Brown
Nina Majewska-Brown jest absolwentką wydziału polonistyki na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Przez lata pracowała w wielu wydawnictwach. Obecnie prowadzi dom i wychowuje synów. Jej debiut ,,Wakacje" stał się jednocześnie najpopularniejszą wśród czytelników pozycją jej autorstwa jak i również cała seria "Nina Brown", którą owa książka zapoczątkowała. Spod pióra autorki wyszła również inna seria zatytułowana "Anka" oraz kilka niezależnych powieści, do których zaliczamy chociażby "Grzech" oraz "Tylko dla dorosłych".

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści, zawsze za darmo.

Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2024 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone