Paweł Kowal: Jaruzelski – karierowicz wysokiej klasy
Bartosz Bolesławski: Dziadek Wojciecha Jaruzelskiego walczył w powstaniu styczniowym, ojciec w wojnie polsko-bolszewickiej, była to rodzina szlachecka o tradycjach endeckich, a młody Jaruzelski chodził do szkoły prowadzonej przez ojców Marianów na warszawskich Bielanach. Jak ktoś taki mógł zostać komunistą i twarzą PRL?
Paweł Kowal: Na postawie Wojciecha Jaruzelskiego odcisnęły w jakimś stopniu piętno dwa systemy. Pierwszy to system wartości patriotycznej endeckiej rodziny sprzed wojny, który nie pozostał u niego do końca życia w formie wyznawanych wartości, ale raczej jako zestaw pewnych form. Chodzi tu np. o sposób zwracania się do księży – bardzo charakterystyczne są jego listy do duchownych z lat osiemdziesiątych, dziewięćdziesiątych, a także dwutysięcznych. Widać, że jest to człowiek, który świetnie orientuje się w czymś, co moglibyśmy określić jako wewnętrzna kościelna kultura korporacyjna. On naprawdę potrafił rozmawiać z biskupami czy księżmi i to jest właśnie jedna z takich form. Inną, być może bardzo banalną, był sposób spędzania świąt. Tutaj Jaruzelski był bardzo przywiązany do tradycyjnego modelu.
Natomiast nie ma wątpliwości, że z Syberii wrócił innym człowiekiem. Przeszedł tam traumę związaną z nieszczęściami rodzinnymi, śmiercią ojca, która osobiście bardzo przeżył. Te wydarzenia spowodowały całkowitą, czy przynajmniej dużą, zmianę w jego osobowości. Odbijało się to potem w stosunku do jego własnej rodziny. Tym można tłumaczyć rzadkie kontakty z matką w okresie powojennym, ucieczkę w robienie kariery, ale też i decyzje polityczne, czyli wewnętrzną dyspozycję, by się w pełni podporządkować imperium. Właśnie przekonanie, że imperium jest silne i zawsze zwycięży, towarzyszyło mu do końca jego dni. Było to chociażby widać w jego poglądach na politykę wschodnią, już w latach dziewięćdziesiątych – Jaruzelski nie był w stanie traktować podmiotowo Litwy, Ukrainy czy Białorusi, czyli państw, które wychodziły z imperium. Było to dla niego nienaturalne.
W jego świecie punktem referencyjnym była Rosja – jako państwo, ale też jako imperium, które dominuje. To był jego stan świadomości, jego doświadczenie rodzinne ze wschodniej Polski, czyli podporządkowanie Imperium Romanowów. Potem miał krótkie doświadczenie niepodległości, przeformowane zresztą bardzo krytycznie przez marksistów, i znowu doświadczenie imperium, tym razem już Związku Sowieckiego. To wszystko spowodowało, że cała jego osobista geopolityka i myślenie podporządkowane było właśnie takiej mapie świata, a jego mentalność kształtowały opisane wyżej pojęcia.
B.B.: Do Polski Ludowej wrócił jako człowiek pogodzony z nową rzeczywistością. Jak jednak tłumaczyć jego błyskawiczną karierę w epoce stalinizmu? W wieku zaledwie 33 lat był już generałem brygady.
P.K.: Naprawdę niesłychana kariera, bo jest to jedyny człowiek w historii PRL na szczytach władzy, który tak naprawdę nigdy nie stracił, zawsze zyskiwał. Miał oczywiście bardzo ciężki moment w 1956 roku, bo wtedy źle obstawił, ale i z tego wyszedł obronną ręką.
B.B.: Jako jedyny bronił wówczas marszałka Konstantego Rokossowskiego i był za jego pozostaniem w Polsce.
P.K.: On miał osobisty związek z marszałkiem Rokossowskim i generałem Stanisławem Popławskim, czyli z tymi, którzy wprowadzali stalinizm w polskim wydaniu. Bronienie Rokossowskiego dla mnie jest etycznie nie do przyjęcia, ale jeśli chodzi o osobowość Jaruzelskiego, jest to bardzo ciekawy wątek jego biografii. Być może jest to jedyny moment, kiedy on był w stanie z osobistej lojalności zrobić coś przeciwko głównemu nurtowi. Broniąc Rokossowskiego, w gruncie rzeczy był już w mniejszości – robił to jednak ze względu na przyjaźń czy jakieś osobiste zobowiązanie, tu oczywiście jest kilka możliwości. To ostatni moment, kiedy Jaruzelskiego stać było na nonkonformizm.
Cel polityczny w popieraniu Rokossowskiego był natomiast jasny. Obrona marszałka oznaczała opowiedzenie się niestety za systemem, w którym wielu jego przyjaciół, towarzyszy broni, siedziało, w kazamatach. Jaruzelski mieszkał wtedy niedaleko stąd [rozmowa odbywała się w biurze dr. Pawła Kowala przy ul. Flory 5 w Warszawie – przyp. red], przy Placu na Rozdrożu i wielokrotnie, może nawet codziennie, przechodził koło piwnic dzisiejszego Ministerstwa Sprawiedliwości. Wtedy mieściła się tam siedziba Urzędu Bezpieczeństwa, gdzie siedzieli jego towarzysze broni ze środowisk komunistycznych (np. gen. Wacław Komar).
Stan świadomości Wojciecha Jaruzelskiego w pierwszej połowie lat pięćdziesiątych był stanem świadomości człowieka kompletnie zastraszonego. On też za chwilę mógł znaleźć się w tarapatach, a chciał robić karierę. Bał się chociażby tego, że zostanie użyte przeciwko niemu jego pochodzenie szlacheckie, dlatego w tym kontekście ważni byli dla niego Popławski i Rokossowski – w nich upatrywał ludzi, którzy dają mu parasol ochronny.
B.B.: W 1968 roku Wojciech Jaruzelski brał czynny udział w tłumieniu praskiej wiosny, dwa lata później „maczał palce” w krwawej rozprawie z robotnikami na Wybrzeżu. Dało się u niego wówczas zauważyć jakiekolwiek rozterki czy opory przed takimi działaniami?
P.K.: On był już wtedy całkowicie częścią systemu, związanym z nim w stu procentach. Uważał, że jeśli np. w 1970 roku nie będzie aktywny, to może stracić swoją pozycję ministra. Tak samo uwiarygadniał się w 1968 roku, biorąc udział w pacyfikacji praskiej wiosny. To wynikało z jego mentalności, którą widać dobrze w jego wystąpieniach czy wywiadach pod koniec lat osiemdziesiątych.
Nawiasem mówiąc – badając historię, często zapominamy o tym, że bardzo dobrym źródłem są zwykłe wywiady prasowe. Kiedy piszę książki, zaczynam zazwyczaj od tego, że idę np. do biblioteki przy ul. Koszykowej w Warszawie i przeglądam sobie, co ktoś mówił w wywiadach.
Wracając do mentalności Jaruzelskiego – u niego wątek antysemicki pojawiał się już właściwie do końca lat osiemdziesiątych. To był człowiek, który na jakimś poziomie miał antysemickie przekonania. Nałożyły się tutaj pewne kalki pojęciowe sprzed wojny, później stałe napięcie na punkcie antysemityzmu w polityce sowieckiej po drugiej wojnie światowej i w końcu rok 1968. On przez lata prześladował także swoich przyjaciół żydowskiego pochodzenia w armii, to samo odnosiło się do ludzi kultury. W 1968 r. nie uchronił swojego przyjaciela, kompozytora Adama Wiernika, który musiał wyjechać do Szwecji.
Wywiad został przeprowadzony dla Ośrodka Badań nad Totalitaryzmami im. Witolda Pileckiego. Więcej materiałów o stanie wojennym na stronie Ośrodka.
Polecamy e-book Tomasza Leszkowicza – „Oblicza propagandy PRL”:
Książka dostępna również jako audiobook!
Ktoś, jak Wiernik mógł być jego sąsiadem, mogli się często spotykać, a kiedy ten ktoś stawał się przedmiotem antysemickiej nagonki, Jaruzelski nawet się z nim nie żegnał. Dopuszczał do tego, że z wojska były wyrzucane osoby o żydowskim pochodzeniu. Nigdy nie okazywał, żeby miał z tym kłopot.
To wszystko sprawiło, że stał się w stu procentach człowiekiem systemu, człowiekiem władzy, której już nie chciał się puścić. Zresztą stan wojenny można odczytywać jako ciąg dalszy tej samej logiki. Jaruzelski decyduje się zastąpić jesienią 1981 roku Stanisława Kanię, prywatnie swego przyjaciela, zdając sobie z całą pewnością sprawę, że w pakiecie jest „uciszenie „Solidarności”.
B.B.: Mam jeszcze jedno ogólne pytanie, zanim przejdziemy już konkretnie do stanu wojennego. Czasem mówi się, że w jego wyniku ustalił się model autorytarny czy dyktatura wojskowa, jednak nie był to już totalitaryzm. Czy rzeczywiście w latach osiemdziesiątych nie było już w Polsce totalitaryzmu?
P.K.: W polskiej nauce, humanistyce, a tak naprawdę to ma często podszewkę polityczną, ta interpretacja zmierza właśnie do tego, żeby unikać nazywania późnego komunizmu w Polsce – totalitaryzmem. Chciałbym jednak podkreślić, że praktycznie do samego końca, w moim przekonaniu do 1987-88 roku, komunizm był zgodnie z tradycyjnymi definicjami totalitarny. Nie można traktować autorytaryzmu jako łagodniejszego stopnia totalitaryzmu. Autorytaryzm to jest inny system i próby nazywania komunizmu w latach osiemdziesiątych jakąś oligarchią biurokratyczną (jak proponował prof. Jerzy Wiatr), dyktaturą wojskową czy autorytaryzmem, aby go zrównać np. z reżimem Augusto Pinocheta w Chile, są bezdrożami. Kluczem do zrozumienia tego, co się wydarzyło w Polsce w 1981 roku i potem, jest kwestia zgodzenia się, że choć ten system nie wypełniał wszystkich możliwości totalitarnych, to wszystkie posiadał w swoim zasobie.
B.B.: Kultu jednostki wtedy już nie było.
P.K.: Kult jednostki nie jest akurat jedyną cechą totalitaryzmu, jest on wynikiem działań totalitarnych. Zresztą był pewien bardzo istotny element idealizacji wizerunku dyktatora, może nie kult ale utożsamianie państwa z osobą dyktatora, budowanie jego pozycji w oparciu o skojarzenia z postaciami historycznymi, jak Piłsudski itd. Ale wszystkie możliwości działania totalitarnego – pełna kontrola nad służbami specjalnymi i mediami, totalna kontrola życia gospodarczego, łącznie z tym takim amerykańskim elementem definicji, czyli zakazem posiadania broni przez obywateli – wszystkie te elementy były ciągle w rękach komunistycznego państwa. Inna kwestia, na ile władza z nich korzystała. Być może chwilami była już za słaba, aby z nich wszystkich skorzystać lub z jakichś powodów, choćby międzynarodowych, nie chciała. Myślę, że to jest bardzo istotne, żeby nie rozgrzeszać komunizmu w Polsce poprzez szukanie jakichś innych definicji na skróty.
B.B.: Wiemy, że Wojciech Jaruzelski nad dokumentami przygotowującymi stan wojenny pracował od sierpnia 1980 roku. Czy już wtedy był przekonany, że nie ma innego wyjścia?
P.K.: Tych przygotowań było sporo, one wynikały z pewnej rutyny. Czasem wydaje mi się nawet, że nie jest tutaj najważniejsze, jak od strony formalnej planowano wprowadzenie stanu wojennego (choć dla historyków jest to oczywiście istotna kwestia), który miał ustabilizować sytuację w kraju – ustabilizować oczywiście w pojęciu komunistycznej elity. Najistotniejsze dla mnie jest to, że Jaruzelski politycznie był na to gotowy – jego polityczna gotowość jest tutaj najważniejsza.
Jesienią 1981 roku odbywa się druga część zjazdu „Solidarności” i dochodzi tam do pewnego wydarzenia, o którym się niekiedy zapomina, choć to bardzo istotny moment. Chodzi mi o „Posłanie do ludzi pracy Europy Wschodniej”, akt o wymiarze międzynarodowym i etycznym. To był jedyny dokument „Solidarności”, który wywołał wściekłość na Kremlu. Stało się tak dlatego, że w przekonaniu Sowietów naruszał on pewne tabu, uznali oni to za wejście na ich terytorium. Według nich, nikt w Polsce nie miał prawa do wypowiadania się w sprawach zagranicznych, a oni to niewinne posłanie, zaledwie kilka zdań, uznali za zarezerwowane dla nich „sprawy zagraniczne”.
Po drugie, dla nich był to powrót idei polskiego prometeizmu, czyli ponownego „siania ziarna wolności” na terenie Związku Sowieckiego. Jak Prometeusz dał ludziom ogień, tak Polacy chcieli dać ludziom ten ogień wolności. Jaruzelski od tego momentu ma jasność, że sprawa jest strasznie poważna i nie może utrzyma „Solidarności”.
Można spojrzeć jeszcze inaczej. Czy Wojciech Jaruzelski był człowiekiem zdolnym podjąć polityczną grę? Czy mógł od jesieni 1981 roku prowadzić zręcznie taką grę z Breżniewem, a później z Jurijem Andropowem i Konstantinem Czernienką? Pewnie najłatwiej byłoby mu z Andropowem, ten moim zdaniem był gotów do pewnej gry. Musiałoby to trwać cały 1982, 1983, 1984 i jeszcze kilka miesięcy 1985 roku. Trochę ponad trzy lata. Gdyby Jaruzelski faktycznie nie chciał zdławić „Solidarności” i miał zamiar okazać się Konradem Wallenrodem, to musiałby prowadzić taką polityczną grę z Moskwą przez trzy lata, z czego najtrudniej byłoby mu przez pierwszy rok, kiedy żył jeszcze Breżniew. Czy było to w ogóle możliwe? Dla bardzo zręcznego polityka pewnie tak.
B.B.: Trudno się jednak wtedy było spodziewać, że w 1985 roku do władzy dojdzie Michaił Gorbaczow i rozpoczną się zmiany.
P.K.: Oczywiście, trzeba było przewidywać, że system może się zacząć sypać i przy Gorbaczowie będzie można już inaczej rozwiązywać sprawy. No ale przecież ostatecznie nikt go nie zmuszał do bycia głową państwa.
Kluczowy jest moment, kiedy to Jaruzelski zdradza Stanisława Kanię, swojego przyjaciela, pomocnika, a nawet protektora w pewnych momentach. Zgadza się przejąć schedę po Kani, co w tamtym momencie oznaczało, że musi wykonać mokrą robotę. Moim zdaniem to jest moment decydujący, w którym kluczowa staje się kwestia uchronienia własnej pozycji politycznej.
Często nie rozumiemy tego, że w systemach totalitarnych motywacją przywódcy bywa zazwyczaj taka usilna troska o własną pozycję polityczną. Tak też wtedy było z Jaruzelskim. Widać to np. podczas słynnej rozmowy z Sowietami w Brześciu w wagonie – on wówczas zdaje sobie sprawę, że jego zadaniem jest przejęcie pełni władzy i rozprawienie się z „Solidarnością”. Latem 1981 roku podczas spotkania na Krymie, na którym Jaruzelski jest jeszcze razem z Kanią, staje się jasne, że to generał ma zdławić wolnościowy ruch w Polsce. A jaka jest jego główna motywacja? Uchronić swoją pozycję. Jaruzelski myślał tak: jeśli nie ja, to wtedy stracę pozycję szefa rządu i ministra obrony narodowej, ale będę też politycznie poszkodowany, bo do władzy dojdzie np. Mirosław Milewski albo ktoś inny, bliższy Moskwie.
Kluczowa była więc osobista motywacja – utrzymanie władzy.
Wywiad został przeprowadzony dla Ośrodka Badań nad Totalitaryzmami im. Witolda Pileckiego. Więcej materiałów o stanie wojennym na stronie Ośrodka.
Polecamy e-book Tomasza Leszkowicza – „Oblicza propagandy PRL”:
Książka dostępna również jako audiobook!
B.B.: Czyli taka zwykła prywata? Nie było w działaniu Jaruzelskiego choćby cienia troski o państwo, o jego dobro?
P.K.: Nie sądzę. Trudno mu odmówić całkowicie jakichś pozytywnych motywacji, ale moja interpretacja jest taka, że kluczowe było utrzymanie władzy. Za to był gotów zapłacić uciszeniem „Solidarności”. Nie znajduję w jego działaniu żadnych przesłanek, które świadczyłyby, że chciał podjąć polityczną grę i maksymalnie przeciągać ten proces. Wręcz przeciwnie – on go w ogóle nie przeciągał. Proszę zauważyć, że od momentu przejęcia pełni władzy, kiedy został szefem partii komunistycznej, mija zaledwie kilka tygodni i sprawa jest załatwiona.
Nie można apriorycznie nikomu odmawiać intencji politycznej gry, ale akurat w przypadku Jaruzelskiego tego po prostu nie widać.
B.B.: Teraz pytanie do pana jako historyka, ale też i polityka. Czy z politycznego punktu widzenia decyzja o wprowadzeniu stanu wojennego była słuszna?
P.K.: Nie, absolutnie nie była. Nie ma żadnego dowodu historycznego – i tutaj kluczowa jest metodologia historyczna, a nie przekonania polityczne – na to, że Rosjanie chcieli wtedy wkroczyć do Polski.
B.B.: Istnieją jednak relacje bieszczadzkich turystów, którzy twierdzili, że słyszeli warkot motorów tuż przy naszej granicy z ZSRR, schodząc z Tarnicy w grudniu 1981 r.
P.K.: Może i słyszeli motory, ale zagrożenia interwencją sowiecką wedle tego co wiemy z badań naukowych, w grudniu nie było. Było ono realne ewentualnie trzy razy – najpierw tuż po powstaniu „Solidarności”, później w marcu i może jeszcze we wrześniu 1981 roku. W momencie wprowadzania stanu wojennego takiego czegoś nie było. Trudno byłoby pokazać jakikolwiek dokument historyczny, który by takie zagrożenie poświadczał w grudniu 1981 roku. A jednak historyk musi mieć dokument, aby tak karkołomnej tezy bronić.
B.B.: Odkładając już na bok przesłanki polityczne i osobiste Wojciecha Jaruzelskiego w kwestii wprowadzenia stanu wojennego – czy od strony technicznej była to dobrze przeprowadzona akcja?
P.K.: Stan wojenny z punktu widzenia sztuki operacyjnej był przeprowadzony dość dobrze. Skala oporu była niższa niż się spodziewano. Może jednak dlatego, jeśli ten opór już się pojawił, to determinacja jego przełamania była tym większa. Łącznie po 13 grudnia 1981 roku wybuchło co prawda kilkaset strajków, ale Święta przetrwało kilkanaście, do końca grudnia wygasły wszystkie.
Obrońcy Jaruzelskiego i logiki stanu wojennego podkreślają, że w porównaniu do jakichś innych stanów wojennych, np. w Chile za gen. Augusto Pinocheta, tych ofiar nie było dużo. Rzeczywiście, tych ofiar relatywnie nie było dużo, mniej niż w wielu innych miejscach na świecie.
B.B.: Często pada tu argument, że mniej niż chociażby podczas zamachu majowego w 1926 r.
P.K.: Ma pan rację. Bardzo często w tej logice Jaruzelskiego i jego otoczenia podnoszono kwestię zamachu majowego. Pokazywano, że tam było więcej ofiar od razu, bezpośrednio. Ale ten argument wcale nie rozgrzesza wprowadzenia stanu wojennego.
Może tych ofiar mogło być jeszcze więcej, ale to nie były jednak bagatelne liczby. Na początku kilkadziesiąt osób, ale jeśli weźmiemy pod uwagę całe lata osiemdziesiąte, skrytobójcze mordy, to będzie to pewnie ok. 100 osób. Do tego musimy doliczyć tzw. złamane życiorysy – trzeba pamiętać, że stan wojenny to był problem nie tylko warstwy politycznej, ale też i społecznej. Mam tu na myśli wielką emigrację wykształconych ludzi, którzy nigdy już do Polski nie wrócili. Można powiedzieć, że Jaruzelski po wojnie dwukrotnie przyczynił się do masowego wyjazdu świetnie wykształconych i najbardziej obiecujących elit – w 1968 i po 1981 roku.
Trzeba też doliczyć inne straty społeczne, które moglibyśmy nazwać złamanymi nadziejami. Nie są to puste słowa – wystarczy porozmawiać z jakimkolwiek działaczem „Solidarności” z tamtej epoki, który podczas transformacji nie miał szczęścia i nie załapał się na dobre pozycje społeczne. To są właśnie te złamane życiorysy.
Wreszcie sytuacja polityczna, czyli izolacja Polski i związana z tym sytuacja gospodarcza, cofnięcie się kraju w gospodarce na wiele lat.
Do tego rachunku niektórzy dopisują jeszcze pewne „drobiazgi”, ale to słowo też trzeba wziąć w cudzysłów. Byli np. ludzie, którzy stracili wtedy życie, ponieważ karetka nie dojechała lub telefon nie działał. Tego nikt nie bierze pod uwagę, a to przecież też są ofiary stanu wojennego.
Nawet jeśli ta liczba ofiar była mniejsza niż podczas przewrotu majowego, nie jest to żadnym wytłumaczeniem.
Wywiad został przeprowadzony dla Ośrodka Badań nad Totalitaryzmami im. Witolda Pileckiego. Więcej materiałów o stanie wojennym na stronie Ośrodka.
Polecamy e-book Tomasza Leszkowicza – „Oblicza propagandy PRL”:
Książka dostępna również jako audiobook!
B.B.: W pracy nad swoim doktoratem szczegółowo analizował pan schyłek PRL, czyli lata 1986-1989. Czy wtedy Wojciech Jaruzelski walczył jeszcze o utrzymanie komunizmu, czy starał się już tylko zafundować sobie „miękkie lądowanie” w nowej rzeczywistości?
P.K.: Przyświecało mu to co zawsze – chciał uchronić swoją pozycję i po raz kolejny odniósł sukces. Jaruzelski jest jedynym przywódcą komunistycznym w obozie sowieckim, łącznie z samymi Sowietami, który będąc przed przełomem na najwyższych stanowiskach, utrzymał je także po transformacji. W wolnej Polsce był przecież prezydentem. Nie udało się to nawet Gorbaczowowi, który był pupilkiem Zachodu. Jaruzelski dość zręcznie w moim przekonaniu wszedł w grę z Zachodem i zachodnimi aliantami. Zaczął on z nimi rozmawiać przez Adama Schaffa niemal natychmiast po wprowadzeniu stanu wojennego, jednak dowiedzieli się o tym Sowieci i to zablokowali.
W momencie wyboru Gorbaczowa Jaruzelski zrozumiał, jak wynika z wielu dokumentów, że nowy przywódca ZSRR zmieni politykę i zacznie się dogadywać z zachodem. Jaruzelski łapie wówczas przynętę i też podejmuje takie próby.
Kluczowy jest moment, kiedy Jaruzelski bierze udział w dość dziwnym spotkaniu jesienią 1985 roku. Doszło do niego w Rockefeller Center podczas dorocznej sesji Zgromadzenia Narodów Zjednoczonych. Podczas jednego dnia tej sesji Jaruzelski wyjechał na lunch z Rockefellerem i na tym się wcześniejsze relacje kończyły.
Więcej informacji o tym spotkaniu przekazuje były doradca ds. bezpieczeństwa USA, urodzony w Polsce Zbigniew Brzeziński. Odbyły się właściwie dwa spotkania na dwóch piętrach. Na pierwszym był Rockefeller i jego współpracownicy, rozmawiano na tematy ogólne, np. o powołaniu specjalnej fundacji rolnej. Natomiast na drugim piętrze doszło do narady w wąskim gronie – był tam obecny asystent sekretarza stanu, czyli amerykański wiceminister i właśnie Zbigniew Brzeziński. Mamy notatkę z tego spotkania i wynika z niej, że wtedy zostały przez Amerykanów określone warunki brzegowe transformacji w Polsce.
B.B.: Czyli już wtedy Wojciech Jaruzelski myślał o transformacji?
P.K.: Tak, to był wrzesień 1985 roku – zgodnie z notatką Zbigniewa Brzezińskiego. Ona z dziwnych dla mnie powodów nie była szeroko komentowana, a ma bardzo duże znaczenie. Od tego momentu Jaruzelski wie, na jakich zasadach może liczyć na wsparcie Amerykanów, jeśli dopuści do transformacji w Polsce. Dla USA była to część planu rozwalania Związku Sowieckiego i Jaruzelski zaczął to robić. Właściwie po dwóch latach wszystkie warunki, które Amerykanie wtedy określili, zostały spełnione. I nie jest przypadkiem, że kiedy w 1989 roku ważył się wybór Jaruzelskiego na prezydenta, George Bush podczas wizyty w Polsce udzielił mu wyraźnego poparcia. To lojalność ze strony Ameryki nie była przypadkowa.
B.B.: Jeszcze takie ogólne pytanie na koniec – czy według pana Wojciech Jaruzelski był ideowym komunistą?
P.K.: Być może na jakimś etapie on był ideowy i wierzył w socjalizm. Mnie akurat to nie pociesza, bo wiara w socjalizm przez osobę, która ma w rękach władzę nad całym narodem, nie jest niczym bezpiecznym. Po prostu nic dobrego z tego nie wynika. Natomiast moja interpretacja jego osoby jest taka, że on był przede wszystkim nastawiony na karierę. Karierowicz, i to wysokiej klasy.
Jeszcze raz chcę podkreślić na koniec, że jako jedyny przywódca komunistyczny w Polsce, na każdym etapie swojego życia awansował, od początku PRL do jego samego końca. I jako jedyny przywódca w obozie sowieckim przetrwał proces transformacji na najwyższym stanowisku w kraju.
B.B.: Nigdy też nie poniósł żadnej odpowiedzialności.
P.K.: To prawda. A swoistym symbolem jest postać Stanisława Helskiego, rolnika i działacza „Solidarności”, któremu stan wojenny złamał życiorys. Zdeterminowany poczuciem niesprawiedliwości, Helski chciał niejako sam wymierzyć Jaruzelskiemu sprawiedliwość. W geście rozpaczy w 1994 roku zaatakował Wojciecha Jaruzelskiego kamieniem zawiniętym w gazetę, co generał mu wybaczył w publicznym oświadczeniu.
Wywiad został przeprowadzony dla Ośrodka Badań nad Totalitaryzmami im. Witolda Pileckiego. Więcej materiałów o stanie wojennym na stronie Ośrodka.
Polecamy e-book Tomasza Leszkowicza – „Oblicza propagandy PRL”:
Książka dostępna również jako audiobook!