Pałac Kultury i Nauki - jeden z symboli Warszawy
Pałac Kultury i Nauki, nazwany początkowo Pałacem im. Józefa Stalina, jako „dar narodu radzieckiego dla narodu polskiego” miał symbolizować polsko-radziecką przyjaźń i stanowić centralny punkt Śródmieścia odbudowanego według socrealistycznej doktryny. Przez lata jego funkcje znacząco się zmieniły i dziś niewiele osób jednoznacznie kojarzy go z radzieckim panowaniem – stał się raczej wizytówką Warszawy. Dlaczego Józef Stalin zdecydował się na ufundowanie Polakom takiego daru? Na to pytanie odpowiedział w rozmowie z Histmag.org Andrzej Skalimowski, doktorant w Instytucie Historii Polskiej Akademii Nauk, zajmujący się biografią Józefa Sigalina, szefa Biura Odbudowy Stolicy i Naczelnego Architekta Warszawy lat 50. – Geneza PKiN wykrystalizowała się w 1951 r., ale myślano o niej już w 1948/1949 roku. Najważniejszym i najmocniej eksploatowanym propagandowo, a równocześnie najbardziej przemawiającym do wyobraźni powodem, dla którego Stalin zdecydował się na taki „prezent” dla narodu polskiego, było to, że PKiN miał być wieżyczką strażniczą gułagu stalinowskiego w Polsce. Chodziło o zaakcentowanie obecności i przynależności do obozu wpływu sowieckich, a nic się do tego lepiej nie nadaje niż architektura – książek można nie czytać, obrazów nie oglądać, ale na architekturę ciągle się patrzy, mija się ją, ona zawsze podświadomie gdzieś tam funkcjonuje. Na tym zasadzał się socrealizm, a także cała koncepcja architektury stalinowskiej.
O pomyśle Stalina na postawienie tzw. wysokościowca na wzór tych tworzonych w ZSRR miał poinformować Józefa Sigalina Wiaczesław Mołotow. Naczelny Architekt miał, razem z Zygmuntem Skibniewskim, opracować polski projekt budowli. Zastanawiano się, na jakich budynkach radzieckich najlepiej się wzorować, a także jaką lokalizację najlepiej wybrać. W oparciu o projekty moskiewskiego Uniwersytetu im. Łomonosowa, wysokościowca z Placu Smoleńskiego i osiedla z Krasnych Worot zaproponowano w końcu pięć możliwości usytuowania budynku: przy ul. Marszałkowskiej, w rejonie Portu Praskiego, na Grochowie lub na Mokotowie. Wysokie kierownictwo – Bolesław Bierut, Hilary Minc, Jakub Berman i Roman Zambrowski – po konsultacjach zadecydowało, że najlepszym miejscem dla wieżowca będzie ul. Marszałkowska. Chciano stworzyć tam nie uniwersytet, lecz miejsce spotkań warszawiaków, placówkę kulturalną i edukacyjną. Myślano o tym, by włączyć ją do planu zabudowy odcinka ul. Marszałkowskiej od Alej Jerozolimskich do ul. Królewskiej, a następnie w tym samym stylu zagospodarować otaczające ją ulice. Projekt ten wpisano do planu sześcioletniego. Pałac miał pierwotnie powstać na Pradze, na brzegu Wisły, bo wzorowano go na Uniwersytecie Łomonosowa. Miał też pełnić funkcje uniwersyteckie, ale nie zgadzało się to z nowym planem sześcioletnim w Warszawie i próbą dekompozycji centrum, zmiany mieszczańskiego śródmieścia zabudowanego kwartałami kamienic. Planowano stworzyć szeroką Marszałkowską z Placem Konstytucji i wielkim, dominującym gmachem, który by organizował tę przestrzeń. Chciano zrobić obudowę Placu Defilad, czyli to, co dzisiaj znamy jako Ścianę Wschodnią z domami handlowymi. Była ona projektowana jako monumentalna pierzeja z kolumnowymi przejściami. Pałac jakoś by się w tym odnalazł, a dzisiaj stoi obudowany całkowitym misz-maszem – z jednej strony hotel Polonia, XIX-wieczna kamienica, wspomniana już Ściana Wschodnia, bloki gomułkowskie od strony północnej i Złote Tarasy. To miało zupełnie inaczej wyglądać, trzeba pamiętać, że to jest nieskończone, jak większość rzeczy w Warszawie z tamtych lat – przypomina Andrzej Skalimowski.
Radzieccy decydenci zarządzili, że budowla nie ma być kopią moskiewskich poprzedników, lecz całkowicie nowym projektem, którego budowę i koszty ZSRR bierze całkowicie na swoje barki. W celu dogadania szczegółów do Polski przybyła oficjalna delegacja radziecka razem z architektami: Lwem Rudniewem, Aleksandrem Hriakowem, Igorem Rożynem i Aleksandrem Wielikanowem. Gościom pokazano polskie miasta i placówki kulturalne. Byli ono podobno pod wrażeniem tych miejsc, a nawet chcieli przez to nadać swemu projektowi polski charakter.
W czasie konsultacji z Polakami rosyjscy architekci oszacowali, że najlepszą wysokością dla PKiN-u będzie ok. 100-120 metrów, jednak Polakom to nie wystarczało. To, że Pałac jest taki wielki, wynika trochę z mentalności rosyjskiej – jeszcze za czasów cara panowało przekonanie, że klamka zawsze musi być na wysokości czoła prostego rosyjskiego chłopa, który musi czuć potęgę władzy. Te budowle miały przytłaczać swoją wielkością. Trzeba jednak pamiętać, że polscy architekci też przyłożyli do tego rękę. Pałac miał być dużo niższy, to polska strona z Sigalinem na czele, owładnięta manią na punkcie swego zadania, tym, że to oni budują Śródmieście, a jest to wydarzenie, które się zdarza raz na kilka pokoleń, chcieli brnąć wyżej wbrew Rudniewowi i sowieckim architektom – mówi nasz rozmówca.
Udział Polaków w dyskusji nad projektem PKiN wskazuje według Andrzeja Skalimowskiego na wysoką pozycję polskich komunistów – Warto wspomnieć o tym, co różni PKiN np. od rumuńskiej realizacji – architekci sowieccy przyjechali do Warszawy, konsultowali projekt z polskimi kolegami po fachu. Świadczy to o pewnej pozycji polskich komunistów. Do Rumunii przysyłano projekt z Moskwy i nikt nikogo nie pytał o zdanie. Polska, w odróżnieniu od Węgier i Rumunii, które były po stronie Państw Osi, przegrała tę wojnę, ale stała po stronie aliantów – to zapewniało Polsce trochę inny status, co przejawiało się to w drobnych gestach.
Polecamy e-book Tomasza Leszkowicza – „Oblicza propagandy PRL”:
Książka dostępna również jako audiobook!
Budowa PKiN zaczęła się w 1952 roku, nad konstrukcją pracowało ok. 4 tys. Polaków i 3,5 tys. sowieckich budowniczych, którzy byli zobligowani nie tylko do pracy przy konstrukcji, lecz także do spotkań z mieszkańcami Warszawy. Zbudowano dla nich specjalne osiedle na Jelonkach, które było często oblegane przez dziennikarzy, z kronikarską skrupulatnością upamiętniającymi te wydarzenia. W trzy lata zbudowano 44 piętra o łącznej wysokości 237 metrów. Podczas budowy zginęło 16 pracowników. Takich wysokościowców w Polsce się nie stawiało, w związku z tym powołano specjalną Stację Badawczą PAN, która podpatrywała rozwiązania, dokumentowała etap po etapie, żeby potem Polacy mogli sami budować tego typu budowle. Stację rozwiązano po zakończeniu budowy Pałacu, zaprzestano także budowy takich konstrukcji, ale została stworzona przez nią księga szczegółowo pokazująca, jak to wykonywano. Okazuje się, że Pałac jest też pewnym oszustwem – mówimy, że jest stworzony z kamienia, ale to jest tylko okładzina, pokryta została spiekami ceramicznymi, które są bardzo cienkie, a przez to lekkie. Konstrukcję zrobiono ze stali, tylko przy ziemi jest ona z kamienia – podkreśla naukowiec.
Pałac był połączeniem stylistyki socrealistycznej z polskim historyzmem. Co ciekawe, nie zabrakło też na nim miejsca na realizację pewnych kuriozalnych pomysłów - Tam, gdzie wisi teraz zegar, początkowo miał być tam kartusz herbowy z godłem Polsko-Sowieckiej Republiki Radzieckiej, która nigdy pewnie nie miała powstać, ale na wszelki wypadek zostawiono tam dla niej miejsce – przypomina Andrzej Skalimowski. PKiN mieścił teatry, basen, Salę Kongresową, Muzeum Przemysłu, a także placówki ideologiczne: Instytut Nauk Społecznych, Redakcję Wydawnictw Klasyków Marksizmu-Leninizmu i Towarzystwo Wiedzy Powszechnej. Przy wejściu stanęły pomniki Adama Mickiewicza wykonany przez Ludwikę Nitschową i Mikołaja Kopernika dłuta Stanisława Horno-Popławskiego. Miał tam zostać umieszczony także pomnik Stalina, zamiast niego powstał jednak posąg upamiętniający przyjaźń polsko-radziecką, stworzony przez Alinę Szapocznikow. Do tej pory nie wiadomo, co stało się z nim na początku lat 90., kiedy to zniknął z otoczenia Pałacu. Budynek nazywał się bardzo krótko – Pałacem im. Stalina, ale już w 1956 roku po referacie Chruszczowa przestano używania tej nazwy, zasłonięto ją w latach 50. Miał także stanąć jedyny w Polsce wielki pomnik na cześć Stalina na Placu Defilad. Projekt zrobił Dunikowski, ale był koszmarny - istnieją teorie, że rzeźbiarz specjalnie zrobił tak brzydki projekt, by nigdy nie został zrealizowany – dodaje historyk.
Budynek szybko stał się obiektem zarówno pochwał (np. ze strony Jerzego Andrzejewskiego), jak i kpin. Warszawiacy zaczęli, z lekka drwiąco, nazywać go „pekinem”, doczekał się także żartów na swój temat. Jednym ze słynniejszych jest: „Jakie jest najpiękniejsze miejsce w Warszawie? 30. piętro PKiN, bo stamtąd nie widać Pałacu Kultury”. Andrzej Skalimowski uważa, że mieszkańcy stolicy mieli mieszane uczucia w stosunku do niego – PKiN był odbierany niejednoznacznie. Dla starych warszawiaków, którzy pamiętali Warszawę sprzed 1944 roku, było to zupełne barbarzyństwo, bo wyburzono mnóstwo kamienic. To, czy nadawały się do odbudowy, to sprawa dyskusyjna, większość pewnie nie, ale dla nich to nie był wystarczający argument. W 1951 roku było już sporo nowych ludzi wykorzenionych z różnych względów, którzy osiedlili się w Warszawie. Im się to pewnie w jakiś sposób podobało. Należy pamiętać, że Pałac jest teraz brudny, ale jeszcze w 1955 roku wyglądał inaczej. Warszawa była miastem zakurzonym, gdzieniegdzie leżały zwały gruzu, kiedy spadł deszcz, ludzie brodzili po kostki w błocie, naokoło znajdowały się powypalane kamienice, gdzie gnieździli się ludzie. I nagle w środku miasta pojawił się biały Pałac z piaskowca, który lśnił w słońcu – to musiało robić wrażenie.
Badacz warszawskiego socrealizmu zwraca też uwagę na inne aspekty odbioru społecznego tego budynku. – Jednocześnie było tam mnóstwo instytucji kulturalnych, nie był on nigdy planowany na siedzibę władzy. Znajdowały się tam przeznaczone dla ludzi baseny, teatry, Muzeum Techniki, PAN. W związku z tym on chyba nie był tak do końca źle odbierany – gdyby było tam Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego albo KC PZPR, byłoby to coś zupełnie obcego – podkreśla Andrzej Skalimowski –
Pałac był bardzo demokratyczny z punktu widzenia społeczeństwa, służył i służy do dziś warszawiakom, a oni go sobie w większości bardzo chwalą. Rozmawiałem o tym z moją babcią, która pamięta, że jej, jako nastoletniej dziewczynie, się to naprawdę podobało, bo pamiętała kamienice przedwojenne, do których nie dochodziło światło, i studnie, do których trzeba było latać z wiadrem z 4. piętra. Teraz oczywiście trochę przesadzam, ale tak to mniej więcej wyglądało. I nagle mieszkanie z własną łazienka, kuchnią, nie trzeba było mieszkać z 5 innymi osobami w hotelu robotniczym – to było coś – zwraca uwagę historyk.
Oficjalne otwarcie budynku miało miejsce 22 lipca 1955 roku. Pałac Kultury stał się od tej pory miejscem, które skupia nie tylko warszawiaków, lecz także turystów, dla których jest on atrakcją. Z obiektem wiążą się także pewne legendy miejskie – Krąży mit, że Stalin dał Warszawie do wyboru dzielnicę mieszkaniową, metro albo właśnie PKiN. Nie jest to do końca prawda, pojawiła się propozycja zbudowania dzielnicy mieszkaniowej przez Sowietów, ale nie była nigdy zbyt poważnie rozpatrywana. W 1945 roku z reparacji Finlandii wypłacanych na rzecz ZSRR zostało nam przekazane osiedle domków fińskich, ale trudno to nazwać prawdziwym osiedlem, chociaż wtedy było marzeniem. Traktowałbym to bardziej w kategoriach takiej miejskiej legendy. Wstrzymanie budowy metra było związane z budową PKiN, po prostu nie dało się tego ekonomicznie pociągnąć. Potwierdzone jest, że zaprzestano budowy metra przez PKiN, nie przez kurzawkę, złe warunki geologiczne, bo nie takie rzeczy się robiło – trzeba było wszystkie środki przerzucić na budowę PKiN – mówi Andrzej Skalimowski. Twierdzi także, że Pałac całkowicie wpłynął na wygląd Śródmieścia – To straszne, że władze przez 25 lat nie są w stanie uporządkować ścisłego centrum Warszawy. Uważam to za porażkę wszystkich władz po ’89 roku. Wielu osobom, zwłaszcza starszym, kojarzy się to z najmroczniejszym okresem w historii Polski – stalinizmem. Dużo ludzi było przez to poturbowanych, dosłownie i w przenośni, dla nich jest to wręcz upokarzające, że coś, co jest jednak w pewnym sensie pomnikiem Stalina, stoi w Warszawie. Dla młodych ludzi, którzy przyjeżdżają do Warszawy ten Pałac nie ma wielu konotacji politycznych, nie jest przeładowany symboliką socrealistyczną.
Polecamy e-booka „Z Miodowej na Bracką” – Tom drugi!
Pałac do tej pory wzbudza niemałe kontrowersje. Dla niektórych stał się on symbolem Warszawy, dla innych – zniewolenia. Co jakiś czas polskie media donoszą o kolejnych inicjatywach mających na celu doprowadzenie do zburzenia PKiN-u. Badacz nie uważa tych pomysłów za słuszne – Nie zgadzam się z pomysłem zburzenia Pałacu, po pierwsze dlatego, ze trzeba by było mieć pomysł, co mogłoby powstać na jego miejscu, a władze nie radzą sobie z zagospodarowaniem placu wokół niego. Po co uwalniać jeszcze więcej przestrzeni? Uważam, że lepiej zostawić muzeum i basen niż stawiać kolejny biurowiec. Co więcej, koszt jego wyburzenia byłby bardzo duży, samo wywiezienie tego gruzu sparaliżowałoby miasto na wiele tygodni. Trzecia kwestia to architektura – mnie się ona podoba, oczywiście jest dosyć tandetna, ale w zestawieniu z tymi szklanymi biurowcami, które będą się źle starzały, robi dość duże wrażenie. Pałac jest nieco mroczny, brudny, ciemny, ale jest w nim coś majestatycznego, widać, że jest to porządna rzecz. Kiedy się natomiast wejdzie do środka, staje się w obliczu muzeum polskiego rzemiosła: wnętrze, te piękne żyrandole, meble, które jeszcze się tam zachowały, wykonywali polscy artyści i rzemieślnicy. Zburzenie tego byłoby rozproszeniem tych przedmiotów, a to już jest zabytek. Szczególnie że Pałac przynosi dochody, więc wydaje mi się, że w dzisiejszych czasach, kiedy to się głównie liczy, nie ma sensu go burzyć. Z okazji 60. Rocznicy urodzin można było go umyć, a zarząd PKiN postanowił zrobić zegar kwiatowy przed wejściem. Piaskowiec się bardzo łatwo brudzi, ale jest bardzo efektownym i wdzięcznym budulcem – to było coś, co uwodziło ludzi w tamtych czasach. Kiedy szli ulicami i w tym zniszczonym, zrujnowanym mieście widzieli te czyściutkie elewacje, to przyciągało ludzi będących daleko od komunizmu.
Z badaczem zgadzają się także mieszkańcy i osoby związane z Warszawą. Jak mówi pan Bazyl, mieszkający w Warszawie w czasach studenckich – Z perspektywy czasu można określać PKiN jako symbol totalitaryzmu, zniewolenia i zimnej wojny. Nie ulega wątpliwości, że był budowany przez państwo totalitarne w „prezencie” dla kraju podporządkowanego politycznie i gospodarczo, ale czy obecnie należy go likwidować po to, by w jego miejscu postawić jakieś gigantyczne biurowce? Mamy takich w Warszawie już sporo, a Pałac jest jedyny w swoim rodzaju. Takie są także wspomnienia setek tysięcy ludzi z całej Polski, niekoniecznie złe, bo przecież w ogromnej przestrzeni PKiN działo się i nadal dzieje mnóstwo ciekawych i fajnych rzeczy. Nie jestem warszawiakiem, z tą budowlą pierwszy raz spotkałem się, jak tysiące moich rówieśników, w czasie wycieczek szkolnych, głównie w szkole średniej. Pozostały niezapomniane wrażenia związane z jej monumentalnością, potem szybkiego, wywołującego ciśnienie w uszach, wjazdu na 30 piętro, i w końcu tą przecudną panoramą Warszawy z tarasu widokowego Pałacu.
Pałac Kultury i Nauki to dla Pana Bazyla wiele wspomnień i wydarzeń. – Okres studiów w Warszawie to już namacalne obcowanie z Pałacem: przez dwa lata uczestniczyłem w zajęciach WF na basenie w PKiN. Pamiętam, że miał on wysoką na 5 metrów trampolinę, z której długi czas nie odważyłem się skakać. Z łezką w oku wspominam tłumy ludzi na Targach Książki odbywających się corocznie w salach Pałacu. Można tu było zdobyć naprawdę ciekawe pozycje, niedostępne na co dzień w księgarniach. Z okresu studenckiego sympatycznie też wspominam jedno ze zleceń na prace porządkowe w ramach studenckiej spółdzielni Universitas. Oczywiście bardzo ważne były dla mnie także wydarzenia związane z Salą Kongresową: byłem tu na kilku świetnych koncertach – Drupi, Smokie, uczestniczyłem też w co najmniej kilku sympozjach, wielkich imprezach np. Kongres Leśników Polskich w 1995 roku. Nie wspominam już o tak prozaicznych wydarzeniach, jak wyjścia do Teatru Dramatycznego czy do kina. Wjazdy na 30. piętro zaliczałem też wielokrotnie później, ale już jako przewodnik moich dzieci czy też gości spoza Warszawy, ponieważ przez dobrych kilka lat po studiach mieszkałem w Warszawie. Jak widać, nie jestem w stanie przypomnieć jakiegoś negatywnie kojarzonego z Pałacem wydarzenia. Myślę, że osób takich jak ja jest mnóstwo i dyskusja nad jego likwidacją, moim zdaniem, to pomysł ludzi nasiąkniętych nienawiścią, pozbawionych całkowicie odrobiny zdrowego rozsądku i umiejętności logicznego rozumowania.
Pani Marta, mieszkanka Warszawy, także nie widzi złych stron Pałacu – Można patrzeć na niego przez pryzmat historii, pałać niechęcią do tego radzieckiego daru i żądać jego wyburzenia. Jest on jednak niezaprzeczalnie sercem Warszawy, może nie najładniejszym, ale jednak znakiem rozpoznawczym stolicy, z którym turyści chętnie się fotografują. PKiN niech zostanie na swoim miejscu i niech będzie dla nas wszystkich lekcją historii.
Dziękujemy, że z nami jesteś! Chcesz, aby Histmag rozwijał się, wyglądał lepiej i dostarczał więcej ciekawych treści? Możesz nam w tym pomóc! Kliknij tu i dowiedz się, jak to zrobić!
Redakcja: Tomasz Leszkowicz