PRL-owskie życie warszawskich Łazienek
30 lat po wojnie giną ciągle drzewa wskutek odniesionych ran. Zarosły poszarpane odłamkami pnie, ledwie ślad nieznaczny pozostał czasem na korze; ścięte pociskami wierzchołki osłoniły młode gałęzie. Ale okaleczenia odniesione, zwłaszcza podczas ostrzału artyleryjskiego w latach 1939 i 1944, skracają znacznie żywot nawet takich mocarzy, jak dęby i buki. Spróchniałe wewnątrz, osłabione pnie z trudem dźwigają rozłożyste potężne konary. Najwięcej śladów wojny dostrzec można właśnie w Łazienkach – pisała w połowie lat siedemdziesiątych XX wieku dziennikarka Iwona Jacyna.
Wojenne rany Warszawy wciąż były widoczne, chociaż zdawało się, że w epoce Edwarda Gierka szybko je leczono (lub ukrywano). Odbudowywano Zamek Królewski, miasto przecinały nowe trasy komunikacyjne – Łazienkowska biegła między ogrodem Ujazdowskim i Agrykolą, w pobliżu Łazienek, obok odtwarzanego Zamku Ujazdowskiego. Nad powstałą w czasie budowy skarpą pojawił się pawilon kawiarni Rozdroże. W samych Łazienkach lokal otworzył przeżywający ekspansję Hortex – wielka firma państwowa specjalizująca się w produkcji przetworów owocowych, koktajli i lodów. Jednocześnie burzono wciąż stare kamienice, które przetrwały wojnę, zaś w parku Łazienkowskim postępowała inwazja asfaltu i betonu.
Wskutek wybetonowania brzegów stawu w 1974 roku wyginęła większość piskląt kaczek krzyżówek, które teraz nie umiały wydostać się z wody. Zniszczono parkowy biotop, odcinając zwierzęta od dostępu do stawów. Sprawa miała finał w prokuraturze, a prasa chętnie o niej pisała: problemy łazienkowskich kaczek mieściły się w zakresie swobody dyskusji publicznej.
Wybieg dla byłych osobistości
Nie było natomiast w świecie publicznym miejsca dla postaci, które kilka lat wcześniej utraciły wpływy. W grudniu 1970 roku wskutek krwawego konfliktu na Wybrzeżu władzę stracił Władysław Gomułka, z politycznej sceny zniknęło także jego najbliższe otoczenie, m.in. Zenon Kliszko, przez lata figura numer dwa reżimu. W latach siedemdziesiątych jego nazwisko nie pojawiało się w prasie, ale sam Kliszko, chudy emeryt, często spacerował po Łazienkach. Przechodnie poznawali go, trącając się łokciami. We wrześniu 1976 roku natknął się na niego poeta Mieczysław Jastrun. Natychmiast go zauważyłem i poznałem, mimo że zmienił się bardzo. Ale udawał, że mnie nie widzi. Poniósł klęskę poczwórną. Nędznik – zanotował Jastrun, wspominający przykrości, jakie przeżywał w czasach potęgi Kliszki. Lecz po Łazienkach spacerowali także aktualni dygnitarze i inni wpływowi ludzie.
Oto jesienią 1975 roku pojawiają się tu Stefan Olszowski z Mieczysławem Rakowskim. Nie jest to najlepsze miejsce – zapisuje Rakowski – park bowiem służy za „wybieg” setkom emerytów, byłych mniejszych i większych osobistości. Zawsze jednak jest to bardziej bezpieczne miejsce aniżeli wszystkie gabinety, które mogą być na podsłuchu. Jak widać, minister spraw zagranicznych Olszowski i szef najważniejszego tygodnika politycznego Rakowski musieli się strzec tajnej policji. Bycie podsłuchanym przez „byłą osobistość” stanowi w każdym razie mniejsze zagrożenie.
„Byłe osobistości” spacerowały i siedziały na ławkach – te zielone tereny Warszawy były dla nich ustroniem, gdzie mogły się skryć nie tylko przed miejskim hałasem i kurzem, ale i atmosferą polityczną pogrążającego się w kryzysie reżimu. Zimą spacery były zapewne krótsze, odwrotnie niż wizyty w okolicznych kawiarniach. W grudniu 1974 roku Rozdroże odwiedzili Julian Kole, były wieloletni wiceminister finansów, przedwojenny komunista, i Ryszard Strzelecki, figura reżimów Bieruta i Gomułki. Ten drugi bał się podsłuchu, nie chciał rozmawiać w mieszkaniu. On jest bardzo przerażony – opowiadał Kole kilka dni później byłemu prezydentowi Warszawy Jerzemu Albrechtowi. Obaj polityczni emeryci wspominali w Rozdrożu dawne czasy, wymieniali informacje o losie towarzyszy ze starej gwardii, skazanych na publiczny niebyt. W kawiarni uniknęli podsłuchu, ale Kole nie wiedział, że pluskwa znajduje się w mieszkaniu Albrechta. Z policyjnych zapisów i opublikowanych po latach dzienników możemy się więc trochę dowiedzieć o geografii spacerów w Warszawie lat siedemdziesiątych.
Tekst pochodzi ze styczniowego numeru miesięcznika „Mówią Wieki”:
Park Łazienkowski był pod tym względem szczególnym miejscem. Nie tylko stanowił efektowny i dobrze utrzymany obszar zieleni (przybysz z Francji w 1968 roku nazwał Łazienki pięknym bukietem na zgrzebnej siermiędze stolicy), ale też fragment dzielnicy kojarzonej z elitami władzy.
Od czasów Stanisława Augusta istniała tutaj ciągłość – ostatni król kazał wyznaczyć sieć alej, które przez 150 lat zmieniły się w Śródmieście Południowe, zabudowane eleganckimi willami i czynszówkami. W XIX wieku tę dzielnicę upodobały sobie elity rosyjskie Warszawy, podczas okupacji stała się ona dzielnicą niemiecką, a po drugiej wojnie światowej zamieszkali tu dygnitarze nowego ustroju. Jej granicą była biegnąca wzdłuż Łazienek ul. Parkowa, inną wyznaczała al. 1. Armii Wojska Polskiego (dawniej i dziś Szucha), mocnym punktem była al. Róż. Między Aleją Róż a Parkową – pisał Andrzej Mencwel w 1968 roku – wśród cichego szumu ministerialnych limuzyn sunących gładkimi jezdniami najlepiej wyasfaltowanych ulic stolicy żyło się w dostatku i spokoju, w mieszkaniach nie mających nic wspólnego z normalnymi standardami. Park Łazienkowski stanowił swojego rodzaju dopełnienie tej dzielnicy. Był jednak otwarty dla wszystkich, chociaż jego część przylegająca do Belwederu została wydzielona i podlegała specjalnej ochronie.
Mały, ale gustowny
Rany parkowego drzewostanu nie rzucały się w oczy i w połowie lat sześćdziesiątych w Łazienkach można było zapomnieć o zniszczeniach wojennych, bardzo widocznych w mieście. Wtedy właśnie otwarto dla publiczności cały Pałac na Wyspie, odremontowany po spaleniu przez Niemców; pierwsze sale ukończono w 1960 roku. Nie było Zamku Królewskiego (Gomułka nie chciał słyszeć o odbudowie) ani Ujazdowskiego, a o mecenacie Stanisława Augusta przypominały właśnie starannie odtworzone wnętrza pałacu w Łazienkach. Na przełomie 1961 i 1962 roku uczniowie warszawskich szkół uznali ten obiekt za drugi z najpiękniejszych w mieście. Uwaga na marginesie – pierwsze miejsce zajął Pałac Kultury i Nauki.
Zestawienie mogłoby się zdawać osobliwe, biorąc pod uwagę różnice stylu i skali. Dorośli wykazywali na ogół mniej zrozumienia dla kolosa, który przez pewien czas nosił imię Józefa Stalina: dowcipkowali, że mały, ale gustowny. Ale tak można bez ironii powiedzieć o Pałacu na Wyspie. Mimo to oba miały ze sobą więcej wspólnego, co zauważył Amerykanin, dziennikarz Robert S. Kane, opisujący w tamtych latach Warszawę. Uważał, że zarówno wspaniały park Stanisława Augusta, kochanka carycy Katarzyny, jak i Pałac Kultury z epoki Bolesława Bieruta, wasala „cara” Stalina, przypominały o rosyjskich wpływach, utrzymujących się w Polsce z niewielkimi przerwami od przeszło 200 lat.
Epoka Bieruta, czyli polski stalinizm, została jednak zamknięta w 1956 roku. Życie w Warszawie stało się przyjaźniejsze, czego wyrazem mogło być ożywienie kawiarniane, wystawianie ogródków na ulice, barwne markizy oraz parasole. Latem 1957 roku w mieście otwarto ok. 20 ogródków i taka mniej więcej ilość będzie się utrzymywać w następnej dekadzie: niezbyt wiele, lecz po latach surowej zgrzebności ważne było, że w ogóle się pojawiły. Do największych należała kawiarnia na 200 miejsc w Łazienkach. W czerwcu 1966 roku odbyło się tu pod parasolami posiedzenie Koła Poselskiego Znak, kilkuosobowej reprezentacji katolików dopuszczonej do Sejmu w wyniku przełomu 1956 roku. Zebrali się tam, a nie w swoich pokojach sejmowych, w których z zasady nie rozważali ważniejszych spraw. Jak zauważył poseł Janusz Zabłocki, tam z całą pewnością założone są podsłuchy.
Park przyciągał mrowie ludzi, zwłaszcza w słonecznie dni. W tych czasach ogromnego przyrostu naturalnego roiło się w nim od dzieci, starsi natomiast odnajdywali w nim ślady przeszłości, ale nie takiej, o jakiej wspominał Kane. Współtworzącej tkankę kultury miejskiej, tak zagrożonej przez zniszczenia ostatniej wojny. Jej ślady zacierały się na co dzień w przechodzącej materialną i społeczną przemianę socjalistycznej stolicy. Po spacerze przy palmiarni łazienkowskiej i stawie Jastrun napisał: Tu jakby mnie nagle owionął duch mojej matki, która mi kiedyś opowiedziała o olśnieniu, jakiego doznała raz w Łazienkach, a innym razem na moście, gdy szła na Pragę.
Wiosną 1958 roku odsłonięto zrekonstruowany pomnik Chopina, zniszczony przez Niemców w pierwszym roku okupacji. Wcześniej budził mieszane uczucia, kojarząc się z nisko cenioną secesją – teraz stawał się kolejnym symbolem odrodzenia dawniejszej Warszawy. Poczucie związku z przeszłością mogły też podtrzymywać wiewiórki. W latach sześćdziesiątych Maria Dąbrowska zapisała w dzienniku, że znów podchodzą do ludzi w nadziei na orz¬eszki. Byłoby to oznaką powrotu do normalności po ciężkim okresie powojennego zdziczenia obyczajów, które Dąbrowska opisywała poprzednio. W 1956 roku wspominała o rozmowie ze znajomymi na temat codziennej kultury, której znamieniem miał być zanik wiewiórek, które schodziły na rękę, na ramię, a rozmnożenie się w mieście wron i kawek. Nieco wcześniej pisała o upadku cywilizacji w naszym kraju. Giną śliczne, niewinne bażanty i wiewiórki, a rozmnażają się wilki i dziki. W 1945 roku do wiewiórek strzelali dla zabawy czerwonoarmiści – wspominała pisarka. Zieleń Łazienek dawała więc wytchnienie nie tylko od czerwonawego pyłu, który wciąż unosił się nad miastem, ale i od złych wspomnień.
Tekst pochodzi ze styczniowego numeru miesięcznika „Mówią Wieki”:
Parkany i chuligani
Łazienki stanowiły enklawę także dlatego, że nie zostały rozgrodzone. Taki los spotkał inne ważne parki warszawskie, ogród Saski czy park Skaryszewski. Po części wynikało to ze zniszczeń wojennych, ale przede wszystkim z wizji urbanistycznej, która zakładała „demokratyzację” miasta, pozbawienie go enklaw. Znaczenie miało też być może doświadczenie okupacji, gdy Niemcy zakazali warszawianom wstępu do najatrakcyjniejszych parków i parkany stały się symbolem złowrogiego wykluczenia. Lecz chodziło przede wszystkim o realizację dawniejszych awangardowych postulatów zatarcia granic między zabudową mieszkalną a zielenią miejską. W wizjach Le Corbusiera osiedla miały być rozproszonymi budynkami wśród drzew, alejek, terenów sportowych. Zaraz po wojnie takie założenia przyjęli urbaniści planujący nową Warszawę i nie zostały one porzucone także w dobie socrealizmu, choć wtedy otwarcie do Corbusiera się nie odwoływano. Przejęto z „doświadczeń ZSRR” ideał parków kultury i wypoczynku, wielkich, szeroko dostępnych terenów masowej zabawy oraz edukacji. Z rozstawionych głośników spacerujący słuchali pogadanek naukowych i politycznych, a w dniach świątecznych publiczność tańczyła przy dźwiękach orkiestr na tancpłoszczadkach, podestach pod gołym niebem.
Zniesienie ogrodzeń doprowadziło jednak w latach pięćdziesiątych do degradacji przestrzeni zielonych. Spokojniejsza publiczność zaczęła unikać parków wieczorami. Kojarzyły się z rozbojami, napadami chuligańskimi i pijaństwem w ciemności, gdyż latarnie były z reguły wytłuczone. Takie było powszednie oblicze stalinizmu, co w 1962 roku wspominał mieszkaniec Warszawy w liście do tygodnika „Stolica”:
Dziwię się [...], że w latach, gdy wejścia do każdego zakładu produkcyjnego pilnowała uzbrojona straż, gdy każdy najmniejszy składzik czy magazyn zamykano na kilka sztab i kłódek, jednocześnie rozgrodzono taki cenny obiekt, jak park [Skaryszewski] pełen kwiatów, egzotycznych drzew i urządzeń kulturalnych.
Na trawnikach walały się papiery i butelki. Około 1960 roku władze dzielnicowe starały się o ogrodzenie Skaryszewskiego, ale nie spotkały się z aprobatą na wyższym szczeblu, gdzie utrzymywało się najpewniej przekonanie o słuszności „demokratyzacji”. Temat jednak powracał w prasie warszawskiej. Pisano o sąsiadującym z Łazienkami parku Agrykola, rozgrodzonym od czasu, gdy w 1954 roku zburzono mury zamykającego go od zachodu Zamku Ujazdowskiego. Odtąd każdy i o każdej porze mógł wejść do parku, co spowodowało jego dewastację. Podobnie było w pozbawionym parkanu ogrodzie Saskim: w pierwszej połowie lat pięćdziesiątych stał się jednym z ulubionych miejsc rozrywek „trudnej” młodzieży. Nocą otwarty ogród z cennymi, niszczejącymi rzeźbami był symbolem bezprawia. Publicysta Marek Sadzewicz komentował: Okazało się [...], że lud nie potrzebuje korzystać z ogrodu akurat w nocy, natomiast chuligani niezbędnie potrzebują.
Łazienek nie spotkał podobny los, chociaż i tam objawiała się swoista demokratyzacja: pojawiała się podchmielona młodzież, ławki zajmowali spryciarze próbujący naciągać przechodniów na grę w trzy karty lub trzy miasta, krążyli obnośni handlarze wykorzystujący deficyt wszelkich usług. Zapewne aby to ukrócić, w 1958 roku wzmocniono ochronę parkową – pięciu dozorców w czapkach z zielonym otokiem patrolowało park z owczarkami niemieckimi.
Ucieczka przed chorobą ruin
Ta część miasta w latach stalinizmu szybko odzyskiwała przyzwoity wygląd. Osobistości, jeszcze wcale nie byłe, mieszkały w al. 1. Armii, al. Róż, przy ul. Parkowej. Reprezentacyjne Al. Ujazdowskie (których fragment otrzymał imię Stalina) miały zadbane trawniki, w wyremontowanych budynkach znajdowały się ambasady i urzędy, z ponurej sławy Ministerstwem Bezpieczeństwa na rogu ul. Koszykowej, w którego piwnicach cierpieli aresztowani. Kilkaset metrów dalej rezydował w Belwederze mężczyzna fotografowany z sarenką albo wśród szczęśliwych dzieci – prezydent Bolesław Bierut. Starano się wymazać ze świadomości społecznej postać Józefa Piłsudskiego, który dotąd kojarzył się z tym miejscem. Na początku lat pięćdziesiątych rozebrano domek magdeburski, ustawiony niedługo przed wojną w parku obok Belwederu. Burmistrz Magdeburga podarował go w 1937 roku władzom Rzeczypospolitej, w latach 1917–1918 więziony był tam Piłsudski. Kazano też zapomnieć o muzeum Marszałka, które władze sanacyjne utworzyły w Belwederze, a zlikwidowali Niemcy. Z innych względów oględnie wspominano o dawniejszym lokatorze Belwederu – wielkim księciu Konstantym.
Świadkowie stalinizmu zachowywali wspomnienie o kojącym charakterze codziennych zjawisk, na które polityka nie mogła mieć wpływu. Pisała o tym Hanna Świda-Ziemba w książce Człowiek wewnętrznie zniewolony : zmiany pór roku, kwitnące kwiaty, zapach zieleni pozwalały oddalić się od ponurych obaw i przede wszystkim zmęczenia, cechującego powszednie życie. Jesienią 1953 roku w Warszawie zjawił się indyjski dyplomata Kumar P. S. Menon i został ulokowany w apartamencie gdzieś na terenie Łazienek. Nie miał złudzeń co do natury systemu, jaki rozwijał się w Polsce, lecz widziane z okien wspaniałe, kolorowe drzewa zachował jako pierwsze i mocne wrażenie z Warszawy.
Osmalone mury Pałacu na Wyspie z wyborowanymi przez Niemców setkami otworów, w których miały się znaleźć ładunki wybuchowe, okaleczone drzewa, zaniedbane alejki, brak ławek – w pierwszej powojennej dekadzie wszystko to wydawać się mogło nieważne. Park istniał. Ratował wielu mieszkańców miasta także przed depresją, zwaną chorobą ruin, wywoływaną przez codzienne obcowanie z morzem szarych szkieletów budynków, wszechobecnym błotem i ubóstwem. Latem 1945 roku Maria Dąbrowska opisała jako miejsce ukojenia właśnie Łazienki – zdziczałe, ale dające wiele gęstej zieleni, wielkich drzew, autentycznie błękitnego nieba.