Ostatnia wyprawa w góry. Tragedia na Przełęczy Diatłowa

opublikowano: 2020-02-26, 17:54
wolna licencja
Gdy w drugiej połowie stycznia 1959 roku grupa młodych ludzi wyruszała pod przewodnictwem Igora Diatłowa na wyprawę w góry Ural, nikt nie spodziewał się tak tragicznego finiszu. Dziewięć osób zginęło w tajemniczych okolicznościach uciekając wcześniej w popłochu z namiotu. Co musiało się wydarzyć, że postanowili wybiec nie w pełni ubrani na siarczysty, uralski mróz?
reklama

Tragedia na Przełęczy Diatłowa – jak później nazwano to miejsce – fascynuje od lat, będąc polem nie tylko do naukowych analiz, ale też do rozpowszechniania różnych teorii spiskowo-paranormalnych, włączając w to atak stworzenia podobnego do słynnego yeti. I choć wiele osób zgodnie twierdzi, że w tej sprawie zostało już wszystko powiedziane, to z uwagi na okoliczności – możliwy zupełny brak osób trzecich jako świadków – nie uda się co do sekundy odtworzyć nam tych wydarzeń.

Zacząć należy jednak od początku, czyli od wieczora 23 stycznia 1959 roku, kiedy to uczestnicy wyprawy wsiedli w swój pierwszy pociąg. Wyjeżdżali ze Swierdłowska, czyli dzisiejszego Jekaterynburga, a ich celem była narciarska wyprawa na szczyt Otorten w głębokim Uralu. Niemal wszyscy byli związani z miejscowym Instytutem Politechnicznym – byli albo studentami ostatnich lat, albo absolwentami uczelni.

Siedziba Uralskiego Uniwersytetu Federalnego w Jekaterynburgu, dawniej Uralskiego Instytutu Politechnicznego w Swierdłowsku (fot. A.Savin, opublikowano na licencji Free Art License).

Liderem grupy był 23-letni Igor Diatłow, uczęszczający na studia radiotechniczne – to właśnie jego nazwiskiem ochrzczono później miejsce feralnych zdarzeń. Oprócz niego na narty wybrali się: Jurij Doroszenko, Ludmiła Dubinina, Jurij Judin, Aleksandr Kolewatow, Zinaida Kołmogorowa, Gieorgij Kriwoniszczenko, Rustem Słobodin, Nikołaj Thibeaux-Brignolle oraz Siemion Zołotariow. Wszyscy byli w podobnym wieku, oprócz tego ostatniego (rocznik 1921).

W tym miejscu warto wspomnieć pewien istotny szczegół – Zołotariow był nie tylko najbardziej zaawansowany wiekiem, ale miał cenne doświadczenie: był profesjonalnym instruktorem sportowym pracującym w bazie turystycznej. Nie oznacza to jednak, że dla reszty grupy tego typu wycieczka była pierwszyzną – wręcz przeciwnie, można było ich już uznać za wprawionych w tego typu aktywnościach. Choć trasa, którą mieli podążać oznaczona była stopniem III, czyli najtrudniejszym, nie powinno to stanowić szczególnego problemu dla grupy młodych ludzi.

Podróż miała trwać kilka tygodni – nie był to bowiem szybki wypad w pobliskie góry, a kilkuetapowa wyprawa w zasadzie przez cały Obwód Swierdłowski, z południa na północ. Ekipa młodych ludzi najpierw dotarła do Sierowa, następnie do miasta Iwdel, aby w końcu zostać podwiezionymi przez autobus do Wiżaju – była to ostatnia stała osada w regionie. Spędzili tam noc 25 stycznia, a następnie udali się do tzw. Osady nr 41 (podwiezieni przez kierowcę ciężarówki), gdzie po raz ostatni mieli okazję do kontaktu z innymi ludźmi.

reklama
Uczestnicy tragicznej wyprawy z 1959 roku (fot. Дмитрий Никишин, domena publiczna).

Właściwa część wyprawy rozpoczęła się 27 stycznia. Już kolejnego dnia jeden z uczestników, Jurij Judin, ze smutkiem musiał zdecydować się na rezygnację z dalszej podróży – dały o sobie znać nerwy kulszowe, w związku z czym przemierzanie głuszy przez kilka kolejnych dni nie było z jego perspektywy dobrym pomysłem. Choć z pewnością ciężką mu było zostawiać przyjaciół, to decyzja o wcześniejszym powrocie pozwoliła mu ocalić życie – jako jedyny członek grupy Diatłowa umknął śmierci. Postanowił wykurować się z nagłego zapalenia w swoich rodzinnych stronach.

Reszta grupy udała się w bezkres Uralu. Ostatnimi śladami aktywności człowieka tutaj było opuszczone stanowisko geologiczne znajdujące się nieco za Osadą nr 41 – potem zostawała już tylko dzika przyroda. Wedle planu narciarze mieli dotrzeć do mierzącej dobrze ponad 1000 metrów góry Otorten, a następnie udać się w drogę powrotną – do 12 lutego powinni nadać z Iwdela telegram do Swierdłowska, w którym poinformowaliby o szczęśliwym zakończeniu eskapady w dzicz. Z kolei do Swierdłowska, z którego wystartowała wyprawa, mieli powrócić do 15 lutego.

Tak się jednak nie stało. W Swierdłowsku nie pojawił się ani Diatłow, ani żadna inna osoba spośród jego towarzyszy podróży. Co więcej, nie przyszedł też żaden telegram, a to pozwalało przypuszczać, że młodym Rosjanom nie udało się powrócić nawet do Iwdela na dalekiej północy. Najpierw zaniepokojenie wykazała rodzina Rustema Słobodina, którego przyjaciele nazywali zdrobniale „Rustik”. Jego ojciec, wykładowca miejscowego uniwersytetu rolniczego, jako pierwszy próbował wyciągnąć jakieś informacje od sportowego klubu Uralskiego Instytutu Politechnicznego. W kolejnych dniach telefony rozdzwoniły się też z powodu krewnych pozostałych uczestników wyprawy.

Studenci, którzy w towarzystwie Zołotariowa wyruszyli na Otorten, korzystali z wolnego czasu w przerwie międzysemestralnej, w końcu jednak zajęcia zainaugurowano ponownie. Tu nastąpiło zaskoczenie – na uczelni pojawił się Judin, a przecież wszyscy byli przekonani, że jest na wyprawie w górach. Jurij ostatnie tygodnie spędzał jednak w rodzinnej wsi, nieświadomy faktu, że jego przyjaciele nie powrócili na czas.

Zaśnieżony las na Uralu (fot. Alex Alishevskikh, opublikowano na licencji Creative Commons Attribution-Share Alike 2.0 Generic).

Jedyny obecny w Swierdłowsku członek grupy pomyślał jednak, że nastąpiło tylko opóźnienie – co prawda trwało już sześć dni, jednak narciarze byli już „w plecy” w momencie, w którym Jurij ich opuszczał. Czas jednak mijał i stawało się jasne, że musiało wydarzyć się coś złego. Kontakty z miastem Wiżaj nie przynosiły długo wyczekiwanej odpowiedzi o powrocie wyprawy. W końcu, pod naciskiem odchodzących już zapewne od zmysłów rodzin, zorganizowano akcję poszukiwawczą, która rozpoczęła się 20 lutego. Drogą lotniczą przetransportowano ochotników na północ obwodu, licząc zapewne, że Diatłow i przyjaciele znajdą się cali i zdrowi, choć zagubieni wśród gór i lasów.

reklama

Należy uświadomić sobie dwie rzeczy: wydarzenia działy się w roku 1959, a więc kontakt na większe odległości nie był tak prosty jak dziś, zwłaszcza na takich słabo zaludnionych obszarach. Do tego panowała zima, było mroźnie, a duże obszary, na jakich prowadzono akcję, pokryły grube warstwy śniegu. Nie dziwi więc, że na pierwsze efekty ekspedycji ratunkowej trzeba było czekać blisko tydzień. Niestety, rezultaty były wyjątkowo smutne i przerażające zarazem.

Artykuł inspirowany powieścią Anny Matwiejewej „Przełęcz Diatłowa. Tajemnica dziewięciorga”:

Anna Matwiejewa
„Przełęcz Diatłowa. Tajemnica dziewięciorga”
cena:
39,90 zł
Podajemy sugerowaną cenę detaliczną z dnia dodania produktu do naszej bazy. Użyj przycisku, aby przejść do sklepu — tam poznasz aktualną cenę produktu. Szczęśliwie zwykle jest niższa.
Wydawca:
Mova
Tłumaczenie:
Magdalena Dolińska-Rydzek
Rok wydania:
2020
Okładka:
miękka
Liczba stron:
304
Premiera:
26.02.2020

26 lutego natrafiono na porzucony przez grupę namiot. Jego stan techniczny był zły – leżał zapadnięty, pokryty śniegiem, a co więcej, został odcięty od środka. Do tego osoby, które w nim spały pozostawiły większość rzeczy, łącznie z wieloma ciepłymi ubraniami i butami. Wyglądało to tak, jakby wewnątrz namiotu z jakiegoś powodu wybuchła nagle panika i wszyscy opuścili go w popłochu. Grupa Diatłowa musiała poczuć się naprawdę zagrożona, skoro momentalnie wybiegła w niekompletnych strojach – boso lub jedynie w skarpetach – na potężny mróz.

Namiot uczestników wyprawy odnaleziony 26 lutego 1959 roku (fot. domena publiczna).

Takie znalezisko już zwiastowało coś złego, ale najgorsze odkrycie nastąpiło kolejnego dnia. Najpierw znaleziono zwłoki Jurija Doroszenki i Gieorgija Kriwoniszczenki. To, co najbardziej rzucało się w oczy to fakt, że obaj byli rozebrani do samej bielizny – być może zrobili to sami na skutek szoku termicznego, gdy wydawało im się, że jest gorąco, podczas gdy tracili bardzo szybko ciepło ciała. W pobliżu znaleziono też ślady po niewielkim, zapewne rozpalanym naprędce, ognisku. Następnie znaleziono ciała samego Diatłowa oraz Zinaidy Kołmogorowej – na boku dziewczyny odkryto duży czerwony siniak. Oboje zastygli w pozach sugerujących, że próbowali dostać się z powrotem w okolice namiotu. 5 marca znaleziono ciało Słobodina – obdukcja wykazała, że jego czaszka nosiła ślady pęknięcia. Ze wszystkich odnalezionych on był ubrany najlepiej – miał na sobie m.in. kilka par skarpet i dwie pary spodni. To jednak nie pomogło mu w przeżyciu. Na nadgarstku wciąż miał zegarek, który zatrzymał się na godzinie 08:45.

reklama

Niestety, na kolejne efekty poszukiwań trzeba było czekać aż do maja, efekty były jednak równie zatrważające. Na wiosnę odkryto pozostałe cztery ciała – Nikołaj Thibeaux-Brignolle miał uszkodzoną czaszkę, Aleksandr Kolewatow ranę za jednym z uszu i dziwnie wykręconą szyję. W najgorszym stanie znajdowały się ciała Zołotariowa i Dubininy – oboje mieli połamane po kilka żeber, a ich oczodoły były puste. Siemion miał otwartą ranę z boku głowy, Ludmile brakowało z kolei języka.

Stwierdzić, że te odkrycia były szokujące, to jak nic nie napisać. Dziewiątka młodych ludzi zmarła w skutek hipotermii lub poważnych urazów ciała, broniąc się przed zagrożeniem (lub potencjalnym zagrożeniem), którego nie można było zidentyfikować. Znamienne są słowa matki Diatłowa – który przecież został znaleziony „prawie od razu” – że ciało jej syna zupełnie nie przypominało chłopaka, którego znała. Rozpoznała je ona przede wszystkim po charakterystycznej szparze między przednimi zębami studenta.

Do tragicznej śmierci członków wyprawy doszło najprawdopodobniej w nocy z 1 na 2 lutego 1959 roku. Podróżnicy noc spędzali na zboczu góry Chołatczachl, co tłumaczy się czasem z języka lokalnej ludności, Mansów, jako „Martwa Góra” (choć istnieją też dużo mniej dramatycznie brzmiące przekłady). Miejsce obozowiska, dość odsłonięte, było dość dziwnym wyborem jak na grupę doświadczonych wspinaczy, możliwe jednak, że nie chcieli tracić czasu i nadkładać kilometrów schodząc nieco niżej. Namiot postawiono w płytkim dole, który mógł stanowić ochronę przed wiatrem.

Co mogło doprowadzić do tragicznych wydarzeń tamtej nocy? Teorii jest co najmniej kilka. Najbardziej „przyziemna” to ta dotycząca zejścia lawiny (być może nawet niewielkich rozmiarów) w pobliżu namiotu. Czy zagrożenie z nią związane było realne, czy też może grupa przedwcześnie spanikowała – nie jest to tak istotne jak fakt, że nagle zadecydowano o ucieczce w niekompletnych ubraniach. W teorii lawiny nie samo zjawisko byłoby więc przyczyną śmierci, ale fakt, że koniec końców doprowadziło do kilku urazów w trakcie ucieczki oraz późniejszej hipotermii. Lawina mogłaby też pierwotnie przyczynić się do ran niektórych osób. Jest też dość prawdopodobne, że grupa mogła się zmagać z ciężkimi warunkami atmosferycznymi tamtej nocy, np. mocnym wiatrem.

reklama
Współcześni Mansowie w charakterystycznych dla siebie strojach (fot. RG72, opublikowano na licencji Creative Commons Attribution-Share Alike 4.0 International).

W odpowiedzi na liczne pytania związane z wyprawą zaczęto także szukać czynnika ludzkiego. Tereny Uralu zamieszkiwane są bowiem do dziś przez przedstawicieli wspomnianej już ludności Mansów. Choć pomagali oni przy akcji poszukiwawczej, padło podejrzenie, że to ktoś z nich – działając nawet w kolektywie – mógł doprowadzić do śmierci Rosjan. Ku morderstwu skłaniają dziwne obrażenia niektórych ciał, łącznie z wyrwanymi oczami i językiem Dubininy. Z drugiej zaś strony np. Diatłow ewidentnie zginął w trakcie powrotu do namiotu, nie zaś dobity przez osobę trzecią.

Artykuł inspirowany powieścią Anny Matwiejewej „Przełęcz Diatłowa. Tajemnica dziewięciorga”:

Anna Matwiejewa
„Przełęcz Diatłowa. Tajemnica dziewięciorga”
cena:
39,90 zł
Podajemy sugerowaną cenę detaliczną z dnia dodania produktu do naszej bazy. Użyj przycisku, aby przejść do sklepu — tam poznasz aktualną cenę produktu. Szczęśliwie zwykle jest niższa.
Wydawca:
Mova
Tłumaczenie:
Magdalena Dolińska-Rydzek
Rok wydania:
2020
Okładka:
miękka
Liczba stron:
304
Premiera:
26.02.2020

Kolejny motyw, który często wskazuje się przy tłumaczeniu tej tragedii, to działalność radzieckiej armii – a więc ponownie czynnik ludzki. Tu jednak podstawową tezą jest to, że grupa Diatłowa wybrała się na odludzie w złym momencie, gdy wojskowi testowali w pobliżu jakiś nowy rodzaj broni, co mogło wpłynąć w jakiś sposób na zachowanie narciarzy. Istnieją co najmniej dwie przesłanki, które w jakiś sposób skłaniają ludzi ku tej historii. Lucy Ash, dziennikarka BBC, dotarła do jednej z mieszkanek okolic Uralu. Osiemdziesięcioletnia dziś Sanka wspomniała, że tamtej nocy w 1959 roku wracając do domu ujrzała na niebie bardzo jasne światło pochodzące od jakiegoś obiektu. Podobne relacje zdarzały się już wcześniej i – choć możemy mówić np. o komecie – to tajemnicze światła dają duże pole do snucia różnych hipotez. Kolejnym interesującym faktem jest to, jak miały wyglądać ciała dziewiątki po śmierci. Według relacji skóra tragicznie zmarłych miała dziwny, pomarańczowy odcień. Matka Diatłowa wspominała, że włosy jej syna zupełnie poszarzały. Te czynniki miałyby sugerować, że podróżnicy – a przynajmniej ich ciała – miały do czynienia z nieznanymi substancjami, tudzież z napromieniowaniem (jego ślady znaleziono na ubraniach zmarłych). Ciężko jednak powiązać te rzeczy jednoznacznie z tajnymi eksperymentami armii radzieckiej, choć brzmi to nader kusząco dla badaczy tej historii.

reklama
Teczka akt śledztwa w sprawie tragedii z 1959 roku (fot. domena publiczna).

W końcu wchodzimy na pola zupełnie niedorzeczne – roi się bowiem też od paranormalnych rozwiązań tej sprawy, poczynając, klasycznie, od UFO i kontaktów z przybyszami z innych planet, aż po atak jakiejś bestii. Choć nagły atak dzikich zwierząt można by jeszcze ewentualnie analizować, to ciężko brać na poważnie teorie o pojawieniu się kreatury w rodzaju yeti.

Nawet jeśli przyjmiemy ostatecznie którąś ze ścieżek opisywania tej historii, to nigdy nie uda się najprawdopodobniej odtworzyć co do momentu tamtej mroźnej, lutowej nocy. 61 lat od strasznych wydarzeń wciąż nie ma choćby poszlaki wskazującej, że tragedia grupy Diatłowa mogła być dostrzeżona przez choćby jednego postronnego obserwatora na tym wielkim, dzikim terenie. Warto jednak napomknąć, że dwa lata temu nastąpił pewien interesujący zwrot akcji.

W 2018 roku doszło do ekshumacji szczątków Siemiona Zołotariowa. Wyniki ich badań przyniosły zaskakujący efekt, gdyż okazało się… że z dużym prawdopodobieństwem szczątki nie należą do instruktora – zamiast niego pochowano innego, bliżej nieokreślonego mężczyznę. Te zaskakujące wnioski wysnuto po badaniu DNA – wyniki siostrzenicy Siemiona, a więc blisko spokrewnionej osoby, nie zgadzały się z pobranymi próbkami. To zresztą kontynuacja innego rodzaju kontrowersji – dokumenty z autopsji ciała Zołotariowa wykazywały np. znaki szczególne w postaci tatuaży, o których rodzina nic nie wiedziała, nie zgadzał się też np. wzrost. Faktem jest, że ciało instruktora było po kilku miesiącach od śmierci w złym stanie, ale jak doszło do takiej pomyłki? Kto spoczął w grobie i gdzie faktycznie podział się Siemion Zołotariow?

Sprawa rozbudzona została na nowo i wciąż zyskuje szeroki oddźwięk, także w popkulturze. O tragedii na Przełęczy Diatłowa – jak później nazwano miejsce zdarzeń – powstały liczne publikacje, m.in. wydana ostatnio powieść Anny Matwiejewej Przełęcz Diatłowa. Tajemnica dziewięciorga. Do tajemniczej śmierci nawiązuje też m.in. polska gra komputerowa pt. Kholat z 2015 roku.

Grób ofiar na cmentarzu w Jekaterynburgu (fot. Дмитрий Никишин, domena publiczna).

To, co możemy stwierdzić z pewnością to fakt, że tamtej nocy, na przełęczy wśród gór Ural, zginęła w strachu i potwornym mrozie grupa młodych, pełnych życia ludzi. Ocaliła się tylko jedna osoba, Jurij Judin, który (o ironio!) mógł podziękować własnym problemom zdrowotnym, które przyczyniły się do jego przedwczesnego powrotu do domu.

Jurij zresztą do końca życia nie mógł odżałować straty przyjaciół. Rzekł kiedyś: „Gdybym mógł zadać Bogu jedno pytanie, zapytałbym go wówczas, co stało się tamtej nocy z moimi przyjaciółmi”.

Bibliografia:

Redakcja: Tomasz Leszkowicz

Artykuł inspirowany powieścią Anny Matwiejewej „Przełęcz Diatłowa. Tajemnica dziewięciorga”:

Anna Matwiejewa
„Przełęcz Diatłowa. Tajemnica dziewięciorga”
cena:
39,90 zł
Podajemy sugerowaną cenę detaliczną z dnia dodania produktu do naszej bazy. Użyj przycisku, aby przejść do sklepu — tam poznasz aktualną cenę produktu. Szczęśliwie zwykle jest niższa.
Wydawca:
Mova
Tłumaczenie:
Magdalena Dolińska-Rydzek
Rok wydania:
2020
Okładka:
miękka
Liczba stron:
304
Premiera:
26.02.2020
reklama
Komentarze
o autorze
Paweł Czechowski
Ukończył studia dziennikarskie na Uniwersytecie Śląskim. W historii najbardziej pasjonuje go wiek XX, poza historią - piłka nożna.

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści, zawsze za darmo.

Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2024 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone