„Obywatel” – reż. Jerzy Stuhr – recenzja i ocena filmu
Jan Bratek to brat Jana Piszczyka i kuzyn Forresta Gumpa. Tak się dzieje, że chcąc nie chcąc wpada w wir historii – i to takiej przez duże „H”. Widzowie obserwują zmagania bohatera z Klio, choć to walka z góry przegrana. Stuhr w swoim filmie nie oszczędza nikogo i niczego: starego systemu, nowego systemu, Kościoła, Solidarności, KOR-u, stanu wojennego… A na koniec pozostawia widza ze smutną refleksją nad Polską i patriotyzmem.
Trzeba przyznać, że do pracy nad filmem Stuhr zebrał doborową ekipę. Za zdjęcia odpowiadał Paweł Edelman, na ekranie pojawia się Janusz Gajos w roli siebie samego, bardzo dobry poziom (podobnie jak w przypadku „Bogów”) prezentuje drugi plan (chociażby Violetta Arlak czy Sonia Bohosiewicz). „Obywatel” jest solidnie zrobiony pod względem technicznym, choć nie ma efektów specjalnych, nagłych ruchów kamery, a obraz przepływa widzowi przed oczami podobnie jak całe życie przelatuje głównemu bohaterowi.
„Obywatel” przypomina trochę filmowy patchwork. Tu coś z Munka i Holland, tam nawiązanie do „Forresta Gumpa”, a dla uważnych obserwatorów to i coś z Felliniego się znajdzie. Warto pamiętać, że najnowszy film Stuhra nie jest formą nową w polskim kinie – już w 1993 roku powstał obraz pt. „Człowiek z…”, który w krzywym zwierciadle próbuje pokazać transformację ustrojową.
Główny bohater, Jan Bratek, jest Polakiem. Jak wielokrotnie podkreślał sam Jerzy Stuhr: typowym Polakiem. Nie jest antysemitą – bo czy antysemita zakochałby się w Żydówce? I tak jak Bratek nie jest antysemitą, tak „Obywatel” w żaden sposób nie obraża historii Polski i Polaków. Stuhr swoim filmem nie stoi po którejkolwiek stronie, choć o wielu rzeczach opowiada prześmiewczo, lekko je przerysowując. Oglądamy jak wyglądało dzieciństwo Bratka, co robił podczas Marca ’68, jak zapisał się do partii i z jakim hukiem z niej odszedł. Jak wyglądało internowanie, a jak życie w Polsce postkomunistycznej. I niezmiernie dziwi nas to, że wszędzie Bratek dostaje się na celownik historii – tak samo jak wstępuje do partii, tak samo jest przedstawicielem upadłego biura podróży czy zastraszanym przez uczniów nauczycielem. I momentami mamy wręcz przesyt tego, że Bratek jest wszędzie tam, gdzie ekipy telewizyjne i dziennikarze.
Film Stuhra nie jest przebojowy. Fabuła wymaga od widzów pewnego wysiłku – oto cofamy się w czasie, by obejrzeć kilka odsłon z życia Bratka, kiedy ten, po nieszczęśliwym wypadku, leży na OIOM-ie. Dzięki takiemu zabiegowi widz ma szansę skonfrontować to, co Bratek mówi o sobie na początku filmu, z całym jego życiem. A poszczególne odcinki jego życiorysu – pod względem jakości – nie trzymają równie dobrego poziomu. Niektóre dialogi są naprawdę znakomite, inne zaś lekko przydługie lub ocierające się o żenadę (jak chociażby tekst pracowniczki upadłego biura podróży o gwałcie). Stuhr nafaszerował dodatkowo swój najnowszy film powracającymi motywami – marzeniem głównego bohatera dotyczącym zagranicznej podróży, pamiątkową cukiernicą, czy też wspomnieniem pierwszej miłości Bratka. O tyle, o ile pierwsze dwa motywy dotyczą rzeczywistości, o tyle Anna powraca do bohatera głównie we śnie – co trochę nie pasuje do konwencji całego filmu. Interesującą funkcję pełni w filmie harmonijka i jej ironiczny, trochę prześmiewczy dźwięk – tak jakby sam instrument naśmiewał się z głównego bohatera. Trzeba jednak przyznać, że wychodząc z kina nie jest nam do śmiechu – raczej jest nam Bratka po prostu żal.
Ciekawym zabiegiem są z pewnością czarno-białe sceny dotyczące najwcześniejszego okresu życia Bratka, utrzymane w surowym tonie – niby stare, a jednak wciąż wyraźne. Stuhr jednak zbyt stara się epatować symbolami – chociażby w sekwencjach rozpoczynających i kończących, co powoduje, że film robi się dość toporny (jak wielka litera P uderzająca w głowę głównego bohatera). Należy również wspomnieć o jednej rzeczy, która nie jest elementem samego filmu, ale raczej jego promocji. Chodzi o filmowy plakat, który nazbyt oczywiście nawiązuje do plakatu „Foresta Gumpa”. Rozumiem, że w ten sposób twórcom zależało na skojarzeniach z filmem Roberta Zemeckisa, ale czy taki sposób skojarzeń jest konieczny? Myślę, że skoro „Obywatel” miał być w pewien sposób rozliczeniem Stuhra z przeszłością, to zasługiwał jednak na nowy pomysł na reklamujący go plakat.
Stuhr stawia pytania, na które widz sam musi sobie odpowiedzieć. Zmusza do rachunku sumienia. Nikogo i niczego nie ocenia – raczej rysuje pewien portret. Szkoda tylko, że momentami jest to portret niepełny, jakby ledwie naszkicowany, a po wyjściu z kina pozostaje pewien niedosyt. „Obywatel” jest filmem solidnym, dobrym, aczkolwiek niepozbawionym minusów. Z pewnością daleko mu do mistrza Munka i „Zezowatego szczęścia”, ale na szczęście nie jest tak słaby jak inny obywatel: „Obywatel Piszczyk”.
Bo tak prawdę mówiąc, komu w Polsce dało się stworzyć do końca dobrą komedię przedstawiającą jednostkę próbującą się za wszelką cenę utrzymać w wartkim nurcie historii PRL? Czasy były „niewesołe, ale bardzo śmieszne” – jak powiedział w wywiadzie dla RMF Classic Maciej Stuhr, odtwórca roli młodego Bratka. Może też dlatego lepiej naszym reżyserom wychodzą filmy zmuszające do przemyśleń, a nie do śmiechu.
Bo warto zastanowić się, ilu jest w Polsce takich Bratków?
Redakcja: Tomasz Leszkowicz