Nikoś: zagadkowa śmierć polskiego gangstera
Zobacz też: Al Capone – bezwzględny gangster czy zręczny celebryta?
24 kwietnia 1998 roku. Południe. Zjazd z obwodnicy Trójmiasta na wysokości gdyńskiej dzielnicy Chwarzno. Przed klubem nocnym Las Vegas zbiera się tłum gapiów. Na miejsce przybywa prokurator rejonowy z Gdyni Janusz Kaczmarek oraz dziennikarze. Musiało stać się coś ważnego. To w tym lokalu przed kilkoma godzinami skończyła się imieninowa impreza Wojciecha Kurowskiego, współwłaściciela firmy ubezpieczeniowej Hestia. Popularny „Kura” imieniny spędzał w towarzystwie przyjaciela z młodych lat, potem wspólnika w legalnych i nielegalnych interesach – Nikodema Skotarczaka „Nikosia”. Przyjaciele byli z żonami.
Podkomisarz Robert Miller z Biura Prasowego Komendy Wojewódzkiej Policji w Gdańsku poinformował oficjalnie, że w klubie Las Vegas około godziny 12.20 doszło do strzelaniny. W tym zamykał się cały komunikat. Wiadomo jednak, że do klubu wpadło dwóch zamaskowanych mężczyzn, jeden z nich był w ciemnych spodniach. Wiedzieli, gdzie się kierować. Po lewej stronie od głównego wejścia znajdował się bar, przed nim sala bankietowa wyposażona we właściwe dla tego typu lokali skórzane fotele i doniczkowe palmy – dodające burdelom w latach dziewięćdziesiątych posmaku egzotycznego luksusu. Sala kończyła się skromną, ale szykowną, wyłożoną lustrami sceną. Z lewej strony sceny VIP room, pokój dla gości specjalnych, wyjątkowych. By do niego wejść, należało minąć pełen błyskotek ślepy korytarz. Pokój ciasny – znów skórzane sofki, czarny glazurowy stół. W tym pokoju nieustaleni do dziś zabójcy wpakowali śmiertelną kulę w głowę Nikodema Skotarczaka. „Kura” został trafiony w nogę i okolicę pachwiny. Podczas gdy „Nikoś” padł martwy na schodki prowadzące do VIP roomu, jego przyjaciel po pewnym czasie zdołał wydostać się z pokoju – to najprawdopodobniej jego krew znalazła się w korytarzu...
Nikoś i kaseta za 50 dolarów
Właściciel sklepu znajdującego się obok Las Vegas tak zapamiętał moment tuż po egzekucji: „Usłyszałem jakiś krzyk. Kobieta krzyczała, że zastrzelili «Nikodema», ja ją pytam, jakiego «Nikodema», czy tego słynnego. Ona krzyczała »proszę dzwonić, proszę dzwonić – zabili dwóch, dwóch ludzi zabitych«. Zadzwoniłem na policję, dałem jej słuchawkę, a ona mówi, że zabili dwóch ludzi i proszę przysłać dwie karetki. Ja się nic nie dopytywałem, dałem jej tylko wodę, usiadła i cały czas kołatała się, pokazywała, że ma krew na plecach, sytuacja była nieciekawa”.
Oglądam ciało „Nikosia” sfilmowane dokładnie godzinę po śmierci. Jeszcze parę lat po zabójstwie Skotarczaka, dzięki policyjnemu przeciekowi, kaseta będzie krążyła w świecie przestępczym jako rarytas. Każdy przestępca będzie mógł ją kupić za jedyne 50 dolarów i obejrzeć ciało znienawidzonego lub szanowanego kolegi z branży. Tymczasem na kamerze wideo widać datę „24 kwietnia 1998, 13.20”.
Prawa skroń przytulona do bocznej ściany, lewa roztrzaskana i zakrwawiona, widać wylot kuli. Czarne dżinsy, czarny podkoszulek, na wieszaku czarna skóra – strój bardziej żałobny niż imprezowy. W lewej ręce, na której uwagę przyciąga srebrny zegarek Cartier Santos, „Nikoś” ściska niezidentyfikowany przedmiot przypominający talię kart lub papierosy. Choć to truizm, w pierwszym momencie sfilmowana śmierć wygasza w ofierze nawet wspomnienie cech, z którymi była kojarzona jeszcze godzinę wcześniej. Tej emocji ulegli też filmujący, z których pracy korzystam. „Taki mocny gościu był nie? No właśnie, i o to chodzi – taki mocny. A tak go zrobili – jak harcerza. Dokładnie, jak harcerza” – słyszę w tle nagrania, które miało zostać zniszczone. Policjanci, kamerzyści i prokuratorzy mają jednak świadomość, że śmierć Skotarczaka nie rozwiązuje problemu przestępczości zorganizowanej. Widzę tylko ich nogi i buty, ale słyszę dokładnie, co mówią: „To jest jak z chwastami – jednego wyrwiesz, a zaraz na jego miejsce drugi wyrasta. Tego się nie da wyplenić”. Na sam koniec głos niby rozsądny, słuszny, ale spóźniony co najmniej o godzinę, która w tym wypadku oznacza całe życie: „Mógł sobie wyjechać na Zachód, kupić kawałek wyspy i spokojnie żyć. Ale natura ciągnie wilka do lasu”. Zamiast kawałka wyspy i spokojnego życia gangsterskiego emeryta był czarny foliowy worek. Potem podniosło go czterech niechlujnie ubranych panów i zapakowali go do czarnej limuzyny Volvo z dużym napisem Zakład Pogrzebowy „Orszak”.
Ta książka nie sili się na poszukiwanie odpowiedzi na pytanie, kto zlecił zabójstwo i kto pociągnął za spust. Od lat bezradna jest tu prokuratura, błądzą dziennikarze, stawiając kolejne, coraz mniej prawdopodobne hipotezy. Jest jednak cień nadziei na rozwiązanie zagadki śmierci pomorskiego gangstera-celebryty. Ową nadzieję rodzi fakt, że Prokuratura Regionalna w Gdańsku ostatecznie odmówiła wydania jakichkolwiek informacji dotyczących śmierci Skotarczaka – nieoficjalnie mówi się, że są blisko zabójców, że jedna z hipotez nabiera realnych kształtów. Ciekawe, która… Czy ta, że zabójstwo „Nikosia” zlecić mieli szefowie łódzkiej „Ośmiornicy”, którym przeszkadzał w zarobieniu 1,5 miliona złotych na porwaniu biznesmena z Opoczna? A może morderstwo zlecili gangsterzy z Pruszkowa, którym „Nikoś” miał być dłużny pokaźne pieniądze, a może „Krakowiak”, od którego planował rzekomo przejąć narkotykowe biznesy na południu Polski? W grę wchodzi też biznesowa zazdrość „króla spirytusu” – „Carringtona” z Dolnego Śląska. Jego były wspólnik „Lelek” wszedł w układ z „Nikosiem”, co dla „Carringtona” okazało się niekorzystne. Czy mógł zlecić zabójstwo? Raczej nie. Ale hipoteza pozostaje. Wreszcie wciąż aktualny jest scenariusz śmierci Skotarczaka jako skutek jego zaangażowania w zabójstwo komendanta głównego policji, generała Marka Papały. Podobno śledczy planowali aresztować „Nikosia” w tej sprawie, co dla jego współpracowników łączyć się mogło z ryzykiem ujawnienia konsorcjum killerów. Jest też teza bardziej lokalna – śmierć „Nikosia” jako próba przejęcia wpływów w całym Trójmieście przez młodszego kolegę po fachu – Daniela Zacharzewskiego „Zachara”.
Tekst jest fragmentem książki Tadeusza Batyra „Spowiedź Nikosia zza grobu”:
Ci, co znali obu trójmiejskich gangsterów mówią, że to niemożliwe. Ale trop dla prokuratury pozostaje. Znalazł się nawet jeden cyngiel samozwaniec. Do zabójstwa „Nikosia” przyznał się wprost Siergiej Sienkiv. Ten sam, który pudłował niemiłosiernie podczas próby zabójstwa biznesmena Macieja Nawrockiego. Z kolei tuż po nieudanym zamachu – jak wspominali w śledztwie jego koledzy – „trząsł się jak galareta”.
Wcześniej i później ten sam Siergiej regularnie łamał przestępcze BHP. Raczej nie byłby w stanie skutecznie zdjąć z tego świata doświadczonego urka. Ba, nie był nawet w stanie – podczas wizji lokalnej – przywołać podstawowych faktów z rzekomego wykonania wyroku na Skotarczaku. W końcu do opinii publicznej nie przedostały się jeszcze co najmniej dwie hipotezy. Żywo powtarzał je w kolejnych latach, a czasem powtarza do dziś trójmiejski półświatek. Jak widać, złożony zapis kolejnych niewiadomych nie przybliża nas ani o krok do wyjaśnienia zagadki śmierci Nikodema Skotarczaka. Jedno jest pewne – w 1998 roku „Nikoś” miał wielu wrogów i konkurentów, z których co najmniej kilku miało interes w tym, aby zginął. Stąd też 28 kwietnia 1998 roku wieczorem w co najmniej kilku knajpach, nie tylko w Trójmieście, słychać było huk strzelających szampanów… Krótko po śmierci „Nikosia” do klubu Sierra w Pruszczu Gdańskim zjechała wierchuszka świata przestępczego Trójmiasta. Był to festiwal przestępczej różnorodności – grupy starych recedesów i worów przemieszane z młodymi wilkami, szefowie gangów złodziei wszystkiego, bardziej wpływowi bramkarze z dyskotek, białe kołnierzyki. Ładne, zadbane, opalone twarze i sylwetki groźnych przestępców typu laluś tuż obok skupionych i zmarszczonych mężczyzn anatomią przywołujących skojarzenie z najbardziej znaną postacią z powieści Victora Hugo. Grubo ponad sto osób. Mimo dobrych nastrojów część środowiska, szczególnie ta bardziej doświadczona, nie miała złudzeń, że to miłe kwietniowe spotkanie „odbyło się z inicjatywy policyjnych hintów, którzy obawiali się wojny gangów o «Nikosiową» legendę i niektóre wpływy. Oni muszą mieć kogoś, z kim się komunikują, dogadują i kontrolują podziemie”.
Nikoś: umarł król, niech żyje król
Rzeczywiście, z przebiegu spotkania wynikało, że jego celem jest wybranie jednego capo di tutti capi, który zapanuje nad gorącym żywiołem chłopców z Trójmiasta. „Filmów się, k…, naoglądali i chcieli jak w sycylijskiej mafii wybrać jakiegoś szefa, który będzie rozstrzygał o podziałach w miejskich biznesach. To było i śmieszne, i straszne. Ale ja miałem świadomość, że takiego szefa na drugi dzień już chwycą psy i będą z niego robić pas transmisyjny” – mówi mi po latach jeden z gości klubu Sierra. Prognozowane zagrożenia nie przeszkodziły w realizacji wiadomo gdzie rozpisanego scenariusza. W duchu demokracji i poszanowania praw większości świat przestępczy Trójmiasta po śmierci „Nikosia” wybrał jego następcę. A właściwie pełniącego obowiązki (sic!) szefa podziemia. Został nim rozbudzający w tym czasie wyobraźnię nie mniej niż „Nikoś” popularny „Tygrys” ze Stogów.
Nie radość, a smutek dominował podczas katolickiego pogrzebu 44-letniego Nikodema Skotarczaka. Pogrzeb odbył się na gdańskim cmentarzu Srebrzysko 30 kwietnia 1998 roku. Ceremonię pogrzebową poprzedziła msza żałobna w katedrze oliwskiej. Celebrujący mszę ksiądz kanonik Mirosław Paracki nie wygłosił tego dnia kazania. Zgodnie z ustaleniami z rodziną liturgię wypełniło czytanie ewangelii, bez kazania. Zgodę na katolicki pogrzeb i mszę w katedrze – jak pisano w prasie i informowano w telewizji – wydał sam metropolita, arcybiskup gdański Tadeusz Gocłowski. Nie potwierdza tego jednak ksiądz Paracki, który tłumaczy: „Pogrzebów się nie odmawia, tym bardziej jeśli chodzi o kogoś, kto chodził do kościoła – tak było według moich informacji w tym wypadku. Proboszcz parafii Nikodema Skotarczaka poprosił rodzinę, aby decyzję w tym wypadku podjęła kuria. Kanclerz, być może po konsultacji z arcybiskupem, przekazał mi, że mam sprawować posługę na tym pogrzebie”. I tak się stało…
Na cmentarny parking zajechały luksusowe samochody z rejestracjami z różnych stron Polski i Europy. W ostatniej drodze gangstera udział wzięły tłumy mieszkańców Trójmiasta. Wśród nich bramkarze z dyskotek, biznesmeni, sportowcy, złodzieje, w końcu zwykli gapie, którzy „Nikosia” znali tylko z gazet. Tuż za trumną, obok pogrążonej w smutku rodziny – ojca, żon i dzieci, maszerował Ryszard Glinkowski „Tata” – przyjaciel „Nikosia”. Za kilka miesięcy, dokładnie 9 września 1998 roku, podzieli los właśnie grzebanego kolegi – zostanie zastrzelony w budce telefonicznej w Gdyni. Wokół najbliższych, w ciemnych okularach znani ochroniarze z najlepszych gdańskich klubów, kantorów i dyskotek. Widać, że są w pracy. Po latach pytam jednego z nich: co właściwie ochranialiście na pogrzebie? Odpowiada: „Edyta, ówczesna żona «Nikosia», nie chciała, żeby ktoś składał kondolencje, mieliśmy jej to zapewnić, nie chodziło o nic innego”. Nie było kondolencji, nie było też przemów – uroczystość rozpoczął i zakończył ksiądz kanonik Mirosław Paracki. Po drugiej stronie żałobników, gości i gapiów rzesza fotografów, dziennikarzy i kamery telewizyjne. To dzięki nim widzimy, jak żałobny tłum szepcze fragment najważniejszej dla katolików modlitwy: „…i odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom…”.