Nikola Tesla – geniusz o włos od Nagrody Nobla
W 1914 roku otwarto Kanał Panamski, który połączył Atlantyk z Oceanem Spokojnym. Henry Ford założył „ruchomą linię montażową” do produkcji samochodów. Albert Einstein dopracował teorię względności, a Europę ogarnęła wojna, do której Stany Zjednoczone na razie się nie mieszały. Wywołał ją rodak Tesli, serbski student nazwiskiem Gawriło Princip.
(…)
Wojna powoli, lecz nieuchronnie zbliżała się do Stanów Zjednoczonych. Tesla i młody John Hays Hammond Jr., z inicjatywy tego ostatniego, wymieniali na odległość korespondencyjnie pomysły o możliwości zrobienia pieniędzy poprzez militarne zastosowanie ich prac w robotyce. Hammond, stosując zasady Tesli, zbudował elektrycznego psa na kółkach, który wszędzie za nim chodził. Jego silnik sterowany był wiązką światła z tyłu za jego oczami. Nie był to wynalazek, o który generałowie i admirałowie chcieliby się bić, ale Hammond miał także w zatoce bostońskiej bezzałogowy jacht kierowany radiem i obaj wynalazcy bawili się pomysłem stworzenia spółki zajmującej się teleautomatyką.
Hammond miał opracowany automatyczny selektywny system, który chciałby rozwinąć, Tesla zaś myślał, że zdalnie sterowana torpeda, którą wynalazł wiele lat wcześniej, mogłaby stanąć do służby w Departamencie Wojny. Chociaż pomógł Hammondowi w publikacji artykułu na temat aktualnego stanu rzeczy w tej mierze, ich wysiłki w celu zjednoczenia działań nie były kontynuowane.
Nawet na tym etapie swojej kariery Tesla nadal doznawał uczucia upośledzenia w konfundujących publicznych informacjach dotyczących jego pochodzenia. Waszyngtoński „Post”, popełniając typowy błąd, napisał o nim jako o „znanym bałkańskim naukowcu”. A pośród waszyngtońskich biurokratów doznawał cierpień z powodu mylnego stosowania czynnika NIH ([Not Invented Here] – niewynaleziony tutaj). Ale dużo większe spustoszenie w perspektywach Tesli czynili w tym czasie tradycyjni wrogowie innowacyjności – bezczynność i brak zainteresowania kapitału. Przedstawiciele Biura Badań dla Marynarki Wojennej (Office of Naval Research) twierdzili:
Cały czas otrzymujemy propozycje finansowania prac Tesli nad turbiną. Ale bądźmy szczerzy – turbina Parsonsa przez długi czas zajmowała nasze możliwości wytwórcze i finanse. Jeśli turbina Tesli nie przekracza wyraźnie tego rzędu wielkości, to wszelkie finansowanie byłoby wyrzucaniem pieniędzy w błoto, ponieważ przemysł nie może być zbyt łatwo przestawiany na inny wyrób.
Zdarzało się czasem, że wynalazki Tesli miały więcej szczęścia w uzyskaniu wsparcia w Ameryce z zagranic. W roku 1915 niemiecka firma, mająca licencję na stosowanie jego „bezprzewodowych” patentów, zbudowała stację radiową dla Radiowej Służby Marynarki Wojennej Stanów Zjednoczonych (U.S. Naval Radio Service) na Mystic Island, blisko Tuckertoon, w stanie New Jersey. Wyposażono ją w słynny alternator wysokiej częstotliwości Goldschmidta typu magnetyczno-refleksyjnego, który umożliwiał bezpośrednie przekształcanie prądu zmiennego o częstotliwości radiowej. Tesla otrzymywał za te patenty tantiemy w wysokości tysiąca dolarów miesięcznie przez okres dwóch lat – co było bardzo pożądanym źródłem dochodów.
Gdy główny inżynier Emil Mayer powiedział mu, że wiadomości z tej stacji odbierane są w odległości dziewięciu tysięcy mil, Tesla przyjął tę wiadomość spokojnie, ponieważ potwierdzała ona to, co właściwie już wiedział.
– To, co pan powiedział, to praktyczne potwierdzenie tego, co demonstrowałem na moich naukowych pokazach w latach 1899–1900 – odrzekł. Niestety wojna wkrótce spowodowała wstrzymanie wypłat tantiem.Stacja Tuckerton Radio została zamknięta przez rząd w roku 1917, kiedy Ameryka przystąpiła do wojny. Później Tesla zaczął jednak otrzymywać tantiemy od Atlantic Communications Companies.
Dla populacji Serbów w Ameryce wojna przyszła znacznie wcześniej, niż dla całego kraju. Miejscowi (Jugo-) Słowianie odczuli wstrząs, gdy Serbia poparła ruch zjednoczenia Pan-Slav, który w końcu doprowadził do pożogi wojennej. Serbski nacjonalista dokonał zamachu na arcyksięcia Franciszka Ferdynanda w Sarajewie, w Bośni, doprowadzając do tego, że siły centralne, w skład których, między innymi, wchodziła Austria i Niemcy – dokonały najazdu na Serbię i Czarnogórę. Wkrótce wieści o okropnych cierpieniach ludności serbskiej dotarły do Stanów Zjednoczonych.
Wysiłki organizowania pomocy zostały rozpoczęte przez miejscowych emigrantów pod auspicjami Serbskiego Kościoła Prawosławnego i Serbskiego Czerwonego Krzyża, w którym przewodniczącym był Pupin. Kolejny dowód antypatii pomiędzy dwoma naukowcami przytacza pewna historia z tamtego okresu. Wielebny Peter O. Stijacič wraz ze znanym profesorem teologii z Serbii odwiedzili pewnego razu Teslę, zwracając się do niego z apelem o jedność amerykańskich Serbów, by natchnąć ich chęcią większej hojności w pomocy dla ojczyzny. Zaproponowali niewinnie, by taki apel podpisał słynny Nikola Tesla, Michael Pupin oraz serdeczny przyjaciel Tesli dr Paul Radosavljevič (znany jako dr Rado), który wykładał na nowojorskim uniwersytecie. Tesla grzecznie poprosił, by usprawiedliwili jego odmowę, wiedząc o niemożności osiągnięcia jakiejkolwiek zgodności z Pupinem na temat słów czy zdań, nie wspominając już o apelu o jedność.
–A gdyby zajmująca się organizowaniem jedności komisja nie mogła się zebrać… Amerykańscy Serbowie sami mają głowy na karku – powiedział filozoficznie, ale z rozbawieniem w oczach.
Tekst jest fragmentem książki Przemysława Słowińskiego i Krzysztofa K. Słowińskiego „Nikola Tesla. Władca piorunów”:
Wielebny Strijacič wspominał, że kilka lat wcześniej, gdy jako młody pisarz Serbskiej Federacji przyjechał po raz pierwszy do Ameryki, zaskoczyła go obecność w bibliotece publicznej w Chicago tomu poematów autorstwa popularnego serbskiego poety Zmaja Jovanovicia. Tłumaczem był Nikola Tesla. Później, gdy Strijacič został zabrany przez doktora Rado na spotkanie z wynalazcą w jego biurach na dwudziestym piętrze Metropolitan Tower, powiedział:
–Mr. Tesla, nie wiedziałem, że interesuje pana poezja.
W oczach wynalazcy pojawił się błysk drwiącego rozbawienia.
–Wielu z nas, Serbów, śpiewa – odrzekł. – Ale nie ma nikogo, kto by nas słuchał.
Na początku XX wieku utworzona została koalicja chorwacko-serbska. Jej celem było dążenie do połączenia ziem chorwackich oraz uzyskania samodzielności finansowej i swobód demokratycznych. Koalicja ta była najmocniejszym ugrupowaniem w sejmie do 1918 roku. Ugrupowanie cały czas było atakowane przez Austrię i Węgry, a mimo to rosło w siłę. W czasie I wojny światowej powstał w 1914 roku Komitet Jugosłowiański, który został zorganizowany w Rzymie, a swoją działalność kontynuował w Londynie. Bardzo ważną datą okazał się 20 sierpnia 1917 roku, kiedy to na wyspie Korfu Komitet Jugosłowiański wraz z rządem serbskim ogłosił wspólną deklarację o utworzeniu państwa Słoweńców, Chorwatów i Serbów pod berłem króla Piotra I. Była to monarchia konstytucyjna pod berłem serbskiej dynastii Karadziordziewiciów. Dwanaście lat później następca króla Piotra I – Aleksander I, popierając ruch secesji Chorwacji, ustanowił dyktaturę. Kraj w ten sposób przynajmniej uzyskał jedną nazwę dla całej ludności i jego części składowych – Jugosławia. Tesla uznał zarówno Aleksandra I, jak i zjednoczenie.
W tym samym czasie Główny Zarząd Chorwackiej Partii Prawa upoważnił Ante Pavelicia do podjęcia wszystkich możliwych działań mających na celu stworzenie niezależnego państwa. W ten sposób powstała właśnie terrorystyczna organizacja ustaszy, która głosiła niepodległość. W 1934 roku na jej zlecenie zamordowano w Marsylii króla Aleksandra.
„The New York Times” z 6 listopada 1915 przyniósł na pierwszej stronie sensacyjną wiadomość, opartą na depeszy agencji Reutera: „Tesla i Edison mają podzielić się nagrodą Nobla w dziedzinie fizyki”. W wywiadzie udzielonym gazecie dnia następnego, Tesla powiedział, że nie otrzymał żadnego oficjalnego potwierdzenia przyznania mu tej nagrody. Spekulował jednak, że mogła być ona za odkrycie sposobu przesyłania energii bez drutu.
–Bo okazał się on praktyczny nie tylko w warunkach ziemskich odległości, ale też tworzyć można nawet efekty o wymiarach kosmicznych – dodał. Następnie przedstawił reporterowi wizję przyszłości, w której wszystkie wojny toczone będą za pomocą fal elektrycznych, a nie materiałów wybuchowych. Opisał też bardziej pokojowe wyobrażenia:
– Będziemy mogli iluminować niebo i pozbawić ocean jego grozy! Będziemy mogli pobierać z oceanu nieograniczone ilości wody do nawadniania! Będziemy mogli nawozić glebę i korzystać z energii słonecznej!
–A za co mógłby dostać Nagrodę Nobla Edison? – zapytał podchwytliwie dziennikarz.
– O! Z wielu powodów – odpowiedział taktownie Tesla. – Edisonowi należy się ich przynajmniej z tuzin.
Thomasa Edisona napotkał inny przedstawiciel „New York Timesa”, gdy wynalazca wracał do domu z wystawy Panama Pacific Exposition w San Francisco. Wydawał się zaskoczony depeszą z Londynu. On także powiedział, że nie otrzymał oficjalnego zawiadomienia, i nie dodał nic więcej.
Roberta i Katharine Johnsonów ta wiadomość nie zaskoczyła, co nie znaczy, że nie ucieszyła. Natychmiast wysłali Tesli swe gratulacje. Nikola, teraz w nastroju większego zamyślenia, odpowiedział:
Wielu ludzi otrzymało Nagrodę Nobla, ale też mam nie mniej niż czterdzieści osiągnięć utożsamianych w literaturze technicznej z moim nazwiskiem. To jest uznanie faktyczne i trwałe, okazane nie przez nielicznych, którzy mogliby się mylić, lecz przez cały świat, który rzadko popełnia błędy. I ja przyznawałbym wszystkie Nagrody Nobla każdemu z tych osiągnięć przez tysiąc następnych lat.
To, co stało się później, to bardzo ciekawa sprawa. Zachodnia prasa, łącznie z najpopularniejszymi magazynami, podchwyciła tę wiadomość bez sprawdzania puściła ją w dalszy obieg. W kolejnym numerze „Timesa” opublikowano wywiad z Teslą, jako przeprowadzony z laureatem Nagrody Nobla. Jego odpowiedzi na zapytania przeprowadzającego wywiad dziennikarza były jak najbardziej typowe. Narzekał na to, że świat po tylu latach nadal nie rozumie jego koncepcji transmisji głosu.
Z taką stacją nadawczą jak Wardenclyffe – ubolewał – mogłaby połączyć się centrala telefoniczna Nowego Jorku, umożliwiając w ten sposób abonentom rozmowy z dowolnym innym rozmówcą na świecie, bez potrzeby zmiany aparatu telefonicznego. Obrazy z walk w Europie mogłyby zostać w ciągu pięciu minut przesłane do Nowego Jorku. Prąd przechodziłby poprzez ziemię, wychodząc ze stacji nadawczej z nieskończoną prędkością i zwalniając do prędkości światła po przebyciu sześciu tysięcy mil, następnie znowu zwiększając do nieskończoności prędkość z tamtego rejonu i docierając do stacji odbiorczej. [...] To cudowna sprawa. Bezprzewodowa łączność w jej pełnym znaczeniu nadciąga dla ludzkości jak burza, tak będzie już niedługo. Pewnego dnia pojawi się, powiedzmy, sześć wielkich bezprzewodowych stacji telefonicznych tworzących światowy system, które umożliwią łączenie się ze sobą wszystkich mieszkańców Ziemi nie tylko głosem, ale także poprzez obraz.
Tekst jest fragmentem książki Przemysława Słowińskiego i Krzysztofa K. Słowińskiego „Nikola Tesla. Władca piorunów”:
Choć jego fizyka miała słabe punkty (Tesla do końca nie wierzył, że prędkość światła jest największą prędkością w naturze), jego proroctwa brzmiały wystarczająco sensownie. Nie przewidział dokładnie istnienia dzisiejszych synchronicznych satelitów telewizyjnych działających na mikrofalach, jednak coś w tym rodzaju istniało w jego umyśle – jako nastolatek stworzył przecież wizję zbudowania pierścienia wokół równika, który obracałby się synchronicznie z Ziemią.
Jeśli nawet nie wynalazł telewizji, to miał przynajmniej jej wyobrażenie. Cztery lata później Johnson zaproponował to jako przedsięwzięcie mogące przynieść spore pieniądze. Tesla miał wynaleźć sposób reprodukowania meczów piłkarskich na domowym ekranie w momencie ich trwania.
–Ja już czekam, kiedy zostanę multimilionerem i to nie będąc w showbiznesie – odpowiedział z uśmiechem Serb.
Posunął się przy tym znacznie dalej, oferując „najlepsze rozwiązanie” obejmujące użycie „dziewięciu latających maszyn ze skrzydłami, lecz bez śmigieł, które zrobią negatywy, wywołają je i odtworzą po powrocie”.
–To wymaga wynalazku, któremu poświęciłem dwadzieścia lat badań, a który mam nadzieję wreszcie zrealizować – powiedział. – To znaczy telewizji, przesyłania obrazów na odległość po drucie…
Jednak nie kontynuował tego zamiaru, zapewne z braku odpowiednich środków.
Wiadomość o Nagrodzie Nobla z fizyki za rok 1915, która miała być podzielona pomiędzy Edisona i Teslę, opublikowana została również przez nowojorskie pisma „Literary Digest” i „The Electrical Work”. Obydwa poszły do druku przed 14 listopada, to jest przed datą nadejścia kolejnej depeszy Reutera, tym razem ze Sztokholmu, która stała się niszczącą bombą. Komitet noblowski ogłosił, że nagroda z fizyki podzielona została pomiędzy profesora Williama Henry’ego Bragga z uniwersytetu w Leeds w Anglii i jego syna W. I. Bragga z uniwersytetu w Cambridge, za badania nad stosowaniem promieni X do określania struktur kryształów.
Cóż takiego się stało? Tego, na dobrą sprawę, nie wiadomo dokładnie do dzisiaj. Fundacja Nagrody Nobla odmówiła jakichkolwiek wyjaśnień. Jeden z biografów i bliski przyjaciel Tesli powiedział lata później, że Serbo-Amerykanin odmówił tego zaszczytu, oświadczając, że odkrywca nie może dzielić nagrody ze zwykłym wynalazcą. Jeszcze inny biograf posunął tę teorię dalej, mówiąc, że to Edison miał oponować przeciw podziałowi nagrody, twierdząc z właściwym sobie „sardonicznym i sadystycznym poczuciem humoru”, że pozbawił Teslę dwudziestu tysięcy dolarów, gdyż wiedział, jak bardzo były mu potrzebne pieniądze.
Jednak nie istnieje żaden prawdziwy dowód na to, że to któryś z nich odmówił przyznania nagrody. Fundacja Nobla oświadczyła krótko, że „wszelkie pogłoski o tym, że ktoś nie otrzymał Nagrody Nobla, ponieważ ujawnił zamiar odmowy jej przyjęcia, są po prostu śmieszne”. Odbiorca nagrody nie ma nic do gadania w tej sprawie. Oczywiście może odmówić jej przyjęcia po fakcie, jeśli tak zadecydował, ale nie samego przyznania. Fundacja jednak nie zaprzeczyła, że kandydatury Tesli i Edisona były rozważane w pierwszej kolejności. Majątek i posiadana przez Edisona sława były bezpieczne; niezbyt mu zależało na takim zaszczycie. Jednak dla Tesli było to jeszcze jedno okrutne rozczarowanie. I na pewno nie był mu potrzebny tego typu rozgłos w tak krytycznym czasie.
Scherff opuścił tej jesieni Wardenclyffe. Ani na chwilę jednak nie spuścił oka z finansowych spraw Tesli, pracując dla niego wieczorami i w weekendy, zawsze pamiętając zgłosić należności podatkowe na czas. Światowy system radiofoniczny – koncepcja zaprojektowana po to, by łączyć prawie wszystkie aspekty nowoczesnej komunikacji – wyglądał na spisany na straty. Jednak tak długo, jak stała wieża, Tesla kontynuował wysiłki, by ją dokończyć. Pracownicy tymczasem opuszczali go, jak szczury tonący okręt.
Tekst jest fragmentem książki Przemysława Słowińskiego i Krzysztofa K. Słowińskiego „Nikola Tesla. Władca piorunów”:
Dozorca pozostał w pracy jeszcze przez jakiś czas. Gdy pojawiali się zaciekawieni dziennikarze, pozwalano im wdrapywać się na szczyt wieży, skąd roztaczał się szeroki widok na Long Island Sound. Konstrukcja wyglądała na lekką, mimo że postawiona została całkowicie bez użycia metalu, dotyczyło to nawet kołków łączących drewniane kolumny z poprzecznicami ram. Po zrezygnowaniu z planu pokrycia kopuły miedzianym obiciem Tesla zainstalował odejmowaną okrągłą tarczę, poprzez którą wiązka promieniowania mogła być wysyłana do zenitu. Odwiedzający zauważali laboratorium wypełnione ciekawymi i skomplikowanymi sprzętami. Obok wyposażenia do wydmuchiwania szkła, był tam kompletny warsztat mechaniczny z ośmioma tokarkami, urządzenia do wytwarzania promieni X, rozmaitość cewek wysokiej częstotliwości, jedna ze sterowanych radiem łodzi-robotów Tesli i gabloty wystawowe wypełnione tysiącami lamp i baniek szklanych. Było tam też biuro, biblioteka, pomieszczenie z instrumentami, generatory prądu i transformatory oraz wielki skład kabli i przewodów. Ale gdy odszedł stróż, dobrali się do tego wandale, porozbijali sprzęty, splądrowali kartoteki, podeptali porozrzucane dokumenty.
Ludzie oglądali to miejsce jak jaskinię alchemika czy jeszcze wcześniejsze nory czarowników – napisał reporter brooklyńskiego „Eagle”. – Atmosfera tajemniczości unosiła się wszędzie, nadprzyrodzone oddziaływania wydawały się promieniować z alembiku… jakby ściągane z przestrzeni międzygwiezdnej i rozlewające się po całej okolicy, napawając umysły okolicznych farmerów i wieśniaków strachem i aurą cudów…
Żeby móc utrzymać przez lata swój modny styl życia w Waldorf-Astorii, Tesla przekazał wcześniej dwa zastawy hipoteczne właścicielowi hotelu, George’owi C. Boldtowi. Zabezpieczały one rachunki na kwotę około dwudziestu tysięcy dolarów. Poprosił też, by zastawy te nie zostały zarejestrowane, obawiając się zrujnowania swej finansowej wiarygodności. Gdy w roku 1915 nie był już w stanie dokonywać żadnych płatności, przepisał dokumenty Wardenclyffe na Waldorf-Astoria Inc.
Hotelowa korporacja usiłowała obrócić to dziwne zabezpieczenie na gotówkę, ale w tych czasach nikt nie miał pomysłu, co zrobić z ruiną światowego centrum radiofonicznego. Zainteresowano tym Departament Wojny, lecz nic z tego nie wyszło. Następnie rozważano wykorzystanie terenu pod wytwórnię marynat. Dowiadując się o tym, Tesla musiał być zrozpaczony. Ale i tym razem nikogo to nie zainteresowało. A w roku 1917 zaczęły się rozchodzić pogłoski, że niemieccy szpiedzy obrali sobie wieżę za kryjówkę, obserwując ruch alianckich statków i drogą radiową przekazując o tym sygnały U-bootom.
4 lipca 1917 roku eksplozja ładunku dynamitu rozniosła wieżę w drobny mak. Gazety doniosły, że wybuch został zlecony przez rząd amerykański, żeby powstrzymać szpiegostwo. Tesla oficjalnie zaprzeczył tym pogłoskom. Faktycznie wieża została zniszczona w ramach kontraktu na wykorzystanie odpadów, zawartego pomiędzy właścicielami a Smiley Steel Company of New York, ale wynalazca nie życzył sobie ujawniać rzeczywistych właścicieli. A zniszczona została jedynie w zamiarze odzyskania kilku dolarów z resztek. Wieża okazała się być zbudowana solidniej, niż przypuszczali burzyciele.
Trzeba było zwiększyć siłę wybuchu, bo trzymała się swego miejsca, jakby była w nim zakorzeniona. Operacja przyniosła korporacji 1 750 dolarów powyżej jej kosztów. Jakiś śmieciarz zauważył jedną z notatek Tesli targaną wiatrem po ulicy…
„Czarodziej z Wardenclyffe” utracił swój czarodziejski zamek. Urządzenie, które miało odmienić świat i zapewnić ludziom darmową energię, wyrzucono na złom, jak nikomu niepotrzebne śmieci…
– Wcale nie płakałem, gdy zobaczyłem to miejsce po tak długiej przerwie – powiedział wynalazca do Scherffa. – Ale byłem tego bardzo bliski.
Marzenie o „darmowej energii dla świata” legło w gruzach wraz z niedokończoną wieżą. Pozostał trzydziestometrowy szyb, wypełniany przez lata toksycznymi odpadami przez firmę materiałów fotograficznych Peerless, resztki masywnych fundamentów i budynki z czerwonej cegły porośnięte dzikim winem.
Wardenclyffe było ostatnią z szans na ziszczenie się idei wynalazcy. Świat kierował się bowiem ku ciemności. Wielki krach nadszedł niedługo po I wojnie światowej, po której nadciągała następna.
Ludzkość – napisał Tesla – nie była jeszcze wystarczająco dojrzała, by dać się chętnie prowadzić wyczulonym, poszukiwawczym zmysłem odkrywcy. Lecz może jednak nie było tak źle w tym naszym współczesnym świecie, w którym rewolucyjny pomysł lub wynalazek – zamiast być wspomaganym i popieranym – jest hamowany i maltretowany już w wieku dojrzewania – przez brak środków, przez egoistyczne interesy, przez pedanterię, głupotę i ignorancję; jest atakowany i tłamszony; musi przechodzić przez dręczące doświadczenia i nieszczęścia, przez konflikty komercyjnej egzystencji. [...] Wtedy zostajemy oświeceni. Wtedy wszystko, co było wielkie w przeszłości, jest ośmieszane, potępiane, zwalczane, zatajone tylko po to, by wynurzyć się bardziej wzmocnione i triumfujące po wygranej walce. [...] Nie zamierzam dać satysfakcji owym ograniczonym, zazdrosnym indywiduom, które próbują udaremnić me wysiłki. Nie są oni dla mnie niczym więcej, niż zarazkami jakiejś obrzydliwej choroby.
Koncepcja wolnej energii stała się rodzajem obsesji Tesli. Już do końca życia wynalazca wykorzystywał każdą wolną chwilę na jej poszukiwanie.
Ujarzmiłem promienie kosmiczne i sprawiłem, by służyły jako napęd – twierdził. – [...] Ciężko pracowałem nad tym przez ponad dwadzieścia pięć lat, a dziś mogę stwierdzić, że się udało.
Wolna energia (ang. [free energy]) nieprecyzyjnie zwana jest „energią darmową”. Określa się ją często jako nową wersję perpetuum mobile, aczkolwiek większość badaczy traktuje tę dziedzinę jako poszukiwanie nowych, nieodkrytych i potencjalnie bardzo tanich w eksploatacji źródeł energii, jak np. energia próżni. Z założenia takie metody wytwarzania energii mają być szeroko dostępne, bez ograniczeń licencyjnych czy monopoli (stąd określenie „wolna”). Określenie to szybko zostało wykorzystane przez handlowców sprzedających lub umożliwiających dostęp do alternatywnych źródeł energii i sprowadzone do postaci chwytliwego hasła „darmowa energia”.
Wolna energia jest także symbolem ruchu wynalazczego, działającego na pograniczu nauki i fantazji, zaliczanego przez główny nurt nauki raczej do pseudonauki. Inżynierowie i naukowcy zajmujący się wolną energią, powołują się tu na fakty naukowe, takie jak efekt Casimira oraz wyliczenie dokonane w latach sześćdziesiątych XX wieku przez znanego fizyka Johna Archibalda Wheelera, że każdy metr sześcienny wszechświata ma gęstość energii odpowiadającą 1 094 gramom materii (czyli 1 014 razy więcej niż cała materia wszechświata!).