Bibianna Moraczewska - niezwykłe losy działaczki niepodległościowej
Koniec XVIII w. otworzył w historii Polski zupełnie nowy rozdział. Rozpoczął się dramatyczny okres walki o niepodległość, który trwał nieprzerwanie przez cały XIX w. Podczas gdy mężczyźni poświęcali się działalności politycznej i chwytali za broń, stając do walki z wrogiem, ich żony, siostry, matki oraz córki odgrywały równie ważną rolę. To właśnie one krzewiły w społeczeństwie ducha narodowego, starając się wychować dobrych obywateli. Służyły powstańcom nie tylko modlitwą i wsparciem duchowym – zajmowały się gromadzeniem środków opatrunkowych, odzieży, broni, pieniędzy, licznie działały także w lazaretach, udzielając rannym pomocy medycznej. Nie była im przy tym obca praca konspiracyjna, której tak chętnie się podejmowały, ryzykując swoją wolnością, a nawet życiem. Jedną z kobiet odznaczających się podobnym poświęceniem i ofiarnością na rzecz wyzwolenia kraju była Bibianna Moraczewska, siostra wybitnego historyka i polityka Jędrzeja Moraczewskiego.
Bibianna Moraczewska - Polka najczystszej wody
B. Moraczewska przyszła na świat 27 listopada 1811 r. w Zielątkowie, jako najmłodsza spośród sześciorga dzieci Tomasza i Józefy Moraczewskich. Bardzo duży wpływ na ukształtowanie się jej przyszłych poglądów oraz zainteresowań miała atmosfera panująca w domu rodzinnym, którego częstymi gośćmi były takie osobistości poznańskie, jak Włodzimierz Wolniewicz, Gustaw Breza, czy Antoni Woykowski. Niedoścignionym wzorem, a zarazem nauczycielem był jednak dla dorastającej Bibianny jej nastraszy brat Jędrzej - działacz Towarzystwa Demokratycznego Polskiego oraz uczestnik powstania listopadowego. To właśnie on zaszczepił w niej miłość do historii, którą zgłębiała w każdej wolnej chwili, aby po latach napisać w swoim pamiętniku: „co do historii, to jedno przyznam, że wyjąwszy Tańską, wątpię, żeby ją która Polka lepiej ode mnie znała”.
W omawianym okresie B. Moraczewska coraz bardziej interesowała się także kwestiami społecznymi, zwłaszcza zaś tymi dotyczącymi stanu szlacheckiego, który uznawała za zepsuty i bezużyteczny, jak sama bowiem pisała: „są w mojej klasie ludzie, którzy dlatego właśnie, że są próżniakami, myślą, że są wyższymi od ludzi pracowitych, jakby szerszenie wynosiły się ponad pszczoły”. Sprzeciwiała się przy tym wszelkim poglądom, gloryfikującym stan szlachecki. Z tego też powodu jej wielkie oburzenie wywołał artykuł Józefa Ignacego Kraszewskiego, opublikowany na łamach „Tygodnika Petersburskiego”, w którym autor wygłosił pogląd, jakoby arystokracja polska miała być kwiatem narodu, a zarazem najpiękniejszą cząstką społeczeństwa. Twierdzenia te były obce poznańskiej działaczce, gdyż uważała stan szlachecki za zgniliznę, za coś co przeminęło i nie może ponownie się narodzić, dlatego też swój sprzeciw wobec J. I. Kraszewskiego wyraziła dość krótkim zdaniem: „młody, rozumny Polak nie może być arystokratą, chyba, że zmoskwiczył duszę”. Dużą uwagę B. Moraczewska przywiązywała ponadto do problemów dotykających ludzi najbiedniejszych, dlatego też na miarę swoich możliwości starała się im pomóc, wypłacając pensję za osiem, a nie siedem przepracowanych dni, kiedy pod nieobecność brata zarządzała gospodarstwem.
Jej szerokie zainteresowanie kwestiami społecznymi owocowało również tym, że bardzo chętnie wypowiadała się na tematy związane z kobietami, w związku z czym w styczniu 1840 r. otrzymała propozycję pisania do „Dziennika Domowego” artykułów o emancypacji. Redaktor pisma Napoleon Kamieński spotkał się jednak z odmową, ponieważ B. Moraczewska nie czuła się wówczas jeszcze na siłach, aby pisać o tak poważnych sprawach. Jak bowiem twierdziła: „gdybym była zamężna, byłabym o wiele śmielszą, ale tak wystawię się na szyderstwo, że stara panna, co męża nie może dostać, myśli o emancypacji”. Zdecydowała się natomiast na inną aktywność związaną z piśmiennictwem i jeszcze w tym samym roku opublikowała na łamach wspomnianego dziennika swoją pierwszą powiastkę „Taka była wola Boża”.
Rok 1840 był ważny dla B. Moraczewskiej nie tylko ze względu na debiut literacki. Jesienią wraz z braćmi postanowiła sprzedać rodzinne Zielątkowo, będące spadkiem po zmarłej w 1836 r. matce. Przeniosła się wówczas do Naramowic, a dwa lata później do Poznania, gdzie wspólnie z Jędrzejem nabyła kamienicę przy ul. Berlińskiej 32, która wkrótce stała się znanym centrum towarzyskim. Częste wizyty rodzeństwu składał m.in. Edward Dębowski, Władysław Dembowski, Lucjan Siemieński oraz Karol Liebelt. Nic więc dziwnego, że B. Moraczewska, idąc za przykładem swojego brata, bardzo szybko zaczęła interesować się życiem politycznym kraju. Podzielała przy tym poglądy organiczników, dostrzegając konieczność obudzenia, szczególnie w warstwach niższych, idei narodowej, która miała pomóc najpierw w zdobyciu niepodległości, a następnie jej utrzymaniu. Z tego też względu popierała organizowane od 1841 r. z inicjatywy K. Liebelta i J. Moraczewskiego publiczne wykłady, odbywające się w Pałacu Działyńskich. Znajdując się się w samym centrum życia towarzyskiego Poznania bardzo chętnie brała także udział w dyskusjach politycznych, nie bojąc się przy tym wypowiadać głośno swojego zdania, a nawet otwarcie wytykać rozmówcom błędy w myśleniu. Względy polityczne odgrywały zresztą bardzo ważną rolę w tym, jak postrzegała ludzi. Nie bez przyczyny Marceli Motty pisał o niej, że była Polką „najczystszej wody, w której nie znalazłeś ani źdźbła cudzoziemszczyzny w myślach, uczuciach, uczynkach i obcowaniu z ludźmi; wszystko dla niej było obojętnem, co poza światem polskim leżało”. Bardzo nie lubiła, gdy w jej towarzystwie posługiwano się językiem francuskim, szczególną niechęcią darzyła zaś Niemców, a także wszystkich tych, którzy utrzymywali z nimi jakiekolwiek kontakty. Dlatego też podczas swojego pobytu na kuracji w Reimerzu w 1855 r. unikała towarzystwa niemieckich szlachcianek na wszelkie możliwe sposoby, nawet jeśli wymagało to od niej bycia niegrzeczną. W swoich postanowieniach, dotyczących nie angażowania się w znajomość ze znienawidzonym przez siebie narodem B. Moraczewska była jednak skłonna na pewne ustępstwa, ponieważ jak pisała w swoim pamiętniku: „najbardziej mnie zmiękczają, kiedy mi powiedzą, że kochają Polaków, a my ich nienawidzimy”. Równie surowo wielkopolska działaczka odnosiła się do swoich rodaków. Ceniła bowiem tylko ludzi przywiązanych do ojczyzny, gotowych do poświęceń, nie rozumiała natomiast, co podkreśliła w „Pogance” Narcyza Żmichowska, „błędów i ułomności ludzkich, […] jeśli wzgardą nie zaszczepiła to przeszła obojętna, tuląc dokoła szaty swoje, aby gdzie mimowolnie ich skrajem kału brudnego nie dotknąć”.
„Krew płynąć musi” – działalność narodowowyzwoleńcza
Głęboki patriotyzm, a także gotowość do wszelkich poświęceń dla dobra kraju spowodowały, że B. Moraczewska bardzo aktywnie zaangażowała się w działalność narodowowyzwoleńczą. Zdaniem Dionizy Wierciochowej-Wawrzykowskiej już podczas powstania listopadowego miała brać udział w organizowanych akcjach charytatywnych, gromadząc środki opatrunkowe i zbierając pieniądze na rzecz powstania, zaś po jego klęsce weszła w skład zakonspirowanego Towarzystwa Pań Wielkopolskich, zajmującego się wspieraniem zbiegłych do Poznańskiego powstańców oraz emigrantów przebywających na Zachodzie. Był to jednak dopiero początek jej działalności, która miała rozwinąć się kilkanaście lat później. M. Motty wspominając B. Moraczewską pisał, że „nie były jej obce wydarzenia roku 1846 r.”, sugerując tym samym, że była ona dobrze poinformowana o wszystkich kwestiach związanych z nadchodzącym powstaniem. Sama zainteresowana potwierdziła te słowa w swoim pamiętniku: „ja z Jędrzejem codziennie o tem, do czego się zabierali rozmawiałam i wiem, że nie był bez wiary w całą tę sprawę; zaopatrywał się nawet w przybory bojowe, jak fuzję i trwałą odzież i ułożyliśmy wszystkie konsekwencje sprzysiężenia, powstania i przyszłej organizacji kraju”. B. Moraczewska brała więc czynny udział w pracach Komitetu Narodowego, mających na celu przygotowanie powstania, a w swoim domu gromadziła zakazane książki i broszury, pośrednicząc jednocześnie w ich kolportowaniu zagranicę. Uczestniczyła ponadto w organizowanych w Poznaniu spotkaniach, zrzeszających takie wybitne działaczki, jak Narcyza Żmichowska, Emilia Szczaniecka, Paulina Zbyszewska, czy Tekla Dobrzyńska. Jej szeroko zakrojona działalność bardzo szybko dała się we znaki Juliusowi Minutoliemu, ówczesnemu dyrektorowi policji, a także Edmundowi von Baerensprungowi, który w aktach Prezydium Policji Pruskiej zamieścił dopisek, określający ją jako jedną z „siedmiu najgorszych kobiet sprzysiężenia 1846 r.”.
Klęska powstania nie zniechęciła Wielkopolanki – w dalszym ciągu prowadziła ona działania na rzecz ruchu narodowowyzwoleńczego, utrzymując ożywione kontakty z działającą na terenie Królestwa Polskiego, N. Żmichowską. Z całą pewnością obie kobiety poruszały w swojej korespondencji kwestie tajne, które z obawy przed policją lub też dostaniem się w niepowołane ręce, szyfrowano, ponieważ jak pisała w 1847 r. N. Żmichowska: „przed tym listem było piętnaście pisanych cyframi i to odczynionych z białego atramentu. Bez klucza odpisać nie mogłam, a nie pamiętam go”. Ważna w omawianym czasie była nie tylko walka konspiracyjna, lecz przede wszystkim umocnienie w społeczeństwie ducha narodowego i ukazanie, skierowanej przeciwko polskości, polityki zaborcy. Doskonała okazja ku temu nadarzyła się w styczniu 1847 r., kiedy to Antoni Babiński, a właściwie Alojzy Bogusławski, jeden z najaktywniejszych emisariuszy Towarzystwa Demokratycznego Polskiego, został skazany na publiczną egzekucję za zabicie w obronie własnej pruskiego żandarma. Dramatyczna śmierć A. Babińskiego stała się dla B. Moraczewskiej sygnałem do zorganizowania 8 lutego 1847 r. uroczystego nabożeństwa żałobnego w poznańskim kościele św. Wojciecha, które dało początek podobnym przedsięwzięciom, szczególnie popularnym podczas powstania styczniowego.
Na początku marca 1848 r. do działaczy wielkopolskich dotarła wiadomość o rozpoczęciu rewolucji we Francji oraz zamieszkach w Berlinie, które zmusiły Fryderyka Wilhelma IV do ustępstw. 18 marca król ogłosił jedność Niemiec, jednocześnie zaś zapowiedział, że prowincje, które nie chciały wejść do Rzeszy mogą pozostać oddzielnymi organizmami. Uwolnienie Polaków przebywających w więzieniu w Moabicie, a także pochód berlińczyków pod zamek królewski, którym przewodził Ludwik Mierosławski i K. Liebelt rozbudziły nadzieje polskiego społeczeństwa na odzyskanie niepodległości. Coraz bardziej realna stawała się wojna z Rosją, w której wojska polskie miałyby walczyć u boku Prus. 20 marca utworzony został więc Komitet Narodowy, a także oddziały powstańcze pod dowództwem L. Mierosławskiego. Jeszcze tego samego dnia w mieszkaniu B. Moraczewskiej doszło do zebrania najaktywniejszych Wielkopolanek, a niedługo później, 24 marca 1848 r., zawiązana została z ich inicjatywy Opieka dla rannych, w której B. Moraczewska pełniła funkcje kasjerki, urzędując w swoim mieszkaniu przy ul. Berlińskiej 32, będącym jednocześnie głównym magazynem zebranych datków. Wraz z utworzeniem Opieki dla rannych została wydana odezwa do wszystkich Polek, wzywająca do czynnego zaangażowania się w pomoc powstańcom. Jak głosiły bowiem jej autorki: „Chociażbyśmy obmyślali złożenie się najpomyślniejszych okoliczności dla sprawy naszej, widzimy jasno, że krew płynąć musi. Polki! Naszym więc jest obowiązkiem przysposobić i obmyślić wszystko, co potrzebnem jest do niesienia pomocy i ulgi braciom naszym, którzy krew przelewać będą”. Marzenia o polsko-pruskim braterstwie broni stawały się jednak coraz bladsze, aż okazały się całkowitą fikcją. Rozpoczęły się ciężkie boje armii powstańczej, a kobiety po raz kolejny musiały wykazać się dużą ofiarnością i zaangażowaniem. B. Moraczewska była wówczas najbliższą współpracownicą E. Sczanieckiej, wraz z którą udzielała się przy lazaretach w Miłosławiu, Miśni i Wrześni. Było to niewątpliwie bardzo ciężkie i wyczerpujące doświadczenie, tym bardziej, że zdarzali się żołnierze, mający po kilkadziesiąt obrażeń. Po podpisaniu kapitulacji 9 maja 1848 r. utworzone lazarety przeszły pod kontrolę pruską. Praca polskich samarytanek nabrała wówczas nowego znaczenia – od tej pory musiały zadbać nie tylko o opiekę medyczną swoich podopiecznych, ale zapewnić im także bezpieczeństwo i ochronę przed więzieniem, gdyż zgodnie z zaleceniem władz pruskich nikogo z wyleczonych nie można było wypuszczać do domu bez otrzymania wcześniejszej zgody.
Zaopatrywano zatem byłych powstańców w najpotrzebniejszą odzież i pieniądze, a następnie kierowano zagranicę. Uniesiona uczuciami patriotycznymi B. Moraczewska, nie zważając na wszelkie trudny i niedogodności, kontynuowała wraz z E. Sczaniecką i niewielką grupą lekarzy swoje działania do samego końca, czyli do lata 1848 r., kiedy to lazarety uległy ostatecznej likwidacji, a w podzięce za swoją pracę została nazwana przez Walentego Stefańskiego jedną z „matek patriotów polskich” w jego dziele pt. „Zbiór modłów narodu polskiego podczas jego pokutnej niewoli”. Podkreślić należy również fakt, że rola wielkopolskich patriotek nie ograniczała się wyłącznie do udzielania wsparcia poszkodowanym powstańcom – przez cały ten czas przyjmowały one przyjeżdżających do Poznańskiego emisariuszy. Jedną z takich kobiet była także B. Moraczewska, której przypadł zaszczyt powitania m. in. Juliusza Słowackiego, który dotarł do miasta 14 kwietnia 1848 r.
Kobieta – wieczny spiskowiec
W 1855 r. działaczkę spotkała wielka tragedia – 22 lutego zmarł jej ukochany brat Jędrzej. Sprzedała wówczas ich wspólną kamienicę i przeniosła się do mieszkania przy ul. św. Marcina 78, jednak nawet po przeprowadzce pamięć o bracie pozostawała ciągle żywa. Jak wspominała w swoim pamiętniku: „na każdem krześle próżno mi było bez Jędrzeja, przy obiedzie i przy kolacji mówiłam sobie, żem sama, sama na tym wielkim świecie”, w innym miejscu pisała z kolei: „ile razy dzwony kościoła tuż przy moim pomieszkaniu usłyszę, tak mi jest, jakby Jędrzej konał. Rzadki też dzień, żebym smutnie nie popłakała, ja – com dawniej lata – bez łez przeżyła”. W związku ze śmiercią brata aktywistkę spotkał wielki zawód. K. Liebelt otrzymał bowiem od N. Kamieńskiego polecenie stworzenia krótkiego biogramu zmarłego, który miał zostać umieszczony na początku IX tomu napisanych przez niego „Dziejów narodu polskiego”. Tekst przed publikacją trafił w ręce B. Moraczewskiej w celu wprowadzenia najpotrzebniejszych poprawek. Bardzo szybko spotkało ją jednak rozczarowanie, ponieważ jak twierdziła znajdowało się w nim wiele niezaprzeczalnych, a przy okazji także krzywdzących pomyłek. Pierwszą z nich miało być twierdzenie jakoby J. Moraczewski miał być przeciwnikiem planów dotyczących konspiracji 1846 r. Szczególnie duże wrażenie zrobiła na działaczce natomiast druga z uwag, mówiąca o tym, że jej brat, nie chcąc, ze względu na swoje szlacheckie pochodzenie, trudnić się rzemiosłem i kupiectwem nie zgodził się na to, aby założona przez niego drukarnia i księgarnia działała pod jego nazwiskiem w związku z czym ostatecznie przyjęła nazwę „Kamieński i Spółka”. B. Moraczewska potraktowała te zarzuty bardzo personalnie tym bardziej, że była zagorzałym przeciwnikiem wywyższania się stanu szlacheckiego ponad resztę społeczeństwa. Dziwił ją ponadto fakt, że zarzuty te wyszły spod pióra K. Liebelta, który był osobą z najbliższego otoczenia Jędrzeja i jak pisała „powinien był go znać tak nieomal jak ja”. Chcąc obronić dobre imię brata zdecydowanie stanęła więc w jego bronie, ponieważ jak twierdziła wszystkie podejmowane przez niego działania miały na celu przede wszystkim dobro kraju. Tak samo miało być w przypadku wspomnianej drukarni – nie firmował jej własnym nazwiskiem tylko i wyłącznie dlatego, że jako znany już wówczas polityk poznański, nie chciał swoją osobą zwracać na założone przedsiębiorstwo uwagi policji.
Pod koniec lat 50. w społeczeństwie polskim na nowo odżyły dążenia niepodległościowe. W 1858 r. odbyły się w Wielkim Księstwie Poznańskim wybory deputowanych do sejm berlińskiego. Bardzo duży wpływ na ich przebieg miało stronnictwo katolickie, co spotkało się z wielkim niezadowoleniem B. Moraczewskiej, która uważała, że „pod jego wpływem zebrany centralny komitet polski, wyznaczył na każdy powiat tych, co mieli być obranymi. Główny interes mają w tem, ponieważ postanowili chodzić w Berlinie po ministrach, bywać u dworu […], a tą drogą wykłaniać sobie reformy, jakie osądzili za potrzebne w Poznańskiem. Postępowanie takie jest przeciwne godności Polaków, a tem więcej reprezentantów części narodu”. Jeszcze większe oburzenie wielkopolskiej działaczki wywołała postawa Władysława Bentkowskiego, jednego z deputowanych, który z niewiadomych przyczyn chciał zrezygnować z powierzonego mu zadania i nie stawić się na sejmie. Chcąc wyrazić swoje niezadowolenie z zaistniałej sytuacji, a także powstrzymać nierozwagę podobnych W. Bentkowskiemu osób napisała wówczas artykuł do, wychodzących w Paryżu i cieszących się dużym autorytetem, „Wiadomości Polskich”, gdyż jak twierdziła „można być maluczkim, a czuwać i kierować na dobrej drodze serca rodaków, byle czcić gorąco i wypowiedzieć światu prawdę”.
W omawianym czasie B. Moraczewska utrzymywała stały kontakt ze wspomnianym już S. Elżanowskim, przyjmując z jego polecenia licznych emisariuszy. Na prośbę polityka zorganizowała także w licu 1859 r. spotkanie z Salzbrunie, gdzie dyskutowano o sprawach polskiej polityki, postanowiono także „aby każda część kraju postawiła pewną władzę, któraby na czas powstania była gotową, a w każdym razie, żeby znała usposobienie swoich stron i wpływała na ducha”. Rola B. Moraczewskiej była tutaj niewątpliwie znaczna, ponieważ darzący ją wielkim zaufaniem S. Elżanowski to właśnie ją wyznaczył do wskazania osób, które miałyby znaleźć się we wspomnianym komitecie, ponadto miała mu udzielać informacji dotyczących nastrojów politycznych w Poznańskiem. Podobnie jak w latach wcześniejszych także i teraz wielkopolska działaczka przywiązywała bardzo dużą wagę do podtrzymywania patriotycznego ducha i pamięci o zasłużonych dla ojczyzny osobistościach. Dlatego też po śmierci Joachima Lelewela 29 maja 1861 r. rozczarowana faktem, iż w Poznaniu nie odprawiono żadnego publicznego nabożeństwa żałobnego, wspólnie z gronem kilku innych Wielkopolan doprowadziła do zorganizowania uroczystości, która odbyła się 25 czerwca w katedrze pod przewodnictwem arcybiskupa Leona Przyłuskiego.
Nieubłaganie zbliżał się jednak 1863 r., który przyniósł powstanie styczniowe. Także tym razem kobiety polskie stanęły na wysokości zadania, angażując się w wszelkiego rodzaju formy pomocy. Ich poświęcenie i ofiarność na rzecz ojczyzny dostrzegł, przebywający wówczas w Warszawie rosyjski poeta Nikołaj Berg, który pisał, że „kobieta polska jest wiecznym, nieubłaganym i niewyleczonym spiskowcem. Polak może być białym, czerwonym, czarno-żółtym – słowem różnych odcieni i kolorów, Polka tylko czerwoną być może”. Podobnie jak w przypadku lat wcześniejszych kobiety poświęcały się głównie pracy samarytańskiej, niosąc pomoc rannym, zarówno w lazaretach, jak i domach prywatnych, a także zbierając dla powstańców odzież, żywność i pieniądze w co bardzo chętnie angażowano również dzieci. Przy wsparciu Rządu Narodowego tworzono w tym celu specjalne zespoły, nazywane Komitetami Niewiast oraz Stowarzyszenia „Piątek”, które oprócz działalności charytatywnej miały zajmować się pracą konspiracyjną, kolportując powstańcze pisma i korespondencję, a także prowadząc agitację wśród ludności mieszczańskiej i włościańskiej. B. Moraczewska wsparła wówczas, założony z inicjatywy E. Sczanieckiej, Komitet Niewiast Wielkopolskich, w którym pełniła funkcję sekretarki. Jak pisał Marek Rezler obydwie kobiety tworzyły w tym czasie „nierozłączny zespół współpracowniczek. […] była to więź niemalże rodzinna”.
Działanie nowej struktury było jednak znacznie bardziej utrudnione niż w przypadku wydarzeń z 1848 r. Walka toczyła się bowiem również poza granicami Wielkiego Księstwa Poznańskiego, dlatego też udzielanie pomocy powstańcom przekraczającym granice rozbiorów odbywało się wbrew prawu. Ostatecznie jednak zdecydowano się wystosować wniosek o legalizację powstających lazaretów, co spotkało się z pozytywnym odzewem prezesa poznańskiej prowincji Karla von Horna pod koniec kwietnia 1863 r. Struktura organizacyjna nowopowstałego Komitetu składała się z Dyrekcji oraz trzech wydziałów. Pierwszy z nich złożony był z lekarzy oraz osób przygotowanych do opieki nad rannymi, drugi zajmował się udzielaniem wsparcia wdowom i sierotom po zmarłych powstańcach oraz rodzinom inwalidów, a ponadto organizowaniem pomocy tym walczącym, którzy zostali aresztowani za udział w walkach poza granicami. Największą swobodą działania odznaczał się trzeci z wydziałów, ponieważ do jego głównych zadań należało zajmowanie się sprawami związanymi z zaopatrzeniem. Po kilkunastu miesiącach ciężkich walk powstanie powoli dobiegało końca. W czerwcu 1864 r. B. Moraczewska i E. Sczaniecka zamknęły oficjalnie ostatni lazaret w Strzelnie, a znajdującą się w nim niewielką grupę rannych przeniesiono do zaufanych dworów ziemiańskich. Na tym jednak praca Wielkopolanek się nie kończyła – ponownej mobilizacji wymagał od nich berliński proces o zdradę stanu przeciwko 149 powstańcom, na których obronę gromadziły fundusze.
W gronie entuzjastek
Po raz pierwszy B. Moraczewska zetknęła się z towarzystwem entuzjastek podczas swojej podróży do Warszawy, którą odbyła w 1856 r. wraz ze swoją przyjaciółką Teklą Dobrzyńską. Do ich grona B. Moraczewska zaliczana była jednak już znacznie wcześniej. Głównym łączącym je spoiwem była bowiem praca na rzecz wyzwolenia ojczyzny, w którym wielkopolska działaczka odgrywała znaczącą rolę - wraz z T. Dobrzyńską znajdowała się w ścisłym kontakcie z akcją spiskową w Królestwie Polskim, przekazując na te tereny zakazane pisma i broszury. Co prawda N. Żmichowska w „Słowie przedwstępnym do dzieł dydaktycznych pani Hoffmanowej” podkreślała ponadto, że grupa ta głosiła poglądy postępowe, zwłaszcza zaś te dotyczące uwłaszczenia chłopów oraz emancypacji, jednak jak dowodziła Maria Nietyksza były one nierozerwalnie złączone z dążeniami narodowowyzwoleńczymi. Walka z zaborcą sprzyjała bowiem hasłom emancypacji, szczególnie z tego względu, że kobietom polskim w omawianym czasie nie było obce łamanie przyjętych norm, gdyż zmuszone ówczesną sytuacją polityczną znacznie wychodziły poza dotychczasowy model kobiety i na równi z mężczyznami podejmowały pracę zawodową, były członkiniami konspiracji, a nierzadko chwytały także za broń. Przekonania B. Moraczewskiej z całą pewnością wpasowywały się w ów sposób myślenia – była przeciwniczką zawierania związków małżeńskich z rozsądku, sama także w pełni świadomie zdecydowała się na pozostanie niezamężną, aby swoje życie poświęcić działalności naukowej i narodowej. Pierwsze spotkanie z entuzjastkami nie zrobiło jednak na B. Moraczewskiej pozytywnego wrażenia, gdyż jak pisała: „Dziwny tu obyczaj zastałam, który się ciągle z mem i Tekli zadziwieniem powtarzał w Warszawie, a w naszych kołach poznańskich uchodzi za brak taktu gospodyni domu, to jest że nas z nikim nie poznano […] Siedziałyśmy wśród tego towarzystwa, jak w lesie, ani nie wiedząc, kto są te panie i ci panowanie. Nikt się też o nas nie zatroszczył, że jesteśmy obce wśród tego grona prawie familijnego”. Pierwszą poznaną przez poznańską działaczkę osobą był Hipolit Skimborowicz, z którym utrzymywała ożywione kontakty listowne także po powrocie do Poznania. Dotyczyły one przede wszystkim kwestii literackich, w jednym z nich prosiła redaktora „Przeglądu Naukowego” o załatwienie sprawy swojej powieści „Szambelan”, która przez dość długi czas nie potrafiła wyjść z warszawskiej cenzury, pomagała mu także w szukaniu objaśnień bibliograficznych, których potrzebował najprawdopodobniej do nowego wydania „Dawnej Polski”. H. Skimborowicz nie był jednak jedyną wpływową osobą, którą B. Moraczewska poznała podczas swojego pobytu w Warszawie – na wieczorkach towarzyskich, w których chętnie brała udział, nawiązała także znajomość z Oskarem Kolbergiem, historykami Wacławem Maciejowskim i Julianem Bartoszewiczem, astronomem Janem Baranowskim, a także malarzem Januarym Suchodolskim.
Pisząc o przynależności B. Moraczewskiej do entuzjastek należy poświęcić nieco miejsca jej znajomości z N. Żmichowską, jedną z najaktywniejszych konspiratorek Królestwa Polskiego, która wprowadziła ją do tego grona. Obie kobiety poznały się w 1839 r., jednak ich znajomość rozwinęła się dopiero pięć lat później, kiedy autorka „Poganki” przybyła do Wielkopolski, zatrudniając się w Objezierzu, jako nauczycielka w domu zaprzyjaźnionej z Moraczewskimi rodziny Turnów. Po powrocie N. Żmichowskiej do Królestwa Polskiego obie kobiety utrzymywały ze sobą w miarę regularne kontakty listowne. Gabriella korzystała z pośrednictwa B. Moraczewskiej w swojej korespondencji z bratem, przybywającym wówczas we Francji, dzięki niej miała stać się także znana polskiej emigracji. Traktowała ją przy tym jako pewnego rodzaju autorytet, osobę bardziej oczytaną, mądrzejszą, starała jej się dorównać w pięknym pisaniu, wielokrotnie podkreślała także przywiązanie do niej. Jak pisała bowiem w „Pogance”: „Wyobrażała mi kobietę najzdolniejszą do przeprowadzenia w rzeczywistość wszystkich kobiecych o niepodległości marzeń. […] Ona jedna mogła stanąć tak silnie, że jej boleść nie zachwiała, tak wysoko, że jej śmieszność nie dosięgła, a tak pięknie i bezpiecznie, że aż innym z nią razem stanąć by się chciało”. Za każdym razem wyczekiwała więc z niecierpliwością kolejnych listów od ukochanej Bianki, a gdy ich przez długi czas nie otrzymywała skarżyła się w pełnych rozżalenia słowach: „wyglądam jej [odpowiedzi] z tęsknionem i niespokojnem sercem, Bibianno, Bibianno! Gdybyś ty mogła słyszeć nie czytać to wołanie, w głowie poznałabyś lepiej prawdę wielkiego smutku, w głosie dosłyszałabyś tych łez tak cichych, że już nawet po twarzy nie płyną, tylko jedna za drugą w głąb serca padają, a bolą!”.
Tadeusz Żeleński we „Wstępie” do „Poganki” napisał, że B. Moraczewska była „przedmiotem nieodwzajemnianego uwielbienia Narcyzy”. Z całą pewnością należy zgodzić się z tym osądem, ponieważ wbrew powszechnemu przekonaniu o łączącej je przyjaźni wydaje się jednak, że znajomość ta podyktowana była jedynie wspólnym poczuciem patriotyzmu i działaniami konspiracyjnymi. Duże znaczenie miała w tej kwestii nie tylko różnica poglądów na pewne sprawy, ale także różnica charakterów. Do spięć dochodziło przede wszystkim na tle nadmiernego zainteresowania Gabrielli Towianizmem o co B. Moraczewska obwiniała głównie Władysława Dzwonkowskiego. Tak było m. in. w 1857 r., kiedy N. Żmichowska przywiozła ze sobą do Poznania broszurę „Powody, dla których amnestia przyjętą być nie może”, będącą adresem do cara, zaręczającą mu wierność i uległość, a także przyrzekającą modły za jego pomyślność. B. Moraczewska zarzucała jej wówczas, że „fantazja zastępuje u niej rzeczywistość życia, a powiedziałabym i serce. Co sobie wymarzy to przyjmuje jako prawdę, jako regułę życia; a co szczególniejsze, że się oburza, jeżeli ktoś jej wymarzonych prawd nie chce przyjąć za wiarę”. Różnice pomiędzy dwiema działaczkami stopniowo narastały, doprowadzając ostatecznie w 1862 r. do całkowitego zerwania znajomości za sprawą krytycznego stosunku Gabrielli do planów powstania styczniowego. Zmiana nastąpiła dopiero tuż przed jej śmiercią, kiedy to z inicjatywy B. Moraczewskiej obie kobiety postanowiły się pogodzić.
Nauka dla stanu szlacheckiego
W omawianym czasie poznańska działaczka bardzo dużą wagę przywiązywała do swojej pracy literackiej, którą nierozerwalnie wiązała z dążeniami narodowyzwoleńczymi. Nie wahała się przy tym wykorzystać swojej doskonałej znajomość dziejów Polski, co doprowadziło ją ostatecznie do wydania dwóch przeznaczonych dla ludu podręczników historii - „Co się stało w Polsce od pierwszego rozbioru aż do końca wojen za cesarza Napoleona” (1850) i „Co się działo w Polsce od samego początku do pierwszego rozbioru kraju” (1852). W swoich utworach zwracała uwagę przede wszystkim nie na ich wartość artystyczną, lecz społeczną, dlatego też miały one głównie charakter moralizatorski. Wspomniana już „Taka była wola Boża”, „Dwa obrazki z życia tułacza”, a także „Dwa pogrzeby” wzywały do gotowości poświęcenia osobistego interesu dla dobra ojczyzny. Z kolei „Anna Jakwiczówna”, „Serb śpiewak” oraz „Ojciec Cyryl profesorem” stanowiły akt oskarżenia przeszłości staroszlacheckiej, ukazując przede panujące w społeczeństwie szlacheckim bezprawie oraz powszechną samowolę. Wielkie poruszenie wśród czytelników wywołała zwłaszcza jedna z powieści autorstwa B. Moraczewskiej pt. „Dwaj rodzeni bracia”, która wydrukowana została w 1859 r. na łamach „Kroniki Wrocławskiej” pod redakcją J. Bartoszewicza. Zdaniem samej zainteresowanej dzieło to miało stanowić przede wszystkim naukę dla stanu szlacheckiego - „pisałam ją z zamiarem zwrócenia uwagi [...] ludzi posiadających majątek w naszej prowincji, bo kto go wypuszcza z ręki w obecnych okolicznościach popełnia grzech względem ojczyzny, bo Niemcy głodem uwzięli się nas wyniszczyć. Sama będąc z koła szlacheckiego, umiałam przemówić do braci szlachty, znając na wskroś ich dodatnie i ujemne strony”. Niejako wbrew oczekiwaniom autorki to właśnie niezwykle trafna charakterystyka bohaterów powieści, a nie jej przekaz moralizatorski sprawił, że została tak entuzjastycznie przyjęta nie tylko przez czytelników, lecz także krytyków. Co prawda, ku ich pewnemu zdziwieniu, a być może nawet rozczarowaniu, uczestnicząca aktywnie w życiu politycznym kraju B. Moraczewska powstrzymała się w swoim utworze od dyskusji filozoficzno-politycznych, nie opisywała rozgrywających się w Księstwie wydarzeń, a wśród bohaterów nie pojawił się także żaden Niemiec. Jak pisano jednak na łamach „Gazety Poznańskiej”: „wykupuje wszelkie te ujemne strony powieści wyborna charakterystyka, jakiej nam się jeszcze z naszych miejscowych stosunków napotkać nie zdarzyło”. Rozwijające się wśród kobiet piśmiennictwo zaowocowało również tym, że poznanianka stale pisywała do czasopism, takich jak „Głos Polski”, „Dziennik Poznański”, „Dwutygodnik dla Kobiet”, czy „Przegląd Naukowy”, na łamach którego w latach toczyły się polemiki dotyczące kwestii kobiecych. Współpracowała ponadto z „Przeglądem Rzeczy Polskich”, które były wydawane w Paryżu pod redakcją Seweryna Elżanowskiego oraz z miejscowym „Przeglądem Poznańskim”, dla którego pisywała m.in. pełne uczuć patriotycznych artykuły dla polskiej młodzieży.
Działalność społeczna zamiast walki
Klęska powstania styczniowego spowodowała rezygnację społeczeństwa polskiego z nadziei na rychłe odzyskanie niepodległości. Tak było po części także w przypadku B. Moraczewskiej, która w liście do Antoniny Machczyńskiej z 6 czerwca 1866 r. pisała w następujący sposób: „o sobie samej nie mam co powiedzieć. Zawsze cichutko siedzę w moich pokoikach, starzeję się spiesznie; wśród nieszczęść powszechnych, jakieśmy w ostatnich latach przeżyli, można w kilku miesiącach posiwieć”. Wielkopolska działaczka nieustannie odczuwała jednak konieczność pracy społecznej, dlatego też wkrótce weszła w skład założonego przez E. Sczaniecką Kółka Pań Wielkopolskich, stawiającego sobie za cel wspieranie emigracji. 20 maja 1871 r. z jej inicjatywy powołana została natomiast filia Towarzystwa Pomocy Naukowej dla Dziewcząt, którego główna siedziba znajdowała się w Toruniu. Kluczowym założeniem organizacji było udzielanie wsparcia niezamożnym dziewczętom w kształceniu się do zawodów rękodzielniczych, przemysłowych, naukowych, a także artystycznych. Fundusze, którymi dysponowała pochodziły natomiast z dobrowolnych składek rocznych, których regularne opłacanie było jednoznaczne z przyjęciem danego dobroczyńcy w szeregi jej członków. Podopieczną Towarzystwa mogła zostać w zasadzie każda panna w wieku od 16 do 28 lat w zależności od zawodu, do którego chciała się kształcić. Ponieważ pomocy udzielano jedynie tym uczennicom, co do których miano pewność, iż nie rozporządzają żadnymi środkami finansowymi konieczne było udowodnienie ubóstwa poprzez poświadczenie władz urzędowych lub wiarygodnych i znanych dyrekcji osób. Na tym jednak proces rekrutacji się nie kończył - zanim kandydatka została oficjalnie wpisana na listę uczennic musiała przedstawić ponadto dowód moralności domu, z którego pochodziła, a także dostarczyć metrykę, świadectwo szkolne oraz zaświadczenie wystawione przez lekarza. Działająca pod czujnym okiem B. Moraczewskiej organizacja kładła bardzo duży nacisk na dbałość o jakość kształcenia, a także odpowiednie zachowanie należących do niej dziewcząt. W związku z tym Towarzystwo zastrzegało sobie możliwość cofnięcia udzielanych stypendiów w każdej chwili na wypadek, gdyby któraś z podopiecznych nie spełniała stawianych jej wymagań, zarówno pod względem moralnym, jak i naukowym, po zakończonej zaś nauce absolwentki, w ramach podziękowań za otrzymane wsparcie, miały obowiązek popierania działalności Towarzystwa, m. in. poprzez zasilanie go składkami. Sprawowanie pieczy nad instytucją nie przeszkadzało jednak poznańskiej działaczce w podejmowaniu innych inicjatyw. W 1884 r. jako jedyna kobieta obok E. Sczanieckiej weszła w skład komitetu pomnikowego, który w związku z 300. rocznicą śmierci wybitnego poety, Jana Kochanowskiego, doprowadził do wzniesienia w Poznaniu upamiętniającej go statuy. Dwa lata później B. Moraczewska po raz ostatni zaangażowała się w walkę z pruską polityką, kiedy wraz z kilkoma innymi osobistościami podjęła się pracy w powołanym 11 listopada 1886 r. Banku Ziemskim, którego głównym celem był sprzeciw wobec uchwalonej przez władze pruskie ustawie o kolonizacji oraz funduszowi kolonizacyjnemu. Także i tym razem niesiona uczuciem patriotyzmu poznanianka wzięła na siebie rolę przewodniczki wielkopolskiego społeczeństwa i przy współpracy innych kobiet prowadziła akcje propagandowe, mające na celu przekonanie rodaków do ograniczenia wydatków, aby za zaoszczędzone pieniądze wykupywać udziały w nowopowstałym Banku.
Kres jej działalności dobiegał jednak nieubłaganie końca. 6 października 1887 r. B. Moraczewska zmarła w swoim mieszkaniu przy ul. św. Marcina 78. Z całą pewnością była to osoba niezwykle interesująca, która wiele wniosła do historii Wielkiego Księstwa Poznańskiego. W tym niezwykle trudnym dla Polski czasie odznaczyła się ogromną energią i siłą ducha, o czym świadczy jej szeroka działalność, docierająca praktycznie do wszystkich obszarów życia publicznego. Wykształcona, surowa w osądach i wypowiadająca stanowczo swoje zdanie była kobietą nie bojącą się żadnych wyzwań – uczestniczyła w pracach konspiracyjnych, utrzymywała kontakty z polską emigracją, wspierała walczących powstańców. Była przy tym jednak nie tylko działaczką, osobą wrażliwą na wszelkie problemy społeczne, ale również kochającą siostrą i życzliwą przyjaciółką, której śmierć przyniosła Wielkopolsce niepowetowaną stratę.
Bibliografia (wybrane pozycje):
Źródła:
- Anc Bolesław, Ze wspomnień powstańca 1863-1864, [w:] Z lat nadziei i walki 1861-1864, Brody 1907.
- Baranowski Ignacy, Pamiętniki, Poznań 1923.
- Berg Nikołaj, Zapiski o powstaniu polskiem 1863 i 1864 roku i poprzedzającej powstanie epoce demonstracyi od 1856 r., t. 1, Kraków 1898.
- Łoś Józef, Na paryskim i poznańskim bruku, Kórnik 1993.
- Moraczewska Bibianna, Dziennik Bibianny Moraczewskiej. Wydany z oryginału przez wnuczkę dr Dobrzyńską-Rybicką, Poznań 1911.
- Motty Maceli, _Odezwa, Polki! _ [Inc.:] „Zabłysła pożądana chwila naszego wybawienia...”, Poznań 1848.
- Żmichowska Narcyza, Listy Narcyzy Żmichowskiej do rodziny i przyjaciół, t. 2, Kraków 1885.
Literatura:
- Albrecht-Szymanowska Wiesława, Bibianna Moraczewska, [w:] Wielkopolski słownik biograficzny, Warszawa-Poznań 1983.
- Baszko Agnieszka, Działalność Bibianny Moraczewskiej w ruchu konspiracyjno-narodowym na terenie Wielkiego Księstwa Poznańskiego, „Poznański Rocznik Archiwalno-Historyczny” R. 10/11.
- Caban Wiesław, Kobiety i powstanie styczniowe, [w:] Kobiety i świat polityki. Polska na tle porównawczym w XIX i w początkach XX wieku, pod redakcją Anny Żarnowskiej i Andrzeja Szwarca, Warszawa 1994.
- Krzywobłocka Bożena, Wielkopolskie damy, Poznań 1986
- Nietyksza Maria, Tradycyjne i nowe formy aktywności publicznej kobiet w warunkach zaborów, [w:] Kobiety i świat polityki. Polska na tle porównawczym w XIX i w początkach XX wieku, pod redakcją Anny Żarnowskiej i Andrzeja Szwarca, Warszawa 1994.
- Rakowski Kazimierz, _Powstanie poznańskie 1848 r. _, Lwów 1900.
- Rudnicka Jadwiga, Z papierów Bibianny Moraczewskiej, [w:] „Pamiętnik Literacki” 1961