„Niemcy zabili księdza”. Sprawa śmierci ks. Romualda Kapkowskiego
Ten tekst jest fragmentem książki „Częstochowskie Kościoły wobec systemów totalitarnych 1939–1989” pod red. Bartosza Kapuściaka.
W dniu 13 lipca 1944 r. ks. Jan Osmelak, proboszcz parafii Przenajświętszej Trójcy w Przystajni i zastępca dziekana dekanatu Truskolasy, pisał do biskupa częstochowskiego Teodora Kubiny:
W Borze Zapilskim w nocy z 11 na 12 VII [19]44 [r.] w zagadkowy sposób przepadł ks. Kapkowski. Tymczasową administrację i zastępstwo powierzyłem ks. J. Burchardowi, wik[aremu] z Krzepic. Powiadamiając o tem, uprzejmie proszę Waszą Ekscelencję o mianowanie na stałe, według własnego uznania, księdza dla osieroconej parafji.
Pięć dni później bp Kubina wyraził zgodę na posługę ks. Jana Burcharda i poprosił ks. Osmelaka „o wyjaśnienie sytuacji w Borze”. Ta ostatnia prośba okazała się trudna do spełnienia – do dziś. Owszem, szybko ustalono, że ks. Kapkowski nie żyje i że – jako jeden z jedenastu innych kapłanów diecezji częstochowskiej – padł ofiarą Niemców. Wiele szczegółów jego nagłej śmierci wciąż jednak pozostaje niejasnych, a wyjaśnienia, jakie przez lata przedstawiano w opracowaniach historycznych, nie zawsze można uznać za pewne.
[…]
Partyzanci, żandarmi, przemoc
Poprzednik ks. Kapkowskiego w Borze Zapilskim ks. Władysław Derbis już 6 września 1939 r., będąc proboszczem w Ostrowach niedaleko Kłobucka, otarł się o śmierć. Zatrzymany przez oddział SS miał zostać rozstrzelany za rzekome działania antyniemieckie. Egzekucji zapobiegł niemiecki oficer. W 1941 r. ks. Derbisa skierowano do Boru Zapilskiego, gdzie miał współpracować z oddziałem konspiracyjnym AK por. Józefa Janika ps. „Anioł”. Wedle własnych wspomnień kapłan przekazywał informacje o planach policji niemieckiej, które pozyskiwał od urzędnika gminy Węglowice nazwiskiem Drapała – m.in. ostrzegł partyzantów o planowanej obławie w lasach koło Herbów, dzięki czemu akcja Niemców spaliła na panewce. Derbis szybko wzbudził zainteresowanie niemieckiej policji. Gdy 12 sierpnia 1943 r. na plebanii zjawili się żandarmi, by aresztować proboszcza, ten zbiegł do Częstochowy, przekraczając nielegalnie granicę między terenami wcielonymi do Rzeszy Nie mieckiej a Generalnym Gubernatorstwem. Następnie ukrył się w Pawlikowicach niedaleko Wieliczki u znajomego duchownego, gdzie przebywał do końca wojny.
Na plebanii pozostały jego matka, ciotka (siostra matki) i siostra kapłana, Helena Derbis, które mieszkały tam również za czasów posługi ks. Kapkowskiego. Podczas przesłuchania w 1976 r. ciotka ks. Derbisa, Józefa Żydziak, zeznała, że po ucieczce siostrzeńca „żandarmeria przesłuchiwała nas wszystkich, grożąc torturami i zastrzeleniem, jeżeli nie ujawnimy, gdzie przebywa Ks. Derbis. Wszystkie wyjaśnialiśmy [sic!] jednakowo, że Ksiądz wyjechał do Wrocławia do lekarza za zezwoleniem urzędu gminnego i że więcej nie wrócił”. Sytuacja duchownych w części diecezji częstochowskiej, która została wcielona do Rzeszy, była, zdaniem ks. Jana Związka, trudniejsza niż w Generalnym Gubernatorstwie, ponieważ „władze niemieckie zwracały baczniejszą uwagę na postępowanie i przeszłość polityczną kapłanów”. Represje dotykały przede wszystkim tych duchownych, których podejrzewano o związki z ruchem oporu.
W 1976 r. ks. Derbis wspominał, że ostrzegał ks. Kapkowskiego („którego dobrze znałem”), aby „nie przejmował tej placówki [Boru Zapilskiego – SR], gdyż Niemcy mogą się na nim zemścić”. Jak mógł go ostrzegać, przebywając w Małopolsce, a także za co Niemcy mieliby mścić się akurat na Kapkowskim – nie wiadomo. Pewne jest, że Kapkowski przybywał do placówki duszpasterskiej trudnej i niebezpiecznej, obserwowanej przez miejscowe niemieckie siły porządkowe. Po sprawie ks. Derbisa plebania w Borze Zapilskim mogła być postrzegana przez Niemców jako punkt kontaktowy partyzantów, bardzo czynnych w tej okolicy. Dwa lata po zakończeniu wojny w sprawozdaniu gminy Węglowice pisano, że „dość silne oddziały partyzantki polskiej” niepokoiły lokalne władze niemieckie. Komisarz gminy, Robert Ruhland, czując się „wraz z całą kliką Niemców jako wróg Polaków […] bardzo źle, niepewnie” (otrzymywał listy z pogróżkami od partyzantów), zdecydował o przeniesieniu siedziby gminy do pobliskich Herbów, gdzie znajdowały się znaczne oddziały wojska i żandarmerii (w grudniu 1942 r.).
Najbliższy Borowi Zapilskiemu posterunek żandarmerii (Posten der Gendarmerie) istniał w tym czasie w Węglowicach w budynku miejscowej szkoły. Początkowo – od maja 1940 r. – otwarto go w Borze Zapilskim, jednak po pewnym czasie został przeniesiony do Węglowic. Już na 8 września 1939 r. datowany jest pobyt „w tutejszym okręgu” (choć nie wiadomo dokładnie gdzie) starszego wachmistrza rejonowego żandarmerii Heinza Kunze-Concewitza, 28-latka urodzonego w Stuttgarcie. Jako żandarm pracował on od 1 marca 1940 r. m.in. w Herbach. W 1942 r. był jednym z sześciu węglowickich żandarmów. Przełożonym posterunku był wówczas 51-letni podoficer Emerich Hattinger, Austriak z Neuzeug w Styrii, mistrz żandarmerii, w służbie od 1919 r., przed przeniesieniem do Węglowic zamieszkały w Grunsdorf w powiecie Linz.
Drugim pod względem rangi był szef-wachmistrz Ernst Adamek, 45-latek rodem z Opola, służący w latach dwudziestych w policji w Kędzierzynie, a od lipca 1941 r. w żandarmerii. Starszy wachmistrz rejonowy Fridolin Hörtnagel, 35-letni Austriak, urodził się w Oberperfuss koło Innsbrucka, a mieszkał w Unterberg w rejonie Salzburga. Dwaj pozostali, najniżsi rangą żandarmi pochodzili z Górnego Śląska: starszy wachmistrz Richard Göbel (ur. w 1914 r. w Opolu, zamieszkały w Rudyszwałdzie w powiecie raciborskim) i wachmistrz Paul Poppe (ur. w 1904 r. i zamieszkały w Kałach, obecnie gmina Murów, pow. opolski). Hörtnagel służył w żandarmerii od marca 1940 r. Poppe jako żandarm w Węglowicach odnotowany jest od maja 1941 r. Ciekawy był przypadek Göbela: w latach 1934–1938 służył w Dywizji Pancernej „Leibstandarte SS Adolf Hitler”, następnie znalazł się w Gestapo (1938–1939), skąd na czas wojny wrócił do Leibstandarte (od sierpnia 1939 r. do grudnia 1940 r.), by następnie, od grudnia 1940 r. do lipca 1942 r., ponownie pracować w Gestapo. Z dniem 21 lipca 1942 r. skierowany został do Węglowic. Każdy z żandarmów uzbrojony był w pistolet, karabin i bagnet. W 1944 r. nie byli to jedyni przedstawiciele władzy okupacyjnej w rejonie. Z zeznań świadków wynika, że służyli tam również Ukraińcy (zwani błędnie „własowcami”), odziani w niemieckie uniformy i wspierający Niemców w charakterze siły porządkowej, należący do działającej od 1939 r. Ukraińskiej Policji Pomocniczej (Ukrainische Hilfspolizei). Jak zeznał w 1980 r. Göbel, Ukraińców skierowano do Węglowic w związku z narastającą aktywnością partyzancką ok. 1943 r. Było ich 20–25, a dowodził nimi por. SS (Obersturmführer), również Ukrainiec. Zajęli oni dom mieszkalny naprzeciw posterunku żandarmerii w Węglowicach.
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę „Częstochowskie Kościoły wobec systemów totalitarnych 1939–1989” pod red. Bartosza Kapuściaka bezpośrednio pod tym linkiem!
Narastające poczucie zagrożenia ze strony partyzantki sprawiło, że Niemcy pod koniec wojny nie tylko zwiększyli swoje siły, ale też zintensyfikowali działania represyjne wobec miejscowej ludności. Wzrosła także rekrutacja do pracy przymusowej w Niemczech. Jak pisał cytowany już autor gminnej „Kroniki bestialstw niemieckich Gminy Węglowice”:
W ostatnich latach okupacji Niemcy przystępują do częstszych pojedynczych i masowych mordów popełnionych na ludności polskiej. Prześladowania przybierają niespotykane nasilenie, młodzież obojga płci wywożą masowo na przymusowe roboty do Niemiec, aresztowania i osadzanie w lagrach i obozach koncentracyjnych jest na porządku dziennym. Pozostałych zaś za najmniejsze przewinienia, a nawet bez winy zozstrzyliwuje [sic!] się na miejscu.
Represje realizowali przede wszystkim żandarmi, którzy tworzyli też tzw. oddziały lotne (Jagd-Kommando). Za najgorszego „kata-sadystę” w przywoływanych zapiskach z 1947 r. uznano właśnie Göbela. „Na swym sumieniu ma wiele morderstw”, pisano. „Göbel z zamiłowaniem i premedytacją mordował swe ofiary bez winy. Wśród miejscowej ludności polskiej był postrachem, gdyż mając prawa gestapowca, mógł według swego uznania zastrzelić każdego Polaka i nie miał obowiązku tłumaczenia się z tego przed swoimi władzami”. Jak skrupulatnie wyliczono, Göbel zastrzelił sam lub wspólnie z członkami herbskiego Jagd-Kommando Thomasem Wünschem i Paulem Schwedą szesnaście osób z różnych miejscowości położonych w gminie Węglowice. Ponadto nieznani z nazwiska funkcjonariusze z tamtejszego posterunku żandarmerii zastrzelili jeszcze dwóch innych cywili. Motywem przewodnim tych zbrodni wydaje się być ściganie partyzantów i represje za faktyczną bądź domniemaną współpracę z nimi, wsparcie i udzielanie pomocy podziemiu, w tym schronienia i wyżywienia. W swym zeznaniu Göbel stwierdził, że wskutek działalności partyzanckiej „zamordowanych zostało wielu żandarmów, raz strzelano także do mnie”. Żandarm odwracał więc niejako perspektywę: dla mieszkańców wiosek schyłek wojny był okresem narastającej represyjności ze strony Niemców, którzy z kolei postrzegali ten czas jako moment potęgującego się zagrożenia.
Na ten burzliwy czas, na lato 1944 r. – jeszcze przed żniwami – przypada zabójstwo ks. Kapkowskiego.
Strzały w nocy
W 1975 r. ks. dr Jan Związek, antykwariusz Kurii Biskupiej w Częstochowie, historyk Kościoła, w piśmie do Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich w Katowicach charakteryzował okoliczności śmierci ks. Kapkowskiego następująco:
W nocy z 11 na 12 lipca 1944 r. wywołany przez gestapo i na drodze do cmentarza został zastrzelony. Zaraz w nocy Niemcy go pochowali na cmentarzu, a rano rozpuścili wieść, że partyzanci go uprowadzili. Powodem zamordowania była przynależność do ruchu oporu.
W innych opracowaniach dodawano garść bardziej lub mniej wiarygodnych szczegółów, jak te, które odnotował np. Jerzy Klistała: „zwłoki [ks. Kapkowskiego – SR] wleczono po ziemi na cmentarz i wrzucono do otwartego dołu mogilnego. Niektórzy mieszkańcy z tej miejscowości, np. Zbigniew Kotarski, partyzant z oddziału AK por. Józefa Janika »Anioła«, stwierdzają iż był tylko ranny i został żywcem zakopany w grobie”.
Ponad trzydzieści lat po zbrodni katowicka OKBZH w toku śledztwa prowadzonego w sprawie śmierci duchownych z diecezji częstochowskiej przesłuchała kilku świadków zajścia. Już po umorzeniu śledztwa z sądu krajowego w Darmstadt (RFN) wpłynęły akta przesłuchania Richarda Göbela. Spróbujmy w oparciu o te materiały – z pewnością niepełne i wątpliwe – zrekonstruować okoliczności śmierci proboszcza z Boru Zapilskiego. Już na wstępie należy podkreślić, że z dokumentacji tej nie wynika, jakoby ks. Kapkowski współpracował z konspiracją zbrojną. Kooperacja kapłana z partyzantką wydaje się jednak realna – miał z nią kontakty ks. Derbis i zapewne podobnie było z jego następcą.
Najważniejsze zeznania pochodziły od Henryka Krauzego, młynarza z Czarnej Wsi, który spędził noc 12 lipca 1944 r. razem z ks. Kapkowskim; jego żony Natalii Krauze; ciotki proboszcza, mieszkającej na plebanii, Józefy Żydziak; Bronisława Szlepera, stróża nocnego i naocznego świadka śmierci. Mniejszą rangę miały zeznania ks. Derbisa, który nie przebywał w Borze Zapilskim w czasie zabójstwa; Józefa Kostrzewy, opowiadającego o śmierci księdza w oparciu o relację swego ojca, Władysława Kostrzewy, grabarza, który pochował zabitego; i Stefana Rabendy, organisty z Boru Zapilskiego. Odrębną kwestią są zeznania Richarda Göbela, powszechnie wskazywanego jako sprawca mordu.
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę „Częstochowskie Kościoły wobec systemów totalitarnych 1939–1989” pod red. Bartosza Kapuściaka bezpośrednio pod tym linkiem!
[...]
Jak zeznał Krauze, wizyta go zaskoczyła i „chcąc tych żandarmów unieruchomić”, postanowił ich upić – pito więc dużo, co przyniosło pożądany skutek. Młynarzowa twierdziła, że jednym z tematów rozmowy było nakłanianie Krauzego przez Niemców (nie wiadomo, czy również przez księdza) do podpisania folkslisty. Żandarmi mieli też wypytywać jej męża o partyzantów. „Poza tym prowadzili również luźne rozmowy towarzyskie”, „zachowywali się dość wesoło”, ale gdy mąż chciał więcej wódki, ona się nie zgodziła (Krauze twierdził, że to on odmówił). Wówczas ks. Kapkowski zaprosił żandarmów i młynarza do siebie na jałowcówkę. Wyszli ok. 23.00. Dość familiarna atmosfera panująca zarówno u Krauzego, jak i później, to raczej pozory. Stefan Rabenda, który pracował jako organista w Borze Zapilskim od grudnia 1941 r., podkreślał: „nie stwierdziłem, aby między księdzem Kapkowskim, a żandarmerią istniały jakieś wzajemne towarzyskie stosunki. Ksiądz Kapkowski jak wszyscy Polacy obawiali się [sic!] żandarmów, zwłaszcza z posterunku Węglowic, a szczególnie Gebelsa [sic!]”.
Dlaczego Krauze chciał „unieruchomić” żandarmów? Otóż, jak twierdził, w czasie wojny dostarczał partyzantom mąkę i kaszę i tej właśnie nocy „mieli przyjść partyzanci po kaszę”. Rzecz charakterystyczna: Henryk Krauze był przesłuchiwany dwukrotnie na zlecenie OKBZH w Katowicach: 5 czerwca 1976 r. i 16 czerwca 1977 r. Wiadomości o partyzantach pojawiły się tylko w pierwszym zeznaniu. W drugim Krauze je pominął. Czemu? Nie wiadomo. Czy faktycznie miało dojść tego wieczoru do wizyty partyzantów? Trudno odpowiedzieć na te pytania.
Po przybyciu na plebanię kapłan kazał przygotować kolację – jajecznicę, chleb, herbatę. „W pokoju u księdza gościna ta trwała dość długo”, zeznała Żydziak. Postawił też butelkę jałowcówki. Krauze i Poppe po wypiciu niewielkich ilości alkoholu musieli się położyć – młynarz na podłodze, a żandarm na tapczanie. Krauze był jednak przytomny. Gdy Göbel wyjął pistolet i zaczął celować w świece, upomniał go, że strzały spowodują alarm we wsi, na co funkcjonariusz schował broń (wedle innych relacji miał go również upominać ks. Kapkowski). „W czasie gościny”, zeznawał w 1977 r. Krauze, „nie słyszałem, aby żandarmi mieli jakieś pretensje do księdza, a przeciwnie, wytworzył się nastrój przyjaźni”. Przed północą proboszcz wszedł do kuchni, w której była Józefa Żydziak, i „powiedział mi, że żandarmi leżą pijani na kanapie i nie wiedział, co z nimi począć”. Kapkowski wrócił do siebie, a po kilku minutach Żydziak ujrzała, jak Niemcy prowadzą księdza pod ręce na podwórko. Po chwili usłyszała trzy strzały, lecz bała się wyjść na zewnątrz. W tym samym czasie chłód obudził młynarza; w momencie przebudzenia usłyszał strzał.
Otworzyłem oczy i stwierdziłem, że w mieszkaniu jest ciemno. Sięgnąłem ręką na tapczan, lecz na tapczanie nie było już żandarma. Chciałem się podnieść i wyjść, lecz byłem tak pijany, że na czworakach poszedłem zamiast na dwór, do pokoiku służby i tam wszedłem między łóżko a drzwi i zasnąłem.
Potem Krauze przeniósł się do pokoju, w którym odbywało się spotkanie, i znów zasnął. Tam zastała go żona. Następny dzień spędził we młynie. Potem wyjechał na dłużej.
Również około północy strzały usłyszała młynarzowa – wedle jej zeznania tylko dwa – jeden od drugiego w odstępie kilku minut. Pomyślała wówczas, że „popili i rozchodzą się i że strzelają na wiwat”. Ponieważ mąż nie wracał, ok. godz. 2.00 w nocy udała się do organisty Stefana Rabendy, aby sprawdził na plebanii, czy jest tam jej mąż. Ale przed jego domem spotkała Rubika, który wiedział już o śmierci księdza i jego pospiesznym pochówku. Bronisław Szleper, robotnik w Nadleśnictwie Panki, sprawował tej nocy we wsi obowiązki stróża nocnego. Był jednym z czterech stróżów pilnujących nocą wioski. Zeznał on, że mniej więcej o godz. 23.00 widział przychodzących na plebanię żandarmów, młynarza i proboszcza. O północy z odległości ok. 30 m ujrzał:
[...] jak z kuchni plebanii ksiądz Kapkowski w spodniach i koszuli szedł przez podwórko do ubikacji. Tuż za nim wyszedł żandarm Göbel i pytał się w języku niemieckim, dokąd idziemy. Ksiądz Kapkowski odpowiedział po polsku, że on idzie do ubikacji. Wywiązała się sprzeczka między księdzem a żandarmem Göbelsem [sic!]. W czasie trwania słownej utarczki żandarm Göbel wyrwał z kabury pistolet i oddał dwa strzały do księdza Kapkowskiego z odległości kilku c[enty]m[etrów]. Widziałem to dobrze, ponieważ noc była księżycowa, a obserwowałem poprzez duże szczeliny w płocie, przy którym rosły krzewy.
Po celnych strzałach ksiądz upadł na ziemię i „jeszcze jęczał”. Wówczas Göbel wrócił na plebanię i wraz z Poppem udali się do Węglowic. Rzekomo zjawili się ponownie już po kilkunastu minutach wraz z czwórką „żołnierzy narodowości ukraińskiej” i z dwoma rowerami. „Księdza Kapkowskiego, który jeszcze żył, bo słychać było jęki, położyli na rowery i powieźli w kierunku cmentarza położonego 200 metrów od plebanii”. Ciało zrzucono do wykopanego już grobu. Natalia Krauze zeznała, że Kapkowski został przed plebanią śmiertelnie raniony, ale nie zabity. Ukraińcy, którzy przetransportowali go na cmentarz, „dobili go kolbami, wrzucili do dołu i przysypali go w pozycji siedzącej ziemią. O tym, że Ukraińcy dobijali księdza kolbą na cmentarzu wiem stąd, iż sami Ukraińcy chwalili się, mówiąc, że »ten pop był twardy i nie mogli go dobić«”.
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę „Częstochowskie Kościoły wobec systemów totalitarnych 1939–1989” pod red. Bartosza Kapuściaka bezpośrednio pod tym linkiem!
Rankiem na placu przed plebanią zebrało się wielu ludzi. Wierni szukali księdza do odprawienia mszy św. Szleper i Kowalczyk posłali wspomnianego już Rubika na cmentarz, aby sprawdził, czy jest tam ciało proboszcza. Rubik „znalazł ciało księdza na dnie wykopanego grobu w pozycji na wpół siedzącej i nieco przysypanego warstwą ziemi, lecz ciało było widoczne”, zeznawał Szleper. Józefa Żydziak zdobyła się na wyjście na podwórko przed plebanię, gdzie dostrzegła „plamy krwi częściowo zatarte butami”. Uznała natychmiast, że ksiądz został zabity przez żandarmów, jednak gdy wkrótce zjawili się Göbel i Poppe, pytając, gdzie jest ks. Kapkowski, Żydziak nic nie powiedziała. Obaj funkcjonariusze „za śladami krwi zaszli na cmentarz i tam widząc ciało księdza w grobie, powiedzieli, że bandyci leśni zabili wam księdza”. Zwrócili się wówczas do grabarza, Władysława Kostrzewy, aby przeprowadził porządny pochówek. Kostrzewa mieszkał niedaleko plebanii (jego żona nocą widziała z okna leżącą na podwórku przed plebanią postać w białej koszuli). Jak zeznał w 1976 r. syn Władysława, Józef, u ojca zjawili się „rano” żandarmi Göbel i Poppe i poszli z nim na cmentarz, by sprawdzić, czy jest tam ks. Kapkowski. „Ojciec na cmentarzu w wykopanym uprzednio grobie zauważył i rozpoznał przysypane nieco ziemią ciało księdza Kapkowskiego. Na polecenie Niemców – żandarmów zasypał ciało księdza, robiąc normalny nagrobek”. Kostrzewa opowiadał wielu ludziom we wsi, w czym przyszło mu uczestniczyć. Utrzymywał, że Niemcy jedynie „powierzchownie” przykryli ciało ziemią, wykorzystując wykopany już grób, i grabarz musiał przygotować właściwą mogiłę.
Żandarmi odegrali więc rankiem scenkę, ale mieszkańcy od początku utrzymywali, że „Niemcy zabili księdza”, jak wspominał po latach Józef Kostrzewa, syn grabarza. Kapłana „miał zastrzelić Gebels [sic!] wobec żandarma Pope [sic!]” – tak mówiono. Jak się wydaje, było to powszechne przekonanie. Młynarzowa Natalia Krauze miała już następnego dnia powiedzieć organiście Rabendzie, że Göbel zastrzelił księdza. Jej mąż był w późniejszych o trzydzieści lat zeznaniach bardziej ostrożny – nie widział, jak Göbel strzelał, i nie przesądzał, że to on był zabójcą.
Zgłoszenia zgonu ks. Kapkowskiego w urzędzie stanu cywilnego we Wręczycy Wielkiej dokonał posterunek policji w Blachowni dopiero 24 sierpnia 1944 r. Jako przyczynę śmierci odnotowano „zgon przez zastrzelenie”.
[…]
Śledztwa
Można założyć, dając wiarę polskim świadkom, że Göbel kilkakrotnie skłamał, aby uniknąć kary. Jednak Sąd Krajowy w Darmstadt umorzył śledztwo przeciwko niemu (15 czerwca 1981 r.). W umorzeniu stwierdzono, że w obliczu sprzeczności w zeznaniach polskich świadków (także sprzeczności między wypowiedziami poszczególnych osób, np. Szlepera i Żydziak) oraz Göbela „konieczne byłoby dalsze dochodzenie celem wyjaśnienia stanu faktycznego, jednak przy istniejącym stanie rzeczy i sytuacji dowodowej nie wydaje się, aby mogło to przynieść efekty i było zasadnym. Polskie protokoły przesłuchań są zbyt nieprecyzyjne, aby w oparciu o nie dojść do przekonujących ustaleń. Ponadto inni świadkowie, którzy mogli mieć wiedzę o odnośnych zajściach, już nie żyją, jak chociażby byli funkcjonariusze żandarmerii z posterunku w Węglowicach, Ernst Adamek i Heinz Kunze-Concewitz”. Podkreślono, że z powodu upływu dłuższego czasu od momentu zabójstwa tylko wtedy mogłoby dojść do zwrotu w dochodzeniu, gdyby udało się przedłożyć świadkom lub oskarżonym, w oparciu o materiał dowodowy, zastrzeżenia dotyczące konkret nych czynów. Prokurator naczelny Helmut Waldschmidt z Darmstadt uznał więc, że dalsze ściganie sprawcy zabójstwa ks. Kapkowskiego jest sprawą beznadziejną i, jak wspomniano, w oparciu o par. 170 ust. 2 niemieckiego kodeksu postępowania karnego postępowanie umorzył.
W ten sposób Richard Göbel znalazł się poza zasięgiem wymiaru sprawiedliwości. Gdy w 2009 r. zawieszone postępowanie OKBZH w sprawie ks. Kapkowskiego zostało podjęte przez OKŚZpNP w Katowicach, nie podjęto żadnych starań o ustalenie, czy żandarm jeszcze żyje, czy już zmarł. Śledztwo to umorzono w 2012 r., jednak w sentencji umorzenia podkreślono, że „nie ulega wątpliwości, iż wszystkich opisanych wyżej przestępstw zabójstwa dopuścili się funkcjonariusze niemieckiej III Rzeszy”, zaś czyn ten stanowił zbrodnię wojenną i zbrodnię przeciwko ludzkości. Śledztwo w sprawie pozbawienia życia ks. Kapkowskiego umorzono „wobec stwierdzenia, iż postępowanie karne co do tego samego czynu tej samej osoby zostało prawomocnie zakończone”.
To, co naprawdę wydarzyło się 12 lipca 1944 r. w Borze Zapilskim, pozostaje wciąż w dużej mierze zakryte. Czy żandarmi przybyli na plebanię z myślą o zabiciu księdza? Po co poszli do młynarza Krauzego? Czy w tle ich działań były podejrzenia o współpracę tych dwóch osób z partyzantami? Jeśli tak, to dlaczego ofiarą nie został też Krauze? Może łączyły go jakieś interesy z Niemcami? Czy może jednak duchowny zginął przypadkowo, postrzelony lub zastrzelony przez pijanego żandarma podczas bezsensownej, pijackiej sprzeczki? Göbel bawił się bronią, na pewno był mocno pijany. Rankiem obaj z Poppem udawali, że nic nie wiedzą o zabójstwie i oskarżali partyzantów. Göbel wkrótce wyjechał z Węglowic na urlop – może postanowiono się go pozbyć z wioski, aby uniknął problemów. Tragiczne wydarzenie pozostaje jedną z tysięcy odsłon tego „jądra ciemności”, jakim była Polska pod niemiecką okupacją. Zapewne wiele dałoby się ustalić i doprecyzować, dysponując materiałami żandarmerii bądź administracji niemieckiej, do których być może uda się jeszcze dotrzeć. Pozostaje to dezyderatem badawczym na przyszłość.
* * *
W marcu 1945 r., kilka miesięcy po zabójstwie, dokonano ekshumacji ciała proboszcza. Ponownego, godnego pochówku, pod zachodnim murem cmentarza, dokonał ks. Władysław Derbis, poprzednik ks. Kapkowskiego w Borze Zapilskim. Organista parafii św. Jacka, Stefan Rabenda, był świadkiem ekshumacji. Zeznał: „widziałem, że ciało księdza Kapkowskiego było w pozycji siedzącej, ubranego w koszuli i spodniach. Słyszałem od swojej żony, że była rana postrzałowa u księdza Kapkowskiego w głowę”. Pierwsza mogiła księdza na cmentarzu w Borze Zapilskim jest obecnie Miejscem Pamięci. Pod zachodnim murem cmentarnym znajduje się wysoki obelisk, na którym odnotowano 28 nazwisk ofiar wojennych – żołnierzy WP, partyzantów, cywilnych mieszkańców okolicznych wiosek. Na pierwszym miejscu na obelisku wymieniono ks. Romualda Kapkowskiego.