Mieczysław Grydzewski – „Silva rerum” – recenzja i ocena
Po raz kolejny wydawnictwo Iskry udowodniło, że zasługuje na miano jednego z najlepszych polskich wydawnictw. Zdecydowało się na publikację książki, o której widomo, że raczej nie będzie wydawniczym hitem, za to ma niepodważalne znaczenie dla polskiej kultury. Mowa o „Silva Rerum” Mieczysław Grydzewskiego, czyli zbiorze jego publicystki z lat powojennych.
Publikacja jest próbą wypełnienia luki w wiedzy o polskiej kulturze, jaką stanowi działalność polskiej emigracji po II wojnie światowej. Niby każdy słyszał o Jerzym Giedroyciu, o paryskiej „Kulturze” czy o emigracyjnym Londynie, ale tak naprawdę słabo funkcjonują one jako elementy pamięci i tożsamości zbiorowej Polaków. Brakuje namacalnych tekstów, poświęconych im książek po które można łatwo sięgnąć. Jest to tym ważniejsze, że emigracja stanowi istotny składnik polskiej tradycji intelektualnej. Poważnym zaniedbaniem była do tej pory również niedostępność twórczości Mieczysława Grydzewskiego – człowieka który faktycznie stworzył „Wiadomości Literackie”, czasopismo stanowiące jeden z fundamentów kultury literackiej II RP.
Przeczytaj:
- Andrzej Z. Makowiecki – „Warszawskie kawiarnie literackie”
- Kawiarnia „Pod Picadorem” - legenda poetyckiej Warszawy
- Edward Słoński – autor najpopularniejszego wiersza polskiego okresu I wojny światowej
Nie ma co się oszukiwać – „Silva rerum” nie jest książką dla każdego. Ostatnio usłyszałem, że pozycję wydano tak jak spodobała by się samemu Grydzewskimu. Daje to pewne wyobrażenie o postaci autora, ponieważ Iskry opublikowały tom o objętości ponad 800 stron i w twardej oprawie. Wybór tekstów dokonany przez Jerzego Wójcika i Mirosława A Supruniuka poprzedza blisko stupięćdziesięciostronicowy wstęp, przedstawiający dzieje Mieczysława Grydzewskiego. Całość jest wyważona pomiędzy pełną anegdot gawędą a poważnym tekstem historycznym, najeżonym konkretnymi faktami.
Po wstępie Czytelnik ma możliwość zapoznać się z licznymi fotografiami Grydzewskiego. Szczególną rolę odgrywają jego słynne psy, które przed wojną stanowiły jeden z jego znaków rozpoznawczych. Wśród zdjęć znajduje się również moje ulubione, użyte na obwolucie wyboru tekstów, prezentujące Grydzewskiego siedzącego samotnego w bibliotece. Nic nie mogę poradzić na to, że zamyślony redaktor kojarzy mi się jednoznacznie z klimatem obrazu Edwarda Hoppera „Nocne marki”.
Główny trzon „Silva rerum” stanowi rzecz jasna sama publicystyka Grydzewskiego, publikowana w londyńskich „Wiadomościach”, stanowiących próbę kontynuowania tradycji przedwojennych „Wiadomości Literackich” na gruncie emigracyjnym. Tytuł „Silva rerum” pochodzi od nazwy prowadzonej przez niego rubryki w tym czasopiśmie.
O czym można przeczytać w Silva rerum? O wprost niezliczonej liczbie rzeczy. Czytelnik znajdzie tam przepełnione humorem i złośliwością artykuły o historii, sztuce i poezji. Pierwszym z brzegu przykładem tekstu łączącego wszystkie te inspiracje stanowi artykuł o stosunku Jana Kochanowskiego do instytucji celibatu. Na łamach swoich felietonów Grydzewski rozprawiał się z niektórymi wyobrażeniami i celnie przypominał, że historia nie jest tak jednoznaczna, jak mogło by się to wydawać. Oto jak Grydzewski przy pomocy Prusa skomentował trylogię:
Za największego przeciwnika ideowe Trylogii uchodzi po dziś dzień Stanisław Brzozowski. W istocie rzeczy nikt nie prześcignął Bolesława Prusa: „Komplet czterech przyjaciół, spółka do której wchodzi śmiertelnie kąsająca osa, jak o sobie mówi sam Wołodyjowski, sfinks z łbem wieprza zwany Zagłoba, gilotyna w ludzkiej postaci – Podpięta i Jezus Chrystus w roli oficera dragonów – Skrzetuski”
Szczególnie spodobał mi się tekst o domniemanym pochodzeniu Nietzschego, który Grydzewski skwitował zdaniem” „Natomiast jedna rzecz istotna uderza: zdumiewające podobieństwo Piłsudskiego i Nietzschego, jeśli wolno sądzić a podstawie fotografii”. Niezaprzeczalnie – coś w tym jest. To dobry przykład tego, ze felietony Grydzewskiego przypominają nieco współczesne teksty pisane przez Waldemar Łysiaka. Są jednak znacznie mniej skażone kontekstem bieżącej polityki, a bardziej skierowane są w stronę sztuki i kultury.
Czytanie na raz „Silva rerum” nie jest raczej pomysłem najszczęśliwszym. Wydaje mi się, że lepiej raz na jakiś czas sięgnąć, trochę poczytać, zagłębić się np. w tekst „Cień hetmana” będący rozważaniem o jednym z targowiczan. Lektura pozwala na zapoznanie się z inną twarzą Grydzewskiego niż ta powszechnie znana, z czasów „Wiadomości Literackich”. Działalność w czasach londyńskich nie była wcale mniej wartościowa. Była szczególnie interesującym elementem polskiej myśli emigracyjnej. Myśli, która cały czas nie jest dobrze znana w Polsce. Dzięki lekturze „Silva rerum” poznałem nie tylko legendarnego redaktora naczelnego, ale również przenikliwego, bystrego intelektualistę.