Michał Kubicz – „Kaligula. Wyznania szaleńca” – recenzja i ocena
Michał Kubicz – „Kaligula. Wyznania szaleńca” – recenzja i ocena
Gaius Iulius Caesar Augustus Germanicus znany bardziej pod przydomkiem Kaligula czyli „Bucik” uchodzi za jednego z najbardziej szalonych, nieprzewidywalnych i w ogóle wszelkich negatywnych „naj” w historii Rzymu. Panował cztery lata przejmując schedę po Oktawianie Auguście, „Odnowicielu” rzymskiego świata oraz po wybitnym wodzu i administratorze Tyberiuszu (tego od powiedzenia, że „Owieczki należy golić a nie obdzierać ze skóry” – co wszelkiego rodzaju urzędy skarbowe powinny pamiętać…). Choć za jego czasów zwykłym mieszkańcom Imperium jak i całemu państwu nie wiodło się źle, zapisał się czarnymi zgłoskami w historii.
Te „czarne zgłoski” pisali rzymscy historycy jak Swetoniusz czy Tacyt. Z jednej strony autorytet tak poważnych dziejopisarzy powinien przeważyć i zakończyć wszelkie dyskusje, dywagacje, interpretacje, ale z drugiej strony należy pamiętać, że wywodzili się oni z wyższych warstw lub byli z nimi powiązani – innymi słowy każdy princeps, który nie pasował elitom z założenia musiał być zły…
Oczywiście Kubisz ma swoiste licentia poetica w ramach dzieła literackiego, ale stara się nie wykraczać poza istniejące fakty, inaczej je tylko interpretuje. Co ciekawe swoje „pomysły” wyjawia w autorskim posłowiu (aczkolwiek moim zdaniem od niego powinna się powieść zacząć – mimo, że odkrywa cząstkę fabuły), zaś użyta argumentacja jest logiczna.
Kluczem do zrozumienia Kaliguli jest zrozumienie jego stanu umysłu. Ten zaś tworzyły okoliczności, które delikatnie rzecz ujmując nie były podręcznikowe. Będąc małym dzieckiem utracił dwóch braci oraz oboje rodziców – i to nie w wyniku naturalnych przyczyn, a mordów sądowych i okrutnych zgonów (popularne było zagłodzenie). Następnie dorastał (jeśli można użyć takiego stwierdzenia) na Capri wraz z Tyberiuszem. A ta wyspa – jeżeli wierzyć przekazom historyków – nie należała do miejsc, gdzie umysł się zdrowo mógł rozwijać.
Należy dodać do tego wszechobecny strach wynikający z przekleństwa należności do tak szczególnej rodziny jak dynastia julijsko-klaudyjska. Brak uregulowanego systemu dziedzictwa władzy sprawił, że zwycięzca nie tylko brał wszystko, ale musiał zlikwidować wszystkich od drugiego miejsca w dół. Wraz z nimi ginęli ich stronnicy oraz ci, co na nich postawili.
Kaligula po przejęciu władzy szybko przekonuje się, że w zasadzie jest praktycznie sam. Kubicz wskazuje nawet punkt wyjścia – moment dokładnej analizy archiwum tyberiuszowego Prefekta Pretorianów (takie połączenie premiera, ministra spraw wewnętrznych oraz capo di tutti capi wszelkich służb specjalnych) niejakiego Sejana. W tym momencie okazuje się, że ci sami czcigodni Patres, chwalący go pod niebiosa brali udział w akcji wyniszczania cesarskiej rodziny.
Sam fakt wyniesienia go na tron (jego konkurentem był wnuk Tyberiusza) pokazuje jak bardzo senatorzy nie szanowali tytułu princepsa. Chcieli nim sterować, ale on się nie dał. Zaś Kaligula widząc w dokumentach, z kim musi współpracować, kierowany osobistą żądzą zemsty – mści się popełniając błąd za błędem, stając się coraz bardziej osamotniony. Samotność wpędza go w paranoję i powoduje coraz większe szkody – które kończą się tragiczną śmiercią władcy.
Czy Autor zajrzał do umysłu szaleństwa, wykazując przy tym brak szaleństwa? Czy w Kaliguli odzywały się wszystkie wewnętrzne rany zadane od dzieciństwa? Czy te rany krwawiły bardziej pod wpływem kolejnych wieści o poziomie etycznym senatorów? Na te pytania, drogi Czytelniku, może znajdziesz w powieści Michała Kubicza.