Miasto zakładników – operacja „Dragon Rouge”

opublikowano: 2014-11-25, 19:48
wolna licencja
Co łączy irlandzkiego najemnika, Brukselę, Chińską Republikę Ludową i pewne kongijskie miasto? Więcej, niż można by przypuszczać… Operacja „Dragon Rouge” – jaka jest jej historia?
reklama

You say that I put chains on you!

Czarny Ląd nie należy do spokojnych kontynentów. Od momentu, kiedy zagościł na mapach, świat jest świadkiem kolejnych wojen, które nim wstrząsają, toczonych we wszystkich konfiguracjach: biali przeciw białym, biali przeciw czarnym, czarni przeciw czarnym… Nie ma wytchnienia dla Afryki.

Wraz z wycofywaniem się mocarstw kolonialnych na kontynencie powstawały nowe państwa, zazwyczaj w sposób bardzo burzliwy. Obojętnie od starań byłych kolonizatorów jak i nowych polityków, próbujących przygotować nowe byty polityczne do spełniania swej roli, państwa te zazwyczaj pogrążały się szybko w chaosie gospodarczym i wewnętrznym. Skoro dotyczyło to nawet państw przygotowywanych do niepodległości, czym mogło to się skończyć w kraju zupełnie do tego niegotowym? Oczywiście wojną.

Pierre Ryckmans, belgijski gubernator Kongo, 1938 r. (domena publiczna).

30 czerwca 1960 roku, ku zdumieniu obserwatorów, Kongo Belgijskiej stało się Republiką Konga. Zaskoczeni tym rozwojem sytuacji byli niemal wszyscy, z większością Kongijczyków na czele, nikt bowiem nie przypuszczał nawet, by jedna z najważniejszych belgijskich kolonii miała się tak szybko usamodzielnić. Prognozy mówiące o przyznaniu niepodległości w połowie lat ’80 uznawano za nadmiernie optymistyczne, co zaś mówić o 1960 roku?

Stanowisko to nie było pozbawione podstaw. Bruksela od początku rządów w Kongo nie wypuszczała kolonii z silnego uścisku nawet na milimetr. Na wyższych i średnich szczeblach administracji nie szło znaleźć choć jednego Afrykańczyka – jedynie wysyłani z metropolii Belgowie mogli pełnić tam stanowiska. Zarząd kolonią był więc całkowicie scentralizowany, a gdy w 1959 roku w życie weszły liberalizujące ten stan rzeczy reformy, w wyższej administracji znalazło się aż… dwóch Kongijczyków na ponad tysiąc Belgów. Na szczeblu średnim było nieco lepiej: tam zatrudniono aż 647 reprezentantów rdzennych mieszkańców. Na ponad osiem i pół tysiąca mieszkańców metropolii.

Operacja „Dragon Rouge” – zobacz też:

Równie źle wyglądała kwestia edukacji. Przyznać trzeba, że Kongo Belgijskie miało najmniejszy wskaźnik analfabetyzmu w Afryce, powszechne było jednak tylko wykształcenie podstawowe. Już średnie było osiągalne tylko dla niektórych, wyższe zaś praktycznie nie istniało. Gdy więc Kongo uzyskało niepodległość, na czternaście milionów mieszkańców dyplomem uczelni wyższej mogło się pochwalić… jedynie trzydzieści osób. Podobnie wyglądała sytuacja w armii, gdzie rdzennym mieszkańcom wolno było awansować tylko do stopnia sierżantów.

You can do it if you want to just do what you please

Mimo wszystkich niesprzyjających okoliczności, braku wykształconych urzędników, nieistniejącemu korpusowi rdzennych oficerów, braku wsparcia Brukseli i nieprzystosowanej gospodarki, 30 czerwca 1960 roku Kongo stało się niepodległym krajem dzięki zamieszkom i gwałtownemu wzrostowi nastrojów wyzwoleńczych, które dla Brukseli były zupełnym zaskoczeniem. Rząd Gastona Françoisa Marie, wicehrabiego Eyskens, spanikował i w pośpiechu, bez jakiegokolwiek przygotowania, zaczął ucieczkę z Konga, które szybciej, niż sądziło, stało się niepodległe. I praktycznie od razu znalazło się w kryzysie, było bowiem całkowicie uzależnione od belgijskich urzędników i oficerów, którzy, niemożliwi do zastąpienia, pozostali na swoich stanowiskach. Wywołało to niezadowolenie wśród niższych kadr, zwłaszcza w armii, gdzie nastroje zaczęły wrzeć, ogłoszony bowiem plan afrykanizacji wojska rozłożony był na 10 lat i pomijał całkowicie dotychczasowe kadry. Stojący na czele rządu Patrice Lumumba zaczął robić to samo, co wiele zdesperowanych osób: podejmować rozpaczliwe decyzje. 8 lipca 1960 roku ogłosił całkowitą afrykanizację armii, zdymisjonował dotychczasowego jej głównodowodzącego i postawił na jego miejscu starszego sierżanta Victora Lundulę, pospiesznie awansowanego zawczasu na generała majora.

reklama
Wojna domowa w Kongo po uzyskaniu przez nie niepodległości: na niebiesko terytorium rządowe, na czerwono obszar kontrolowany przez zwolennika Lumumby Antoine Gizengę, na zielono Katanga (aut. Don-kun, Uwe Dedering, opublikowano na licencji Creative Commons Attribution 3.0 Unported).

Krok ten okazał się fatalny w skutkach. Mało, że nie przyniósł poprawy sytuacji, to jeszcze doprowadził do paniki belgijskich urzędników, na których opierał się wciąż aparat administracyjny państwa. Bojący się o swe życie Belgowie zaczęli uciekać wraz z rodzinami, pozostawiając niemożliwą do wypełnienia pustkę. W efekcie znikły dwa filary państwa: armia i administracja. W ciągu dwóch tygodni od odzyskania niepodległości Kongo rozpadło się jak domek z kart.

11 lipca do działania przystąpił Moise Czombe, ogłaszając secesję Katangi. Ta bogata prowincja na południu Konga nigdy nie była z nim specjalnie mocno związana, a na dodatek była przez nie silnie eksploatowana: pochodziło z niej 45% wpływów do budżetu państwa. Nic więc dziwnego, że postanowiła się ona usamodzielnić, jak również, że Kongo nie chciało na to pozwolić. Między Katangą i Kongo wybuchła wojna, w którą rychło zaangażował się Związek Radziecki, dążący do stworzenia w Afryce swojej strefy wpływów, oraz ONZ, próbująca w minimalnym choć stopniu naprawić chaos wywołany przez Belgów. 15 stycznia 1963 wojska ONZ zajęły Élisabethville i stłumiły rebelię, jednak w tym momencie w Kongo istniała już trzecia siła dążąca do zdobycia kraju: powstańcy Simba, politycznie z Pierrem Muelele, jednym z przywódców Partii Solidarności Afrykańskiej. Oraz Chińską Republiką Ludową.

Lubisz czytać artykuły w naszym portalu? Wesprzyj nas finansowo i pomóż rozwinąć nasz serwis!

Into my heart you came / And gave a whole new meaning to my life

Pierre'a Muelele, przywódca powstania Simba (domena publiczna).

Powstanie Simba (w języku suahili „lwa”) to interesujący mariaż XX wiecznego maoizmu i Afryki. Wybuchło z początku z inicjatywy Pierre'a Muelele, polityka związanego z Partią Solidarności Afrykańskiej. Ugrupowanie to wspierało u swego zarania dążenia do niepodległości, aż do momentu, gdy pod naciskiem ONZ prezydent Kasavubu powołał na stanowisko premiera Cyrille Adoulę. Rozczarowany tym Muelele odciął się wtedy od polityków PSA wspierających nowy rząd i zaczął szukać sprzymierzeńców, najpierw w Moskwie, gdzie nikt nie był nim zainteresowany, a następnie w Pekinie. Chińczycy wykazali więcej zainteresowania, Muelele wyjechał więc na dwumiesięczną wizytę w Państwie Środka. W tym czasie stał się zagorzałym maoistą i podjął decyzję o wywołaniu w Kongo rewolucji, którą natychmiast po powrocie do kraju w lipcu 1963 roku zaczął wcielać w życie.

reklama

Rebelianci, którzy szybko zaczęli zajmować coraz większe połacie Kongo, mieli na sztandarach typowe hasła maoistowskie i marksistowskie. Głoszono przewagę wiejskiego trybu życia nad miejskim, potępiano wyzysk i oskarżano kapitalistów o wszelkie zło tego świata. Oprócz „kapitalistów” i „imperialistów” używano także wymiennie rzeczowników „biali” lub „kolonialiści”, co jest specyfiką marksizmu afrykańskiego. Ciekawe jest jednak to, że dogłębnie lewicowy pod względem światopoglądowym ruch odwoływał się do… magii. Wielki udział miał w tym sam Muelele, który kazał strzelać do siebie ślepą amunicją, by pokazać, że jest kuloodporny. Jednak nie tylko od niego brała się ta wiara. Praktycznie każdy oddział powstańczy miał w swych szeregach czarownika (przy czym nadspodziewanie często była to czarownica), który dzięki odpowiednim rytuałom zapewniał żołnierzom odporność na rany zadawane na polu bitwy oraz wszelkiego rodzaju inne wsparcie magiczne, zarówno wojskowe, jak i cywilne. Do stopnia tabu podniesiono zakaz modlitwy, używania języka francuskiego i wszystkiego, co ma europejskie pochodzenie. Jak słusznie podkreślają Michał Leśniewski i Marek Pawełczak w artykule „Kongo – Katanga 1960-1965”, uwagę zwraca wyłączenie z tego kategorycznego zapisu broni palnej.

To połączenie marksistowskiej nienawiści do kapitalistów i postkolonialnej nienawiści do białych postawiło ludność europejską w Kongo w rozpaczliwej sytuacji. Była ona prześladowana i mordowana w stopniu większym, niż rdzenna ludność opierająca się Simba. Co nie znaczy, że powstańcy byli wobec niej wiele łagodniejsi.

Przeczytaj również:

reklama

W szczytowym punkcie zasięgu rebelii zajmowała ona niemal połowę terytorium Konga. W sierpniu 1964 powstańcy zajęli Stanleyville, które ogłoszono stolicą nowopowstałej Ludowej Republiki Konga. Tym razem jednak oznaczało to dla ludności problemy większe, niż dotychczas…

But if you want to be free from me…

Simba zajęli Stanleyville dzięki połączonemu atakowi z północy i zachodu. Choć słabo uzbrojone, ich siły zajęło miasto w błyskawicznym tempie, nie pozwalając na ewakuację ludności cywilnej. Około dwóch tysięcy białych zostało wziętych do niewoli i stało się zakładnikami rebeliantów, którzy nie omieszkali rozgłosić tego na cały świat. Celem działania Simba było zapewnienie sobie karty przetargowej zarówno w negocjacjach z zagranicznymi mocarstwami, ale co ważniejsze, był to też jednak środek nacisku na rząd centralny Czombego.

Rebelia Simba (aut. Don-kun, Uwe Dedering, opublikowano na licencji Creative Commons Attribution 3.0 Unported).

Ten były przywódca Katangi, który po upadku secesji salwował się ucieczką z Afryki, został postawiony przez prezydenta Josepha Kasabuvu na czele rządu Konga, gdzie wykazywał się o wiele lepszymi zdolnościami niż w Katandze. Simba najbardziej jednak przeszkadzało nie to, że Czombemu udaje się pomału i z trudem stabilizować sytuację w kraju, lecz że w desperacji sięgnął po wypróbowany w Katandze środek: oddziały najemników. Teraz przedstawili mu ultimatum: albo pozbędzie się „żołnierzy fortuny”, albo rebelianci jeden po drugim wymordują niemal dwa tysiące zakładników.

Send me to the Congo, I'm free to leave

Czombe nie miał wyboru. Poprosił o pomoc jedyne dwa kraje, które na szybko były zdolne uratować sytuację: Belgię i Stanów Zjednoczonych. Oba te państwa wyraziły zgodę i ruszyły przygotowania do operacji „Dragon Rouge”, w owym czasie pierwszego na tak szeroką skalę zakrojonego przedsięwzięcia czasów pokoju.

Belgijscy spadochroniarze (domena publiczna).

Główne zadanie spoczęło na belgijskich siłach specjalnych: Paracommando Regiment. Żołnierze z 1 Batalionu Spadochronowego, wzmocnieni kompaniami z 2 Batalionu Komandosów i 3 Batalionu Spadochronowego sformowani zostali w jeden oddział pod dowództwem pułkownika Charlesa Laurenta. Siły te znajdowały się jednak w Belgii. Zadanie przetransportowania ich spadło na barki pilotów z amerykańskiego 322nd Airlift Division, stacjonującego w Evreux. Dysponując czternastoma samolotami Lockheed C-130 Hercules dokonali oni niezwykłej sztuki: w ciągu niespełna dwóch dni przerzucili na miejsce całą grupę reagowania. Pierwszym etapem był przelot do bazy lotniczej w Moron de la Frontera. Następnie w ciągu piętnastogodzinnego lotu przewieźli ich 6900 km, na Wyspę Wniebowstąpienia, gdzie w bazie RAF Wideawake miało miejsce międzylądowanie i tankowanie samolotów. Baza ta, nawiasem mówiąc, znana jest z wsparcia logistycznego długich przelotów: to z niej startowały bombowce Avro Vulcan, gdy podczas wojny o Falklandy leciały, by ustanowić rekord odległości nalotu bombowego podczas operacji „Black Buck”.

reklama

Polecamy e-book Mateusza Będkowskiego pt. „Polacy na krańcach świata: średniowiecze i nowożytność”:

Mateusz Będkowski
„Polacy na krańcach świata: średniowiecze i nowożytność”
cena:
11,90 zł
Wydawca:
PROMOHISTORIA [Histmag.org]
Liczba stron:
138
Format ebooków:
PDF, EPUB, MOBI (bez DRM i innych zabezpieczeń)
ISBN:
978-83-65156-17-4

W sprzedaży dostępna jest również druga część e-booka!

W gościnie u Brytyjczyków komandosi spędzili trzy dni, od 15 do 18 listopada. Belgowie mieli czas, by po raz pierwszy w życiu potrenować skoki z transportowców C-130 i zapoznać się ze sprzętem przekazanym im przez Amerykanów. Następnie spadochroniarze przetransportowani zostali kolejne 4000 kilometrów, do utrzymywanego przez siły rządowe i ONZ lotniska w Kamina. Przyszedł czas na kolejne oczekiwanie – tym razem na ostateczny rozkaz przeprowadzenia operacji. Nadszedł on o 22:30 czasu miejscowego. Komandosi ruszyli w ostatni etap wyprawy: 600-kilometrowy lot do Stanleyville. O godzinie 06:00 czasu miejscowego pierwszy Hercules rozpoczął desant. Znajdujący się jeszcze nie dawno w Belgii spadochroniarze skakali jeden po drugim w chłodne powietrze kongijskiego poranka.

Belgowie na lotnisku w Stanleyville (domena publiczna).

Jak zwykle podczas takich operacji, zawiódł wywiad. Rebelianci, podobno dysponujący tylko bronią ręczną, okazali się być uzbrojeni w 12,7 mm działka przeciwlotnicze chińskiej produkcji, które otworzyły ogień do desantujących samolotów. Na szczęście pilotom udało się zrzucić spadochroniarzy bez szwanku, ci zaś w ciągu pół godziny zajęli pasy startowe i zaczęli je przygotowywać do przyjęcia samolotów ewakuacyjnych, po zabezpieczeniu zaś rozpoczęli atak na miasto.

Simba szybko zorientowali się, że nie mają szans odeprzeć ofensywy, zwłaszcza, że do sił powietrznodesantowych dołączyły jednostki praktycznie zlekceważone przez amerykańskich i belgijskich planistów: siły Armée Nationale Congolaise w postaci pospieszenie sformowanej 5 Brygady Zmechanizowanej i 5th Commando, dowodzonego przez weterana walk w Kongo, „Szalonego Mike’a” Hoare. Ten były naczelny dowódca wojsk Katangi należał do najemników pracujących dla Moise Czombego zarówno podczas wojny secesyjnej, jak i podczas walk z Simba. Operujące na wschodzie Konga siły rządowe, dowodzone przez niego, również miały wziąć udział w operacji „Dragon Rouge”, w historiografii jednak są raczej pomijane. Wynika to z prostego faktu: Narodowa Armia Konga była „narodowa” tylko z nazwy– w większości składała się z najemników takich jak Hoare. Dlatego właśnie głównym żądaniem Simba było zwolnienie przez Czombego sił najemnych: gdyby ten ostatni się ugiął, Kongo zostało by praktycznie pozbawione skutecznych sił zbrojnych. „Żołnierze fortuny” zaś nie cieszą się takim poważaniem, jak wojska regularne, ich udział bywa więc w niektórych publikacjach całkowicie pominięty.

reklama
Najemnicy zatrudnieni przez secesjonistyczny rząd Katangi, 1962 r. (domena publiczna).

Wzięci w dwa ognie Simba rozpoczęli mordowanie zakładników. Dla białej ludności Stanleyville zaczęła się gehenna: wyłamywano drzwi do ich domów i miejsc, gdzie byli przetrzymywani, wywlekano na ulicę i pędzono na miejsca kaźni. Los ten spotykał także ludność czarnoskórą, ale nieprzychylną Simba, która również była przez rebeliantów zabijana jako słudzy imperialistów. Prawdopodobnie tylko dzięki chaosowi, niewielkiej liczebności sił rebeliantów w mieście (około 500 żołnierzy) i szybkim działaniom wojsk belgijsko-kongijskich udało się powstrzymać masakrę: szacuje się, że zginęło 200 białych zakładników.

If you don't want me here any more

Operacja została zakończona po trzech dniach. 27 listopada wycofały się siły najemników, potem zaś ostatnie samoloty z komandosami i zakładnikami. Ewakuowano około 1800 białych i 400 Kongijczyków czyli wszystkich, których zdołano. Niestety, nie istniała możliwość ewakuowania wszystkich mieszkańców Stanleyville. Do dwustu Belgów, Amerykanów i przedstawicieli innych narodowości dołączyły więc tysiące Kongijczyków, wymordowanych przez Simba po ponownym zajęciu przez nich miasta.

Walki na ulicach Stanleyville, na zdjęciu widoczne oddziały rządowe (domena publiczna).

Choć Stanleyville nie zostało trwale zajęte, był to jednak silny cios dla powstania Simba. Było ono stolicą Ludowej Republiki Konga, a bezpośredni atak na nią bardzo osłabił morale rebeliantów. Choć walki trwały jeszcze rok, to operacja „Dragon Rouge” definitywnie przetrąciła rebelii kark.

Moise Czombe, premier Kongo w 1964 r. (domena publiczna).

Nie tylko jej zresztą. Był to początek końca urzędowania Czombego jako premiera Konga. Interwencja amerykańsko-belgijska bardzo poważnie nadszarpnęła jego autorytet, podnosiły się głosy oskarżające go o współpracę ze znienawidzonymi kolonistami. W październiku 1965 roku został zdymisjonowany przez Josepha Kasavubu, zaś po przejęciu władzy przez Josepha Mobutu (późniejszego Mobutu Sese Seko) oskarżono go o zdradę. Uciekł z kraju i w 1967 roku został skazany in absentia na karę śmierci.

Belgia i USA stanęły pod pręgierzem opinii międzynarodowej. Na zwołanej 9 grudnia 1964 roku sesji Rady Bezpieczeństwa ONZ zostały oskarżone o agresję przeciw Kongo. Paul-Henri Spaak, belgijski minister spraw zagranicznych i stały reprezentant USA przy ONZ Adlai Stevenson byli zdumieni tymi oskarżeniami, wygłoszonymi irracjonalnym, nieodpowiedzialnym, obraźliwym i odrażającym językiem . Podkreślali, że Rada Bezpieczeństwa została wcześniej poinformowana o zamiarach obu krajów i że w opinii tychże działania podjęte wobec Simba były akcją mającą na celu ochronę swoich obywateli oraz przedstawicielu w sumie 18 innych narodowości. Po ciągnącej się przez siedemnaście sesji debacie Rada Bezpieczeństwa uchwaliła w końcu rezolucję zabraniającą wszystkim krajom mieszania się w wewnętrzną politykę Konga. Belgijscy i amerykańscy politycy zaczęli wtedy podkreślać, że skoro rezolucja dotyczy wszystkich krajów to obejmuje także Związek Sowiecki, który lekce sobie ważył jej postanowienia. Nie udało im się jednak przekonać Rady Bezpieczeństwa do podjęcia jakichkolwiek kroków mających na celu zobowiązanie Moskwy do ich przestrzegania.

Wszystkie śródtytuły pochodzą z piosenki Congo Genesis

Bibliografia

Polecamy e-book Przemysława Mrówki – „Krwawy Kaukaz: Czeczenia”:

Przemysław Mrówka
„Krwawy Kaukaz: Czeczenia”
cena:
Wydawca:
Michał Świgoń PROMOHISTORIA (Histmag.org)
Liczba stron:
82
Format ebooków:
PDF, EPUB, MOBI (bez DRM i innych zabezpieczeń)
ISBN:
978-83-65156-03-7

Redakcja: Tomasz Leszkowicz

reklama
Komentarze
o autorze
Przemysław Mrówka
Absolwent Instytut Historycznego UW, były członek zarządu Koła Naukowego Historyków Wojskowości. Zajmuje się głównie historią wojskowości i drugiej połowy XX wieku, publikował, m. in. w „Gońcu Wolności”, „Uważam Rze Historia” i „Teologii Politycznej”. Były redaktor naczelny portalu Histmag.org. Miłośnik niezdrowego trybu życia.

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści, zawsze za darmo.

Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2024 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone