Mariusz Urbanek – „Waldorff. Ostatni baron Peerelu” – recenzja i ocena

opublikowano: 2009-01-04 22:05
wolna licencja
poleć artykuł:
Historia polskiego XX wieku potoczyła się w taki sposób, że znacznej grupie ludzi dane było pamiętać ostatnie lata epoki zaborów i jednocześnie dożyć, rozpoczynających nowy okres, lat 90.
REKLAMA
Mariusz Urbanek
Waldorff. Ostatni baron Peerelu
Wydawca:
Iskry
Rok wydania:
2008
Okładka:
twarda
Liczba stron:
348
Format:
150x240
ISBN:
978-83-244-0082-9

Trudno ocenić, czy urodzili się w momencie pomyślnym – bieg ich życia został skrzywiony przez dziejowe pożogi, choć z drugiej strony mogli przeżyć młodość oraz umrzeć w kraju niepodległym, co dla większości z nich stanowiło zapewne nie byle jaką satysfakcję. Jednak bez wątpienia ich życiorysy były i będą bardzo wdzięcznym (choć o ile bardziej pracochłonnym ze względu na swą wielowątkowość!) materiałem dla biografów – są jakby przekrojem przez stulecie obejmujące tragizm wojen, marazm PRL-u, zmienne koleje polityczne krótkich okresów pełnych suwerenności, zawieruchy społeczne, a pod tym wszystkim zwykłe codzienne zmagania o nadanie swojemu życiu sensu bez względu na niesprzyjające okoliczności. Dzieje się tak zwłaszcza wtedy, gdy mamy do czynienia z postaciami wybitnymi, czynnie uczestniczącymi w życiu publicznym, a równocześnie prowadzącymi nietuzinkowe i warte odnotowania, ze względu na styczność z równie interesującymi figurami, życie towarzyskie. Taką właśnie postacią był Jerzy Waldorff.

Mariusz Urbanek – publicysta m.in. „Polityki”, „Gazety Wyborczej”, autor książek o Wrocławiu, Tyrmandzie, Kisielewskim, Wieniawie-Długoszowskim – biorąc na swój dziennikarski warsztat życiorys Waldorffa, podjął się niełatwego zadania ze względu na bogactwo wątków oraz, jak to często się zdarza w pracach dotyczących historii najnowszej, uwikłanie minionych wydarzeń w aktualną politykę. Książka nie rości sobie pretensji do miana biografii naukowej, jest to dość swobodnie prowadzona opowieść biograficzna, przybierająca niekiedy postać reportażu. Można żałować, że autor nie zdecydował się poprzedzić pracy przedmową, w której mógłby bliżej scharakteryzować swoje zamiary względem formy, a także opisać swoja drogę do tematu Waldorffa.

Przy pisaniu Ostatniego barona Peerelu autor korzystał przede wszystkim z pism pozostawionych przez jego bohatera – zarówno licznych książek, jak i artykułów prasowych. Oprócz tego posiłkował się wspomnieniami i dziennikami osób, z którymi Waldorff się zetknął, a także wywiadami z jego bliskimi, przeprowadzonymi prawdopodobnie na potrzeby opracowania. Niestety, nie wszystkie materiały zostały uwzględnione w bibliografii, a brak szczegółowych odsyłaczy do obficie cytowanych w tekście publikacji prasowych może budzić uczucie niedosytu u czytelników pragnących zapoznać się bliżej ze spuścizną Waldorffa.

REKLAMA

Urbanek sprawnie ułożył kompozycję książki – z chronologicznej opowieści wydzielił rozdziały tematyczne traktujące o znajomościach Waldorffa z osobami, które zagościły w jego życiu na dłużej, oraz o istotniejszych polach jego działalności, którym poświęcił więcej czasu. Do tego tekst został poprzetykany krótkimi rozdziałami dotyczącymi życia intymnego bohatera książki, które uważam za pomysł chybiony (o czym niżej), chociaż nie ze względów formalnych. Umieszczone na końcu kalendarium ułatwia rozeznanie w działalności Waldorffa.

Opowieść o Waldorffie wypełniają anegdoty. Temperament ich głównego bohatera, a także towarzystwo takich indywidualności, jak Kisiel czy Gałczyński, sprawiają, że są to historie barwne i pikantne. Dzięki nim można poczuć klimat m.in.: nocnego życia przedwojennej Warszawy, niespokojnej egzystencji ludzi kultury zgromadzonych w majątku Iwaszkiewicza na Stawisku zimą 1944 roku, działalności kabaretów „Siedem kotów” i „Stańczyk”, perypetii związanych ze staraniami o utworzenie muzeum Szymanowskiego w Zakopanem. Wiele wydarzeń obserwujemy za pośrednictwem publicystyki autorstwa samego Waldorffa, co dzięki jego ciętemu językowi nadaje im jeszcze więcej życia. Z drugiej strony, czasami brakuje w książce punktu widzenia innych uczestników zdarzeń, co może odbić się na wiarygodności opisu – zarzut ten dotyczy przede wszystkim początkowych rozdziałów, gdzie przy opisywaniu młodości swego bohatera Urbanek zbyt często opiera się na pisanym z perspektywy wielu lat Fidrku, w którym, co sam przyznaje, Waldorff pozwolił sobie na znaczną fabularyzację faktów ze swych lat szkolnych i studenckich.

REKLAMA
Grób Jerzego Waldorffa na Cmentarzu Powązkowskim (autor: Cezary p, opublikowano na licencji: Creative Commons Attribution ShareAlike 3.0)

Za szczególnie interesujące uważam fragmenty poświęcone działalności bohatera w okresie pełnego PRL-u. Przedstawiają one obraz reprezentanta niezbyt licznej, ale istniejącej przecież grupy ludzi, której udawało się prowadzić pożyteczną działalność i gościć na łamach wysokonakładowej prasy w sposób nieubliżający etyce dziennikarskiej, mimo unikania zasadniczych hołdów wobec komunistycznej władzy. To prawda, że działania

Waldorffa były do pewnego stopnia niszowe i nie każdy temat mógł w swej publicystyce poruszyć, lecz istotne jest, iż przy niewielkich kompromisach, nie naruszających jednak spokoju sumienia, zdobywał możliwość podjęcia niezależnej, prywatnej inicjatywy o trwałych efektach, jak chociażby akcja ratowania Powązek. Książka Urbanka przypomina, że wbrew stereotypowym wyobrażeniom PRL-u, w minionym systemie przy odpowiedniej dozie determinacji można było żyć bez wiązania się bezpośrednio z władzą lub opozycją i równocześnie nie popada w marazm, jak również w ograniczonym stopniu realizować się w oficjalnym obiegu, z zachowaniem godności i dystansu do ustroju.

W swoim długim życiu Waldorff zetknął się z oboma odcieniami totalitaryzmu. I obu poświęcił teksty, które po latach nie mogły być powodem do chluby. Chociaż Urbanek więcej miejsca poświęcił napisanej w tonie pochwalnym wobec faszystowskich Włoch Sztuce pod dyktaturą i antysemityzującej publicystyce przedwojennej, potrafił też bez taryfy ulgowej przypomnieć idące po linii komunistycznej propagandy artykuły z końca lat 40., nazywając je utratą politycznego i dziennikarskiego dziewictwa. W całej książce widać sympatię, jaką autor żywi do swojego bohatera, jednak nie pozwoliła ona na tuszowanie trudnych kart jego życiorysu, za co Urbankowi należy się szacunek.

Ostatni baron PRL-u nie jest jednak wolny od niedociągnięć. Pewien niesmak wzbudziło we mnie wkraczanie w życie intymne Waldorffa – opisy jego związku z Mieczysławem Jankowskim zostały wyeksponowane w książce jako oddzielne rozdziały, stanowiące, zapewne, w zamyśle autora oś kompozycyjną. Chociaż nie neguję potrzeby opisu życia towarzyskiego bohatera, uważam, że sfera najbardziej prywatna powinna zostać poza zainteresowaniem biografa, o ile opracowanie nie traktuje o odległej przeszłości. Obawiam się, że gdyby Waldorff spędził większość życia w związku heteroseksualnym, autor nie skupiłby na nim tak dużego zainteresowania. Przez pracę Urbanka zdaje się przemawiać teza wyrażona w notce na tylnej stronie obwoluty, w której różnorodne działania społeczne podejmowane przez Waldorffa ku utrwaleniu pamięci zostały zestawione na jednym poziomie z przesłaniem o potrzebie tolerancji dla odmienności. Według mnie jest to poważne nieporozumienie. Waldorff nie był działaczem gejowskim. Chociaż w publikacjach czynił aluzje co do swojej orientacji seksualnej, nigdy nie zadeklarował jej publicznie. Być może, jak twierdzi autor, miał taki zamiar, ale nie zdążył podjąć decyzji o jego realizacji. Wyżej wspomniane przesłanie należy więc przypisać Urbankowi, a nie Waldorffowi.

REKLAMA

W książce pojawiają się także drobne nieścisłości dotyczące chronologii – na przykład autor nie sprostował cytowanej wypowiedzi Jerzego Kisielewskiego, według której Andrzej Lepper został posłem już za życia Waldorffa, a otwarcie Państwowej Wystawy Krajowej w Poznaniu umieścił w trakcie wielkiego kryzysu, podczas gdy ten wybuchł po jej zamknięciu. Są to wprawdzie drobiazgi, ale uważna redakcja merytoryczna powinna je sprostować.

Książka została wydana starannie. Karykatura na przedniej stronie obwoluty celnie oddaje jej popularny i anegdotyczny charakter. Wydawca wyposażył książkę w indeks osobowy. Tekst wzbogacają fotografie; można jedynie żałować, że pełniące funkcję ich podpisów cytaty nie zawsze szczegółowo opisują treść zdjęcia, a nigdy konkretne czas i miejsce wykonania. Literówki w tekście można chyba policzyć na palcach jednej ręki, chociaż czasem wpływają one na sens zdań: jeden niepotrzebny przecinek i dowiadujemy się, iż Piłsudski został pochowany na Powązkach.

Podsumowując, książka Mariusza Urbanka jest lekturą godną polecenia. Mimo wymienionych powyżej niedoskonałości jej czytanie zapewni przyjemną rozrywkę i przybliży niezwykle barwną postać Jerzego Waldorffa, a jednocześnie powie coś ważnego o czasach, w jakich żył. Lekko rozczarowani mogą się poczuć jedynie ci, którzy oczekują naukowej precyzji i bardziej systematycznego wykładu. Takie osoby muszą cierpliwie poczekać, aż do złożonego tematu Waldorffa zasiądzie historyk.

Zredagował: Tomasz Leszkowicz

Korektę przeprowadziła: Joanna Łagoda

REKLAMA
Komentarze

O autorze
Filip Gończyński-Jussis
Doktorant w Zakładzie Historii Najnowszej Instytutu Historii UMCS, absolwent historii na UW (licencjat) i UMCS (magisterium). Miłośnik historii dwudziestego wieku i rodzinnego Lublina. Przygotowuje rozprawę poświęconą Towarzystwu Przyjaźni Polsko-Radzieckiej.

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone