Mariusz Urbanek – „Brzechwa nie dla dzieci” – recenzja i ocena
Gdyby w sondzie ulicznej zapytać przypadkowych przechodniów, kim był Jan Lesman, zapewne większość wzruszyłabym bezradnie ramionami. Ale gdyby poprosić o podanie kilku wersów np. „Kaczki dziwaczki”, większość bez trudu opowiedziałaby o jej zakupach u fryzjera czy zaskakujących skutkach próby upieczenia jej i podania na obiad. A życie Jana Lesmana – czyli Jana Brzechwy – było podobne do jego bajek: niezwykłe i barwne. I to najważniejsza wartość książki Mariusza Urbanka – jego praca przybliża życiorys osoby powszechnie znanej, ale jedynie na płaszczyźnie zawodowej.
Kilka lat temu w polskich mediach przetoczyła się burza dotycząca zasadności nadania szkole imienia Jana Brzechwy – przeciwnicy tej idei podnosili fakt żydowskich korzeni pisarza czy pozytywnego stosunku do komunizmu. Nazywali go oportunistą, a swój protest sprawą moralności, sumienia i wrażliwości historycznej. Twórca, na którego bajkach wychowały się kolejne pokolenia Polaków, został przedstawiony jednoznacznie negatywnie. Być może po lekturze książki Mariusza Urbanka politycy (którzy stali się głównymi inicjatorami akcji) byliby bardziej wstrzemięźliwi w swych ocenach. Ten konflikt znalazł również odzwierciedlenie w recenzowanej pozycji – autor w ostatnich rozdziałach rysuje kontekst sporu, a także wspomina o swoim felietonie, który został opacznie wówczas zrozumiany. Czy są to rozdziały potrzebne? Niewątpliwie, gdyż pokazują, jakie kontrowersje budzi dziś Jan Brzechwa, przez co praca nad jego biografią wydaje się tym bardziej zasadna.
Jan Wiktor Lesman urodził się 1 sierpnia 1898 roku w Żmerynce na Podolu, w rodzinie pielęgnującej żydowskie korzenie i tradycje. Jednak za sprawą wyborów ojca i wuja (ojca Bolesława Leśmiana), którzy odeszli od judaizmu, religia nigdy nie odgrywała w życiu Brzechwy istotnej roli. Dlatego też ci, którzy będą szukali wątków dotyczących powiązania między pochodzeniem a wyborami życiowymi pisarza, mogą poczuć się mocno rozczarowani. Jednak dzieciństwo spędzone w Rosji (Aleksander Lesman – ojciec Brzechwy, był kolejarzem i obejmował kolejne posady w głębi Imperium) odcisnęło silne piętno na chłopcu i jego stosunku do „utraconej” ojczyzny, co w pracy Urbanka jest mocno eksponowane. Zapewne ta gorąca miłość do Polski nie pozostawiła go obojętnym na wydarzenia rozgrywające się na arenie międzynarodowej – w 1918 roku przyjechał do Warszawy i uczestniczył w rozbrajaniu Niemców, a gdy młode państwo stanęło oko w oko z bolszewickim niebezpieczeństwem, znów chwycił za broń.
Właśnie wtedy biografia nabiera tempa, czyniąc rozdziały dotyczące młodości pisarza szczególnie interesującymi. To wówczas, tworząc pod pseudonimem Szer-Szeń, zaopatrywał teatrzyki w kabaretowe teksty, z czego nie zrezygnował również później, w czasie służby. Pisał dużo: dziesiątki skeczy, monologów, piosenek i wierszy satyrycznych, które mówili najlepsi wówczas aktorzy w stolicy – Irena Solska, Stefan Jaracz czy Henryk Domański. Jego talent szybko został zauważony w kręgach najsłynniejszych twórców kabaretowych. Do tego starał się wypełniać obowiązki studenta prawa, ale początkowo raczej z marnym skutkiem. Ze sławnych znajomych Brzechwy warto jeszcze wymienić Hankę Ordonównę czy operową divę Lucynę Messal. Mariusz Urbanek niezwykle plastycznie oddaje barwne życie artystycznej bohemy, wzbogacając narrację mniej znanymi utworami pisarza.
Równie ciekawie zostały zarysowane wątki rodzinne. Brzechwa, krewniak słynnego poety Bolesława Leśmiana, zawsze czuł kompleks wobec docenianego, poważanego, starszego o ponad 20 lat kuzyna, który stał się dla niego nie tylko doradcą, ale i najostrzejszym krytykiem literackim. Zresztą to za jego sprawą młody poeta z Lesmana stał się Brzechwą:
Wiersze podpisywał za namową kuzyna Bolka Leśmiana (wtedy jeszcze używającego twardej formy nazwiska – Lesman) pseudonimem Jan Brzechwa. Kiedy Bolek dowiedział się, że młodszy o ponad dwadzieścia lat stryjeczny brat też pisze wiersze, orzekł, że nie może być dwóch poetów o tym samym nazwisku, bo wynikną z tego wyłącznie nieporozumienia. I wymyślił pseudonim – Brzechwa. – Pomyśl – przekonywał krewniaka – jakie to piękne: opierzona część strzały. „I tak już zostałem Brzechwą na całe życie” – wspominał po latach przyszły autor „Akademii Pana Kleksa” (s. 26).
Również wtedy rozkwitło zainteresowanie Brzechwy płcią przeciwną – szybko stał się koneserem kobiecych wdzięków, zyskując miano kobieciarza. To będzie jeden z bardziej interesujących aspektów, które starał się podkreślić Urbanek. Tym bardziej godny uwagi, że dotychczas zupełnie nieodkryty.
Ostatnia z płaszczyzn, wokół której zbudowano narrację, to wymiar zawodowy – dołączając pod koniec 1918 roku do grupy założycieli Związku Artystów i Kompozytorów Scenicznych, jako student pierwszego roku prawa pisarz wkroczył na ścieżkę, którą szedł przez całe życie. ZAK, a następnie ZAiKS w osobie Brzechwy zyskał prawnika, który był jednym z założycieli i filarów związku.
Barwne i oryginalne życie zakończyło się dla Brzechwy, podobnie jak dla większości artystów, we wrześniu 1939 roku. Czas okupacji, pomimo aktywności twórczej pisarza, nie odznaczał się szczególnym kolorytem. Najciekawszym wątkiem poruszonym przez Urbanka jest historia jego wielkiej miłości do późniejszej trzeciej żony – Janki. Niemożność miłosnego spełnienia (wybranka była żoną innego) tak absorbowała pisarza, że zapominał o niebezpieczeństwach czyhających na osobę żydowskiego pochodzenia ukrywającą się m.in. w Warszawie.
„Bajkopisarz chudł w oczach, przez co uwydatniły się jego semickie rysy” – pisał Brandys. Zapytał kiedyś Brzechwę, jak udało mu się przeżyć okupację, skoro niearyjskie pochodzenie miał wypisane na twarzy. – To bardzo proste. Okupacja mnie nie dotyczyła. Byłem zakochany – usłyszał. (…) „To uczucie miało charakter monomanii i przeprowadziło Janka przez okres wojny w sposób pół cudowny” – pisał Antoni Marianowicz. Przestał dostrzegać, że wokół trwa wojna, poszedł nawet do wróżki, żeby zapytać o przyszłość, wspominała Irena Szymańska. „On, racjonalista, dumny ze swej nowoczesności, zachowywał się jak bohater modernistycznej powieści” (s. 103).
Jednak nie tylko niespełniona miłość dawała możliwość ucieczki. W tym samym czasie pisarz pracował nad słynną „Akademią Pana Kleksa”, której Urbanek poświęcił jeden z rozdziałów pracy. I tak przetrwał Brzechwa najniebezpieczniejsze lata wojennej zawieruchy. Gdy w 1944 roku wyjechał do Lublina, szybko znalazł się na liście ludzi potrzebnych nowej władzy – zwłaszcza ze względu na swe prawnicze umiejętności. Jerzy Borejsza, tworząc spółdzielnię „Czytelnik”, zaproponował Brzechwie funkcję radcy prawnego wydawnictwa. Prócz tego z czasem objął on kierownictwo redakcji literatury dziecięcej oraz biblioteki prawniczej. Zadbał również o rozwój kariery pisarskiej – jego wiersze z czasów wojny zaczęły ukazywać się w „Przekroju”, wydawanym od kwietnia 1945 roku. Jednak nie był to dobry moment dla takiej twórczości, którą w obliczu minionych wydarzeń uznano za niepoważną. Bajki, zamieszczane obok wspomnień wojennych, budziły falę krytyki. Równie kontrowersyjnie podchodzono do utworów „dla dorosłych”, w których sarkastycznie opisywał nową rzeczywistość, ale i wdawał się w polemikę z kontestatorami nowej władzy. Kupował nie tylko spokój w życiu prywatnym. Jak pisze Urbanek:
Gdy takie było polityczne zamówienie, Brzechwa wspierał decyzje partii, deklarował lojalność wobec socjalistycznej Polski i pisał entuzjastyczne wiersze o nowym ustroju. Nie krył, dlaczego to robił. W tekście, którym uczcił dziesięciolecie Polski Ludowej, policzył, że w ciągu 30 lat pracy (od debiutu w 1915 roku) wydał 8 tomików wierszy w łącznym nakładzie zaledwie 15 000 egzemplarzy. Przez 10 lat nowej Polski opublikował 61 książek i książeczek w nakładzie blisko dwóch i pół miliona (będzie te rachunki systematycznie powtarzał; w 1964 roku obliczył, że ukazało się, już ponad osiem milionów jego książek) i „zawdzięcza to socjalistycznej Polsce” (s. 199).
I tak cała narracja została poprowadzono dwutorowo – z jednej strony poznajemy osobiste perypetie pisarza, z drugiej obserwujemy jego rozwój literacki i zawodowy. Obraz, który stworzył dla nas autor, jest wielowymiarowy i trochę przekorny – ci, którzy zarzucają Brzechwie żydowskie pochodzenie, odkryją, że w żaden sposób nie czuł się związany z judaizmem. Ci, którzy postrzegają go wyłącznie jako bajkopisarza, zostaną zaskoczeni niezwykle bogatym dorobkiem twórcy na polu prawa i publicystyki. A ci, którzy zwą go oportunistą i komunistą, poznają realia, w jakich musiał się odnaleźć, i przekonają się, że życie artysty w Polsce Ludowej – nawet tego lojalnego – nie było usłane różami. Oczywiście, Urbanek nie gloryfikuje Brzechwy, ale i go nie potępia. Przytaczając wszystkie fakty, pozwala czytelnikowi na samodzielną ocenę. Zresztą ten styl pisania jest dla Mariusza Urbanka charakterystyczny: jego wcześniejsze prace – biografia Tyrmanda, Waldorffa czy Broniewskiego – również pozostawiają nas sam na sam z bohaterami.
Uważny odbiorca doceni także zmieniające się tło – barwne i plastyczne opisy artystycznego środowiska międzywojnia czy równie dobrze nakreślony klimat Łodzi pierwszych lat po wojnie. Dodatkowy walor stanowią liczne zdjęcia pisarza oraz wywiad przeprowadzony przez Urbanka z córką Brzechwy. Bez wątpienia recenzowana książka jest cenną pozycją. Z kilku powodów – po pierwsze w sposób kompleksowy przedstawia sylwetkę Jana Brzechwy, po drugie wpisuje się w nurt modnych w ostatnich latach badań dotyczących stosunku pisarzy czy, ogólniej rzecz ujmując, artystów do komunizmu, po trzecie zaś została oparta na bogatym materiale źródłowym. Autor wykorzystał nie tylko literaturę, ale i źródła prasowe oraz archiwalne.
Jednak pomimo licznych, arcyciekawych anegdot i wydarzeń brakuje bardziej wnikliwej analizy życia i wyborów pisarza. Chociaż autor dotyka wielu wątków, jest to niekiedy dotknięcie pobieżne, wywołujące niedosyt. Jednak na najwyższe uznanie zasługuje fakt, że Urbanek zwrócił naszą uwagę na to, iż Brzechwa był nie tylko wybornym pisarzem, ale i człowiekiem z krwi i kości, dokonującym różnych wyborów, borykającym się z wieloma przeciwnościami losu. Biografistyka jest trudnym i niebezpiecznym gatunkiem literacko-naukowym, a Mariusz Urbanek po raz kolejny udowadnia, że czasem takie ryzyko warto podjąć.
Zobacz też:
Redakcja i korekta: Agnieszka Kowalska