Marian Rejewski i sekret Enigmy
Marian Rejewski nigdy nie zapowiadał się na szpiega. Jego życie było całkowitym przeciwieństwem szwindli „Rexa” i kombinacji Bertranda. Dopiero po czterdziestce miano skierować go na przeszkolenie wywiadowcze i pewnie nawet wówczas nie objęło ono zagadnienia handlu księgami kodowymi. Marian Rejewski był pasjonatem matematyki i jego wygląd dokładnie temu odpowiadał.
Był najmłodszym z siedmiorga rodzeństwa, nosił okulary i cechowała go powaga wyglądu i zachowania. Nieco nieśmiały, w naturalny sposób nadawał się na poznański kurs kryptologii… był już jednak jego absolwentem. W roku 1929, gdy kurs się rozpoczynał, Rejewski miał 23 lata, za sobą obronę pracy magisterskiej zatytułowanej Opracować teorię funkcji podwójnie periodycznych drugiego i trzeciego rodzaju oraz jej zastosowanie i nie był już studentem. Planował rozpocząć pracę na wydziale profesora Krygowskiego – co istotnie wróżyło karierę szpiega. Przede wszystkim jednak przyszły matematyk musiał wyjechać na dwuletnie studia pomagisterskie do Getyngi. Getynga była mekką dwudziestowiecznych matematyków i fizyków. Przebywali tam tacy mistrzowie, jak Hilbert, Born, Courant, Heisenberg, Wigner, von Neumann i inni.
Ale mimo dobrych perspektyw na karierę akademicką Rejewski trafił do łamania szyfrów. Profesor Krygowski został poproszony o wskazanie najlepszych kandydatów na kurs kryptologii. Rejewski był wyraźnie najlepszy (był też dwujęzyczny, co było spadkiem po dzieciństwie spędzonym w rządzonej przez Niemców Wielkopolsce). Dlatego, niezależnie od wcześniejszych studiów, a może właśnie dzięki temu, że obronił już pracę magisterską, a zajęcia w Getyndze miały rozpocząć się dopiero za kilka miesięcy, Rejewski przystąpił do nowego kursu. A ponieważ był Marianem Rejewskim, ukończył go, jako jedyny, z wyróżnieniem.
Nadal jednak kryptologia nie dawała pracy, więc Rejewski udał się do Getyngi, jego nazwisko zaś znalazło się na liście rezerwowej. Osoby z tej listy nie miały zajmować się łamaniem szyfrów Enigmy. Nie można było też dopuścić młodzieńców tuż po studiach – choćby najbystrzejszych – do rozwiązywania największego kryptologicznego problemu epoki bez jakiejkolwiek selekcji, a skoro wspomniany młodzieniec udał się właśnie do kraju, z którego problem ten się wywodził, zamykało to sprawę. Było to niepomyślne dla planu Maksymiliana Ciężkiego, by skierować do deszyfrowania Enigmy najlepszych poznańskich matematyków.
Choć Marian Rejewski nie miał odbywać praktyk w Biurze Szyfrów, możliwe było wciąż ściągnięcie tam innych osób z tego samego grona. Z konieczności ludzie ci byli nieco młodsi od Rejewskiego; dwóch z nich, wciąż jeszcze studentów, wyróżniało się.
Byli oni bardziej towarzyscy niż Rejewski i mniej zaangażowani w życie akademickie. Dwudziestojednoletni Henryk Zygalski urodził się w Poznaniu, a rok młodszy Jerzy Różycki pochodził z Olszany w guberni kijowskiej, skąd jego rodzice wyjechali do Wyszkowa niedaleko Warszawy. Zygalski lubił muzykę, obaj zaś lubili zabawę, dziewczęta oraz łamigłówki związane z szyframi z podwójnym przestawieniem. Umieszczono ich na liście rezerwistów na wypadek wojny, a Maksymilian Ciężki poprosił ich, by w wolnych chwilach zajęli się łamaniem kolejnych łamigłówek.
„Rex” przyglądał się dokumentom przywiezionym przez Hansa-Thila Schmidta do Verviers. Wyglądały na oryginalne. Nieznacznie trącając kopertę z pieniędzmi, zasugerował kolejne spotkanie. W niedzielę za tydzień, w tym samym miejscu. I możliwie najwięcej takich jak te dokumentów. Ile pan zarabia? Pięćset reichsmarek miesięcznie? Proszę, oto trzy razy tyle na pokrycie kosztów obydwu spotkań. 8 listopada 1931 r. Hans-Thilo Schmidt, noszący teraz pseudonim „Asché”, był z powrotem w Verviers. Tym razem miał poznać monsieur Barsaca, człowieka potrafiącego rzekomo odróżnić fałszywą księgę szyfrów od prawdziwej. „W wypełnionym dymem cygar salonie rozlega się hałaśliwa muzyka z radia. Lemoine przedstawia mi swego człowieka. Schmidt stoi z kieliszkiem whisky w ręku. Uśmiech rozjaśnia mu twarz. (…) »Panie Barsac (…), myślę, że będzie pan usatysfakcjonowany«”. „Monsieur Barsac” było pseudonimem człowieka z Sekcji D. Jako że w Sekcji D służył tylko jeden człowiek, był nim Gustave Bertrand. Agent „Asché” – Hans-Thilo Schmidt – wyciągnął towar. Bertrand mógł ukryć swoją tożsamość, jednakże nie zaskoczenie.
Z dużego kartonowego pudła oszołomiony Bertrand wyjął po kolei: tabelę organizacyjną niemieckiej Sekcji Szyfrów; książkę kodową opisującą częstotliwości i inne szczegóły techniczne nadawania szyfrów Enigmy; instrukcje dla szyfru ręcznego, wraz z ustawieniami, używanego przez niemiecki Sztab Generalny; studium Ministerstwa Wojny na temat gazów trujących zdobyte od nieświadomego niczego brata Schmidta; kartę techniczną Enigmy wraz ze schematem połączeń łącznicy; Gebrauchsanweisung [instrukcję użycia] Enigmy i Schlüsselanleitung [przewodnik po ustawieniach] dla konfiguracji Enigmy.
Na każdej teczce znajdowała się pieczęć z napisem GEHEIM – tajne. Jednak czasu na podziwianie tego czarodziejskiego łupu było niewiele. Tak jak Kopciuszek, Hans-Thilo Schmidt musiał zdążyć na pociąg do Berlina i odłożyć akta na miejsce przed wybiciem godziny. Dlatego też, gdy „Rex” i Schmidt słuchali radia, negocjowali cenę, zadymiali pokój cygarami i raczyli się whisky, Bertrand poszedł na górę, gdzie w łazience czekał jego kolega Bintz wyposażony w aparat fotograficzny. W improwizowanej ciemni tworzyli bez cygar i bez whisky historię w formie fotografii.
Getynga okazała się dla Mariana Rejewskiego mniej atrakcyjna, niż się spodziewał. Choć kurs matematyki aktuarialnej był ciekawy, Rejewski tęsknił za domem. Szczególnie zaś tęsknił za mieszkającą w Bydgoszczy dziewczyną, którą znał od dziecka – Ireną Lewandowską. Z Poznania do Bydgoszczy dostać się było łatwo, dzieliło je ledwie półtorej godziny pociągiem. Mógł regularnie odwiedzać matkę, doglądać prowadzonej przez nią kolektury państwowej loterii, a także spotykać się z Ireną. Tymczasem Getynga leżała zbyt daleko.
Ten tekst jest fragmentem książki Dermota Turinga – „X, Y, Z. Prawdziwa historia złamania szyfru Enigmy”:
Studiowało tam trzech innych Polaków, z którymi Rejewski nawiązał znajomość, jednakże z żadnym z nich szczególnie się nie zbliżył. Do tego dochodził trend antysemicki, który miał osiągnąć swój szczyt za dwa lata w postaci wypędzenia najważniejszych profesorów w ramach tak zwanej „wielkiej czystki”. Rejewski nie mógł nie zwrócić uwagi na tę kwestię, która znajdowała się wówczas w centrum debaty publicznej. Wydawało się, że wszyscy wokół obwiniają Żydów o niepowodzenia Niemiec, a motyw „żydowskich wpływów” odbijał się echem także w Polsce. Pobyt w Getyndze wiązał się zatem w równym stopniu z kontaktem z wyższą matematyką, jak z toksycznym klimatem politycznym. Jeśli chodzi o matematykę, to żaden z polskich studentów nie cenił zbytnio Mariana Rejewskiego. Jego odczucia były podobne, toteż wolał spędzić wakacje 1930 r. poza Getyngą.
Wróciwszy do Bydgoszczy, Rejewski zastał list z Poznania, od swego uniwersyteckiego mistrza Zdzisława Krygowskiego. Profesor proponował mu stanowisko asystenta na uczelni, Rejewski musiałby jednak zrezygnować z ukończenia studiów w Getyndze. Decyzja nie była trudna, wystarczyło spojrzeć na rozkłady jazdy pociągów. Rejewski rozpoczął pracę od września 1930 r., ale wkrótce zaczął pytać o swój dawny kurs kryptologii. Profesor Krygowski wyjaśnił, że nie planowano jego powtórzenia, ale dwaj inni jego „absolwenci” otrzymali najwyraźniej zaproszenie do pracy dla Biura Szyfrów.
Można było podejść do tego na dwa sposoby. Fakt pominięcia Rejewskiego i zatrudnienia Zygalskiego i Różyckiego mógł być rozczarowaniem albo okazją. Być może jedynym powodem niezaproszenia Rejewskiego była jego nieobecność w kraju. Dlatego Rejewski postanowił sprawdzić, czy nadal mógłby pracować dla Biura Szyfrów. Skontaktował się z Zygalskim, który z kolei zapytał szefa. Szefem był Gwido Langer i przyjechał do Bydgoszczy, by osobiście ocenić kandydata. Ten był skromny i nie miał nic wspólnego z wojskiem, czyli nadawał się świetnie. Rejewski został zatrudniony.
W piwnicy budynku intendentury, tuż koło Zamku Cesarskiego, trzej absolwenci Wydziału Matematyki Uniwersytetu Poznańskiego zabrali się do pracy. Zamek, co wygodne, znajdował się blisko miejsca pracy Rejewskiego, choć piwnica nie należała do najelegantszych części gmachu. Trójka kryptologów pracowała tam nad szyframi z podwójnym przestawieniem, czyli podręcznikowymi problemami z książki generała Givierge’a.
Później należało także zrekonstruować księgę kodową niemieckiej marynarki. W niektórych transmisjach Kriegsmarine nadal używała staromodnego kodu o czteroliterowych grupach, jednak Rejewski i jego koledzy z wolna rozpracowywali go. Kod wydawał się alfabetyczny – wiele zdań rozpoczynało się od grup takich jak YOPY czy YWIN. Mogły to być pytania, które w języku niemieckim zwykle rozpoczynają się na literę „W” (wann, warum, wie i tak dalej). Pewnego dnia przekazano im kluczową wiadomość złożoną z sześciu tylko grup, a rozpoczynającą się od YOPY, odpowiedź zaś stanowiła czterocyfrowa liczba. Była to wiadomość ćwiczebna, pytanie, na które odpowiedź powinien znać każdy szanujący się Niemiec. Może pytanie o datę. Uczeni w niemieckich szkołach Polacy odgadli treść pytania: „Wann wurde Friedrich der Grosse geboren?” [Kiedy urodził się Fryderyk Wielki?]. Odpowiedź: 1712. Tak oto poznali pierwsze grupy kodu i mogli przystąpić do rekonstruowania księgi.
Z biegiem lat Gustave Bertrand poznał na wskroś tajniki wywiadu, dowiedział się wiele o łączności radiowej i dość sporo na temat kodów i szyfrów. Nie wstydził się jednak przyznać, że z szyframi maszynowymi mierzyć się nie jest w stanie. By zatem wycisnąć wszystko z dokumentów Enigmy dostarczonych przez Hansa-Thila Schmidta, zwrócił się do ekspertów. Spotkał się mianowicie ze starymi kolegami z Section du Chiffre. Bertrand wspominał swe wrażenia ze spotkania:
W Section du Chiffre Sztabu Generalnego (…) kwestia „maszyny szyfrującej” wciąż nie istniała. Starzy kryptolodzy (…) oświadczyli, że ta metoda jest odporna na ataki, a zatem nie prowadzono żadnych prac w tym kierunku. A fortiori, młodzi kryptoanalitycy polegali na opinii starszych, toteż wszystkie przechwycone wiadomości zaszyfrowane maszynowo trafiały prosto do kosza…
Dlatego sfotografowane w łazience, jego zdaniem bezcenne, dokumenty były nie tyle bezcenne, ile bezużyteczne. Całkowicie bezużyteczne. Problemu Enigmy bez samej maszyny rozwiązać się nie dało. Instrukcje opisywały sposób działania maszyny, jej ustawienia, sposób przekazywania informacji na temat jej ustawień, sposób obsługi, technikę wysyłania wiadomości oraz sposób szyfrowania i odszyfrowywania wiadomości. Było to wszystko bardzo cenne, ale kompletnie bezużyteczne bez samego urządzenia. Bez znajomości okablowania wirników szyfrujących i wewnętrznych połączeń informacji tych nie można było zastosować.
Dlatego rozwiązanie problemu Enigmy tkwiło w zdobyciu samej maszyny. Istniała szansa, że Schmidtowi uda się dotrzeć do jednej z nich i sfotografować jej wnętrze, ale nie sposób było od niego tego wymagać. Istniała jednakże inna możliwość: zwrócić się do dociekliwych przyjaciół Francji po drugiej stronie kanału La Manche.
John Hessell Tiltman był zapewne wówczas najlepszym brytyjskim kryptoanalitykiem. Pracował w Government Code & Cypher School (GC&CS), która powstała w końcu I wojny światowej z połączenia jednostek kryptoanalitycznych Royal Navy i armii. Podporządkowana MI6 znalazła się pod skrzydłami Foreign Office. Tiltman zaczął tam pracę w 1920 r., przychodząc na dwa tygodnie, by pomóc uporać się z zaległościami w dekryptażu rosyjskich wiadomości, i pozostał do końca życia. W roku 1932 odwiedził Paryż, prosząc Francuzów o pomoc z nieprzemijającym problemem radzieckiego zagrożenia dla bezcennej brytyjskiej marynarki wojennej. Tiltman przywiózł niepełny zestaw materiałów na temat szyfrów radzieckiej marynarki z nadzieją, że Francuzi pomogą go uzupełnić.
Niestety Francuzi nie potrafili pomóc, lecz spotkanie otworzyło perspektywy dalszej współpracy. Być może więc Brytyjczycy mogliby pomóc Francuzom z cokolwiek odmiennym rodzajem nieznanych szyfrów: szyfrem maszynowym.
Brytyjczycy węszyli wokół Enigmy już wcześniej. Świadomi własnych osiągnięć w deszyfrowaniu korespondencji radiowej byli pod wrażeniem szyfrów maszynowych. Attaché wojskowy w Berlinie zajął się tą sprawą, zdobywając prospekt rynkowej Enigmy. Na kongresie Światowego Związku Pocztowego w Sztokholmie Brytyjczycy zdobyli biuletyn z 7 sierpnia 1924 r., w którym znalazł się tekst o pokazie maszyny wraz z niezrozumiałym fragmentem zaszyfrowanego tekstu i jego jawnym odpowiednikiem. Maszynę zademonstrowano także w Londynie przedstawicielom Foreign Office. Producenci przeczuwali duże zamówienie, uzyskali więc w październiku 1925 r. brytyjski patent. W sprawę włączyła się GC&CS. Nabyto egzemplarz Enigmy i dostarczono go specom, by rzucili nań okiem.
Specem wyznaczonym do oględzin był niejaki pan Foss. W swym raporcie Foss chłodno objaśnił sposób łamania szyfru Enigmy nawet bez znajomości ustawień początkowych maszyny. Oczywiście należało znać okablowanie wirników oraz trafnie odgadnąć treść fragmentu odszyfrowywanej wiadomości. (Pan Foss nazwał te odgadywane fragmenty crib [ściąga]. Wycierpiawszy całe lata szkolnej łaciny, wiedział, że uczniowie potrafią odgadnąć niezrozumiałe słowa, jeśli ktoś im zdradzi, co znaczy choćby fragment. W szkole właśnie tym słowem określali zapisane z tyłu książki ściągi). Pan Foss zakończył swój raport fragmentem zatytułowanym „Uwagi ogólne”. Enigma miała jego zdaniem słabe punkty. Jednakże w praktyce należało posiadać kilka różnych wirników, używać po trzy jednocześnie oraz szyfrować i ukrywać w wiadomości informację na temat początkowego ustawienia wirników.
Ten tekst jest fragmentem książki Dermota Turinga – „X, Y, Z. Prawdziwa historia złamania szyfru Enigmy”:
Tak jak wiele ekspertyz technicznych, raport pana Fossa odłożono ad acta. Brytyjczycy zadecydowali, że nie nabędą Enigmy dla zabezpieczenia własnej łączności radiowej. Teraz jednak, gdy kapitan Tiltman nawiązał kontakt pomiędzy GC&CS a Sekcją D kapitana Bertranda, analiza mogła zostać wydobyta z archiwum i wykorzystana. Odpowiednie zapytanie skierowano drogą służbową, czyli poprzez oficera łącznikowego MI6 w Paryżu.
Łazienkowe fotografie Bertranda zostały poddane w MI6 gruntownej analizie. Jakość zdjęć była dobra, ale MI6 doszła do tych samych wniosków co Section du Chiffre. Dokumenty były niestety bezużyteczne. Oczywiście gdyby dysponowano egzemplarzem zmodyfikowanej przez Niemców Enigmy, byłoby inaczej. Poza tym po zastanowieniu uznano, że nadmierne zbliżenie z Francuzami jest niepożądane. Fotografie pieczołowicie więc zarchiwizowano, równie pieczołowicie o nich zapomniano, do Deuxième Bureau zaś skierowano pieczołowicie sformułowaną wiadomość zawierającą niewiążące podziękowania. Podsumowując, Wielka Brytania okazała się ślepą uliczką.
Bertrand posiadał dokumenty Schmidta już niemal trzy tygodnie i mimo braku entuzjazmu swych francuskich i brytyjskich kolegów był przekonany o ich wartości. Musiał być ktoś, kto zdoła wycisnąć z nich jakieś informacje. Pozostała mu jedna tylko opcja. Jego szefowie zgodzili się. Poprzez attaché wojskowego ambasady w Warszawie Bertrand poprosił o spotkanie z podpułkownikiem Langerem z polskiego Biura Szyfrów. Cenne fotografie zapakowano i wysłano pocztą dyplomatyczną, Bertrand zaś udał się w długą podróż pociągiem przez Niemcy, by odświeżyć znajomość z polskimi kolegami.
Bertrand i Langer spotkali się 8 grudnia 1931 r. Langer i jego przełożony Stefan Mayer przyjęli fotografie z zaskoczeniem i zachwytem. Mayer poprosił o 48 godzin na ocenę możliwości ich wykorzystania. Niecierpliwy Bertrand musiał więc przygryzać palce w hotelu, zwiedzać okolice Cytadeli, dzielnicy średniowiecznej i osiemnastowiecznego Starego Miasta. Wreszcie nadeszła umówiona godzina kolejnego spotkania.
Dokumenty zdobyte w Verviers miały żywotne znaczenie. „Vous avez fait donner l’artillerie lourde” [Sprowadził pan ciężkie działa] – powiedział Bertrandowi Langer. „Papiery Schmidta przyjęto niczym mannę z nieba. Wszystkie drzwi natychmiast stanęły otworem” – wspominał rozradowany Bertrand. Wreszcie znalazł kogoś znającego się na tych rzeczach, zdolnego odpowiednio wykorzystać zdobyte informacje. Dzięki wykonanym w łazience zdjęciom można było dowiedzieć się, jakich modyfikacji dokonano w maszynie. Szczególnie ważna była wiadomość o umieszczeniu z przodu łącznicy, która zamieniała miejscami litery po tym, gdy sygnał elektryczny przeszedł przez połączenia wirników. Niestety ten cenny materiał nie wystarczał do rozwiązania zagadki Enigmy. Jak wyjaśnił Langer, dokumenty nie zdradzały wewnętrznych połączeń maszyny, nie zawierały informacji na temat okablowania wirników, nie ukazywały połączeń między łącznicą a zespołem wirników, nie mówiły też nic o wewnętrznych połączeniach w „reflektorze”, który przesyłał sygnał elektryczny z powrotem przez wirniki. Gdyby tylko – kontynuował – udało się zdobyć tabele miesięcznych ustawień maszyny…
Spotkanie nie przyniosło zatem natychmiastowego przełomu w walce z Enigmą, jednakże miało ogromne znaczenie dla zbudowania kontaktów pomiędzy dwoma zespołami o różnej, acz uzupełniającej się specjalizacji. Polacy nie tylko dowiedli, że pod względem możliwości technicznych wyprzedzają o całe lata francuskich i brytyjskich ekspertów, ale też wstępny kontakt polskich specjalistów za zdobytymi przez Francuzów materiałami zrodził zalążki, które z czasem mogły przynieść obfity plon.
Po powrocie do Francji Bertrand natychmiast wyruszył na kolejne spotkanie z Hansem-Thilem Schmidtem, ponownie w Verviers, tydzień przed Bożym Narodzeniem 1931 r.8 Fotografować miał tylko on, toteż udał się do łazienki, podczas gdy „Rex”, „Asché” oraz przełożony Bertranda, major André Perruche ps. „Alison”, udali się na kilka lampek wina. Tym razem na zdjęciach znalazły się opisy różnych odmian Enigmy używanych od roku 1928 oraz tabela ustawień – dokładnie to, co Polacy umieścili na swej liście gwiazdkowych prezentów! W nowym roku odbyły się kolejne spotkania. Pierwsze, w maju, przyniosło kolejne tabele ustawień Enigmy oraz liczne inne tajne materiały. Po majowym spotkaniu Bertrand ponownie udał się do Warszawy. Langer znowu był zachwycony, ale, tak jak poprzednio, dostarczone materiały były niewystarczające. Istotę problemu wyjaśnił Maksymilian Ciężki. Same tabele ustawień nie wystarczały do zrekonstruowania wewnętrznego okablowania maszyny. Najlepiej byłoby uzyskać po prostu schemat obwodów elektrycznych. Gdyby to było niemożliwe, być może dałoby się zdobyć nieco zaszyfrowanych wiadomości wraz z ich odpowiednikami w tekście jawnym?
Zadanie zaczęło wyglądać niewdzięcznie, jednakże Bertrand wierzył w swoich polskich kolegów. Przynajmniej się starali. Niemniej żądanie dostarczenia schematów okablowania lub wiadomości potrzebnych Biuru Szyfrów wystawiłoby Hansa-Thila Schmidta na ogromne niebezpieczeństwo. Schmidt stawał się najcenniejszym francuskim agentem, i to nie ze względu na dokumenty dotyczące Enigmy, ale na inne przekazywane materiały, takie jak notatka na temat mobilizacji niemieckiej Sekcji Szyfrów, klucze szyfrów ręcznych używanych przez wojsko niemieckie, analiza wykorzystania czołgów, motoryzacji oraz przegrupowań jednostek pancernych, a także opinia na temat sytuacji w Niemczech, w których NSDAP wyrastała na największą siłę polityczną. Należało spodziewać się więcej takich materiałów, toteż narażanie źródła przez domaganie się dokładniejszych danych dotyczących Enigmy byłoby skrajną głupotą. Mimo to Bertrand przeczuwał, że przełom w sprawie Enigmy jest tuż-tuż. Interweniował szef francuskiego wywiadu, podpułkownik Louis Rivet, każąc zostawić decyzję „Rexowi”. Jeśli Rodolphe Lemoine zdoła wprowadzić Schmidta w arkana szpiegowskiej sztuki, być może uda mu się uzyskać niezbędne materiały bez wystawiania się na nadmierne ryzyko. W ten sposób na „Rexie” spoczęła ogromna odpowiedzialność, jednak jego przestępcza przeszłość rozpłynęła się w nowej tożsamości „Rexa” – utalentowanego agenta wywiadu obdarzonego zaufaniem na najwyższych szczeblach.
2 sierpnia 1932 r. „Rex” spotkał się z Hansem-Thilem Schmidtem w berlińskim hotelu Adlon, rzut kamieniem od gmachu Reichstagu. Czar „Rexa” – i jego pieniędzy – przeważył nad ostrożnością. Schmidt stwierdził, że zobaczy, co się da zrobić. Dwa tygodnie później „Rex” wyjechał z Berlina, pozostawiając liczne dokumenty do przesłania w poczcie dyplomatycznej. Zawierały one ustawienia Enigmy na wrzesień i październik oraz arcyważną zaszyfrowaną wiadomość wraz z jej jawną wersją dla celów porównawczych. Jako premię Schmidt dodał notatki techniczne na temat Enigmy niemieckich wojsk lądowych oraz lotnictwa, studium niemieckiego korpusu oficerskiego oraz dwudziestostronicowy tajny raport w sprawie potencjału rozbudowy niemieckich sił zbrojnych i bazy surowcowej. Po raz kolejny łup był przeobfity.
Ten tekst jest fragmentem książki Dermota Turinga – „X, Y, Z. Prawdziwa historia złamania szyfru Enigmy”:
Bertrand ponownie przesłał dokumenty Enigmy pocztą dyplomatyczną do Warszawy i po raz kolejny udał się w ślad za nimi do polskiej stolicy, gdzie skupieni byli pracownicy sekcji radiowywiadu Gwidona Langera. Konieczność utrzymywania placówki w Poznaniu minęła – sygnały można było przechwytywać wszędzie, natomiast personel zajmujący się łamaniem szyfrów lepiej było zgromadzić w jednym miejscu, w pobliżu siedziby Oddziału II Sztabu Głównego. Cenni matematycy Ciężkiego – personel cywilny – do 1932 r. ukończyli już studia i nie musieli uczęszczać na zajęcia, co wcześniej wiązało ich z Poznaniem. Dlatego poznański zespół został przeniesiony do Warszawy.
Przeprowadzka odbyła się na początku września 1932 r., dwa tygodnie przed wizytą Bertranda. Dla Mariana Rejewskiego zmiana ta nie była wygodna – Irena nadal mieszkała w Bydgoszczy, dokąd z Warszawy jechało się pociągiem znacznie dłużej niż z Poznania. Dwaj pozostali kryptolodzy jednak cieszyli się. Dla nich Warszawa była żywym, ekscytującym i ciekawym miastem. Dla Henryka Zygalskiego mógł mieć znaczenie fakt, że nowe biura sekcji niemieckiej znajdowały się tam, gdzie część dzieciństwa spędził Fryderyk Chopin – w eleganckim Pałacu Saskim przy placu niedawno przemianowanym na plac Marszałka Józefa Piłsudskiego.
Mniej więcej na początku listopada 1932 r. Maksymilian Ciężki wkroczył do pokoju, w którym pracował Marian Rejewski.
– Dzień dobry.
– Dzień dobry, panie kapitanie.
– Jak się tu panu podoba, panie Rejewski?
– Dziękuję, bardzo, panie kapitanie.
Rozmowa była nad wyraz uprzejma. W rzeczywistości nowe biura w Pałacu Saskim były zwyczajne. Pracowników cywilnych przydzielonych do specjalnej sekcji o nieznanych zadaniach nie umieszcza się w najwygodniejszych biurach, zwłaszcza gdy mają do czynienia z wywiadem, powszechnie uważanym za najniższą formę żołnierskiego życia.
– Zechce pan przyjść do mojego biura, panie Rejewski. Jest coś nowego, co chciałbym z panem omówić.
– Oczywiście, panie kapitanie. Ciężki zamknął drzwi gabinetu.
– Panie Rejewski, czy ma pan wolny czas wieczorem?
– Tak, rzecz jasna, panie kapitanie.
– Dobrze – powiedział Ciężki. – Wobec tego chciałbym, by przychodził pan wieczorami do biura. Mam coś, co może pana zainteresować. Jest to coś trudnego: nasi najlepsi ludzie nie posunęli się z tym ani o krok. – Nie można było bardziej połechtać ambicji matematyka, niż mówiąc mu, że coś jest za trudne. Kapitan Ciężki zdołał zyskać pełną uwagę pracownika cywilnego. – Nie muszę wspominać, panie Rejewski, że nikt nie może dowiedzieć się ani o tej pracy, ani o tym, czym będzie się pan zajmował.
Po prawdzie, można było bardziej połechtać ambicję matematyka pracującego nad niemożliwym do rozwiązania problemem – mówiąc mu, że problem ten jest do tego absolutnie tajny. W osobnym pokoju, z dala od dziennego biura, Marian Rejewski zaczął po godzinach badać problem Enigmy. Każdy element maszyny służył do zamieniania liter alfabetu. Oznaczało to, spostrzegł Rejewski, że wszystko kręci się wokół permutacji.
Profesor Krygowski prowadził w Poznaniu zajęcia z teorii grup, której podkategorią są permutacje. W normalnej algebrze można podzielić daną liczbę przez dwa, po czym pomnożyć ją przez dwa, by uzyskać liczbę początkową.
Jeśli jednak spróbować tego samego z jajkiem, uzyska się nie całe jajko, ale żal, że się nie miało patelni. Manipulowanie permutacjami opiera się na podobnej zasadzie. Permutacje należy traktować jak jajka, ponieważ wykonanie przeciwnego działania nie przynosi początkowego wyniku. Rejewskiemu permutacje spodobały się na studiach, kapitan Ciężki zaś zaprezentował mu interesujący problem dotyczący działań na permutacjach. Marian Rejewski miał zająć się równaniami i rozwiązać Enigmę.
Najpierw Rejewski musiał określić położenie początków każdej depeszy, czyli pozycję początkową każdego z trzech wirników szyfrujących maszyny w chwili, w której szyfrant rozpoczynał pracę. W przejętych szyfrogramach występowały podobieństwa – pierwszych sześć liter w każdej depeszy stanowiły dwie trzyliterowe grupy. Te trzy litery coś oznaczały, na przykład położenie początkowe trzech wirników. Rejewski pojął to, nie widziawszy na oczy maszyny Enigma.
Maksymilian Ciężki zorientował się, że wiara pokładana w Rejewskim nie była próżna. Po sukcesie związanym z ustawieniami początkowymi Ciężki wręczył mu drewniane pudełko. Wewnątrz znajdowała się rynkowa Enigma nabyta kilka lat wcześniej przez polski wywiad.
– Panie Rejewski, byłby pan tak dobry i zajął się tym problemem także w zwykłych godzinach pracy? Obawiam się jednak, że nie będzie panu wolno omawiać swych zadań z którymkolwiek z kolegów.
– Tak jest, panie kapitanie.
Rejewski miał odtąd własny pokój. Był on ciasny i mało wygodny w porównaniu z kilkuosobowym biurem, jednakże lepszy od zwykłego boksu i sprzyjający koncentracji. Matematykowi powiedziano też, że maszyna używana przez Wehrmacht jest inna: różni się okablowaniem wirników oraz, przede wszystkim, dodaniem łącznicy. Rejewskiemu wręczono kopię instrukcji użytkowania – części zdobyczy Hansa-Thila Schmidta, o którego istnieniu Rejewski nadal nie miał bladego pojęcia.
Znając podstawową budowę Enigmy, Rejewski mógł zacząć oznaczać poszczególne części maszyny służące do szyfrowania liter alfabetu: łącznicę, przewody wiodące od łącznicy do wałka wejściowego w miejscu, gdzie sygnał elektryczny dopływał do zespołu wirników, potem same trzy wirniki, a wreszcie reflektor, który kierował sygnał z powrotem przez wirniki. Zapisując każdy element mechanizmu szyfrującego w formie algebraicznej, Rejewski był w stanie stworzyć szereg równań z wieloma niewiadomymi, w których niewiadome były permutacjami wykonywanymi przez poszczególne podzespoły maszyny.
9 grudnia 1932 r. Rejewski dumał nad równaniami, gdy ponownie odwiedził go Maksymilian Ciężki. W ręku trzymał fotokopię dziennych ustawień używanych przez Niemców we wrześniu i październiku. „Odtąd – wspominał Rejewski – sytuacja zmieniła się radykalnie”. Jako że tabela ustawień zawierała połączenia łącznicy, jedna z niewiadomych odpadła z równania.
Ale jeden z elementów maszyny pozostawał wówczas poza zasięgiem Mariana Rejewskiego. Był to sposób połączenia łącznicy z pierścieniem o 26 przewodach znajdującym się po prawej stronie zespołu wirników. W rynkowej Enigmie litery klawiatury Q, W, E, R, T, Z i tak dalej były podłączone bezpośrednio do liter A, B, C, D, E, F i tak dalej na walcu wejściowym. W maszynie wojskowej było inaczej.
Przyjęto jakiś inny system. Przede wszystkim pomiędzy klawiaturą a walcem wejściowym znajdowała się łącznica. Dwadzieścia sześć przewodów wychodzących z łącznicy podłączonych było w jakiś sposób do dwudziestu sześciu styków na walcu wejściowym. Możliwości połączeń było 26 silnia, co dawało gigantyczną liczbę z 27 zerami. Marian Rejewski jednak podejrzewał, że być może wybrano proste rozwiązanie; w końcu Niemcy byli metodyczni. Może Q zostało podłączone do Q, W do W, E do E i tak dalej. I w cudowny sposób okazało się, że takiego właśnie wyboru dokonali twórcy maszyny. „Już pierwsza próba przyniosła pozytywny rezultat. Spod mego ołówka jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zaczęły wyłaniać się liczby wyznaczające okablowanie w prawym wirniku”.
W końcu września Niemcy zmienili kolejność wirników w maszynie, toteż w październiku na prawej pozycji znalazł się inny wirnik. Ale wystarczyło trochę czarów i ustalono okablowanie kolejnego wirnika. Potężny ołówek Mariana Rejewskiego zaczął stopniowo otwierać skrzynię tajemnic Enigmy.