Maria Skłodowska-Curie: studentka i guwernantka
Zobacz też: Maria Skłodowska-Curie – wielka mimo woli
Bronia posłuchała młodszej siostry. Chętnie zgodziła się na wyjazd do Paryża, aby studiować medycynę. Miała się tam utrzymywać dzięki Marii, która będzie przesyłać jej pieniądze zarobione w Polsce. Jest rok 1885. Bronia wsiada do pociągu. Zabrała ze sobą koszyk, koc i… wielką niecierpliwość. Tysiąc pięćset kilometrów dzieli Warszawę od Paryża. Dwa i pół dnia oraz dwie noce w czwartej klasie. Siedzi na składanym krzesełku i patrzy z okien pociągu na umykające wzdłuż torów kolejowych imperium niemieckie.
Bronia wierzy w to, że Francuzi szczycą się swoimi więzami z Polakami i że przyjaźń między dwoma narodami jest wyjątkowa. Ma nadzieję, że zjedna sobie tę przyjazną krainę. Głównie dzięki znajomości francuskiego. A poza tym nie jest zupełnie sama – towarzyszy jej Maria Rakowska, przyjaciółka z Uniwersytetu Latającego. Właśnie jej Bronia i Maria dały kiedyś fotografię z pamiętną dedykacją: „Dla idealnej pozytywistki – od dwóch pozytywnych idealistek”.
Nadszedł ten moment. Bronia i jej przyjaciółka wysiadają z pociągu. Są podekscytowane – oto Francja im się kłania. Są gotowe przeżyć te trudne pod względem materialnym, ale jakże pasjonujące lata. Martwić się rosyjską administracją? Ukrywać się, aby móc studiować? Nie móc mówić w języku ojczystym? Nigdy więcej!
Teraz Bronia ma swój czas młodości. Nareszcie! W wieku dwudziestu trzech lat! Zdarza się to w jej życiu pierwszy raz. Jest wdzięczna Marii za poświęcenie. Marii, która w Warszawie zgłosiła się do biura pośrednictwa pracy, aby zatrudnić się jako guwernantka.
W Paryżu Bronia znajduje lokum i mieszka wśród Rosjan oraz Polaków, między les Gobelins a Dzielnicą Łacińską. W latach 1887–1890 przeprowadza się kilka razy: pokój mansardowy przy rue Flatters 3; boulevard de Port Royal 85; rue de Lourcine; rue Scipion 6. Społeczność jest dobrze zorganizowana: „Polki mają również bibliotekę przy place de la Sorbonne, gdzie panuje absolutna familijna atmosfera – podaje feministyczny dziennik »La Fronde«. – Biblioteka jest otwarta cały dzień, a jeśli nie ma ani bibliotekarza, ani stróża, to klucz zostawia się pod słomianką (wycieraczką)”.
Połowa pensji Marii pozwala Broni na skromne życie. W czasie długich zim będzie drżała z zimna, będzie się przytylała do starego pieca w bibliotece, będzie zamieniała franki na ruble, aby taniej kupić chleb. Ale jakże będzie szczęśliwa, zawierając nowe znajomości i wypełniając serce rodzącymi się miłościami! Może pomyśleć tylko o sobie. Wreszcie może cieszyć się młodością.
Na Sorbonie są biura przyjęć dla cudzoziemców. Poza tym od 1858 roku istnieje paryskie Towarzystwo Lekarzy Polskich, którego celem jest pomaganie studentom medycyny. Bronia znajduje tam kompetentnego opiekuna, który podtrzymuje ją na duchu w chwilach zwątpienia i strachu. Jest nim doktor Edward Landowski, członek Towarzystwa Antropologów w Paryżu (Société d’anthropologie de Paris) i Francuskiego Towarzystwa Zoologicznego (Société zoologique de France). Nie musi niepokoić się o Bronię, ponieważ ona nie przyjechała aż tutaj, aby leniuchować w Ogrodzie Luksemburskim czy trwonić pieniądze siostry na bale i zabawy.
Liczba studentów na sześciu paryskich wydziałach – prawa, medycyny, farmacji, filologii, nauk ścisłych, teologii – znacznie wzrosła pod koniec dziewiętnastego wieku wskutek napływu studentów rosyjskich (wśród nich wielu Żydów po pogromie w 1881 roku), rumuńskich i polskich. Najwięcej cudzoziemców jest na medycynie: w latach 1890–1900 wśród sześciu studentów co najmniej jeden nie jest Francuzem. Ksenofobowie narzekają, że liczba cudzoziemców wzrasta zbyt szybko. Dziekan wydziału medycznego, Paul Brouardel, oskarża lekarzy przybyłych z zagranicy, że zabierają pacjentów ich francuskim kolegom. Władze Uniwersytetu wprowadzają zatem bardziej restrykcyjne wymagania odnośnie do równowartości świadectw maturalnych, upoważniających do zapisania się na te studia.
To absolutnie nie stanowi przeszkody dla Broni Skłodowskiej. W Warszawie zdała maturę ze złotym medalem, więc zapisanie się na studia jest prostą formalnością. Nie miała jedynie lekcji chemii w liceum – to duży problem dla Rosjanek i Polek – ale kursy na Uniwersytecie Latającym wypełniły tę lukę w wykształceniu Broni. Jeśli chodzi o łacinę i grekę – niezbędne na studiach medycznych – zna je dzięki ojcu, który ją uczył. W sekretariacie przyjęć na studia, przy rue de l’École de Médecine, Bronia Skłodowska jest zatem „prostym przypadkiem”. Wystarczy tylko, aby rok po roku wpłacała szesnaście swoich regulaminowych wpisów.
Studentki Sorbony
Bronia wcześniej nie myślała o tym, że wyjazd do obcego kraju może być jeszcze bardziej skomplikowany ze względu na to, że jest kobietą. We Francji potrzebne były naciski, aby instytucje otworzyły się na koedukację. Niektóre studentki dziwią się temu: skąd ten opór, skoro już w średniowieczu kobiety były lekarkami? Caroline Bertillon-Schultze w 1888 roku w swojej książce La Femme médecin au XIXe siècle pisze:
Dowodem na to jest edykt z 1311 roku, regulujący organizację służby medycznej w królestwie. Ten edykt „każdemu chirurgowi, zarówno chirurgowi mężczyźnie [chirurgien], jak i chirurgowi kobiecie [chirurgienne], zabrania wykonywania zawodu bez wcześniejszego zdania egzaminu przed specjalną komisją”.
Tekst jest fragmentem książki Natachy Henry „Uczone siostry”:
Również Mélanie Lipinska, zbulwersowana, w swej książce Histoire des femmes médecins, wydanej w 1900 roku, podkreśla, że: „W 1292 roku w Paryżu było siedem kobiet lekarzy!”. W pewnym momencie drzwi się zamknęły. Przed 1868 rokiem kobiety nie mogły studiować medycyny, ponieważ napotykały bezlitosny sprzeciw: „Od XVI wieku – kontynuuje Mélanie Lipinska – akta Uniwersytetu w Paryżu obfitują w dokumenty z zapisami świadczącymi o walce przeciw kobiecie lekarzowi. […] Wydział w Paryżu po długiej batalii odniósł zwycięstwo nad lekarkami i wypędził je ze świątyni Eskulapa”. Według niej wraz z centralizacją królestwa i końcem zatargów feudalnych – między piętnastym a siedemnastym wiekiem – bezczynni mężczyźni wykluczyli kobiety z miejsc, które zajmowały bez żadnych problemów: „Energia mężczyzn zwróciła się w stronę kultury intelektualnej, należącej do tej pory szczególnie do kobiet i do kleru. Kobiety miały więc przeciwko sobie przede wszystkim siłę fizyczną, a następnie składający się z mężczyzn rząd, który ich chronił. Kobiety straciły wszystkie swoje prawa”.
Na szczęście dla przyszłych studentek Sorbony druga połowa dziewiętnastego wieku przynosi ruch feministyczny skupiający mądre osobowości – na wzór pozytywistek w Polsce. Ich przesłanie jest następujące: równość pod względem płci i sprawiedliwość. Chociaż, jak każe tradycja, niektórzy notable hamują postęp społeczny. Jednak teraz nie chodzi tylko o to, aby otworzyć dla kobiet profesje zarezerwowane dla mężczyzn. Dlaczego nie przyznać im prawa głosu? W 1875 roku doktor Gustave-Antoine Richelot niepokoi się w swoim dziele La Femme-médecin : „Te młode kobiety tracą cały swój wdzięk, urok, cały powab ich płci. To nie są ani kobiety, ani mężczyźni”.
Profesor Charcot, słynny neurolog, pionier w zakresie hipnozy i histerii, argumentuje, że kobiety są zbyt delikatne, słabe, uczuciowe. Jak mogłyby znieść widok krwi czy przeprowadzić operację? Skąd miałyby brać siłę fizyczną, aby dźwigać chorych? Obawia się również, czy „doktorki” nie ukradną miejsc mężczyznom i czy to aby nie spowoduje zaburzenia gatunku rodzaju ludzkiego, przykrego zmieszania się płci. A poza tym ostrzega, że te kobiety nie znajdą mężów i zostaną starymi pannami.
Atmosfera na wydziale medycznym nie jest przychylna. Głupkowate śmiechy mizoginistów zakłócają zajęcia. Kiedy tylko studentki pojawiają się w amfiteatrze, studenci zaczynają rzucać jabłkami, gdakać jak kury, ćwierkać jak ptaki. W 1888 roku Caroline Bertillon-Schultze tak to podsumowuje: „Kobiety, które przodowały w walce o emancypację intelektualną i zawodową, wszędzie musiały pokonywać różnego rodzaju trudności”.
Ale ich nieliczne poprzedniczki, pionierki na polu medycyny, wyorały bruzdę: Angielka Elizabeth Garrett – najpierw studiowała w Londynie, a potem w 1870 roku w Paryżu jako jedyna otrzymała dyplom w dziedzinie anatomii (będzie również pierwszą kobietą merem – w Aldeburghu w hrabstwie Suffolk); Francuzka Madeleine Brès – aby studiować medycynę, potrzebowała zgody męża, która została podpisana oficjalnie 24 października 1868 roku w obecności mera piątej dzielnicy Paryża; Amerykanka Augusta Klumpke – w 1886 roku została pierwszą internistką w paryskich szpitalach dzięki wsparciu ministra oświaty, Paula Berta.
Liczba studentek medycyny wzrastała każdego roku: w 1868 roku były cztery, w 1880 jest ich trzydzieści siedem, a w 1887 – sto czternaście. Głównie są to cudzoziemki. Bronia dołącza do grona Polek, które przybyły w tym samym czasie co ona. W 1887 roku na sto czternaście studentek medycyny jest dwadzieścia Polek i siedemdziesiąt Rosjanek. Jest też osiem Angielek, jedna Amerykanka, jedna Austriaczka, jedna Greczynka, jedna Turczynka. A tylko dwanaście Francuzek.
Młode Francuzki jeszcze nie przygotowują się do studiów. Aby studiować medycynę, potrzebna jest matura lub zdane równoważne egzaminy. Pierwszą Francuzką, która podeszła do egzaminów maturalnych, była Julie-Victoire Daubié – nastąpiło to w 1861 roku, zaledwie dwadzieścia pięć lat przed przyjazdem Broni do Paryża. Tymczasem ruch postępowy przybiera na sile. Ustawa z 10 kwietnia 1867 roku nakazała gminom mającym więcej niż pięciuset mieszkańców otwieranie szkół dla dziewcząt. Dopiero w grudniu 1880 roku Jules Ferry formalizuje utworzenie szkół średnich dla dziewcząt. Francuzki są trzymane z daleka od nowości przez otaczający je antyfeminizm, przez rodziny, które boją się, że ich córki nie poradzą sobie wśród studentów medycyny. Również szkoła nie pozwala im osiągnąć wymaganego poziomu wiedzy. Dla Francuzki zostać lekarzem – to jak… polecieć na Księżyc.
Ale za to młode kobiety, które przybyły z zagranicy, mają aż nadto odwagi. One nie trzęsą się ze strachu przed kilkoma burżujami mającymi zastrzeżenia do równości, ponieważ kiedyś były narażone na dużo większe ryzyko, uczestnicząc w nielegalnych kursach, kiedy w każdej chwili mogli wkroczyć żołnierze cara i wywieźć nauczycieli na Syberię. Bronia wie, że musi pokonać te wszystkie przeszkody, aby ojciec był z niej dumny – to on nauczył ją wiary we własne siły. Powinna to zrobić dla Jadwigi i Jana z Uniwersytetu Latającego, dla Marii (zwrócić jej koszta), i wreszcie dlatego, aby porzucenie wszystkiego nie poszło na marne. Do diabła z tymi, którzy jeszcze nie wiedzą, że intelekt nie ma płci!
Studentki cudzoziemki wzbudzają podziw. Gazeta „La Marseillaise” z 9 stycznia 1893 roku pisze: „One nadzwyczaj radzą sobie z problemem wyżywienia się, ubrania, zakupem książek i papierów. Pomiędzy godzinami wykładów stają się kopistkami, udzielają lekcji, piorą, haftują, cerują dla innych”.
Pismo „La Fronde” z czerwca 1898 roku, założone i kierowane przez feministkę Marguerite Durand, poświęca studentkom cudzoziemkom trzy długie kolumny. Pierwsza zaczyna się następująco:
Studentki polskie i rosyjskie na ogół nie są amantkami, lecz raczej małymi Don Kichotkami – powiedziała mi niedawno bardzo uprzejmie pewna kobieta, która je dobrze zna, ponieważ pomagała im, ofiarując serdeczną gościnę. – Te młode dziewczyny przybywają do Paryża – kontynuuje pani Chaliga – po przeczytaniu dzieł wszystkich filozofów, wszystkich wielkich myślicieli, którzy marzą o społeczeństwie, w którym prawo będzie oparte na sprawiedliwości i dobru. One wszystkie z entuzjazmem marzą o tym, aby wnieść swój udział do budowy tego ideału szlachetności i solidarności.
Tekst jest fragmentem książki Natachy Henry „Uczone siostry”:
Niestety, moje małe Don Kichotki są na ogół biedne. Przez lata zbierały oszczędności, które pozwoliły im na przyjazd do Paryża, i mając kilka setek franków, myślą o zdobyciu środków, dzięki którym będą mogły zmienić świat, uspokoić serca i umysły. Mieszkają na ciasnych poddaszach, bez opału w zimie, bez powietrza latem, mając od 25 do 50 franków miesięcznie na wszystkie wydatki…, niektóre z nich, mające więcej szczęścia – posiadają aż 75 franków na 30 dni. Co za bogactwo! Ale one twardo znoszą cierpienie, są odporne na tysiące materialnych niedostatków. Nie są kokietkami, odważnie podchodzą do studiów, nocami czytają książki, ponieważ chcą otrzymać dyplomy, które pozwolą im na życie bardziej bezpieczne materialnie, i dzięki temu będą mogły zrealizować swoje marzenia o sprawiedliwości i miłości powszechnej.
Dziennikarka gazety „La Fronde”, Aimée Fabrègue, jest zachwycona wytrzymałością studentek ze Wschodu. To ich poświęcenie studiom uznaje za heroiczny czyn. Podkreśla jednak przede wszystkim aspekt materialny. Z pewnością nie zdaje sobie sprawy z tego, jak bolesna jest dla Broni rozłąka z bliskimi, jak trudno zaadaptować się do zupełnie innego rytmu życia: „Moja biedna Bronia pisze do mnie z Paryża, że ma kłopoty z egzaminami, że bardzo dużo pracuje i martwi się o swoje zdrowie” – niepokoi się Maria.
Piórem swej dziennikarki „La Fronde” składa hołd tym studentkom:
Najpoważniejsze są Polki i Rosjanki. Głównie studiują medycynę i z zimną krwią przeprowadzają sekcje. Nie mają swoich klubów, tak jak Amerykanki czy Angielki, które są bardziej zamożne i bardziej praktyczne. W większości te studentki są bardzo biedne i żyją w niedostatku w mizernych mansardach. Ale jeśli nawet ich ciała cierpią z zimna podczas zimy, ich serca płoną entuzjazmem. Wydają się niewrażliwe na trudności zewnętrzne: to, co dla Francuzki, a zwłaszcza dla paryżanki, byłoby wielkim kłopotem, na przykład brak toalety, dla nich jest absolutnie bez znaczenia.
Maria - guwernantka
Podczas gdy Bronia usiłuje odnaleźć się w Paryżu, Maria w Polsce musi dotrzymać danego jej słowa. Zobowiązała się wobec siostry i nie zawiedzie jej: „Zatrudnię się jako nauczycielka domowa – przyrzekła. – Lokum, wyżywienie, pranie, miałabym rocznie 400 rubli gaży, może więcej…”.
Niby nic prostszego. W 1866 roku przyszły noblista w dziedzinie literatury, Henryk Sienkiewicz, również został nauczycielem domowym w bogatej rodzinie, aby zrobić maturę. W 1885 roku biuro pośrednictwa rekomenduje Marię rodzinie pewnego adwokata. Wspaniale – ucieszyła się – gdyż mogła zostać w Warszawie. Ale… nie na długo: „To jeden z tych bogatych domów – opowiada Maria w grudniu 1885 roku – w którym w towarzystwie mówi się po francusku jakąś kominiarską francuszczyzną, nie płaci się rachunków przez sześć miesięcy, ale wyrzuca się pieniądze w błoto, a przy tym skąpi się na naftę do lamp”.
1 stycznia 1886 roku wyjeżdża zatem na wieś i przyjmuje pracę za pięćset rubli rocznie, co oznacza dwadzieścia rubli miesięcznie dla Broni. Maria ma osiemnaście lat, kiedy jedzie do miejscowości Szczuki. Na peronie dworca ojciec ociera łzy bawełnianą chusteczką.
Pociąg przemierza pola migocące jak kryształy – pada gęsty śnieg, jak to w środku zimy, ale nikt nie narzeka z tego powodu. Szczuki leżą sto kilometrów na północ od Warszawy. Podróż trwa cały dzień: trzy godziny w pociągu i pozostałe cztery na saniach. Lodowaty wiatr smaga policzki, Maria ma przemoczone stopy, a im bardziej zbliża się okazała budowla, tym większe ma obawy, że nie wytrzyma samotności. Zamyka oczy kołysana wstrząsami sań, nos przykryty szarą chustką ogrzewa własnym oddechem. Wyobraża sobie Bronię siedzącą w amfiteatrze, notującą każdą formułę podaną przez profesora w białym fartuchu, który na czarnej tablicy rysuje kredą ludzkie ciało, organy, żyły… Pewnego dnia i ona tam będzie.
U państwa Żorawskich nie ma ani snobizmu, ani prostactwa. To ludzie otwarci i uprzejmi. Juliusz Żorawski, głowa rodziny, zarządza dużym gospodarstwem rolnym, należącym do rodu Krasińskich. Uprawia tam dwieście hektarów buraków. W pełni sezonu Maria zobaczy chłopów zbierających na klęczkach plony, z rękami szorstkimi od suchej gleby. Wyrywają oni buraki przeznaczone do produkcji cukru w fabryce znajdującej się na terenie posiadłości. To budynek z czerwonej cegły z wysokim kominem, z którego unosi się gęsty, czarny dym.
Juliusz i Kazimiera Żorawscy mają siedmioro dzieci. Trzej starsi synowie studiują w Warszawie, czworo pozostałych dzieci jest w domu: wśród nich trzyletni Staś i sześciomiesięczna Marysia. Maria zajmuje się edukacją Andzi, która ma dziesięć lat, i Bronki, która ma osiemnaście lat, tyle samo co Maria.
Dzień zaczyna się o ósmej rano: cztery godziny lekcji z Andzią, spacer, obiad, później trzy godziny lekcji z Bronką, z którą Maria doskonale się rozumie.
Spośród dziewcząt często goszczących u państwa Żorawskich, zdaniem Marii, tylko Bronka jest inteligentna. Inne ją drażnią. W liście z 5 kwietnia 1886 roku skarży się swej kuzynce Heni: „Wychowanie nie rozwinęło ich umysłu, a tutejsze nieustanne i bezsensowne zabawy zupełnie go rozproszyły”.
Zdecydowała, że nie będzie się do tego mieszać. Zimą jeździ na łyżwach po zamarzniętej kałuży, uczy się grać w szachy, zachowuje się jak zwykła pracownica Żorawskich: „Prawie nigdy nie mówię o wyższym wykształceniu kobiet – zwierza się w liście do kuzynki. – Najogólniej rzecz ujmując, w moich wypowiedziach zachowuję rezerwę, którą narzuca mi mój stan”.
W tym czasie Maria podejmuje też działania bliskie jej sercu: edukację biednych. Razem z Bronką uczy dzieci połowników i pracowników cukrowni. Początkowa grupka dziesięciu uczniów powiększa się do dwudziestu. Maria i Bronka dają im zeszyty i obsadki piór. Co za radość z tego przedsięwzięcia! Optymizm dodaje jej skrzydeł. Jest przejęta poczuciem misji. Jeśli któryś z jej uczniów lub któraś z uczennic przeczyta najpierw jedną linijkę, a potem całą stronę, to jej wysiłki nie będą zmarnowane. Chociaż nauczanie w języku polskim jest zabronione, Juliusz Żorawski, pan domu, udziela na to pozwolenia. W razie pojawienia się rosyjskiej policji on również ryzykuje zesłaniem na Syberię. Jednak chęć poprawy losu małych analfabetów z wioski jest silniejsza od strachu.
Po całym dniu pracy Maria idzie do swojego pokoju na pierwszym piętrze i czyta do późna w nocy. W cukrowni dzięki pomocy inżynierów zebrała kilka naukowych zarysów opublikowanych w połowie dziewiętnastego wieku. Chemia daje duże możliwości – produkcja przemysłowa cukru z buraków została opracowana przez francuskiego chemika Jeana-Baptiste’a Quéruela. W 1888 roku inżynierowie pożyczą Marii książkę Traité de chimie minérale et organique Edmonda Willma i Maurice’a Hanriota, która ukazała się w Paryżu. Maria nauczy się tych czterech tomów na pamięć. Czytając te książki, odkrywa w sobie niemal obsesyjne zainteresowanie matematyką, chemią i fizyką. Czy ma wolny czas? Jeśli tak, to poświęca go na rozwiązywanie zadań z algebry i geometrii. Gdy zaś zamyka oczy, widzi laboratorium, które istnieje tylko w jej wyobraźni.