Marek Arpad Kowalski — „Kolonie Rzeczpospolitej” – recenzja i ocena
„Kolonie Rzeczpospolitej” to tytuł nieco przewrotny, bowiem opatrzona nim książka to niespieszna, wielowątkowa gawęda, koncentrująca się na takich kwestiach, jak sens posiadania przez Polskę kolonii i przegląd okazji, jakie ku temu były. Kowalski nie jest fanatykiem zamorskich posiadłości czy piewcą morskiej potęgi Rzeczypospolitej. Autor przyznaje, że konsekwentne, trwające całe wieki traktowanie spraw związanych z morzem jako drugoplanowych, wynikało z takiej, a nie innej sytuacji geopolitycznej Polski. Rozumie, że chwilowe odstępstwa od tej reguły, były... no właśnie – chwilowe.
Przykładem takich krótkotrwałych epizodów może być wskrzeszenie polskiej floty za Stefana Batorego, dokonane w celu blokady Gdańska. Po załagodzeniu konfliktu z potężnym miastem flotę rozwiązano. A przecież wypada zgodzić się z autorem, że nie sposób odmówić ówczesnemu polskiemu władcy perspektywicznych wizji czy umiejętności strategicznego myślenia. Decyzja o rozwiązaniu floty, musiała być świadoma i dogłębnie przemyślana. Wydaje się, że jak i inni polscy władcy, Batory doszedł do wniosku, że potęgę takiego państwa jakim była wówczas Rzeczpospolita, należy budować na lądzie, a nie na morzu. Skoro taka była konsekwentna polityka większości polskich władców, to o koloniach, których utrzymanie wymagało w sposób ewidentny silnej floty, mowy być nie mogło. Prowadzi to do pytania: po co autor podjął taki temat? Z książki wynika, że bynajmniej nie po to, aby skrytykować tę tendencję.
Wydaje się, że jego intencją było raczej podjęcie pewnego problemu, jakim dla każdego państwa jest niewątpliwie decyzja o posiadaniu czy nieposiadaniu kolonii, a także udowodnienie, że pewne możliwości założenia takich kolonii jednak były. Marek A. Kowalski prowadzi czytelnika poprzez kolejne stulecia, prezentując koncepcje i dążenia związane z posiadłościami zamorskimi, opisuje dzieje odkrywców, podróżników i niespokojnych duchów, na brak których Polska nigdy narzekać nie mogła. Niezaprzeczalnym walorem książki jest też przedstawienie mało znanych faktów związanych z tematyką kolonii.
Typowym przykładem jest tu wiek dziewiętnasty, kiedy wielu Polaków dało się uwieść zewowi zamorskiej przygody, nie tylko z uwagi na romantyczny wydźwięk dalekich wypraw i ekscytację odległymi lądami. Był to wówczas jeden z nielicznych sposobów, aby głośno wymówić słowo „Polska”. Do zbierania pieniędzy na wyprawę Szolca-Rogozińskiego przykładowo, nakłaniali Sienkiewicz i Prus, walcząc zajadle z nieubłaganym sceptykiem Świętochowskim, który stwierdził otwarcie, że jest u nas „mnóstwo nie załatanych dziur w życiu społecznym a kolonie zamorskie zakładać nam trudno”.
Osobną kwestią jest niewątpliwie wpływ idei kolonialnej na społeczeństwo polskie w okresie międzywojennym. I ten temat został w książce podjęty, gdyż autor szeroko opisuje działalność Ligi Morskiej i Kolonialnej. Konkludując, książka Kowalskiego nie zawiera nieznanych do tej pory faktów na temat kolonii Rzeczypospolitej. Nie przeczytamy w niej, że byliśmy państwem kolonialnym, jednak jej autor zaproponował ciekawą dyskusję na niebanalny i mało znany temat. Pisana przystępnym językiem, z uwzględnieniem opracowań naukowych, jest lekturą godną polecenia.