Majdanek pod zarządem NKWD

opublikowano: 2017-04-28, 10:00
wszelkie prawa zastrzeżone
W 1944 r. niemiecki obóz koncentracyjny w Majdanku został wyzwolony przez wojska sowieckie. Nie minęło wiele czasu, a za drutami pojawili się nowi więźniowie...
reklama

Majdanek – zobacz też: Obóz KL Lublin (Majdanek): powstanie, zbrodnie, wyzwolenie

W lipcu i następnych miesiącach 1944 roku wśród wielu innych doszło do jeszcze jednego wydarzenia, nad którym z woli cenzury zamilkła prasa. Próbowałem o nim napisać w 1978 albo 1979 roku. „Kontroler rzeczywistości” klepnął pieczątkę „zgoda” na tekście o przywiezieniu PKWN do Polski cztery dni po 22 lipca, proletariacka czujność nie zezwoliła mu jednak na ujawnienie sowieckich gospodarzy obozu koncentracyjnego na Majdanku. Zajrzyjmy więc tam, gdzie nie pozwalano.

Mauzoleum oraz „Droga Hołdu i Pamięci” na terenie dawnego obozu na Majdanku (fot. Krzysztof Kokowicz, na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa – Na tych samych warunkach 3.0 Polska)

– [Esmany, gestapy, szpiony] – przechadzający się między dwoma rzędami drutów strażnik z pepeszą odpowiedział na pytanie, kim są widoczni obok baraków mężczyźni w polskich mundurach wojskowych.

W drugim tygodniu sierpnia w Lublinie rozmawiało się o uroczyście pochowanych kilkuset więźniach Zamku, a poszeptywało o aresztowaniu generała Armii Krajowej o pseudonimie „Marcin” i tych „podejrzanych typach” nazywanych zbiorowo PKWN.

Manifest PKWN – symboliczny początek Polski Ludowej

– Co może być dobrego z czterech liter? – cichcem pokpiwali ludzie.

Podobnie komentowano obecność krasnoarmiejców na lubelskim Krakowskim Przedmieściu.

– Czerwono jak na placu Czerwonym – kwaśno żartowali lublinianie.

Z sowieckich wartowników, którzy zastąpili niemieckich na „bocianach” nad drutami obozu koncentracyjnego na Majdanku, nikt jednak nie żartował.

Prowokacja na „trzecim polu”

Jednym z „esmanów” był podporucznik Kazimierz Kozłowicz pseudonim „Baron”, w czasie walk o Lwów zastępca dowódcy 4. batalionu 19. pułku piechoty Armii Krajowej. W Lublinie zgłosił się do organizowanego 3. pułku zapasowego 1. Dywizji Wojska Polskiego. Po ujawnieniu, że służył w AK, dołączono go do akowców zgromadzonych w części Majdanka zwanej „trzecim polem”. W relacji napisze:

Przyszło bardzo dużo ludzi, być może chcieli obejrzeć ślady po zbrodniach, jakich dokonali na Majdanku niemieccy najeźdźcy. Sowieci wykorzystali to do prowokacji, rzucili w tłum wieść, że na tym [trzecim] polu za drutami siedzą winni tych przestępstw. Tłum oszalał. Zaczęto rzucać w nas kamieniami, butelkami, żelastwem, co kto mógł znaleźć pod ręką. Baliśmy się, że rozerwą druty i rozbiją nasze baraki. Ktoś z nas krzyknął, by wystąpili ci, których mieszkańcy Lublina znają. Niech zaprzeczą ohydnym kłamstwom. Pokazali się kpt. Gardziński [Jan] i kpt. Piklikiewicz [Stefan], których rozpoznały córki. Dziewczyny zaczęły krzyczeć, że za drutami są AK-owcy, a nie Niemcy, ale ich krzyk utonął we wrzasku tłumu, który atakował nas przez cały dzień, aż „bojcy” na „gołębnikach” musieli strzelać w powietrze ostrzegawczo. Sowieci na drugi dzień oznajmili nam, że przecież sami widzieliśmy, że nas nasi rodacy nienawidzą i gdyby nie „bojcy”, to na pewno dokonaliby samosądu.
reklama

„Bojcy” z pepeszami i diegtiariowami z XXVIII Korpusu Piechoty 1. Frontu Białoruskiego po 24 lipca wkrótce opuścili Majdanek. Rozkazy goniły ich dalej. Niemalże na ich plecach wjechali do Lublina i do obozu czekiści ze Smierszu i grup operacyjnych NKWD. Oprócz „miejsc pracy”, czyli pełnych więźniów baraków na „polu czwartym” i „polu drugim”, dostali do pilnowania „pole trzecie”. Od 8 sierpnia zwożono tutaj lub doprowadzano żołnierzy, podoficerów i oficerów Armii Krajowej. Wcześniej ramię w ramię z czerwonoarmistami bili się na Kresach, we Lwowie, na Wileńszczyźnie. Przedzierali się na pomoc powstańcom w Warszawie. Realizowali rozkaz wyprzedzenia Armii Czerwonej i towarzyszących jej polskich komunistów. Wypędzili Niemców z Bełżca, Lubartowa, Krasnegostawu, Urzędowa, Poniatowej. Współdziałając z sowieckimi oddziałami, weszli do Tomaszowa Lubelskiego, Łukowa, Puław, Radzynia, Zamościa, Białej Podlaskiej. Bili się na ulicach Lublina. Nie zdążyli nacieszyć się sukcesami, bo sojusznicy w sowieckich mundurach wycelowali w nich lufy pepesz. Otaczali, grozili zastrzeleniem.

– [Brosit´ orużyje, ruki wwierch!] – wołali.

– [Strielat´ budu] – grozili, wprowadzając nabój do lufy.

Pomnik Walki i Męczeństwa na terenie dawnego obozu na Majdanku (fot. Alians PL , na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa – Na tych samych warunkach 3.0 niezlokalizowana)

Rozbrojonych ładowano do ciężarówek. Samochody ruszały do Lublina, gdzie kierowały się na Majdanek. Na akowców czekały tam baraki, przez które przeszły tysiące więźniów obozu koncentracyjnego. Oraz brudne, zapchlone i zawszone papierowe sienniki, które właściwie nie były siennikami, tylko pustymi strzępami śmierdzącej celulozy. Zbigniew Balik wspomina:

Byliśmy otoczeni ze wszystkich stron, bo „trzecie” było pomiędzy „polem drugim” z pełnymi nienawiści do Polaków szubrawcami z „ostlegionów” i wcale nie lepszymi Niemcami na „polu czwartym”. Na „pierwszym polu” zorganizowano punkt werbunkowy do Wojska Polskiego. Rosjanie zajęli „pole szóste” i piąte w pobliżu dawnego krematorium i kwaterowali w dawnych koszarach niemieckiej załogi obozu przy drodze z Lublina do Chełma.

Ukarani za „niewalczenie”

Lublin, dzwonnica przy kościele św. Mikołaja na Czwartku (aut. Małgorzata Węgrzyn; Creative Commons Uznanie autorstwa – Na tych samych warunkach 3.0.)

„Pole trzecie” od „drugiego” oddzielały rzędy drutów kolczastych. Wycofując się z Lublina, Niemcy nie wymordowali zgromadzonych na „drugim” ponad 2 tysięcy rannych i chorych czerwonoarmistów. Większość z nich służyła w Ostlegionach, więc nie mieli wątpliwości, co ich czeka, gdy wyzdrowieją.

reklama

Dwadzieścia dwa baraki „pola czwartego” zajmowali jeńcy niemieccy, wzięci do niewoli w czasie walk o Lublin lub w okolicach miasta. Głodowali tak samo jak Rosjanie na „drugim” i Polacy na „trzecim”. Czasem udawało się im porozmawiać z akowcami.

– Was też wsadzili za druty? – dziwili się. – A za co?

– Bo podobno nie walczyliśmy z Niemcami…

– Nie walczyliście? – nie mogli zrozumieć.

Żaden z nich nie przypuszczał, że razem z Polakami z AK w tych samych eszelonach – tylko w różnych wagonach we wrześniu 1944 roku pojadą do łagrów w Związku Sowieckim. I będą obok siebie pracowali w kopalniach, na torach kolejowych, w lasach i na pustyniach.

Wjeżdżamy w bramę Majdanka. Mijamy żywą stertę słomy – niezliczone ilości pcheł wprost atakują przechodzących. Można wyobrazić sobie nasze przerażenie i obrzydzenie, gdy każą nam urządzać się w pustych barakach, na gołych pryczach, rozpaczliwego nastroju nie poprawi talerz tzw. kaszy dębowej […]. Po spenetrowaniu placu obozowego w piasku można było niejedno znaleźć. Ja np. zdobyłem aluminiową puszkę, ukryte przed zarekwirowaniem podczas jakiejś rewizji przybory do golenia i – co najważniejsze, kawałek ołówka. Próbowaliśmy przesłać pierwsze grypsy, ale straż obozowa okazała się zupełnie nieprzekupna.

Tekst jest fragmentem książki Stanisława Jankowskiego „Dawaj czasy! Czyli wyzwolenie po sowiecku”:

Stanisław Jankowski
Dawaj czasy! Czyli wyzwolenie po sowiecku
cena:
49,90 zł
Podajemy sugerowaną cenę detaliczną z dnia dodania produktu do naszej bazy. Użyj przycisku, aby przejść do sklepu — tam poznasz aktualną cenę produktu. Szczęśliwie zwykle jest niższa.
Wydawca:
Dom Wydawniczy Rebis
Rok wydania:
2017
Liczba stron:
392
Seria:
Historia
Premiera:
2017-04-11
Format:
150x225
Język oryginalny:
polski
ISBN:
978-83-8062-033-9

Oddajcie naszą broń i oficerów!

W pierwszej połowie sierpnia nie mówiło się jeszcze o wywożeniu. Rozmowy na „polu trzecim” dotyczyły wcielenia do różnych jednostek Wojska Polskiego, do „berlingowców”. 20 sierpnia wieczorem (a może dzień później przed południem) powstał raport o wydarzeniu, z jakim jego autor wcześniej się nie spotkał i nie bardzo wiedział, jak zareagować. O siódmej rano przed barakiem dwustu do niedawna partyzantów zaczęło buczeć i pokrzykiwać, zamiast w milczeniu wysłuchać przygotowanej dla nich pogadanki. Nieczytelnie podpisany oficer w raporcie dla referatu politycznego przy 3. zapasowym pułku piechoty informował o wystąpieniu sierżanta Bogdana Czaplińskiego, który w imieniu pozostałych żołnierzy poinformował, że złożyli oni przysięgę rządowi polskiemu w Londynie i nie uznają innego rządu, oraz domagał się powrotu ich dowódcy, majora, i innych oficerów, oddania broni, a także wyjaśnienia, na jakiej podstawie akowcy zostali rozbrojeni. Nic nie dała rozmowa w cztery oczy. Czapliński zasłaniał się przysięgą.

reklama
Żołnierze Dywizji Kościuszkowskiej ruszają na front.

– Nie zmienię zdania, choćbyście mnie nawet mieli rozstrzelać – powtarzał. – Jestem na to od dawna przygotowany.

Sierżanta Czaplińskiego nie skazano jednak na karę śmierci, lecz na siedem lat pozbawienia wolności. Nieprawomocny wyrok Sądu Wojskowego 2. Armii Wojska Polskiego zmniejszył o dwa lata Najwyższy Sąd Wojskowy. Karę odroczono do zakończenia działań wojennych. Z aresztu w Lublinie sierżant Czapliński pojechał do karnej kompanii.

Zaczynali od zaproszenia dowódców

Symbol Narodowych Sił Zbrojnych

Czy aresztowanie Czaplińskiego zmieniło zainteresowanie partyzantów służbą w ludowym Wojsku Polskim – nie wiadomo. W punktach rejestracji starano się dokładnie prześwietlić zgłaszających się akowców. Dowództwo oficjalnie ogłaszało, że w szeregach armii jest miejsce dla żołnierzy każdej organizacji, pod warunkiem że zaakceptują oni Polski Komitet Wyzwolenia Narodowego, a nie „skompromitowanych” – jak pisano – polityków w Londynie. Nie było jeszcze na murach plakatów, które przedstawiały AK jako „zaplutego karła reakcji”, i jeszcze bardziej haniebnych z wezwaniem: „Pod sąd skrytobójców z AK i NSZ – sojuszników Hitlera”, ale szeptem przekazywano sobie coraz bardziej niepokojące wiadomości. Na Majdanek przywożono żołnierzy AK, którzy zostali schwytani po ucieczce z Wilna i ze Lwowa. Opowiadali o transportach tysięcy aresztowanych.

– Zaczynali od zaproszenia dowódców. Później organizowali naradę dla kadry i wszystkich na naradzie brali pod lufy – przekazywano sobie w polskich barakach Majdanka.

Następne złe wiadomości przywieźli z okolic Mińska Mazowieckiego oficerowie 8. Dywizji Piechoty AK. Przyjechał też z nimi jej dowódca – pułkownik Hieronim Suszczyński „Dyrektor”. Przed „zaproszeniem” na Majdanek zatrzymano go przez kilka dni w komendzie NKWD przy Chopina. W obozie nie mieszkał w baraku oficerskim, tylko w nie znanym nikomu pokoju w budynku administracji. Nie było go w sierpniowym transporcie do Charkowa. Pojawił się tam 2 września, przywieziony samolotem z Moskwy po kilku dniach wyczerpujących przesłuchań w centrali NKWD na Łubiance.

Żołnierze AK i Armii Czerwonej w zdobytym Wilnie (domena publiczna).

Na przesłuchania w budynku administracji obozowej lub na Chopina zabierano co kilka dni jednego, czasem dwóch oficerów. Wracali kilka godzin później – przygaszeni, a niekiedy zbulwersowani informacjami zasłyszanymi w czasie przesłuchań. Wszystko wskazywało na to, że baraki, punkty rejestracji i podnoszący się do życia Lublin komuniści zdążyli już opleść gęstą siecią agenturalną.

Ostrzegamy przed epidemią tyfusu

Skreślony w baraku podoficerskim list protestacyjny nie ma dokładnej daty. Podpisani pod nim sprzeciwiali się traktowaniu ich jak jeńców wojennych. Skarżyli się, że „podłe jedzenie” powoduje „chorowanie na żołądek”, że brakuje łyżek oraz misek i muszą szukać naczyń po śmietnikach. Oburzali się, że strażnicy zatrzymują ich paczki żywnościowe i odzieżowe, że nie dostają i nie mogą wysyłać listów.

reklama

Ostrzegali przed przetrzymywaniem tak dużej grupy ludzi w urągającym zasadom higieny warunkach, co bez szczepień ochronnych przeciwko czerwonce i tyfusowi może doprowadzić do epidemii.

„Wyraźnie nie określają nam powodu przytrzymania i dalszego losu, jaki nas oczekuje” – napisali podoficerowie z „trzeciego pola”.

Żołnierze radzieccy w oswobodzonym Majdanku (fot. Abraham Pisarek, ze zbiorów Deutsche Fotothek‎, na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa – Na tych samych warunkach 3.0 Niemcy)

Wszystkie rodzaje broni

Przetrzymywano ich w barakach typu stajennego, bez okien. Na zapluskwionych pryczach strach było się położyć. Wybijanie owadów nie dawało żadnych rezultatów, bo miejsce rozgniecionych natychmiast zajmowały setki nowych. Na siennikach nie było prześcieradeł, a jako okrycie służyły stare, nierzadko noszące ślady krwi, niemieckie płaszcze oficerskie. Prymitywne warunki nie zachęcały do utrzymania porządku i czystości, z byle powodu dochodziło na tym tle do konfliktów.

Na jednym z zachowanych spisów można odczytać 84 nazwiska oficerów oraz dane o urodzeniu i rodzaju broni. Wśród więzionych na Majdanku było 2 majorów, 10 kapitanów, 21 poruczników, 36 podporuczników, 2 rotmistrzów i 9 chorążych. Reprezentowali niemal wszystkie rodzaje broni: artylerię, piechotę, kawalerię, wojska pancerne, łączności, intendenturę, tabory, sądownictwo i służby medyczne. Byli w różnym wieku: najmłodszy miał 21, a najstarszy 68 lat.

Tekst jest fragmentem książki Stanisława Jankowskiego „Dawaj czasy! Czyli wyzwolenie po sowiecku”:

Stanisław Jankowski
Dawaj czasy! Czyli wyzwolenie po sowiecku
cena:
49,90 zł
Podajemy sugerowaną cenę detaliczną z dnia dodania produktu do naszej bazy. Użyj przycisku, aby przejść do sklepu — tam poznasz aktualną cenę produktu. Szczęśliwie zwykle jest niższa.
Wydawca:
Dom Wydawniczy Rebis
Rok wydania:
2017
Liczba stron:
392
Seria:
Historia
Premiera:
2017-04-11
Format:
150x225
Język oryginalny:
polski
ISBN:
978-83-8062-033-9

Drugi spis, „podoficerski”, oprócz nazwisk zawiera również pseudonimy. W żadnym nie ma słowa o tym, w jakim oddziale służyli przed dowiezieniem na Majdanek. O ich obecności w obozie – jeszcze miesiąc wcześniej niemieckim obozie koncentracyjnym – 19 sierpnia 1944 roku depeszowano do Sztabu Naczelnego Wodza w Londynie:

Masowe aresztowania żołnierzy AK przeprowadzane są na całym terenie okręgu przez NKWD i tolerowane przez PKWN. Aresztowanych osadza się na Majdanku. Znajdują się tam sztaby 3 i 9 dp z gen. Halką [Ludwikiem Bittnerem], około 200 oficerów i podoficerów, 2500 szeregowych.

W stronę członków rodzin, którzy usiłowali przerzucać przez druty listy i żywność dla uwięzionych, sypały się pokrzykiwania i wyzwiska wartowników, a nawet strzały ostrzegawcze. Zaorano patrolowany przez dwójki krasnoarmiejców z psami szeroki na kilka metrów pas ziemi między dwoma pasmami ogrodzenia i ustawiono tabliczki ostrzegające, że każdy, kto się zbliży do drutów, zostanie zastrzelony.

reklama
Dawna siedziba KGB na Placu Łubiańskim w Moskwie (fot. A. Savin, na licencji Creative Commons Attribution-Share Alike 3.0)

A jednak korespondencja dochodziła do więzionych. Listy owijano wokół kamienia, obwiązywano drutem lub sznurkiem i przerzucano niczym granat. Dla paczek z żywnością należało znaleźć inną drogę. Pomocny był w tym nadzwyczajny pociąg czerwonoarmistów do samogonu, który zwali bormoczuchą, i innymi spirytualiami.

– [Choczesz kriczat´ za Czapajewem – można. Choczesz bormotat´ – toże można. W Sowietskom Sojuzie wsio można!] – sarkastycznie zachwalali krasnoarmiejcy swoje pijackie wolności.

Przemyciwszy za stosowną ilość bormoczuchy pierwszych kilka paczek z żywnością i środkami czystości, Okręgowa Centralna Opieka Podziemia „OPUS” była gotowa do podjęcia regularnej pomocy dla akowców na Majdanku. Dzięki przerzuconym zza drutów listom rodziny więzionych tam podoficerów i oficerów Armii Krajowej dowiedziały się, gdzie są poszukiwani przez nie mężowie, synowie i bracia.

Jeden z nich, oficer Jan Steczkowski „Zagroba”, grał przed śledczym „głupka” przypadkowo zatrzymanego w lesie w czasie podróży do matki w Warszawie, gdzie zamierzał czekać na ojca więzionego w obozie koncentracyjnym. Dowiedział się, że są jeszcze wolne miejsca w Oficerskiej Szkole Broni Pancernej w Riazaniu i że powinien tam „przygotować się do zemsty na Niemcach”.

Nie miałem innego wyjścia, tylko wiać – wspominał po latach – jednakże realizacja zamysłu nie należała do łatwych. Na szosie z Majdanka do Lublina był punkt wartowniczy ze szlabanem, kontrolujący ruch pieszy i kołowy nawet w nocy. Obóz okalał płot z drucianej siatki, ale nie pod napięciem, z niezbyt gęsto rozstawionymi wewnątrz strażnicami. Podkradłem się w nocy pod siatkę i zrobiłem w niej dziurę. Następnego dnia wziąłem rulon tytoniu (zdobyłem go w zamian za jedyną parę półbutów) i dwie książki, w czasie obiadu pewnym krokiem podszedłem do upatrzonego strażnika, kontynuującego leniwy spacer wzdłuż wewnętrznej linii drutów, i bez słowa wcisnąłem zaskoczonemu tytoń do ręki. Błyskawicznie przecisnąłem się przez druty i stanąłem nieruchomo z drugiej strony, czekając na jego reakcję; nie chciałem, aby odruchowo strzelił do mnie. Strażnik zdębiał, upuścił tytoń na ziemię i po chwili wahania, nie patrząc w moją stronę, podjął swoją wędrówkę wzdłuż ogrodzenia. Myślę, że o jego zachowaniu zdecydował tytoń, z którego posiadania, gdyby wszczął alarm, musiałby się gęsto tłumaczyć.
reklama

Szedłem spacerowym krokiem, z książkami w rękach, markując, że je czytam, rozglądałem się wokół siebie. Na drodze zobaczyłem dwie dziewczyny, dołączyłem do nich niedaleko szlabanu i zacząłem pleść jakieś dusery, a one, jak to młode panny, zaczęły się chichotać. I tak minęliśmy szlaban.

Z Tatarów w „szeroki świat”

23 sierpnia w nocy baraki na „trzecim polu” otoczył szczelny kordon żołnierzy NKWD, a pod drzwi baraków zaczęły podjeżdżać samochody ciężarowe.

– [Wstawat´, wstawat´!] – niosły się ponaglenia. Krążący pomiędzy pryczami czekiści bagnetami trącali zaspanych Polaków. – [Bystro, bystro!] – pokrzykiwali.

– [S wieszcziami [bagażami] ili biez wieszcziej?]

– [Ostaw, budut diengi na wodku] – odpowiedział strażnik i zaraz ryknął śmiechem.

Lublin z lotu ptaka - lata 30. XX wieku (źródło: Fundacja Brama Grodzka - Teatr NN; domena publiczna)

Pół godziny później trzy czy cztery ciężarówki dojechały do bocznicy kolejowej na stacji Lublin-Tatary. Czekało tutaj czterdzieści wagonów. Kilkanaście z nich było zamkniętych i przechadzali się przed nimi strażnicy, pozostałe miały otwarte drzwi. Ciężarówki podjeżdżały do nich tyłem. Część pod sam wagon, z innych trzeba było zeskoczyć i po dwóch, trzech krokach wspiąć się na platformę z pomocą kolegów. Czekiści obstawiali przejście z obu stron. Ostatni głośno liczył zapełniających wagon Polaków.

– [Sorok!] – zawołał, doliczywszy się czterdziestu.

Kazimierz Krajewski wspomina:

Po załadowaniu nas i po zabiciu wejść do wagonów gwoździami, a ponadto po zadrutowaniu najmniejszych nawet otworów pociąg natychmiast ruszył. Jechaliśmy nietypową drogą – nie przez Brześć, lecz przez Tomaszgród i Briańsk. W czasie tej podróży, która trwała cztery dni, otrzymywaliśmy rano i wieczorem po kawałku suchego chleba i gorzką herbatę, a w południe dawano nam pół litra czegoś, co określano jako zupę. Miałem duże kłopoty z jedzeniem zupy, ponieważ nie posiadałem żadnego naczynia. Ratował mnie mój sąsiad, plutonowy rezerwy, który pożyczał mi kieliszek i swoją menażkę. W czasie tej podróży najbardziej makabryczne było załatwianie się przez cienką, wmontowaną w podłogę rurkę, która pełniła rolę ubikacji. Wyjeżdżaliśmy pełni jak najgorszych przeczuć. Ja też wierzyłem, że każde pokolenie Polaków musi mieć swoją Syberię.

Kto był – nie zabudiet

Stefan Korboński (1901-1989), Delegat Rządu na Kraj od 27 marca do 28 czerwca 1945
reklama

W tym pierwszym transporcie, „lubelskim”, wyjechało 210–280 osób, wśród nich 100 oficerów Armii Krajowej. Oprócz przetrzymywanych na „trzecim polu” znaleźli się w wagonach szeregowi urzędnicy Delegatury Rządu, a także grupa żołnierzy AK, którzy zaraz po wkroczeniu wojsk sowieckich na Lubelszczyznę zgłosili się ochotniczo do Wojska Polskiego (między innymi z 27. Dywizji Piechoty oraz Obszaru Południowo-Wschodniego AK). Wszyscy byli po przesłuchaniach na Majdanku lub w siedzibie NKWD przy ulicy Chopina. Wysyłano też z nimi kadrę odtwarzanej na Podlasiu 9. Dywizji Piechoty AK (najwięcej ludzi z powiatu chełmskiego i radzyńskiego) oraz grupę oficerów z odtwarzanej w rejonie Mińska Mazowieckiego 8. Dywizji Piechoty AK. Niektórych dowieziono na Majdanek z punktu werbunkowego w lubelskich koszarach 8. pułku piechoty.

Dla Polaków z Armii Krajowej (w transporcie byli też Niemcy) to Riazań, a dokładniej Diagilewo pod Riazaniem miało być pierwszym miejscem obozowej gehenny w Związku Sowieckim. W drodze zapewne nie raz usłyszeli od lat powtarzane w ZSRS przysłowie: Kto w łagierie nie był – budiet. A kto był – nikogda nie zabudiet . Oczekujący na transport „lubelski” obóz w Diagilewie nosił nazwę łagier NKWD nomier 178 i podlegał zespołowi obozów jenieckich numer 154 w Riazaniu. Traktowano go jako obóz o charakterze specjalnym ([spiecłagier]). Przed dowiezieniem akowców z Majdanka usunięto przetrzymywanych tutaj jeńców niemieckich. Na polskich lokatorów czekało pięć wielkich baraków mieszkalnych ustawionych na ogrodzonym terenie o wymiarach 250 na 150 metrów. W innych barakach ulokowano szpital, pralnię, aptekę, ambulatorium wraz z magazynem, kuchnię, jadalnię z klubem i piekarnię. Nie zapomniano o KPZ ([kamiera priedwaritielnogo zakluczenija]), czyli tymczasowym areszcie śledczym, a także karcerze, trupiarni i podziemnej celi zwanej bunkrem.

Więźniowie łagru pracujący w kopalni złota na Kołymie (autor nieznany, domena publiczna)

Był to po prostu obelkowany dół w ziemi. Zamiast mebli stał w nim piecyk z cegieł. Gdy więźniowie próbowali w nim palić, tak kopcił, że się dusili. Strażnikom nie chciało się schodzić do bunkra, więc kawałki chleba wrzucali przez komin.

Spiecłagier w Diagilewie podobnie jak Majdanek miał podwójne ogrodzenie z drutu kolczastego przedzielone pasem ziemi szerokości dwóch metrów, codziennie grabionej. Nad drutami, jak zamkowe wieże, stały co jakiś czas wyszki. Strażnicy obserwowali z nich baraki i wszystko, co się dzieje w obozie. Pomiędzy drutami biegały psy, podobno specjalnie głodzone…

Tekst jest fragmentem książki Stanisława Jankowskiego „Dawaj czasy! Czyli wyzwolenie po sowiecku”:

Stanisław Jankowski
Dawaj czasy! Czyli wyzwolenie po sowiecku
cena:
49,90 zł
Podajemy sugerowaną cenę detaliczną z dnia dodania produktu do naszej bazy. Użyj przycisku, aby przejść do sklepu — tam poznasz aktualną cenę produktu. Szczęśliwie zwykle jest niższa.
Wydawca:
Dom Wydawniczy Rebis
Rok wydania:
2017
Liczba stron:
392
Seria:
Historia
Premiera:
2017-04-11
Format:
150x225
Język oryginalny:
polski
ISBN:
978-83-8062-033-9
reklama
Komentarze
o autorze
Stanisław Maria Jankowski
Absolwent historii Uniwersytetu Jagiellońskiego. Autor kilku tysięcy publikacji w prasie krajowej, polonijnej i zagranicznej oraz słuchowisk radiowych i scenariuszy do filmów dokumentalnych dla TVN Historia. Twórca wystaw historyczno-dokumentalnych. Wieloletni redaktor „Biuletynu Katyńskiego”, konsultant historyczny filmu Katyń Andrzeja Wajdy. Za upowszechnianie prawdy o zbrodni katyńskiej odznaczony Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski. Zajmuje się historią Armii Krajowej i zbrodni katyńskiej.

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści, zawsze za darmo.

Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2024 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone