Lwia odwaga Wilków znad Tybru
Cechy, dodajmy, wychwalane przez wieki istnienia republiki, opłakiwane i wspominane z nostalgią w latach jej upadku. Czy naprawdę, mówiąc o najdawniejszych Rzymianach, wspominamy tylko ludzi prawych, odważnych i honorowych? A może jednak imperium wzrosło na chciwości, mściwości i nieprawości? Trudno odpowiedzieć na te pytania w sposób jednoznaczny, nierodzący wątpliwości i kolejnych pytań. Niemniej, ludzie lubujący się w lekturze dzieł klasycznych znajdują w opowieściach z tamtych wieków oparcie i przeciwwagę dla czasów współczesnych.
Białe plamy w historii republiki rzymskiej nie pozwalają jednoznacznie określić, czy Katonem Starszym wypowiadającym słowa Ceterum censeo Karthaginem esse delendam kierowały poczucie niespełnionej misji i wrodzony patriotyzm, czy też może zawiść oraz ksenofobia. Wszak zepchnięte do pozycji drugorzędnego miasta-państwa Kart-Hadaszt w drugim wieku przed naszą erą nie stanowiło już zagrożenia dla niekwestionowanej hegemonii Rzymu w basenie Morza Śródziemnego. Nie możemy być zresztą pewni, czy Katon w ogóle wypowiedział te słowa. Sięgając do źródeł, opiszemy w tym artykule zarówno wydarzenia, których nie możemy potwierdzić, ale też nie możemy im zaprzeczyć, jak i te, co do których nie mamy większych wątpliwości, że faktycznie miały miejsce.
Opisywane wydarzenia nie będą dotyczyć tylko sfery wojskowości. Nie można bowiem zrozumieć odwagi i poświęcenia, z którym legionista oddawał życie dla republiki, bez znajomości życia codziennego i obyczajów, które towarzyszyły ludziom tamtych czasów. Wszak polski zwrot „republika” to nic innego jak łacińska res publica, czyli rzecz wspólna, a stanie się częścią republiki oznaczało dla Rzymianina zupełne oddanie się jej dobru i sprawie.
Liga Lateńska — konfederacja około 30 wiosek z obszaru Latium, stworzona dla wspólnej obrony. Istniała w wiekach VII–IV p.n.e. Gladius (łac. miecz) — w tym przypadku chodzi o gladius hispaniensis, czyli broń przejętą od Iberów. Używany był od III w p.n.e. do II w. n.e. Jego długość wraz z rękojeścią wynosiła ok. 60–70 cm. Był bronią, która dzięki swym niewielkim rozmiarom doskonale nadawała się do walki w szyku, umożliwiał zadawanie ran zarówno ciętych, jak i kłutych. Scutum — tarcza rzymska. Wysoka na ok. 1,2 m, o szerokości dochodzącej do 76 cm. Miała kształt owalny, lekko wypukły. Składały się na nią trzy warstwy sklejonych poprzecznie listew obitych skórą. Całość ważyła około 10 kg, była gruba na ok. 7 cm. Tak było w okresie republiki, z upływem czasu scuti podlegały licznym modyfikacjom zmniejszającym ich ciężar i poprawiającym wytrzymałość. Pilum — oszczep najprawdopodobniej pochodzenia etruskiego lub samnickiego, udoskonalony i używany przez Rzymian w całym okresie istnienia państwa rzymskiego.
Niejednej osobie, która patrzy na mapę świata antycznego, dech w piersiach zapierają wielkość imperium rzymskiego i jego trwałość. Dla Rzymian, podobnie jak dla barbarzyńców, wojna była nieodłącznym elementem życia. W latach 327–241 p.n.e. bramy świątyni Janusa były zamykane, na znak pokoju, tylko pięciokrotnie. Jednak w przeciwieństwie do barbarzyńców Rzymianie byli zdeterminowani i konsekwentni, a to oznaczało dla ich wrogów unicestwienie lub zniewolenie. Gdy przeciwnik padał, szło się naprzód po jego trupie. Jednak Rzymianie nie przechodzili nad dogorywającym ciałem pokonanego obojętnie, zawsze potrafili znaleźć rzecz godną przyswojenia: czy to w zakresie taktyki walki, czy to uzbrojenia. Tak też powstały legiony, formacja zapożyczona od Ligi Lateńskiej, uzbrojona w iberyjskie gladiusy, chroniąca się za samnickimi scuti, odziana w galijskie kolczugi i ciskająca w nieprzyjaciela mordercze etruskie pilum , a po bitwie lecząca rany w obozie zbudowanym na wzór helleński. Oczywiście Rzymianie nie pozostawali biernymi naśladowcami, wszystkie importy potrafili ulepszyć i stworzyć z nich broń dalece doskonalszą od pierwowzoru.
Centurion (łac. setnik) — niższy oficer, dowódca centurii, manipułu lub kohorty.Cursus honorum (łac. ścieżka zaszczytów) — była drabiną awansu społecznego, którą musiał przebyć patrycjusz rzymski chcący zająć najwyższe urzędy w państwie. Po wypełnieniu swych obowiązków na niższym szczeblu obywatel mógł awansować. Najniższym urzędem była godność kwestora, u szczytu zaś znajdowało się stanowisko konsula i najwyższego kapłana. Commiles (łac., mianownik commilitio — towarzysz) — dowódcy rzymscy często zwracali się w taki sposób do żołnierzy, aby podkreślić, iż wszyscy są towarzyszami broni. Więź ta wykształciła się szczególnie po reformach Gajusza Mariusza.
Mankamentem armii rzymskiej było jednak dowodzenie. Przez wieki istnienia republika nie stworzyła żadnej profesjonalnej szkoły oficerskiej. Niemniej jednak braki w wykształceniu wojskowym oficerowie nadrabiali odwagą i oddaniem. Od centuriona, którego zadaniem było zginąć tam, gdzie stał, poprzez młodego patrycjusza dowodzącego turmą (szwadronem) kawalerii aż po sędziwego senatora w randze konsula. Wysokie urodzenie nie zwalniało bowiem w Rzymie od służby wojskowej, wręcz przeciwnie, nakładało dodatkowe obowiązki uregulowane przez cursus honorum — drogę ku szczytom władzy, wypełnioną w dużej mierze przez służbę wojskową. Chcąc ubiegać się o stosunkowo niski urząd kwestora, należało odsłużyć aż dziesięć lat bądź dziesięć kampanii wojennych. W wojsku zaś nie mogło być mowy o ulgach, dobry wódz czy oficer to nie taki, który wywyższa się ponad żołnierzy i olśniewa ich nimbem swego urodzenia, lecz ten, który jest współobywatelem i commiles, dzielącym trudy towarzyszem broni. Wódz niemal zawsze walczył u boku swych żołnierzy, przywołując tym samym wspomnienie szalonej odwagi Romulusa. Nieważne, czy rzucał się bezpośrednio w wir starcia, jak zwykł to czynić Marek Klaudiusz Marcellus, czy też chronił się za tarczami swych przybocznych jak Scypion podczas oblężenia Nowej Kartaginy.
Devotio (łac. poświęcenie) — starorzymski rytuał związany z wojną. Był aktem ślubowania, którego przedmiotem było ludzkie życie. Wierzono, że wódz może poprzez dobrowolną ofiarę zapewnić zwycięstwo swym podwładnym. Pontifex maximus (łac. najwyższy kapłan) — przełożony kolegium pontyfików, którego założycielem był wg tradycji drugi król rzymski Numa Pompiliusz. Jako najważniejszy przewodnik duchowy był odpowiedzialny za sprawy związane z kultem państwowym. praetexta — toga z purpurowym pasem noszona przez wyższych urzędników rzymskich.
Odwoływano się wówczas do pomocy bogów, opłacanej jednak słono poprzez rozlew błękitnej krwi dowódcy. W rytuale zwanym devotio oficer, najczęściej pretor lub konsul, ubrany w ceremonialne praetexta w towarzystwie przewodniczącego kolegium kapłańskiego, pontifex maximus, odmawiał modlitwę do bóstw opiekuńczych Rzymu: Janusa, Jowisza, Kwirynusa oraz bogów zaświatów, po czym rzucał się między wrogów, by znaleźć śmierć w walce. Jak nietrudno się domyślić, manewr ten działał tak budująco na legionistów, iż zwycięstwo, nawet okupione dużymi stratami, było niemal nieuniknione. Rodem najbardziej słynącym z devotio była familia Decjuszów Musów — wygrali oni w ten sposób bitwy pod Veseris w roku 340 p.n.e. oraz Sentinum czterdzieści pięć lat później.
Jednak nie tylko patrycjusze wykazywali się zdumiewającymi aktami heroizmu. Jednym z bodaj najbardziej znanych bohaterów republiki był Horacjusz Kokles, który własnym ciałem bronił mostu na Tybrze przed nagłym atakiem Etrusków, wprawiając wrogów w osłupienie swym poświęceniem i determinacją, jednocześnie dając towarzyszom czas na odwrót i zerwanie mostu. Gdy przeprawa została zniszczona, Kokles znalazł śmierć w Tybrze lub zbawienie na jego drugim brzegu, zależy, którą relację przyjąć za prawdziwą. Podobnie, lecz wiele wieków później, zachował się inny rzymski legionista, centurion VIII legionu Cezara, Marek Petroniusz, który podczas nieudanego szturmu na Gergowię, zdając sobie sprawę z faktu, że porażka jest nieunikniona, krzyknął do swych ludzi: Nie mogę uratować siebie i was, których pociągnąłem w niebezpieczeństwo (...), ale mogę przynajmniej ocalić wasze życie. Kiedy nadarzy się okazja, ratujcie się. Po tych słowach samodzielnie bronił bramy miasta, uniemożliwiał wrogom wydostanie się na zewnątrz, zaś swoim dawał czas do ucieczki tak długo, jak długo starczyło mu sił. W końcu wycieńczony stracił życie pod ciosami Galów. Tamtego dnia stał się jednak więcej niż człowiekiem, został legendą, ostatnim tchnieniem konającej republikańskiej virtus .
Virtus — łac. cnota. Stipendium — łac. żołd.
Najbardziej jednak niesamowite w przypadku bohaterów wczesnej republiki jest to, iż potrafili zdobyć się na największe poświęcenie, mimo że w zamian mogli liczyć jedynie na uznanie współobywateli. Służba wojskowa bowiem aż do zdobycia Wejów, czyli do roku 396 p.n.e., nie była w żaden sposób wynagradzana. Nawet po tej dacie wypłacane stipendium było raczej symboliczne. Piechur otrzymywał zaledwie jednego obola dziennie, monetę, która jak na ironię starczała na opłacenie Harona, przewoźnika dusz zmarłych. Uzbrojenie trzeba było zakupić samodzielnie, a zgłaszając się do służby, obywatel wyrzekał się prawa cywilnego w miejsce jurysdykcji wojskowej. Należy dodać — bardzo brutalnej jurysdykcji. Za okazanie tchórzostwa bądź uchybienie podczas pełnienia warty groziła okrutna śmierć przez zatłuczenie drewnianymi drągami.
Homo novus (łac. człowiek nowy) — obywatel, który należał do pierwszego pokolenia rodu piastującego urząd uprawniający do zasiadania w senacie.
Służba była tym bardziej uciążliwa, że trwała z przerwami w sumie aż szesnaście lat bądź szesnaście kampanii wojennych. Dawało to jednak Rzymowi nieprzebrane rezerwy ludzkie. W trakcie II wojny punickiej miasto wilczycy mogło wystawić armie liczące w sumie 770 tysięcy ludzi. Żadne inne społeczeństwo preindustrialne nie miało takich możliwości mobilizacyjnych. Mimo to czasem trudno było zmobilizować wojska. Kiedy w 275 roku p.n.e. zagrożenie ze strony Pyrrusa wydawało się większe niż kiedykolwiek, wielu obywateli odmówiło ruszenia na wojnę. Doszło wówczas do wydarzenia bez precedensu. Kuriusz Dentatus, konsul na ów rok, zagroził każdemu, kto nie stawi się w wyznaczonym dniu na Pole Marsowe, sprzedaniem w niewolę. Podobno sprzedano nawet jednego z obywateli, aby zastraszyć pozostałych. Dentatus jako konsul i człowiek o kryształowej reputacji, mimo iż był homo novus, mógł sobie na taki krok pozwolić. Dzięki przepędzeniu krewnego Aleksandra Wielkiego oraz odrzuceniu samnickiej oferty przekupstwa, przeszedł do historii jako obywatel, którego ani żelazo nie mogło pokonać, ni złoto .
W roku 216 p.n.e., w przededniu najbardziej tragicznej bitwy w dziejach Rzymu, republika postanowiła zabezpieczyć się przed dezercją obywateli, tak aby defetyzm sprzed blisko 70 lat nie powtórzył się. Wszyscy żołnierze zostali zmuszeni do złożenia sacramentum, czyli przysięgi głoszącej, że nie opuszczą szyku w trakcie walki i będą się bronić do końca. Prawie 60 tysięcy Rzymian, zmasakrowanych na apulijskiej równinie, zdołało w jakże posępny sposób dotrzymać obietnicy złożonej bogom i ojczyźnie. Jednak 12 tysięcy legionistów, podstępnie osaczonych w pobliskim obozie, dostało się do niewoli. Hannibal wybrał więc wśród nich dziesięciu, aby udali się do Rzymu z propozycją odkupienia wziętych jeńców. Dumni patres uznali jednak, że lepiej będzie uzbroić niewolników i sześćdziesięcioletnich starców niż zhańbić się, płacąc trybut Barkidzie. Wszyscy (prócz jednego, który zdezerterował) jeńcy-posłowie powrócili do Hannibala, dotrzymując w ten sposób złożonej przysięgi. Dziesiątego, nieuczciwego legionistę, jeśli wierzyć słowom Polibiusza, sami Rzymianie złapali i przyprowadzili Hannibalowi w pętach.
Nie był to jedyny taki przypadek. Podobny los spotkał Marka Atyliusza Regulusa, konsula 256 roku p.n.e., który działając w Afryce, sprawił Kartagińczykom wiele kłopotu. W końcu jednak został pobity pod Tunes i dostał się do niewoli. W roku 250, wysłany do Rzymu z poselstwem mającym na celu negocjowanie wymiany jeńców wojennych, złożył przysięgę, że dobrowolnie wróci do Kart-Hadaszt, jeśli nie uda mu się nakłonić senatu do współpracy. Gdy dotarł nad Tyber, nawet nie zamierzał negocjować. W senacie ogłosił, że lepiej będzie kontynuować wojnę aż do ostatecznego zwycięstwa niż poddawać się w tym momencie. Nie zgodził się też na wymianę jeńców, uznając, iż jest zbyt stary, by przydać się Rzymianom, zaś kartagińscy młodzieńcy posłużą wzmocnieniu nadwątlonego potencjału nieprzyjaciela. Po tych słowach wrócił do Afryki, by, jak podają rzymscy annaliści, zginąć w niewoli zamęczony przez wrogów.
Patres families (łac. ojcowie rodzin) — tytuł używany przez żonatych mężczyzn w starożytnym Rzymie. Można go porównać do współczesnego określenia „głowa rodziny”, chociaż wiązał się z nieporównywalnie większymi przywilejami i władzą nad najbliższymi.
Rzymianie nie nabywali pogardy do śmierci tylko poprzez trudy wojny. Już od najmłodszych lat wpajano chłopcom i dziewczętom postawy patriotyczne. Było to zadanie obojga rodziców, ale głównie ojca. Patres families mieli zupełną władzę nad życiem dziecka od samego urodzenia. Aulus Maniliusz Torkwatus zabił własnego syna, gdy ten wbrew jego zakazom ruszył, by walczyć przeciw Galom. Nie zważał na to, że chłopak wykazał się ogromną odwagą, ważniejsze było to, iż zakaz ojca został naruszony. Podobny los spotkał Fulwiusza, gdy jego ojciec odkrył, iż młodzian planuje zdradzić republikę i przejść na stronę spiskującego Katyliny. Ojciec mógł także odrzucić niechciane dziecko, gdy było ono noworodkiem, skazując je w ten sposób na śmierć.
Gdy ród był zagrożony wymarciem, patrycjusz, który miał dostateczną ilość dzieci, mógł oddać jednego z synów swemu mniej płodnemu przyjacielowi. Najbardziej znany przypadek adopcji miał miejsce w II w. p.n.e., kiedy to Lucjusz Emiliusz Paulus przekazał dwóch spośród czterech swych synów w ręce innych wielkich rodów. Jeden z nich został przygarnięty przez krewnych sławnego Kunktatora i przybrał imię Kwintusza Fabiusza Maksymusa Emiliusza. Młodszy zaś stał się Pubiliuszem Korneliuszem Scypionem Emiliuszem, późniejszym zdobywcą Kartaginy i Numancji. Okrutny los jednak straszliwie zadrwił z hojności Paulusa. Dwaj synowie, którzy mu pozostali, zachorowali i zmarli w najmniej oczekiwanym momencie. Pierwszy z nich pięć dni przed, drugi zaś trzy dni po triumfalnym pochodzie ojca wieńczącym zwycięstwo odniesione nad królem macedońskim Perseuszem w bitwie pod Pydną.
Magister equitum — dosłownie „dowódca jazdy”, najwyższy stopniem pomocnik dyktatora. W czasach archaicznych najprawdopodobniej prowadził do boju konnych, gdyż sam dyktator musiał, na znak solidarności, walczyć u boku legionistów pieszo. W latach późniejszych przejmował komendę pod nieobecność głównodowodzącego.
Na surowość opiekuna syn niemal zawsze nie odpowiadał buntem, lecz oddaniem. Najwspanialszym przykładem takiego oddania jest postawa Pubiliusza Korneliusza Scypiona Afrykańskiego. Podczas walk z Hannibalem nad rzeką Ticinus, gdy jego ojciec został okrążony i ciężko ranny, syn dowodzący odwodowym oddziałem jazdy nie wahał się ani przez moment i ruszył, by ratować jego życie. Przepędził wroga i ocalił konsula przed niechybną śmiercią, za co został uhonorowany najwyższym rzymskim odznaczeniem corona civica, którą odebrał z rąk własnego ojca i dowódcy w jednej osobie. Na gesty synowskiej pokory zdobywali się też Rzymianie zupełnie z sobą nie spokrewnieni. Kiedy w roku 217 p.n.e. wykazujący się niezwykłą butą magister equitum Marek Minucjusz Rufus zdecydował się stoczyć pod Gerundium bitwę z Hannibalem, przed nieuniknioną klęską ocaliła go interwencja dyktatora Kwintusa Fabiusza Maksymusa, który w ostatniej chwili przybył z odsieczą. Młody Minucjusz na znak pokory udał się do obozu swego wybawcy i oddał pod jego komendę już nie jako dowódca, lecz syn.
Republika była jednak matką surowszą niż jakikolwiek rzymski ojciec, z pewnością zaś nigdy nie miała litości dla przegranych. Przekonał się o tym w bardzo bolesny sposób Gajusz Hostiliusz Mancinus, który jako konsul roku 137 p.n.e. walczył przeciw Celtyberom, aż został okrążony i zmuszony do zawarcia upokarzającego pokoju. Senatorowie oburzeni takim obrotem spraw za karę odesłali nieudolnego wodza pod mury największego wrogiego miasta, Numancji. Tutaj, nagiego i związanego, Rzymianie pozostawili go na pastwę barbarzyńców. Również gdy republika upadła, nie zmieniło się brutalne traktowanie i pogarda względem przegranych. W 9 r. n.e. przebiegli Germanie zdołali okrążyć w Lesie Teutoburskim i wybić prawie do nogi trzy legiony pod dowództwem Pubiliusza Kwintyliusza Warusa. Ich zwycięstwo było niemal zupełne, jednak nie całkowite, bo garstce najbardziej zdeterminowanych spośród legionistów udało się przedrzeć przez szeregi wrogów i uciec za Ren. Jednak w Italii nie było już miejsca dla maruderów spod wzgórza Kalkriese — wydano uchwałę zakazującą im powrotu do ojczyzny. Skazani na tułaczkę po prowincjach cesarstwa, mieli już nigdy nie ujrzeć wiecznego miasta niby dusze tkwiące na brzegu Styksu zawieszone między życiem a śmiercią. Sojusznicy Rzymu byli w jeszcze trudniejszym położeniu. Bojąc się zemsty oraz czując respekt przed splendorem, jaki roztaczali Rzymianie, często woleli raczej umrzeć niż stracić status socii. Chyba najbardziej nieugiętą postawę zademonstrowali mieszkańcy Patelii. Oblegani przez armię kartagińską, nie chcieli ulec. Broniąc się więc do ostatniego tchu, zjedli wszystkie skóry, które były w mieście, następnie młode pędy, a gdy tych zabrakło, spożywali korę z drzew, dzięki czemu wytrzymali oblężenie przez jedenaście miesięcy.
Socii — łac. sojusznicy. Signum (łac. znak) — symbol jednostki rzymskiej: centurii, kohorty lub manipułu, niesiony był przez chorążego zwanego signiferem. Wskazywał miejsce jednostki na polu bitwy, był też przedmiotem kultu legionistów. Wierzyli oni, że w jego wnętrzu zamieszkują duchy opiekuńcze formacji.
Paradoksalnie więc lepiej było zginąć i zachować honor niż przeżyć i wegetować przez resztę swych dni we wstydzie. Każdy dobry Rzymianin zdawał sobie z tego sprawę. Rozumiał to też Sulwiusz, dowódca kohorty Paelginów walczącej pod Pydną, gdy zobaczył trzy tysiące falangitów agemy, najlepszych spośród wrogich żołnierzy. Wiedział, że jego ludzie najprawdopodobniej im nie dorównają, złamią szyk i okryją się hańbą. Kierowany może impulsem, a może chłodną kalkulacją, wyrwał signum, święty znak kohorty, z rąk chorążego i cisnął nim wprost w nieprzyjacielską formację. Żołnierze, widząc ten czyn, rzucili się do ataku, by ratować symbol swej jednostki, który był czymś więcej niż tylko sztandarem. Legioniści wierzyli, że drzemią w nim duchy opiekuńcze kohorty, a jego strata równoznaczna jest z utratą przychylności sił wyższych. Nie zważając więc na liczebność, wyszkolenie i uzbrojenie nieprzyjaciół, walczyli, rąbiąc i przyjmując ciosy, a wszystko to, by zadowolić bogów i wodza.
W trakcie bitwy nie zawsze jednak należało szaleńczo atakować, czasem trzeba było się bronić i utrzymać pozycję. Tak też było w roku 48 p.n.e., kiedy podczas walk pozycyjnych pod Dyrrachium Pompejusz zaatakował forty Cezara przy użyciu formacji łuczników i procarzy. Nie mogąc opuścić pozycji, legioniści z trzech kohort wytrwali aż do nadejścia odsieczy. Chociaż niemal wszyscy odnieśli rany, nie udało się ich wyprzeć. Na siłę ostrzału wskazuje przypadek centuriona imieniem Scaeva, na którego tarczy znaleziono ślady po aż 120 pociskach, a sam oficer stracił oko. Krew, wróg i trud okazały się jednak niewystarczającymi przeciwnościami, by zmusić legionistów do rejterady z posterunku.
Na szczęście fortuna rzadko opuszczała Rzymian, wręcz przeciwnie, starała się ich wspierać w miarę swych boskich możliwości, zsyłając krzykliwe gęsi, świnie przepędzające słonie lub innych zadziwiających pomocników. Jednak, jak to ze starożytnymi bóstwami bywa, nic nie przychodziło za darmo. Za wsparcie sił wyższych Rzymianie odwdzięczali się pobożnością, ogromną nawet, jak na standardy owych czasów. Zburzenie świątyni uchodziło za świętokradztwo, dlatego też w Rzymie nigdy tego nie czyniono, nawet gdy kult danego boga dawno przeszedł do lamusa.
Przed bitwą należało złożyć ofiary i dokonać wróżb, a gdy te nie wypadały zbyt pomyślnie, niejednokrotnie odwlekano batalię o wiele dni. O tym, że bogów nie należy ponaglać, przekonał się Pubiliusz Klaudiusz Pulcher, którego flota została rozbita w roku 249 p.n.e. pod Drepanon. Szczęście w nieszczęściu konsula polegało na tym, że nikt nie oskarżył go o braki w talentach dowódczych. Dla każdego Rzymianina jasne było, że porażka jest wynikiem świętokradztwa wodza, ponieważ ten, zirytowany faktem, że święte kury nie chcą dziobać niemniej świętego ziarna i dają tym samym niepomyślną wróżbę na nadchodzącą batalię, wyrzucił je za burtę, krzycząc: jeśli nie chcą jeść, niech piją . Bogowie nie mogli przejść nad taką obrazą do porządku dziennego.
Auspicjum — rzymski rytuał, którego celem było wyczytanie woli bogów z lotu ptaków drapieżnych. Za jego przebieg odpowiedzialni byli kapłani zwani augurami. Pax deorum (łac. pokój boży) — zgoda i równowaga między człowiekiem a bogami, do której dążyli Rzymianie.
Podobna sytuacja wystąpiła po rzezi, której dokonał na brzegu Jeziora Trazymeńskiego Hannibal. Wina za klęskę spadła na Gajusza Flaminiusza, gdyż jako konsul zlekceważył pax deorum, omijając auspicja na cześć bogów, które winny towarzyszyć jego zaprzysiężeniu na urząd konsula. Sięgnięto więc po niezawodne w takich okolicznościach księgi Sybilli oraz rozpoczęto ceremonie przebłagalne zwane suplicatio. Było to o tyle istotne, że nawet najmniejsze uchybienie lub zły omen mogły spowodować zachwianie morale wojska. Marek Klaudiusz Marcellus podczas starcia z Galami w roku 222 p.n.e. musiał skłamać swym żołnierzom, że zawrócił konia, by oddać hołd Słońcu, podczas gdy zwierzę w rzeczywistości spłoszyło się. Umiejętne lawirowanie wodza między kłamstwem a pobożnością było niezwykle opłacalne w tym wypadku. Uspokojeni i pewni siebie Rzymianie wygrali, a sam Marcellus osobiście zabił wodza Galów, jego uzbrojenie zaś ofiarował Jowiszowi Feretriuszowi w ceremonii spolia maxima, która była największym zaszczytem, jakiego dostępował wódz. O prestiżu wydarzenia świadczy fakt, że Marcellus był dopiero trzecim w historii rzymskim wodzem, który tego dokonał.
Thalassokracja — grecki termin oznaczający panowanie na morzu.
Jednak Rzymianie nie byli ludźmi bez lęku, gardzącymi strachem berserkerami, rzucającymi się bez opamiętania w objęcia śmierci. Mieli swe fobie jak każdy — przeciętny Kwiryta panicznie bał się... wody. Dla człowieka żyjącego w XXI wieku postawa taka wydać się może zabawna, lecz należy pamiętać, że bardzo długo żegluga była w pojęciu Rzymian czystą abstrakcją. Pasterze i rolnicy utrzymujący swe rodziny z hodowli i uprawy roli nie musieli walczyć przeciw egzotycznym morskim mocarstwom aż do początku pierwszej wojny punickiej. Po jej wybuchu wykazali się jednak niezwykłą determinacją, gdyż w ciągu zaledwie sześćdziesięciu dni wystawili flotę złożoną aż ze 120 okrętów, zaś wioślarzy wyćwiczyli nie na morzu, lecz na lądzie, co było równie wielkim fenomenem. Nie posiadając własnych projektów, posłużyli się w celu zgłębienia tajników szkutnictwa egzemplarzem kartagińskiej pentery, która została przechwycona na mieliźnie w Cieśninie Messyńskiej. Jednak równie szybko, jak wystawili flotę, Rzymianie utracili ją w wyniku sztormu, który miał miejsce u wybrzeży Kamaryny w roku 249 p.n.e., kiedy to konsul Lucjusz Juniusz Paullus stracił podobno aż 284 okręty. Po tym wydarzeniu odbudowali co prawda swą armadę, jednak niechęć do żeglugi pozostała. Thalassokracja wydarta Kartaginie i mocarstwom hellenistycznym nie przeszła na Rzym, lecz na piratów, którzy utrzymali ją do roku 67 p.n.e., kiedy to w błyskotliwej i błyskawicznej kampanii, trwającej zaledwie trzy miesiące, Pompejusz Wielki zapewnił Rzymowi hegemonię na morzu. Otworzyło to szlaki handlowe i od tego momentu wszystkie drogi rzeczywiście prowadziły do Rzymu.
Quinquerema — galera (czyli statek o napędzie wiosłowym), zwana też penterą lub pięciorzędowcem. Typowa rzymska quinquerema miała długość ok. 37 m oraz szerokość pokładu ok. 5 m. Jej załogę stanowiło ok. 150 żeglarzy oraz 40 żołnierzy.
Mimo olśniewającego sukcesu i wielkich profitów nieufność przeciętnego obywatela do bezkresu błękitnych fal utrzymała się jeszcze przez długie lata. Wszelkie anomalie pogodowe traktowano jako przejaw kaprysu Neptuna, lepiej więc było nie wypływać z portu, gdy na horyzoncie zbierały się czarne chmury. Zdeformowane dzieci topiono w morzu z dala od brzegu, aby uchronić się przed ich złem. Obsługę floty zapewniali najemnicy oraz ludzie wywodzący się z najniższych warstw społecznych. Jednak do piechoty morskiej lepiej było zaciągać karnych legionistów i tutaj pojawiał się problem. Mając do wyboru służbę na stałym lądzie lub na pokładzie, żołnierz wybierał bez namysłu tę pierwszą możliwość. Nawet gdy już zaciągnął się na okręt lub został do tego zmuszony, legionista wolał w obliczu klęski nakazać sternikowi, by dobił do brzegu i tam zginąć, mając pod nogami stały grunt, niż dać się zabić na pokładzie własnej quinqueremy .
O trudności wszelkich morskich przedsięwzięć przekonał się na własnej skórze nie kto inny, tylko sam Juliusz Cezar podczas inwazji na Brytanię. W czasie próby desantu Rzymianom postanowili przeszkodzić Brytowie, gromadząc swe wojska na plaży. Legioniści Cezara, gdy ujrzeli groźnie wyglądających przeciwników, których twarze pomalowane były na niebiesko oraz zdając sobie sprawę z tego, że będą musieli walczyć zanurzeni po pachy w lodowatej wodzie, po raz pierwszy w historii zawahali się. Misterny plan inwazji omal nie legł w gruzach, gdy żołnierze jeden po drugim zwlekali z wykonaniem rozkazu. Wówczas to aquilifer, czyli chorąży niosący orła X legionu, skoczył za burtę i samotnie zaczął brnąć w stronę wroga. Odwrócił się jednak na moment do swych kolegów i powiedział: Skaczcie, towarzysze broni, jeśli nie chcecie oddać wrogom legionowego orła; przynajmniej ja wypełnię swój obowiązek wobec Rzeczypospolitej i naczelnego wodza . Bojąc się oddać nieprzyjaciołom najcenniejszy i najświętszy symbol swej jednostki, co oznaczałoby śmiertelną hańbę, legioniści ruszyli do szturmu na plażę, bez litości mordując barbarzyńców, byle tylko ocalić orła.
W taki oto sposób z pokolenia na pokolenie rosła pozycja Rzymian wśród ludów basenu Morza Śródziemnego Ustrój rzymski to nie tylko republika, to także merytokracja, przynajmniej według dawnych założeń. Wyżyny władzy mógł osiągnąć każdy, jeśli tylko posiadał właściwe walory. U zarania dziejów miasta najwyższy urząd, dyktaturę, objął cnotliwy Kwintius Cincinatius — rolnik pracujący w pocie czoła. Dążenie do zaszczytów i współzawodnictwo w ich zdobywaniu były mile widziane wśród obywateli. W tradycji zakorzenione było staranie się o jak największe zaszczyty ku chwale republiki. Gdy ta została pierwszą siłą w świecie, jej obywatele wciąż dążyli do chwały. Teraz już jednak często jedynie do swej własnej.
BIBLIOGRAFIA:
Źródła: 1. Gajusz Juliusz Cezar, O wojnie galijskiej. 2. Gajusz Salustiusz Kryspus, Sprzysiężenie Katyliny. 3. Polibiusz z Megalopolis, Dzieje. 4. Publiusz Flawiusz Wegecjusz Renatus, O sztuce wojskowej. 5. Tytus Liwiusz, Od założenia Miasta.
Literatura: 1. Bagnall N., Rom und Karthago. Der Kempf ums Mittelmeer, Berlin 1995. 2. Carry M., Scullard H. H., Dzieje Rzymu, t.1, Warszawa 1992. 3. Dando-Collins S., Legiony Cezara, Warszawa 2004. 4. Dąbrowa E., Rozwój i organizacja armii rzymskiej: do początku III w. n.e., Kraków 1990. 5. Gazda D., Armie świata antycznego: Republika Rzymska i Kartagińczycy, Warszawa 2006. 6. Goldsworthy A., The Complete Roman Army, Londyn 2003. 7. Goldsworthy A., W imię Rzymu: Wodzowie, których zwycięstwa stworzyły rzymskie imperium, Warszawa 2003. 8.Heftner H., Der Aufstieg Roms, Regensburg 2005. 9. Holland T., Juliusz Cezar kontra Rzym, Warszawa 2004. 10. Jaczynowska M., Dzieje Imperium Romanum, Warszawa 1995. 11. Jaczynowska M., Historia Starożytnego Rzymu, Warszawa 1995. 12. Kęciek K., Benewent 275 p.n.e., Warszawa 2003. 13. Kęciek K., Dzieje Kartagińczyków, Warszawa 2003. 14. Kęciek K., Wojna Hannibala, Warszawa 2005. 15. Murawski A., Akcjum 31 p.n.e., Warszawa 2003. 16. Rochala P., Las Teutoburski 9 rok n.e., Warszawa 2005. 17. Secunda N., McBride A., Republican Roman Army 200-104 BC, Londyn 1996.