Lecha Wałęsy problem z historykami
Niepisana zasada uprawiania historii mówi, że powinno minąć co najmniej 50 lat od pewnych wydarzeń, aby móc je badać. Dobrze byłoby także, aby osoba badająca nie była bezpośrednio zaangażowana emocjonalnie w te zdarzenia, aby uchwycić wymagany w nauce obiektywizm.
Oczywiście, dobre rady metodologów nie wiele mają wspólnego z praktyką. Nie jest to zresztą domena współczesności. Tendencja do opracowań historycznych dokonywanych niewiele lat po opisywanym wydarzeniu jest zupełnie naturalna i wynika z ludzkiej potrzeby syntetyzacji wiedzy. Nie można tego oceniać jednoznacznie negatywnie, bo dzięki takim badaniom udaje się często zdobyć cenne informacje, przygotować przyczynki do dalszych badań, zgromadzić materiały, które dla przyszłych pokoleń mogłyby być niezwykle cenne.
Historyk badający historię niedawną musi mieć jednak świadomość czyhających na niego pułapek. Pracowanie na materiale świeżym ma oczywiście swoje zalety, pozwala historykowi stać się pionierem w danym temacie, wytyczyć szlaki, a i – nie ukrywajmy – przyczynkarstwem przykryć ewentualne błędy czy niedopatrzenia. Z drugiej jednak strony pozostawia dziejopisa w próżni bibliograficznej i źródłowej. Od niego wyłącznie zależy na czym się oprze, narażając w ten sposób na niedopatrzenia czy oskarżenia o brak obiektywizmu, albo skrajną nieuczciwość badawczą. Dziać się tak może też dlatego, że badanie historii niedawnej skazuje na operowanie w rozbudowanym i często mocno rozproszonym, a często niedostępnym materiale źródłowym.
Zobacz też:
- Autentyczne, nie wiarygodne? Galimatias z teczką TW „Bolka”
- Spór o „Bolka” czy o Wałęsę?
- Wałęsa w piaskownicy
Historyk badający współczesność siłą rzeczy konfrontować się będzie z żywymi, odczuwającymi emocje świadkami dziejów. Jego wyrok badacza oddziaływać będzie często na ich osobiste życiorysy i spojrzenie otoczenia, zwłaszcza jeśli wynik tych badań będzie skrajnie odmienny od wyobrażeń. Jego twórczość poddawana będzie nie tylko ocenie merytorycznej, ale także przechodzić będzie przez machinę teraźniejszych sporów ideowych i bieżących konfliktów politycznych, których sam może być przecież ważnym aktorem. Na domiar złego łatwo może być oskarżony przez tychże świadków o nieznajomość epoki, o brak wyczucia specyfiki opisywanych czasów.
Te dwie podstawowe zasadzki są tym groźniejsze, im dotyczą ważniejszej postaci. Jej ocenę rozumie się bowiem znacznie szerzej i przekłada na zjawiska czy zdarzenia. Tak jest w przypadku Lecha Wałęsy, który jest nie tylko kluczową postacią w przeszłości naszego narodu, ale także rozpoznawalnym na całym świecie symbolem upadku komunizmu w Europie Środkowo-Wschodniej.
Były lider „Solidarności” to postać niewdzięczna do oceny, gdyż nie tylko jest legendą, lecz sam mocno w nią wierzy. Cała historia związana z przemianami w tej części Europy pozwoliła w jego głowie zbudować obraz samodzielnego wojownika, dla którego armia opozycjonistów była jedynie tłem. Nie bez przypadku w czasie wyborów 1989 roku gwarantem elekcji było zdjęcie z Wałęsą, za którym stała cała powaga „Solidarności”. Ruch i on zespoliły się w jedno, tworząc człowieka silnie wierzącego w swoją niezwykłość.
Sęk w tym, że przebieg współpracy Lecha Wałęsy z bezpieką jaki wyłania się z udostępnionych źródeł z tzw. szafy Kiszczaka, nie jest dla laureata Pokojowej Nagrody Nobla tak kompromitujący jak wielu chciałoby go oceniać. Bez trudu można wyjaśnić jej fakt okolicznościami Grudnia ’70, nadziejami epoki gierkowskiej, a następnie dostrzec jak późniejszy Przewodniczący NSZZ wydobywa się z rąk służb. Z perspektywy Wałęsy cała historia za mocno uderza jednak w jego nieskazitelną legendę niezłomnego kowboja. Obnaża jego słabości, odziera z wyjątkowości. Człowiek, który uwierzył w swój mit, ma duży problem, żeby choć trochę go odbrązowić.
W przypadku Wałęsy jest to o tyle istotne, że ogromną porażką tej postaci była utrata prezydentury w 1995 roku i późniejsza kompromitacja wyborcza w 2000 roku. Lider „Solidarności” przestał być w oczach społeczeństwa politykiem godnym zaufania. Prezydentura spaliła jego autorytet i rozmieniła na drobne ogromną popularność jaką cieszył się w latach 80. Po latach Wałęsa odbudował swoją pozycję społeczną na opozycyjnej legendzie – spiżowym pomniku swoich dawnych zasług. Ujawnienie teczki TW „Bolka” i poświadczenie, że jest ona autentyczna i wiarygodna może i ten fundament zburzyć.
Wałęsa będzie miał więc problem z historykami, którzy nawet z nim sympatyzując, nie mogą ignorować siły zgromadzonych materiałów, ani pomijać ich istoty. Problem mają też historycy, bo deklaracja o prawdziwości źródeł zawartych w szafie Kiszczaka traktowana jest jako opowiedzenie się po jednej ze stron politycznego sporu. To oczywiście paraliżuje wielu dziejopisów i powoduje, że narracja w sprawie Wałęsy jest dość jednostronna.
Całej sprawy nie da się zaś zakopać i odczekać 50 lat, choć z pewnością dopiero za 50 lat powstaną opracowania dużo rzetelniej opisujące tą postać. Dlaczego? Bo w dużej mierze ścieżki wytyczone dzisiaj będą rzutowały na prace kolejnych pokoleń. Tak przez wieki było z takimi postaciami jak królowa Bona, Michał Korybut Wiśniowiecki, Henryk Walezy. Spojrzenie im współczesnych mocno odbiło się na tym jak widzi się ich dzisiaj.
Dlatego Lech Wałęsa i jego zwolennicy muszą zaufać historykom i ich warsztatowi. Inaczej umrą w przekonaniu o wielkości byłego prezydenta, ale przyszłych pokoleń o tym nie przekonają. Samoograniczenie ego bywa jednak szalenie trudne.
Artykuły publicystyczne w naszym serwisie zawierają osobiste opinie naszych redaktorów i publicystów. Nie przedstawiają one oficjalnego stanowiska redakcji „Histmag.org”. Masz inne zdanie i chcesz się nim podzielić na łamach „Histmag.org”? Wyślij swój tekst na: [email protected]. Na każdy pomysł odpowiemy.
Redakcja: Tomasz Leszkowicz