Król Stanisław August Poniatowski: dziecko swojej epoki?
Ten tekst jest fragmentem książki Gerdien Verschoor „Dziewczyna i uczony. Historia dwóch Rembrandtów z kolekcji Karoliny Lanckorońskiej”.
Był sobie kiedyś król, który kazał zbudować pałac na wodzie. Wydawało się, że pałac unosi się na rozległym stawie, w którym przegląda się wraz z chmurami, drzewami i łabędziami. Na sklepieniach rzemieślnicy wyrzeźbili lilie i róże, drewniane podłogi ułożyli w najpiękniejsze wzory, a łaźnię udekorowali niebiesko-białymi flizami z dalekiej Holandii. W pałacu były kolumny i balkony, balustrady ozdobione rzeźbami, po zewnętrznych schodach paradowały zaś pawie, których krzyk dawał się słyszeć w całym parku. Nie należało wpuszczać ich do środka, ponieważ tu, za wysokimi oknami dolnej kondygnacji Pałacu na Wyspie, ostatni król Polski urządził w 1793 roku galerie en bas z najwspanialszymi dziełami ze swojej kolekcji malarstwa. Obrazy Tycjana, Fragonarda czy Giordana doskonale prezentowały się w złoconych ramach.
Stanisław August Poniatowski najbardziej jednak lubił sztukę niderlandzką, dlatego w jego kolekcji znajdowało się wiele prac Metsu, Bola i Bakhuizena. To tutaj, w tej idyllicznej okolicy, mógł uciekać od królewskich obowiązków, oddając się zarówno melancholii, jak też miłostkom i marzeniom. I to tutaj mógł w spokoju napawać się widokiem dwóch spośród swoich ulubionych obrazów: Dziewczyny oraz Uczonego holenderskiego mistrza Rembrandta van Rijna.
Od chwili gdy obrazy opuściły dom Jana van Lennepa Starszego przy Kloveniersburgwal, przebyły długą drogę. Wy starczy je odwrócić, by znaleźć potwierdzenie tego faktu. Na obu widnieją pieczęcie lakowe, a poniżej maleńka korona z monogramem FR, czyli FREDERICUS REX, królów pruskich Fryderyka I i Fryderyka II. Na obu znajduje się też napis BUREAU DE BERLIN, pochodzący z urzędu celnego lub skarbowego, w którym obrazy zgłoszono gdzieś po drodze z Amsterdamu do Warszawy. Poddano je jednak także paru innym, nieodwracalnym zmianom. Ktoś przyciął ich brzegi, by uzyskać dokładnie te same wymiary. Z przodu po lewej stronie ktoś czerwoną farbą naniósł na starym werniksie numery: na Dziewczynie 207, na Uczonym 208, pod którymi król kazał zarejestrować dzieła w swoim katalogu malarstwa. Podobnie też jak inne obrazy w galerii, zostały wstawione w specjalnie wykonane złocone ramy z monogramem króla, kunsztownie splecionymi ze sobą literami SAR: STANISŁAW AUGUST REX.
[…]
W XVIII wieku całą Europę ogarnął szał kolekcjonowania. Książęta, arystokraci i zamożni obywatele zakładali kolekcje sztuki, a rynek dzieł sztuki przeżywał nieznany dotąd rozwój. Zgodnie z ideałem oświeceniowym, głoszącym, że wiedza i sztuka powinny być dostępne dla każdego, coraz więcej książąt i innych kolekcjonerów zaczęło udostępniać swoje zbiory publiczności. W Holandii taką osobą był haarlemski fabrykant sukna i jedwabiu, a zarazem bankier Pieter Teyler van der Hulst. Jego kolekcja i majątek zapoczątkowały pierwsze holenderskie muzeum, Teylers Museum w Haarlemie, założone w 1778 roku jako publiczna „sala ksiąg i sztuki”. W tym samym czasie powstały muzea, które do dziś słyną ze swoich zbiorów, takie jak Muzeum Brytyjskie w Londynie (1753), Luwr w Paryżu (1792) czy Galeria Narodowa w Pradze (1796). W Petersburgu trwało to trochę dłużej: bajeczny Ermitaż, który Katarzyna Wielka założyła w 1764 roku, został otwarty dla publiczności dopiero przez cara Mikołaja I w roku 1852.
Również polski król Stanisław August Poniatowski marzył o swoim Museum Polonicum i aktywnie udzielał się w międzynarodowej sieci kolekcjonerów dzieł sztuki. Od dnia, w którym objął tron, żył jednak w złotej klatce. Podobnie jak większości innych monarchów, nie wolno mu było opuszczać kraju i mógł tylko pomarzyć o wyjazdach na aukcje w Amsterdamie, oglądaniu oferty londyńskich handlarzy dzieł sztuki czy podziwianiu najnowszych nabytków Katarzyny II w jej pałacach nad Newą. Większości dzieł sztuki, które kupował i które docierały do Warszawy, nigdy wcześniej nie widział.
To jego nadworny malarz i doradca Marcello Bacciarelli udawał się w drogę, wpływał na sieć konsultantów, zamawiał katalogi aukcyjne, skrupulatnie prowadził korespondencję na temat każdego zakupu i zlecenia oraz doglądał wszystkich królewskich projektów budowlanych. Nie była to jedynie honorowa posada. Wynagrodzenie za jego usługi stanowiły nie tylko pensja i dodatek na powóz, lecz także apartament, dwie posiadłości, opał, bilety na przedstawienia teatralne oraz wiele innych prezentów i dowodów szacunku. Na otrzymanym od króla kawałku ziemi, w pobliżu Parku Łazienkowskiego, gdzie Stanisław August polecił urządzić galerie en bas, zbudował własną rezydencję, w której mieszkał wraz z rodziną. Bacciarelli stał się zaufanym monarchy i jednym z jego najlepszych przyjaciół. Król pisał do niego najpiękniejsze listy, zwłaszcza gdy Bacciarelli był w podróży, załatwiając zlecone mu sprawy, a on, król, zaczynał za nim trochę tęsknić: „Jakże chętnie dałbym ci skrzydła, żebyś mógł szybciej wrócić”.
Jako człowiek oświecenia Stanisław August miał bardzo szerokie zainteresowania: zbierał ryciny i rysunki, obrazy i rzeźby, ale też monety, biżuterię, książki, kamee, przyrządy fizyczne i astronomiczne oraz wszelkie inne objects de curiosité. Swoją kolekcję umieszczał w różnych pałacach, z których każdy posiadał własny charakter. Dzieła sztuki przeznaczone dla Zamku Królewskiego, w centrum Warszawy, pełniły funkcję ceremonialną i reprezentacyjną, służąc uświetnianiu jego międzynarodowego prestiżu. Książęta, dyplomaci oraz inni zagraniczni goście odwiedzający dwór spodziewali się tu co najmniej galerii malarstwa i rzeźby, biblioteki pełnej książek i rycin, kolekcji monet i medali, gabinetu naukowego i obserwatorium astronomicznego.
Mimo stawianych królewskiej kolekcji wysokich wymagań, dokonywane przez króla zakupy dzieł sztuki prezentowały się w stosunku do zakupów innych europejskich książąt dość skromnie, zwłaszcza gdy się wie, na co mogły sobie pozwolić Katarzyna II czy Maria Teresa Habsburg przy ich skarbcach bez dna. Nabywane przez niego przedmioty zwykle cechowała jednak dobra jakość, kupował też według ustalonych kryteriów i konkretnego planu – tu kierunek zdecydowanie wytyczał mu Bacciarelli. W pierwszych latach panowania Stanisława Augusta to on obmyślał strategię kolekcjonowania. Udzielił władcy kilku ważnych rad.
Po pierwsze: cierpliwość. Zbudowanie kolekcji, o jakiej myślał król, potrwa lata. Po drugie: dyskrecja. Przecież kiedy inni się dowiedzą, że sam monarcha jest zainteresowany określonymi dziełami sztuki, ich ceny natychmiast wzrosną. A po trzecie: staranne założenia budżetowe. Bacciarelli zaproponował, żeby pieniądze zarezerwowane przez króla na zakup dzieł sztuki wydawać w trzech czwartych na obrazy, a w jednej czwartej na kolekcję rycin. „Jestem przekonany – zakończył swoją radę – że w ciągu dziesięciu lat, bez większych wydatków, Wasza Królewska Mość będzie miał małą galerię z dobrym wyborem obrazów i ładną kolekcję rycin”. Mimo że królewski doradca zamierzał jak najdyskretniej obchodzić się z kolekcjonerskimi planami, zamysł Stanisława Augusta nie na długo pozostał tajemnicą. Coraz częściej, poprzez Bacciarellego bądź nie, kontaktowali się z nim handlarze dzieł sztuki, agenci i pośrednicy z całej Europy.
Na szczęście dla króla obdarowywanie, a więc także otrzymywanie prezentów stanowiło ważną część dworskiej kultury. Ponieważ zaś wszyscy szybko się dowiedzieli, że król przepada za sztuką, coraz częściej zamiast koni, psów czy klejnotów dostawał w prezencie obrazy, rzeźby i sztychy. Kobietą chętnie go obdarowującą była Madame Geoffrin, właścicielka słynnego paryskiego salonu. Poznał ją, nie będąc jeszcze królem, podczas jednej z wielu swoich podróży po Europie.
Salon, w którym Madame Geoffrin przyjmowała filozofów i artystów, dyplomatów i członków rodzin królewskich, zrobił na Stanisławie Auguście ogromne wrażenie. W otoczeniu obrazów, marmurowych popiersi i bogiń tańczących na brukselskich gobelinach Madame przedstawiała go uperuczonej śmietance towarzyskiej Europy. Tu nie musiał wysłuchiwać wywodów o strategiach politycznych, mógł za to dyskutować o sporze między sztuką akademicką a nowoczesnością. Nie rozmawiano tu o niezrozumiałych przemieszczaniach wojsk, lecz o walce rokoko z klasycyzmem oraz o modzie na starożytność. To tu zbudował podstawy swojej międzynarodowej sieci kontaktów. Dzięki Madame Geoffrin przyszły król odkrył, że nosi w sobie własny salon, że sztuki piękne stanowią dom, w którym pośród wszystkich obrazów jest dość miejsca na własną samotność i melancholię. I od razu zaczął kupować dzieła sztuki na tak dużą skalę, że tylko jego sławne nazwisko i kilka wysoko postawionych osób z kręgu Madame zapobiegło temu, by z powodu niebotycznych długów nie przepadł bez śladu w cuchnącym francuskim więzieniu.
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Gerdien Verschoor „Dziewczyna i uczony. Historia dwóch Rembrandtów z kolekcji Karoliny Lanckorońskiej” bezpośrednio pod tym linkiem!
Ten tekst jest fragmentem książki Gerdien Verschoor „Dziewczyna i uczony. Historia dwóch Rembrandtów z kolekcji Karoliny Lanckorońskiej”.
Do końca życia Madame Geoffrin Stanisław August pozostał z nią w serdecznej przyjaźni. Napisali do siebie setki listów, w których on zwracał się do niej maman, a ona do niego mon fils, mój synu. Maman często udzielała swojemu „synowi” rad w zakresie nabywania dzieł sztuki, doboru partnerów handlowych oraz w kwestiach politycznych. Wymieniali się niezliczonymi plotkami, pocałunkami w rękę oraz tajemnicami i wylewali gorące łzy nad wzlotami, a zwłaszcza nad upadkami, którymi było naznaczone życie Stanisława Augusta. Do czasu pospiesznego wyjazdu z Warszawy, wiele lat później, będzie codziennie spoglądał na jej portret wiszący w prywatnych pokojach Pałacu na Wodzie: Madame w młodości, z delikatnymi rumieńcami na policzkach, ubrana w luźno udrapowane szaty odsłaniające ramię – szaty tak inne niż starannie ułożone stroje polskich księżniczek. Urocza kobieta w owalnej ramie, czerwoną farbą oznaczona przez Bacciarellego królewskim numerem katalogowym (132).
[…]
Niestety, król zdecydowanie nie docenił oporu wobec swojej polityki i pragnienia zemsty ze strony przeciwników. 13 września 1772 roku, osiem lat po wstąpieniu Stanisława Augusta na tron, Fryderyk Wielki zajął dużą część zachodniej Polski, a zaraz potem do kraju wkroczyły też wojska rosyjskie i austriackie. Pierwszy rozbiór Polski stał się faktem. Stanisław August utracił jedną trzecią swojego królestwa. Rosyjski ambasador, który go szykanował i kontrolował, stał się najważniejszą postacią na scenie politycznej. W liście do Madame Geoffrin zrozpaczony monarcha zdawał obszerną relację ze swojej godnej pożałowania sytuacji.
Na jego krzyk rozpaczy Maman odpowiedziała w tonie pełnym współczucia. Choć raczej nie mógł oczekiwać od niej zbyt wielkiego wsparcia, płakała wraz z nim: „Nie potrafię Waszej Wysokości powiedzieć, jak bardzo poruszył mnie list Waszej Wysokości, płakałam rzewnymi łzami! W całym uniwersum nie ma osoby równie nieszczęśliwej jak Wasza Wysokość”.
Paradoksalnie jednak nowa sytuacja stworzyła nowe szanse, które król mógł wykorzystać, by mimo wszystko dalej urzeczywistniać swoje ideały. Za kulisami rozpoczął pracę nad mniej politycznymi punktami swojej agendy. Zmodernizował wojsko, zreformował oświatę i udało mu się osiągnąć ściągalność podatków. Budowano nowe drogi i porządkowano urzędy pocztowe. Król stworzył własne biuro polityczne, administrację dworską oraz własną służbę dyplomatyczną. Szkolił przy tym nową kadrę – często młodych ludzi z niższej szlachty, których w ten sposób przywiązywał do siebie i państwa. Udało mu się ograniczyć władzę magnatów, odbierając im część immunitetu jurysdykcyjnego i przywilejów politycznych. Pozwalał szlachcie prowadzić handel i wyniósł do stanu szlacheckiego wielu oficerów, artystów oraz kupców, dzięki czemu uzyskali oni prawa polityczne. Stał się też najważniejszym mecenasem sztuki, jakiego Polska kiedykolwiek miała. Wznosząc nowe budowle, zakładając kolekcję sztuki i wspierając artystów oraz pisarzy, chciał dodać blasku swojemu panowaniu, a Warszawę uczynić tętniącym życiem miastem kultury.
Tak też się stało. Kto w tamtych latach odwiedzał Warszawę, widział czyste miasto z wybrukowanymi ulicami, które wieczorami były oświetlone. Wszędzie rozmawiano po niemiecku, francusku i angielsku. Doskonale zaopatrzone księgarnie oferowały większość najnowszych publikacji z całej Europy, w sklepach ze sztuką sprzedawano obrazy, ryciny, a nawet marmurowe rzeźby z dalekich krajów. Odbywały się występy zagranicznych towarzystw muzycznych i rok po premierze w Wiedniu czy Pradze można już było wybrać się w Warszawie na wykonanie Così van tutte albo Czarodziejskiego fletu Mozarta. Jakość chleba, wina i kawy była nadzwyczaj dobra. I ten obraz ulicy! Coraz więcej przedstawicieli wyższych stanów rezygnowało z tradycyjnych szlacheckich strojów i goliło wąsy. Pudrowali twarze, sięgali po najmodniejsze peruki, chodzili w butach na obcasach po mieście, którego atmosfera zmieniła się nie do poznania.
Jednocześnie król zajął się pałacami, aby unaocznić światu zewnętrznemu swoją znamienitość. Zamek Królewski, w którym rezydował wraz z kilkusetosobową służbą, dwoma marszałkami dworu, pięcioma szambelanami, dwunastoma paziami, czarnoskórym służącym i karłem, zatrudnianie których na dworze było wówczas w zwyczaju, z licznymi członkami rodzin, przyjaciółmi, metresami i ich dziećmi, w tym kilkorgiem jego własnych – został urządzony na nowo. Ponieważ budynek stanowił zarazem oficjalną siedzibę rządu i miejsce, w którym spotykali się członkowie sejmu, Stanisław August obmyślił ze swoimi doradcami program artystyczny mający przedstawiać jego majestas w pełnej chwale. Celem wszystkich dzieł sztuki i dekoracji było gloryfikowanie przeszłości kraju, odzwierciedlanie królewskiego programu rządowego oraz sławienie majestatu.
Obrazy, elementy drzwi i malowidła sufitowe wykonano specjalnie na potrzeby zamku. Żyrandole, rzeźby z brązu oraz kosztowne sukna Stanisław August zamawiał we Francji, często za pośrednictwem Madame Geoffrin. „Jest najpiękniejsze na świecie” – pisała mu o obiciu mebli zamówionych w Lyonie. „Czarne jak smoła tło z bielą, a na nim najpiękniejszy deseń i najpiękniejsze kwiaty, z doskonałego weluru”.
Król nie tylko finansował ten ogromny projekt i przebudowę kilku innych pałaców, lecz także szczegółowo śledził postępy prac. W Bibliotece Uniwersyteckiej w Warszawie do dziś można oglądać jego nieco nieporadne szkice kartuszy i ozdób z brązu, które wymyślał dla pałacu.
Choć król zapraszał do pracy na dworze wielu zagranicznych artystów, stymulował też sferę artystyczną własnego kraju, przekonany, że jest to ważne dla polskiej tożsamości. W czasie jego panowania przy jednym z pałaców, Belwederze, urządzono królewską fabrykę porcelany, powstawały też liczne warsztaty, w których wytwarzano meble, ozdobną broń i marmurowe przedmioty. I choć nigdy nie założył akademii sztuk pięknych z prawdziwego zdarzenia, urządził w Zamku Królewskim szereg atelier, zachęcając artystów do pracy w nich. Chętnie udostępniał im swoją powiększającą się w zawrotnym tempie kolekcję obrazów, co miało służyć inspiracji i celom edukacyjnym.
Tymczasem bowiem do królewskich pałaców przybywały setki dzieł sztuki. Bacciarelli je wyszukiwał, kupował, wymieniał i zamawiał, ale i sam Stanisław August działał zza biurka. Obmyślał, projektował, szkicował i pisał. „Koloryt, jeśli to tylko możliwe, Rubensowski, kontury Pawła Weroneza, zwłaszcza u kobiet; stroje w guście Rembrandta” – jego polecenia dla artystów były nad wyraz szczegółowe.
U paryskiego artysty Jean-Jacques’a Bacheliera zamówił obraz bażanta, „wiszącego za nogę w spiżarni, wraz z jakimś innym, mniejszym ptakiem na stole, z kotem, który zdaje się do tego skradać, szklankami i innemi naczyniami kuchennemi, okienkiem zakratowanem w tle”. W zamówieniu król podał też dokładne wymiary obrazu i załączył rysunek ołówkiem pokazujący, jak to sobie wyobraża. Za pośrednictwem Bacciarellego zamówił u Tokarskiego kopię portretu, ale Tokarski musiał wpierw zmienić mnóstwo szczegółów w porównaniu z oryginałem, by zadowolić króla: pas sportretowanego miał być lila albo fioletowy, surdut wręcz kanarkowożółty, a brzegi rękawów ozdobione srebrnym haftem.
Tworząc swoją kolekcję, Stanisław August korzystał z rozbudowanej sieci doradców, agentów, bankierów i dyplomatów, którzy umożliwiali dokonywanie zagranicznych zakupów. Często jednak z usług tych samych doradców korzystali również inni kolekcjonerzy, wskutek czego konkurencja była duża. Nie bez powodu Bacciarelli radził królowi, niestety na darmo, by nie afiszował się ze swoimi kolekcjonerskimi planami.
W Amsterdamie Stanisław August kupował czasem za pośrednictwem dyplomaty Michała Kleofasa Ogińskiego. Kiedy sprezentował mu kilka drzewek pomarańczowych, Ogiński podarował królowi Jeźdźca polskiego Rembrandta – obraz, który później zdobył światową sławę, a obecnie stanowi jeden z głównych eksponatów Frick Collection w Nowym Jorku.
Meble, rzeźby i obrazy z Niderlandów, Włoch czy Anglii pakowano w skrzynie, które po opatrzeniu królewskim monogramem ładowano na statki, przewożące także kawę i śledzie, drewno i zboże, sól i wino18 . Większość transportów morskich najpierw przeładowywano w jednym z dwóch dużych portów północnej Europy, Hamburgu lub Amsterdamie, skąd płynęły dalej do Gdańska – znajdował się tam specjalny Magasin du Roi, magazyn królewski, za który monarcha płacił 300 florenów rocznie. Przechowywano w nim kosztowne nabytki przed ich przeładunkiem na mniejsze statki, pływające Wisłą do Warszawy, gdzie towary wyładowywano i przewożono bezpośrednio do jednego z pałaców. Dzieła sztuki z Francji i Niemiec często dostarczano dyliżansami pocztowymi. Swoją drogą, nie wszystkie niderlandzkie obrazy były kupowane w Niderlandach – dzieła holenderskich i flamandzkich mistrzów sprzedawano też w Berlinie, Hamburgu i Gdańsku, skąd transportowano je do Warszawy. Handlarze z tych miast, tacy jak Jacques Triebel z Rembrandtami w swoim dyliżansie pocztowym, sami również podróżowali do stolicy, by złożyć królowi konkretną ofertę zakupu.