Klub żon SS
Margarete Himmler i Lina Heydrich nie należały do towarzystwa z Berghofu. Margarete pojawiła się na oficjalnych spotkaniach zaledwie kilka razy, Lina nigdy nawet nie przekroczyła progu pomieszczeń, w których odbywały się takie imprezy. Mimo pozycji i władzy ich mężów nie mogły się równać z Magdą czy Emmy – ani Lina, ani Margarete praktycznie nie istniały w publicznej świadomości, nie należały też do najbliższej świty Hitlera jak Gerda czy Ilse.
Ten drugorzędny status irytował je obie. Ze względu na osiągnięcia i rangę swych mężów oczekiwały większego szacunku. Obie stale narzekały, że Hitler nie docenia Himmlera i Heydricha ani nie wynagradza ich z hojnością, z jaką traktuje innych oficjeli. Fakt, że praca jej męża „nie spotyka się z należytym uznaniem”, to temat powracający regularnie na kartach dziennika Margarete.
Zamiast jednak połączyć siły i współpracować, co z powodzeniem robili ich mężowie, kobiety nieustannie ze sobą wojowały. Margarete miała Linie za złe, że chce zostać najbardziej wpływową żoną w SS, Lina z kolei nie mogła się pogodzić z tym, że na drugi plan spycha ją kobieta, którą ona gardzi. Uważała, że Margarete jest od niej gorsza pod każdym względem, i nigdy nie przegapiła okazji, by ją pognębić. Szydziła z pełnej figury Margarete – „majtki w rozmiarze 50 to wszystko, czym mogła się pochwalić” – i nazywała ją „ograniczoną blondynką bez poczucia humoru”, która „zawsze martwi się tylko tym, czy przestrzega protokołu”.
Negatywną opinię Liny o Margarete podzielała Henriette Hoffmann, która uważała ją za „małą gderliwą kobietę, która urodziła się chyba tylko po to, żeby być nieszczęśliwa”. Wiele osób zgadzało się z przekonaniem Liny, że Margarete „rządziła swoim mężem i owinęła go sobie wokół palca”. Środowisko nazistów nie brało jej poważnie, nawet Unity Mitford „śmiała się otwarcie z frau Himmler”.
Plotki o zniewagach dotarły do Margarete, która poskarżyła się ich wspólnej przyjaciółce na „bezużyteczną Unity”. Znajoma przeprosiła Margarete w imieniu Angielki, a potem ostrzegła Unity, by uważała na słowa. Ta życzliwa kobieta, działająca w ruchu od lat, ze współczuciem mówiła o Margarete, „biedaczce, która podczas pierwszej wojny światowej pracowała jako pielęgniarka” i dawała z siebie wszystko, dlatego właśnie „nic z niej nie zostało”. Inni powtarzali tę opinię, dowodząc, że na charakter Margarete wpłynęła nerwica frontowa. Zależnie od kontekstu taka ocena, będąca zresztą tylko spekulacją, mogła być wyrazem okrucieństwa lub życzliwości.
Margarete wiedziała, jaki stosunek ma do niej Lina, i poruszyła tę sprawę w rozmowie z mężem. Himmlera zawsze irytowała skłonność Liny do głośnego wyrażania opinii i mieszania się w sprawy SS, co drażniło również Heydricha. Himmler poprosił inną „żonę SS”, Friedę Wolff – która dobrze znała zarówno Margarete, jak i Linę, a przy tym była małżonką osobistego adiutanta Himmlera – by rozmówiła się dyskretnie z Liną, co też Frieda zrobiła podczas regat marynarki wojennej. Lina usłyszawszy, że zanadto się wychyla („zostałam oskarżona o jakieś nieprawdopodobne rzeczy, a mojemu mężowi wypomniano, że nie potrafi utrzymać mnie w ryzach”), wściekła się i zbeształa Friedę.
Margarete zrozumiała, że takie pośrednie działania nie przynoszą skutku, i rzekomo namówiła Himmlera, by rozkazał Heydrichowi albo rozwieść się z Liną, albo odejść z SS. Heydrich musiał o tym powiedzieć żonie, bo ta twierdziła potem, że doszła do porozumienia z Himmlerami podczas garden party u Göringa, gdy posadzono ich przy jednym stole. Lina, zwykle głośna i gadatliwa, tym razem uparcie milczała („Przybrałam ponurą minę i siedziałam w bezruchu”). To zaniepokoiło Himmlera, który spytał Linę, czy dobrze się czuje. Zbyła jego pytanie wzruszeniem ramion, ale potem ze sobą tańczyli, co Himmler robił „kiepsko”. Na tym podobno sprawa się skończyła. Himmler powiedział Linie, że wszystko jest w porządku, i nie wrócił więcej do tego tematu. Lina uznała, że cała ta historia była „typowa dla Himmlera. Na papierze kazał nam się rozwieść, ale kiedy stanęliśmy twarzą w twarz, odwaga go opuściła”.
Ostatecznie, bez względu na życzenia Margarete, Himmler nie chciał narażać na szwank doskonałych relacji z Heydrichem, z którym tworzył świetny zespół. Heydrich nigdy nie kwestionował jego zwierzchnictwa i robił wszystko, co mógł, by spełniać jego życzenia. Być może narzekał za jego plecami, lecz zawsze był lojalny wobec swego przełożonego. Himmler z kolei był pod wrażeniem zdolności organizacyjnych Heydricha i jego „zdumiewającej” umiejętności trafnego odgadywania, czy ktoś kłamie, oraz odróżniania „wrogów od przyjaciół”. Ich mocne i słabe strony doskonale się uzupełniały. Himmler lepiej radził sobie w relacjach międzyludzkich, a gdy Heydrich wchodził do pokoju, temperatura od razu spadała. Jego procesy myślowe były logiczne i linearne, Himmlera zaś bardziej abstrakcyjne i zawiłe.
Choć Margarete i Lina toczyły ze sobą cichą wojnę, w swoich małżeństwach przeżywały niemal dokładnie takie same problemy: czuły się zaniedbywane i porzucone. Ich mężowie nie mieli czasu ani dla nich, ani dla dzieci, a jedynie dla swojej pracy.
23 grudnia 1934 roku Lina urodziła drugie dziecko, chłopca, któremu nadano imię Heider. Miała teraz dwóch synów i choć służba wykonywała za nią część prac, nie mogła liczyć na wsparcie rodziny. Jej rodzice mieszkali daleko od Monachium, na bałtyckiej wyspie Fehmarn, a Heydrich praktycznie zerwał wszelkie relacje ze swoimi rodzicami i rodzeństwem.
Tymczasem Margarete miała poważne problemy ze swoim adoptowanym synem Gerhardem, który kradł, kłamał i chodził na wagary. Himmler bił go szpicrutą, ale karanie chłopca nie przynosiło rezultatów. Zdaniem Margarete Gerhard był „zepsuty z natury”. Bliska rozpaczy Margarete próbowała oddać chłopca biologicznej matce, lecz ta żądała w zamian dużych pieniędzy, wysłano go więc do szkoły z internatem, gdzie inni chłopcy bezlitośnie go prześladowali. Z drugiej strony córka Himmlerów Gudrun była „słodka i miła”, choć poddawano ją takiej samej surowej dyscyplinie i wymagano od niej, by spełniała wygórowane oczekiwania Margarete.
Rodzina Himmlera była w pobliżu, mogłaby więc pomóc Margarete, ona jednak nigdy nie dogadywała się dobrze z teściami. Z kolei jej rodzice nie pochwalali tego małżeństwa i trzymali się z dala, choć w 1934 roku młodsza siostra Margarete, wykwalifikowana krawcowa, mieszkała u niej na stałe i służyła jej pomocą, wraz ze służącą, kucharką i ogrodnikiem. Margarete jednak stale ścierała się ze służbą. Wyrzuciwszy pewną „leniwą” parę pracowników, zauważyła, że „takich ludzi powinno się zamykać i zmuszać, by pracowali aż do śmierci”.
W okresie Bożego Narodzenia i Nowego Roku 1934–1935 Margarete i jej mąż mieli gości: Walthera Darrégo – szefa Głównego Urzędu Rasy i Osadnictwa SS, a zarazem ministra żywności i rolnictwa Rzeszy – oraz jego żonę Charlotte, elegancką, dobrze wykształconą córkę bogatego arystokraty, kobietę o prawicowych, antysemickich poglądach. Darré w czasie pierwszej wojny światowej służył w artylerii, później pracował jako zarządca gospodarstwa rolnego i pisał sporo o hodowli zwierząt. Do SS wstąpił w 1930 roku i szybko zaprzyjaźnił się z Himmlerem. Podzielał jego wizję czystej rasowo, wiejskiej utopii – to właśnie on ukuł frazę „krew i ziemia”.
Darré zatrudnił Charlotte jako swoją sekretarkę w 1929 roku, a trzy lata później ożenił się z nią. Charlotte i Margarete miały ze sobą sporo wspólnego: były w podobnym wieku i obie wychowały się na dużych farmach. W prezencie ślubnym Margarete i Himmler podarowali Darrému i Charlotte dwa srebrne dzbanki i grubą biografię Czyngis-chana.
Obie rodziny świętowały Boże Narodzenie w nowej posiadłości Himmlerów w Tegernsee, niedaleko Monachium. Oprócz dużego domu w wiejskim stylu na terenie posiadłości kupionej od pewnego śpiewaka mieściła się osobna stróżówka zajmowana przez czterech esesmanów, prywatna przystań, teren dla zwierząt (owiec, kucyków, świń i jeleni), staw rybny, szklarnia oraz łąka używana latem jako boisko do krokieta, a zimą jako lodowisko.
Himmler i Darré mieli co świętować: rok 1934 był niezwykle ważny dla ich organizacji, która poszerzyła swoje wpływy kosztem SA Röhma. SA okazało się przeszkodą na drodze do realizacji wojennych planów Hitlera. Aby przygotować Niemcy do konfliktu zbrojnego, Hitler potrzebował stabilności w kraju i za granicą oraz pełnej współpracy wojska. Tymczasem SA chciało zastąpić armię jako rdzeń sił zbrojnych i pozbyć się pozostałości starego porządku. Jednocześnie Röhm nie zamierzał ukrócić przemocy, wandalizmu i terroru, z których słynęli jego ludzie.
Ten tekst jest fragmentem książki Jamesa Wyllie'go „Żony nazistów. Kobiety kochające zbrodniarzy”:
Wiosną 1934 roku spór osiągnął taką temperaturę, że otwarty konflikt wydawał się nieunikniony. Pozostawało pytanie, kto uderzy pierwszy. Tu właśnie na scenę wkroczył Himmler. W zamian za wykorzystanie SS do poskromienia SA Göring gotów był oddać Himmlerowi władzę nad policją w Prusach – we wszystkich innych częściach kraju Himmler już nią dysponował – oraz kontrolę nad Gestapo.
Nocą z 30 czerwca na 1 lipca oddziały Himmlera uderzyły. Podczas „nocy długich noży” zamordowano od osiemdziesięciu trzech do dwustu ludzi – w tym pechowego doktora Schmida. Röhm żył kilka godzin dłużej, bo Hitler i jego towarzysze debatowali nad jego losem. W końcu zastrzelono go w celi. Fakt, że Röhm przyjaźnił się z Liną i jej mężem oraz był ojcem chrzestnym ich pierwszego dziecka, nie miał żadnego znaczenia w bandyckim świecie nazistowskiej polityki. Ani ona, ani Heydrich nie mieli najmniejszych wyrzutów sumienia. Hitler był natomiast zachwycony: „W uznaniu wielkich zasług SS […] niniejszym nadaję SS status niezależnej organizacji”.
Mimo radosnego nastroju panującego w te święta Boże Narodzenie stanowiło dla nazistowskiej elity pewien problem. W Berghofie unikano hucznego świętowania ze względu na depresję, która zawsze dopadała Hitlera o tej porze. Wiązało się to ze wspomnieniem śmierci jego matki 21 grudnia 1907 roku – wciąż go to prześladowało. Zwykle Hitler spędzał dzień Bożego Narodzenia samotnie w Monachium. W którąś Wigilię zamówił taksówkę i kazał się wozić bez celu po mieście, by zabić w ten sposób czas.
Na poziomie bardziej ogólnym Boże Narodzenie stanowiło główne pole bitwy w prowadzonej przez nazistów walce, która miała odciągnąć Niemców od chrześcijaństwa. Hitler uważał, że chrześcijaństwo wychwala słabość i nadwątla walecznego ducha narodu niemieckiego. On sam pozostawał agnostykiem, ale większość jego ludzi porzuciła wiarę dzieciństwa i zainteresowała się pogaństwem, wracając do rytuałów i symboli starych bogów.
Himmler i Darré byli praktykującymi poganami, podobnie jak Hessowie. Zarówno Himmler, jak i Heydrich gardzili chrześcijanami i robili wszystko, co w ich mocy, by zatruć im życie. Magda i Goebbels popierali kampanię antykościelną. Tylko Emmy i Göring pozostali wierni tradycji, przynajmniej w teorii.
Ze względu na znaczenie Bożego Narodzenia dla chrześcijan naziści usiłowali zawłaszczyć to święto. Powstawały kolędy o tematyce nazistowskiej, wytwarzano kartki bożonarodzeniowe ze swastykami, ozdoby choinkowe z partyjnymi insygniami i czekoladowe figurki funkcjonariuszy SA. Zachęcano matki, by piekły ciasta w kształcie symboli runicznych. Himmler próbował przywrócić pogańskie święto związane z przesileniem letnim w nadziei na to, że z czasem stanie się ono popularniejsze od Bożego Narodzenia, ale zarazem w grudniu promował SS – można było kupić kalendarze adwentowe ze zdjęciami członków SS i specjalne świece bożonarodzeniowe z logo tej organizacji. Himmler lansował też pogląd, że Święty Mikołaj to postać wzorowana na nordyckim bogu Odynie.
Himmler stawał na głowie, by zdyskredytować Kościół. Nakazał zbadać szczegółowo dokumenty dotyczące polowań na czarownice w XVI i XVII wieku. Naukowcy zebrali mnóstwo materiałów (łącznie prawie trzydzieści cztery tysiące stron), by dowieść, że tak zwane czarownice były w rzeczywistości dobrymi pogankami, które bardzo się przysłużyły swoim społecznościom, wiedziały bowiem, jak wykorzystywać magiczne właściwości ziół i roślin. Demonizując i paląc te mądre, głęboko uduchowione kobiety, chrześcijańskie władze dopuszczały się straszliwej zbrodni.
Śledztwo w sprawie czarownic było tylko jedną z wielu pseudonaukowych inicjatyw Himmlera. Większość z nich realizowała powołana przezeń instytucja o nazwie Ahnenerbe. Ta ogromna organizacja zatrudniała popierających nazizm archeologów, antropologów i naukowców działających na obrzeżach swoich dyscyplin, a jej zadaniem było odkrywanie starożytnego i prehistorycznego rodowodu rasy aryjskiej oraz jej kluczowej roli w rozwoju ludzkości. Podjęto nawet próbę udowodnienia, że pierwsi Homo sapiens mieli aryjskie pochodzenie. Zespoły ekspertów odwiedzały miejsca, w których teoretycznie można było znaleźć na to dowody – Afrykę Północną, Bliski Wschód, a nawet Tybet.
Trudno ocenić, co Margarete myślała o ideologicznej obsesji swojego męża. Na pewno czytała materiały, które regularnie jej podsuwał – od książek historycznych opisujących wyczyny wodzów plemion, które pokonały potężne Imperium Rzymskie, po naukowe prace archeologiczne analizujące kształt czaszek. Margarete posłusznie zgłębiała te teksty, wspominała o nich w dzienniku i w listach do Himmlera. Zwykle wyrażała zainteresowanie, powstrzymywała się jednak od komentarzy. Himmler najwyraźniej chciał, by Margarete dzieliła jego pasje, a przynajmniej je aprobowała. 25 maja 1935 roku zabrał Margarete do Wewelsburga, chcąc pokazać jej zamek, który zamierzał odnowić i przywrócić do średniowiecznej chwały, by potem organizować w nim spotkania elity SS. Zamek miał stać się tym, czym dla rycerzy Okrągłego Stołu był Camelot, ale kiedy Margarete tam przyjechała, wciąż był w ruinie.
Być może Margarete tolerowała dziwaczne zamiłowania Himmlera na podobnej zasadzie, na jakiej wiele żon toleruje ukochane zajęcia swoich mężów, zachęcając ich do działania, ale nie zdradzając swej prawdziwej opinii. W końcu czas, który Himmler poświęcał sprawie zamku i całej masie innych projektów, był czasem, którego nie spędzał z nią i z Gudrun. Przez cały rok 1935 Himmler był w domu w Tegernsee w sumie tylko sześć tygodni.
Lina i Heydrich uważali dziwactwa Himmlera za zabawne („śmialiśmy się z jego hobby”), ale zasadniczo nieszkodliwe. „Mój mąż i ja podchodziliśmy do tego z życzliwym uśmiechem”, wspominała. Słuchali „bez emocji jego teorii o pogańskich kamieniach”.
Heydrich nie był jednak całkowicie obojętny na „mistycyzm” Himmlera. W dzień przesilenia letniego 1935 roku zwiedzał Fehmarn, rodzinną wyspę Liny, oprowadzany przez miejscowego historyka. Zaprowadził on Heydricha do znanego w okolicy osiemnastowiecznego domu stojącego w miejscu znacznie starszego budynku, obok starych kamiennych nagrobków. Pamiętając o zainteresowaniu Himmlera wczesnymi kulturami skandynawskimi – Ahnenerbe badało historię Danii, Szwecji, Norwegii, Islandii i Finlandii – Heydrich zaproponował, by stworzyć tam duże muzeum i fundację, która by je finansowała.
Lina i jej mąż mieli również na Fehmarn dom letniskowy. Prace budowlane skończyły się właśnie tego dnia, gdy Heydrich dokonał swego odkrycia archeologicznego. Korzystając z pieniędzy pożyczonych od syna bogatego przemysłowca, który odziedziczył po ojcu fortunę, Heydrichowie kupili sporą działkę przy plaży, z widokiem na Bałtyk, i postawili tam tradycyjny drewniany dom z bali kryty strzechą. Lina uwielbiała to miejsce, a cała rodzina spędzała tu większość letnich wakacji.
Dzięki nowemu, wyższemu statusowi SS po „nocy długich noży” Lina i Margarete mogły kupić mieszkania w Berlinie. Otwierały się przed nimi całkiem nowe możliwości. Mieszkając w Monachium, Lina czuła, że nie ma w nikim oparcia i że wykluczono ją z najwyższych warstw nazistowskiej społeczności. Po przeprowadzce do Berlina zamierzała wejść w świat ludzi dystyngowanych i wpływowych.
Z pomocą przyszedł jej dwudziestopięcioletni Walter Schellenberg. Przystojny i inteligentny Schellenberg był studentem uniwersytetu w Bonn. Zaliczył dwa lata medycyny, potem przeniósł się na prawo. W 1933 roku wstąpił do SS i zatrudnił się w SD, zwerbowany przez dwóch spośród swoich wykładowców. Wkrótce zaczął się spotykać z Heydrichem i Liną. Zdaniem Schellenberga Lina „cieszyła się, że znalazła […] kogoś, kto mógł zaspokoić jej głód lepszego życia, tęsknotę za inteligentniejszym i bardziej kulturalnym towarzystwem ze świata literatury i sztuki”. Zabierał Heydrichów „na koncerty i do teatru”, „zaczęli bywać w najlepszych kręgach berlińskiego społeczeństwa”.