Klementyna Mańkowska – pierwsza dama polskiego wywiadu
Ten tekst jest fragmentem książki Klementyny Mańkowskiej „Moja misja wojenna”.
Rzadko spotykanym dowodem głębszego zainteresowania książką i konspiracyjną działalnością Autorki wspomnień było przyznanie Klementynie Mańkowskiej przez prezydenta Jacques’a Chiraca tytułu kawalera Orderu Zasługi (chevalier de l’ordre national du Mérite – maj 1996 r.), a przez prezydenta Romana Herzoga Krzyża Zasługi na Wstędze Orderu Zasługi Republiki Federalnej Niemiec (Das Verdienstkreuz am Bande des Verdienstordens der Bundesrepublik Deutschland – wrzesień 1997 r.). Nastąpiło to po przeszło 40 latach od przyznania Autorce przez władze Rzeczypospolitej Polskiej na obczyźnie Srebrnego Krzyża Zasługi z Mieczami (kwiecień 1953 r.) i po nieco wcześniejszym zamiarze uhonorowania jej przez władze brytyjskie, na wniosek kierownictwa Intelligence Service, Krzyżem Jerzego (George Cross).
Warto w tym miejscu dodać, że przyznawanie prestiżowych odznaczeń za działalność konspiracyjną i wywiadowczą w latach II wojny światowej przez głowy takich państw jak Francja, Wielka Brytania czy Niemcy – zawsze poprzedzane jest szeroko zakrojonym przewodem dowodowym oraz drobiazgową weryfikacją jawnych i poufnych dokumentów wojskowych, administracyjnych i wywiadowczych. Tak też musiało być w przypadku Klementyny Mańkowskiej. W każdym razie świadomość nieuchronności takich procedur i zaufanie do ich rezultatów pozwalają nam przyjmować z dużym zaufaniem zarówno relacje Autorki z wydarzeń, jakie stały się jej udziałem, jak i jej informacje o roli, jaką w nich odgrywała. Z takim samym zaufaniem pozwalają przyjąć zasadnicze przesłanie książki, tak wyraziście zdefiniowane w tytule i w podtytule jej polskiej repliki: Moja misja wojenna. Bez trwogi i nienawiści, a także w otwierającej książkę dedykacji, adresowanej do syna i nas współczesnych. Przy czym dwa ostatnio przyznane odznaczenia potwierdzają w sposób szczególny, że Klementyna Mańkowska od początków tej okrutnej wojny kierowała się takimi właśnie zasadami, godnymi dzielnych ludzi. Wówczas zostały one zepchnięte na margines życia społecznego i stosunków międzynarodowych, a dopiero od pewnego czasu powracają na należne im miejsce, przynajmniej w naszej części Europy. W tym kontekście trudno dziś prognozować, co dla polskich czytelników książki Klementyny Mańkowskiej może obecnie być większą niespodzianką i mieć większą wartość: jej konspiracyjne talenty i konspiracyjne szczęście czy zdolność zachowania w czasach pogardy wierności wartościom i ideałom, które są tak ważne dla człowieka, ale którym ludzie tak często się sprzeniewierzają.
W czym zatem należy upatrywać wartości książek w rodzaju wspomnień Klementyny Mańkowskiej?
Historyk, który z racji swej profesji musi przede wszystkim zajmować się warstwą poznawczą takich publikacji, a nie np. kwestiami stylu czy kompozycji, owe wartości odnajduje w tym, co można by nazwać mikrohistorycznym wymiarem opisywanych zdarzeń. Istnienie tego wymiaru wrażliwi czytelnicy książek wspomnieniowych i pamiętnikarskich wyczuwali od dawna. Jednak do czasu ukształtowania się mikrohistorii jako nowego nurtu współczesnej historiografii – narracji opisującej zdarzenia „drobne”, codzienne, a przez to „niehistoryczne”, i zdobycia przez mikrohistorię wysokiej pozycji w historiografii – ów mikrohistoryczny wymiar nie był doceniany. Takie wspomnienia, jak Klementyny Mańkowskiej, traktowano przede wszystkim jako źródło nowych szczegółów lub materiał ewentualnie potwierdzający fakty już skądinąd znane.
Mikrohistorie są oczywiście bardzo zróżnicowane. Zawsze są historiami indywidualnymi, w tym dziejami ludzi z dalszego planu wydarzeń. W tradycyjnej narracji historycznej takie indywidualne przebiegi losów ludzkich się nie mieszczą. Nie ma tam dla nich miejsca i być nie może, bo przecież historie indywidualne nie składają się – przez proste ich dodawanie – na historię ogólną w sensie historycznej syntezy, pozostając w swych unikalnych ramach i wartościach poza nią.
Historie indywidualne, takie właśnie jak losy Autorki tej książki, dają nam to, co niektórzy filozofowie historii nazywają doświadczaniem przeszłości (łac. experientia, ang. experience, franc. expérience). Dają nam zbliżenie bezpośrednie do przeszłości, jej odczuwanie, wnikanie w myśli i przeżycia konkretnych ludzi niepoddane procesowi narracyjnego uproszczenia. Wspomnienia Klementyny Mańkowskiej z Wysuczki i Winnogóry są z tego punktu widzenia szczególnie cenne. Obserwujemy w nich człowieka w akcji, i to w akcji niepoddanej narracyjnemu „ociosaniu” i niewidzianej – jak to jest w naukowych tekstach historiograficznych – z zewnątrz i jako coś dokonanego, lecz dopiero rodzącego się i rozwijającego.
Zmagania w latach II wojny światowej czy okupacja niemiecka na ziemiach polskich – w ich wymiarach ogólniejszych – stale są obecne na kartach tych wspomnień, przy czym ich Autorka znajduje się niejednokrotnie blisko samego serca wydarzeń. Lecz we wspomnieniach istotne jest to, jak wielka historia przekłada się na życie codzienne ludzi w nią uwikłanych. To zaś pozwala nam lepiej zrozumieć ową wielką historię i ujrzeć w niej ludzi takimi, jakimi byli i jakimi ewentualnie pozostali.
Mikrohistoria ma walor podważania i rozbijania
wzniosłości tak charakterystycznej dla narracji historycznej z poziomów
ogólniejszych, poddanych zwykle silnym inspiracjom ideologicznym lub
politycznym. Mamy np. z tym do czynienia, gdy Autorka ukazuje wewnętrzne
animozje wśród walczących Polaków, małość lub małostkowość ludzi usytuowanych
na różnych poziomach hierarchii służbowej, charakter i rozmiary ich ambicji
itp., a dotyczyło to również polityków ze stosunkowo wysokiego szczebla władzy
państwowej.
Podobnie dzieje się, gdy o przesłuchaniach w Londynie
przez władze polskie mówi jak o przesłuchaniach „wrogich”. Była bowiem
wysłanniczką Stefana Witkowskiego, komendanta Muszkieterów, dążącego do
zachowania – wbrew postanowieniom ówczesnych władz polskich – konspiracyjnej i
wywiadowczej samodzielności, bezpośredniej łączności z Naczelnym Wodzem, a
także prawa do samodzielnego prowadzenia gry z obcymi wywiadami. Przy czym
efekt tej desublimacji został wzmocniony nie tylko brakiem wiedzy Autorki o
politycznych aspektach aspiracji jej szefa, który działał w Warszawie, a ona w
Noirmoutier na wybrzeżu atlantyckim. Wzmacniało ten efekt także poczucie, że
meldunki przesyłane przez Muszkieterów z narażeniem życia wielu ludzi, a
dotyczące niekiedy przedsięwzięć niemieckich o strategicznym znaczeniu dla
władz polskich i aliantów – nie były dość starannie analizowane lub podlegały
takim obróbkom interpretacyjnym, w których gubił się ich istotny sens, wymiar
militarny lub polityczny. Tak np. stało się z informacją z początków 1940 r. o
koncentracji wojsk niemieckich w Küls pod Krefeld (w pobliżu granicy z
Holandią) przed nową kampanią. Jak wiemy, zaczęła się ona kilka miesięcy
później (10 maja 1940 r.) atakiem na Holandię, Belgię i Luksemburg, a następnie
na Francję – po ominięciu linii Maginota.
Są to zresztą typowe pretensje i kontrowersje między służbami wywiadowczymi i informacyjnymi a ich cywilnym lub wojskowym zwierzchnictwem. Tego typu błędy popełniały podczas II wojny światowej sztaby i przywódcy takich państw jak ZSRR, gdy chodziło np. o 22 czerwca 1941 r. (operacja Barbarossa), i Stany Zjednoczone Ameryki Północnej, gdy chodziło o atak lotnictwa japońskiego na bazę marynarki wojennej i lotnictwa USA w Pearl Harbor na Hawajach 7 grudnia 1941 r. (operacja Tora, Tora, Tora).
Mikrohistoria dekonstruuje także inne zjawisko historiograficzne, będące jakby przeciwieństwem uwznioślania, a mianowicie demonizację osób, procesów i instytucji. Tak jedno, jak i drugie blokuje nasze myślenie o przeszłości i teraźniejszości. Głębokim procesom demonizacyjnym poddana została np. historia stosunków polsko-niemieckich. I choć nie możemy np. spokojnie myśleć o gwałcie zadanym Polsce przez zaborców, to nie ulega wątpliwości, że postać Fryderyka II została w naszej historiografii poddana takiemu właśnie procesowi.
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Klementyny Mańkowskiej „Moja misja wojenna” bezpośrednio pod tym linkiem!
Ten tekst jest fragmentem książki Klementyny Mańkowskiej „Moja misja wojenna”.
Inny przykład. Niezależnie od tego, jak dużo wiemy o zbrodniach Wehrmachtu, to jednak nie możemy nie widzieć różnicy między nim a np. Sicherheitspolizei, która przejmując od wojska władzę nad podbitymi terenami, niemal natychmiast wprowadzała rządy terroru i przystępowała do tępienia polskiej warstwy przywódczej (führende Schicht). Autorka wspomnień miała wiele szczęścia (co sama zresztą podkreśla), że na swojej wojennej drodze spotykała oficerów Wehrmachtu z własnej arystokratycznej sfery i obie strony umiały wobec siebie zachować się z godnością. Również wielu innym ludziom, którzy świadomie przeżyli wojnę, znane są przypadki odmiennych zachowań żołnierzy i oficerów Wehrmachtu od zachowań ich odpowiedników z innych formacji hitlerowskiej machiny wojennej, zwłaszcza w początkowym okresie wojny. Jest wiele dowodów, że także w okresach późniejszych pewna część kadry oficerskiej Wehrmachtu miała nie tylko krytyczny, lecz wręcz negatywny stosunek do faszyzmu, Hitlera i jego planów podboju świata. Ale nie była to część wystarczająco mocna i liczna. Przysięga żołnierska pozostawała więc przysięgą, a rozkazy pozostawały rozkazami. Dlatego m.in. trudno zmienić ogólnie negatywną ocenę roli Wehrmachtu w II wojnie światowej, ale przecież nie uniemożliwia to dostrzegania i doceniania tego podskórnego nurtu krytycyzmu, a nawet oporu, który Autorka uwiarygodnia tą książką.
Wspomnienia Klementyny Mańkowskiej dotyczą, jak już podkreśliliśmy, początkowego okresu wojny, gdy machina zbrodni na masową skalę dopiero zaczynała się rozkręcać. Ale Autorka ma wiedzę o tym, co było później, i stara się, by czytelnik jej książki o ludobójczej stronie działań niemieckich nie zapomniał. W przeddzień ataku Niemiec na ZSRR mogła zatem widzieć u Rudolfa von Schelihy w Berlinie, pracownika Ministerstwa Spraw Zagranicznych, jedynie dane dotyczące tzw. Treblinki I, powstałej wiosną 1941 r., wraz ze zdjęciami tego obozu i projektami eksterminacji Żydów. Właściwy bowiem obóz zagłady w Treblince (tzw. Treblinka II) zaczął działać dopiero wczesnym latem 1942 r., a pierwszy transport Żydów dotarł do niego kilka tygodni później, bo 23 lipca.
Brak uprzedzeń do ludzi z tytułu ich narodowości, rozumna odwaga i umiejętność wielostronnego postrzegania przez Autorkę rzeczywistości wojennej miały mocne oparcie w jej mentalności, ukształtowanej przez tradycyjny styl surowego wychowania i system trwałych wartości, kultywowanych w wielu światłych rodzinach od pokoleń osiadłych na pograniczach kultur, wyznań i narodów. Pozwoliło to Autorce mówić i pisać, że od początku II wojny światowej miała możliwość zaobserwowania zróżnicowanego stosunku Niemców do wojny, Hitlera i Polaków. Przemawiały za tym także jej własne doświadczenia. Z jednej strony doświadczyła np. niczym niemaskowanej wrogości i bezwzględnego dyktatu demonstrowanego przez Niemców z formacji policyjnych sprawujących władzę nad podbitymi terytoriami. Z drugiej zaś strony odczuła prawdziwie żołnierski stosunek kwaterujących w winnogórskiej posiadłości oficerów Wehrmachtu do jej prób odnalezienia męża na wrześniowych pobojowiskach, w szpitalach polowych i obozach jenieckich. Z czasem Autorka mogła także przekonać się o stopniu zastraszenia Niemców przez SS i gestapo, w tym również wysokich rangą oficerów Wehrmachtu, którzy nie akceptowali faszyzmu i przywództwa Hitlera.
Nie dysponujemy w pełni wiarygodnymi szacunkami o skali tego zjawiska, choć wiadomo, że istniało i ulegało ewolucji przez cały czas wojny. Musiało jednak mieć swoją wagę, skoro można było spowodować opracowanie planu przerzucenia Autorki książki, jako agentki Abwehry, do Wielkiej Brytanii z zadaniem poinformowania władz brytyjskich o takim właśnie zjawisku na długo przed podpisaniem przez Hitlera dekretu o prowadzeniu przez Niemcy wojny totalnej (13 stycznia 1943 r.). Musiało ono ponadto być bardzo ważne dla pewnej części oficerów niemieckich, skoro wspomniany wyżej plan zrealizowano z polecenia tajemniczego komandora von Bonina, który przed przerzuceniem Autorki na Wyspy Brytyjskie umożliwił jej wzięcie udziału w spotkaniu z zaufanym gronem wysokich stopniem oficerów Wehrmachtu i Abwehry w celu przedstawienia ich stosunku do Hitlera i zbrodniczych praktyk jego reżimu. Niektórzy historycy i poszukiwacze tajemnic II wojny światowej, podobnie jak Autorka, upatrują w nim admirała Wilhelma Canarisa – szefa wywiadu i kontrwywiadu niemieckich sił zbrojnych w latach 1935–1944, dwa lata później aresztowanego w związku z zamachem na Hitlera z lipca 1944 r. i straconego w obozie koncentracyjnym Flossenbürg.
Dopóki Klementyna Mańkowska samodzielnie spostrzegała różne symptomy tego zjawiska lub ze strony znanych sobie oficerów niemieckich otrzymywała kolejne sygnały potwierdzające trafność tych obserwacji – jej meldunki na ten temat miały wartość informacji wywiadowczej nie większą niż setki innych. Gdy jednak została osobiście upoważniona, a nawet zobowiązana przez określoną grupę wyższych oficerów Wehrmachtu i Abwehry do przekazania władzom brytyjskim poszerzonej wiedzy na ten sam temat – to nie wykonywała już standardowego zadania wywiadowczego, lecz spełniała określoną misję – specjalną tak pod względem stopnia poufności, jak i treści. Biorąc pod uwagę, że niemieccy uczestnicy gry wywiadowczej z Klementyną Mańkowską nie zakładali jej powrotu z Wysp Brytyjskich na kontynent – można wręcz założyć, że większą wagę przywiązywali do jej poczynań jako swego rodzaju emisariuszki niż jako trwa le dyspozycyjnej agentki Abwehry.
Należałoby również dodać, że Autorka zdawała sobie sprawę, podobnie jak szef Muszkieterów i – zapewne – jej niemieccy partnerzy, że pogłębiona wiedza na temat morale części korpusu oficerskiego Wehrmachtu i Abwehry mogła mieć istotne znaczenie dla władz brytyjskich, zarówno ze względu na czas, w jakim do nich docierała, jak i osobę, która ją przynosiła.
Wówczas, w początkach 1942 r., Anglia miała już mocną pozycję jednego z trzech centrów kierowania walką z III Rzeszą, a premier Winston Churchill był jednym z trzech niekwestionowanych strategów tej walki i konstruktorów powojennego ładu europejskiego. Wówczas też nie bez znaczenia była okoliczność, że tę pogłębioną wiedzę przynosiła Polka z dobrze znanej wywiadowi brytyjskiemu polskiej organizacji konspiracyjno-wywiadowczej Muszkieterowie, a ponadto dobrze znana wielu prominentnym osobistościom władz polskich w Londynie.
Będąc bystrą obserwatorką, Klementyna Mańkowska dostrzegała ponadto poważne błędy propagandy BBC adresowanej do Niemców. Pozbawiona głębszej wiedzy o wewnątrzniemieckich podziałach politycznych propaganda ta – w jej ocenie – bardziej jednoczyła Niemców w budowaniu wrogiego wizerunku aliantów, niż umacniała w społeczeństwie niemieckim i wśród niemieckich żołnierzy ducha psychologicznej niezgody na hitleryzm i moralnej dezaprobaty dla jego praktyk. Błędy te były szczególnie dobrze widoczne na tle taktyki polskiego ruchu oporu. Od samych początków bowiem (IV kwartał 1939 r.) polska propaganda koncentrowała się na pogłębianiu wewnątrzniemieckich podziałów, a przede wszystkim na umacnianiu w Niemcach przekonania, że polityka Hitlera jest dla ich państwa szkodliwa i prowadzi do ciężkiej a nieuchronnej klęski. Szczególne osiągnięcia na tym polu, dzięki akcji ulotkowej i wydawniczej, osiągnęła – zarówno na ziemiach polskich, jak i w samej Rzeszy – Komenda Obrońców Polski (KOP), przez jakiś czas współdziałająca z Muszkieterami. Tu wypada wymienić Akcję „N” (kwiecień 1941–kwiecień 1944 r.), zwłaszcza z tytułu jej dokonań w latach 1942–1944, która początkowo była podporządkowana bezpośrednio Komendzie Głównej Związku Walki Zbrojnej i Armii Krajowej, a następnie została poważnie usamodzielniona.
Autorka wykonywała bardzo zróżnicowane zadania: skromne i o sporym znaczeniu, proste i skomplikowane, stosunkowo bezpieczne i obarczone wielkim stopniem osobistego ryzyka. Nie lekceważyła żadnego, podobnie jak nie lekceważyła żadnych spostrzeżeń i informacji o znaczeniu wojskowym czy politycznym. Ale te dwa wyżej przedstawione problemy rzeczywistości wojennej leżały jej szczególnie na sercu. Pierwszy stwarzał szansę zwrócenia uwagi na to, że w pozornie monolitycznej postawie armii niemieckiej obecne są orientacje polityczne i konflikty środowiskowe, o których strategiczne szczeble koalicji antyhitlerowskiej powinny wiedzieć możliwie dużo, niezależnie od tego, kiedy i jak zdołają tę wiedzę uwzględnić czy wykorzystać. Postrzegała je bowiem jako pewną wartość, która w każdych okolicznościach ma swoje znaczenie. Drugi natomiast wskazywał, że taką wartość powinno się dostrzegać i umacniać, bo II wojna światowa toczyła się nie tylko o zwycięstwo militarne, lecz także – a może nawet przede wszystkim – o przywrócenie określonych zasad w relacjach między ludźmi, państwami i narodami. Znaczna część ludzi dotkniętych tą wojną lub uczestniczących w niej miała świadomość, że ma ona i taki wymiar – niezależnie od tego, jak bardzo doświadczyła jej osobiście. I niezależnie od tego, jak dotkliwie, na jak długo i na jak dużej części globu los sobie z tego wymiaru zadrwił.