Kawiarnia „Pod Picadorem” - legenda poetyckiej Warszawy
Kawiarnia Pod Picadorem była bez wątpienia pierwszą oznaką niepodległego życia literackiego w dotychczasowych zaborach, ponieważ jej otwarcie nastąpiło w osiemnaście dni po dacie, którą uznaje się za dzień odzyskania niepodległości (czyli 11 listopada 1918 roku). Ale trzeba dodać, że była także zapoczątkowaniem zjawiska ogólniejszego – „urodzaju” na kawiarnie literackie w Warszawie w okresie międzywojennym. Zjawisko to ma dość oczywiste wyjaśnienie – miasto z pozycji stolicy jednego z trzech zaborów urosło rangą do stolicy całego niepodległego państwa. Ta zmiana musiała za sobą pociągnąć konsekwencje, takie jak lokowanie tutaj wszelkich państwowych instytucji centralnych: prezydencji i rządu, ministerstw (w tym Ministerstwa Kultury i Ministerstwa Oświaty i Wyznań Religijnych, obu ważnych z punktu widzenia obiegu literackiego), tworzenie i lokowanie w Warszawie organizacji skupiających środowisko literackie. Najwcześniej, bo jeszcze w roku 1919 powstały: Związek Autorów i Kompozytorów Scenicznych (ZAiKS) oraz Związek Autorów Dramatycznych (ZAD). W maju 1920 roku z inicjatywy Stefana Żeromskiego powołano do życia Związek Zawodowy Literatów Polskich (ZZLP), w cztery lata później powstał Polski Klub Literacki, będący krajową ekspozyturą międzynarodowego Pen Clubu. Na koniec, po latach burzliwych dyskusji i personalnych napięć, dopiero w roku 1933 powołano do życia Polską Akademię Literatury (PAL). Środowisko literackie Warszawy zasilili przenoszący się po wojnie do Warszawy znani pisarze okresu Młodej Polski (między innymi: Staff, Irzykowski, Boy-Żeleński, Kazimierz Tetmajer, Jan Parandowski), formowały się nowe grupy literackie w bliskości opiniotwórczej stołecznej prasy literackiej oraz wydawnictw. Zjawisko tej „centralizacji” życia państwowego i kulturalnego opisywane jest przez historyków i nie powinno się wchodzić w ich kompetencje, warto jednak podkreślić fakt, że wraz z odzyskaniem niepodległości ranga Warszawy jako miasta ogniskującego zdarzenia życia literackiego i przyciągającego ludzi pióra wzrosła niepomiernie (na przykład wobec Lwowa i Krakowa) w okresie zwanym dwudziestoleciem międzywojennym.
Z okresu przedwojennego w nowej stolicy państwa pozostała ciągle jeszcze działająca Udziałowa, choć – jak wiadomo – na skutek napływu nowej, parweniuszowskiej klienteli straciła opinię kawiarni literackiej. Istniała już od czasu wojny i niemieckiej okupacji Ziemiańska, ale w listopadzie 1918 roku daleko jej jeszcze było do rangi kawiarni najważniejszej dla środowiska literackiego, zaś na Nowym Świecie nie ulokowały się jeszcze Kresy. Nie popełnimy więc błędu, głosząc, że historię kawiarni literackich międzywojnia zacząć należy od Picadora.
Na początek oddajmy głos Antoniemu Słonimskiemu:
Zwykle wspomnienia tego rodzaju zaczynają się od słów: „Pamiętam, było to…”. Otóż muszę zaznaczyć na wstępie, iż nie pamiętam, jakiego to było dnia ani miesiąca, ba, nawet nie jestem pewien, w którym roku przyszedł nam do głowy pomysł założenia Picadora64. Wydaje mi się, iż stało się to w tramwaju numer 17 na przedniej platformie. Przyjaciel mój Tadeusz Raabe opowiadał o podobnych „kawiarniach poetów”, które cieszyły się w Moskwie wielkim powodzeniem. Idąc za przykładem Burluków i Majakowskich, postanowiliśmy otworzyć taką kawiarnię w Warszawie. A więc pomysł przyszedł z Rosji.
Byłoby fałszem, gdybym chciał twierdzić, że naszym celem było wznowienie świetnej tradycji „Zielonego Balonika”. Nie mieliśmy i nie bardzo gdzie mogliśmy drukować nasze wiersze. Działo się to w burzliwych czasach, które wypychały najspokojniejszych ludzi na ulicę. Picador więc miał charakter najzupełniej ulicznej trybuny. Nie było tam żadnych intymności, żadnego oddzielania się od tłumu filistrów. Do Jamy Michalikowej dostać się mogli tylko wybrani, i to z szykanami i trudnościami. Do Picadora mógł wejść każdy z ulicy za skromną opłatą pięciu marek. Nie sprzedawano tam wódki ani mięsa – była to mała cukierenka, gdzie trzeźwi poeci czytali swoje wiersze przez zupełnie przypadkową publicznością.
Pomysł ten po opracowaniu z Tadeuszem Raabe przedstawiłem, o ironio, najpierw grupie pisarzy zebranych w sekcji literackiej Klubu Artystycznego, gdzie zostałem na szczęście wykpiony przez godnych i mało płodnych niedobitków dawnej Młodej Polski. Dopiero nieco później los zetknął mnie z paru „facetami do rzeczy”. Poznałem się z Leszkiem Serafinowiczem i Julianem Tuwimem. Wtedy powstał triumwirat, owa „dyktatura poetariatu”, którą rozgłosiliśmy odezwami do ludności. Do małej mleczarni na Nowym Świecie, gdzie już Kamil Witkowski i Aleksander Świdwiński malowali po nocach upiorne dekoracje wnętrza, zaczęli się schodzić różni poeci i pisarze, z których żaden prawie nie wrósł w tzw. grupę Picadora. Jeszcze przed otwarciem przyszedł pewnego ranka zaproszony Jarosław Iwaszkiewicz, autor drukowanych w „Pro Arte et Studio” Oktostychów. Przypadliśmy sobie do smaku i grupa liczyła już czterech poetów. Potem przyłączył się do nas Wierzyński.
Serafinowicz i Tuwim byli przedstawicielami literackiej młodzieży uniwersyteckiej, Świdwiński i Witkowski reprezentowali buntownicze malarstwo, ja byłem wolno zarobkującym satyrykiem i poetą, poza tymbrali udział w pierwszych dniach Picadora – Raabe (Tadeusz Kruk), który odczytywał mocne „asony”, znany satyryk Grzegorz Glass (Avanti), Rytard, Zygmunt i Michał Gabriel Karscy, Chrzanowski, Glinka i inni najzupełniej przypadkowi goście tej grupy, z którą bardzo szybko przestali mieć coś wspólnego. Z wykonawców była tylko „jedynaczka” Picadora, świetna recytatorka, wdzięk i dusza kawiarni poetów – Maria Morska. Z innych wykonawców żaden nie należał właściwie do Picadora. Mieliśmy wtedy wszyscy po dwadzieścia dwa lub trzy lata, a Leszek – tylko siedemnaście. Jesienią 1818 r., w pamiętny dzień dwudziestego dziewiątego listopada, kiedy Warszawa wrzała, gdy tłumy snuły się po mieście w gorączkowym uniesieniu, w tych dniach, gdy słowa „wolność”, „niepodległość”, „Polska”, „komunizm”, „rewolucja” nie miały w sobie odcienia szarej codzienności lub nawet rozczarowania albo zniechęcenia – byliśmy pełni zapału, sił i nadziei. Wieczorem w dniu otwarcia Picadora zebrała się cała elita współczesnej Warszawy.
Powyższy tekst stanowi fragment książki Andrzeja Makowieckiego „Warszawskie kawiarnie literackie”:
Tej nocy zapuściliśmy pierwsze korzenie w ziemię tradycji literackiej, aby wyrosnąć z czasem w drzewo współczesnej poezji. W ziemi tej nie brakło i nawozu. Drzewo, które wyrosło, więcej miało na razie kwiatów niż owoców i niejedna gałąź chyliła się do upadku. Jedni zrobili z tego drzewa laski, którymi bili po głowie na prawo i lewo. Inni, jak mój przyjaciel Raabe, po prostu sztyfty do butów. Jeszcze inni wystrugali sobie krzesełka, na których chcieli siedzieć równocześnie. Z czasem drzewo to zmieniło się w drzewo „Wiadomości”, ale bukiet kwiatów, które dojrzały, zasuszony na zawsze w naszych książkach, wiele ma pięknych barw i nieulotnych woni.
Pierwszego wieczora Lechoń czytał Mochnackiego. Blady, wysoki młodzieniec, w mocno podniszczonym ubranku żakietowym, wygłaszający wzruszonym głosem swój wiersz w natłoczonej kawiarni – to jedno z piękniejszych wspomnień z tych lat walki i pracy. Nikt z nas nie skarżył się wtedy na konieczność zarabiania pięciu tysięcy miesięcznie, nikt nie miał obowiązków towarzyskich, które go krępowały w wypowiadaniu sądów, nie było komeraży, ostrożności, względnych racyj, polityki ani nawet umiaru. Pisarze byli źli lub dobrzy: źli byli dla nas łajdakami, dobrzy – świętością. Nie dało się to długo utrzymać przy życiu. Nie zawsze było to kwestią poglądów, ale po prostu temperamentów. Ponieważ Bóg mi temperamentu nie odmówił, najbardziej chyba ja jeden tkwię w tych starych grzechach.
Ale zasługa i znaczenie Picadora – to nie tylko walka. Wnieśliśmy rzeczy najzupełniej pozytywne. Pchnęliśmy naprzód poezję. Wprowadziliśmy konkretność obrazowania, prawdę i siłę słowa, wobec której nie mogły się ostać pozycje młodych pisarzy ówczesnych. Skala wymagań podniosła się znakomicie, co więcej – potrafiliśmy w tej ulicznej kawiarni rozdmuchać zapał dla poezji. Pamiętam te wieczory poetyckie, urządzane już w salach wynajętych, gdy tłumy odchodziły od kasy. Poezje, książki z wierszami szły w pięciu i sześciu tysiącach egzemplarzy – były to cyfry, które, niestety, później w dwudziestoleciu już się nie utrzymały. Nowy wiersz był wtedy wydarzeniem. W szlachetnej konkurencji z estrady Picadora padały wciąż nowe rekordy. Inni byliśmy niż dzisiaj, ale i czasy były inne. Należałoby wspomnieć o tym, że w dniach rozbrajania Niemców p. Morska recytowała w Picadorze wiersz w obronie zwyciężonych i że mogłem wtedy publicznie czytać Carmagnolę, co prawda inne znaczenie miały wtedy te słowa – padały one w atmosferze wiary we wszystko, co młode i buntownicze.
Do tego pełnego sentymentu wspomnienia, zapisanego po latach przez jednego z głównych pikadorczyków, wypadnie dodać kilka dopowiedzeń i konkretów. Upoważnia do tego choćby fakt, że Słonimski (mniejsza, czy szczerze, czy ze swoistej kokieterii) przyznaje się do luk w pamięci w sprawie założenia Picadora.
Najpierw kilka danych chronologicznych i topograficznych. Picador objawił się mieszkańcom Warszawy 29 listopada 1918 roku w lokalu przy ulicy Nowy Świat 57. Tam odbył się szereg wieczorów poetyckich, następnie – w styczniu 1919 – poeci przenieśli się do Hotelu Europejskiego (o konsekwencjach tych przenosin będzie jeszcze mowa). Wróćmy jednak na Nowy Świat. Kawiarnia (mleczarnia) została założona podczas wojny przez Kazimierza Życkiego na Nowym Świecie 57 jako trzecia filia Udziałowej. Zyskała potoczną nazwę Holenderka, uzasadnioną faktem, że podawały w niej kelnerki w ludowych strojach holenderskich. W tym właśnie lokalu pod nazwą Picadora i po zainstalowaniu niewielkiej estrady rozpoczęli skamandryci wieczory recytacji wierszy, satyr i parodii.
Słonimski słusznie wskazuje na osobę Tadeusza Raabego jako inicjatora całego przedsięwzięcia. Raabe powrócił właśnie z Rosji i opowiadał z entuzjazmem o moskiewskich „kawiarniach poetów”. Głównym źródłem jego zachwytów była najsłynniejsza z nich Kawiarnia Poetów, zwana także Kawiarnią Futurystów, mieszcząca się w zaułku Nastajińskim i działająca od zimy 1917 do kwietnia 1918 roku (zamknięta została po kontrolnej wizycie Anatolija Łunaczarskiego, ludowego komisarza oświaty w bolszewickim rządzie). Miała ona ściany pokryte malunkami i rysunkami awangardowych artystów, a także napisami – świadomie szokującymi i prowokującymi „filistrów”. Kawiarnią zarządzała artystyczna trójca: Włodzimierz Majakowski, Dawid Burluk i Wasilij Kamienski, zaś dochody ze wstępu i z konsumpcji dzielono na trzy części. Wystrój tej kawiarni był bezpretensjonalny: proste stoły i krzesła, podłoga wysypana trocinami, niewielka estrada, na której prezentowano teksty poetyckie i utwory muzyczne. W programie powtarzały się takie pozycje jak romanse, śpiewane z towarzyszeniem pianina lub gitary, recytacje wierszy Majakowskiego, Kamienskiego i Burluka, a także Wielemira Chlebnikowa i Sergiusza Spasskiego. Do kawiarnianego obyczaju należało wciąganie na estradę i domaganie się występu obecnych na sali artystów. W taki właśnie sposób zmuszono do recytacji dwu słynnych przedstawicieli „egofuturyzmu” (gospodarze kawiarni należeli do skrzydła „kubofuturystycznego”) – Igora Siewierianina i Aleksandra Wertyńskiego. Innym razem odegrał swój utwór fortepianowy Sergiusz Prokofiew.
Ten zwięzły opis moskiewskiej Kawiarni Poetów66 znalazł się tutaj dla uświadomienia, że model i charakter tamtego lokalu został – prawie w całości – wykorzystany przy projektowaniu praktyki Picadora. Nie oznacza to jednak próby pomniejszenia dokonania warszawskiego – obie inicjatywy stanowią na wschodzie Europy całkowite novum i obie realizują się właściwie w tym samym czasie europejskiej rewolucji artystycznej.
W tym miejscu wypada przypomnieć, że gdyby pikadorczycy (wbrew temu, co pisze Słonimski) mieli na celu „wznowienie świetnej tradycji «Zielonego Balonika»”, to z perspektywy warszawskiej winni nie tyle oglądać się na tradycję Krakowa, ile przywołać własną, stołeczną. Mam tu na myśli „Momus”, warszawski (po krakowskich „Figlikach”) kabaret literacki Arnolda Szyfmana. „Momus” znalazł siedzibę przy ulicy Wierzbowej 9 (vis-a`-vis gmachu Teatru Wielkiego) w lokalu Oazy (warszawiacy używali nazwy U Stępka, bo poprzednio mieścił się tam obszerny sklep i restauracja Antoniego Stępkowskiego). Otwarcie kabaretu miało miejsce w sylwestra, 31 grudnia 1908 roku, likwidacja w kwietniu 1911 roku. „Momus” zrealizował szereg spektakli w ciągu czterech (trzech zimowych i jednego letniego) sezonów. Przez dwa sezony kabaretem kierował sam Szyfman, w dwu pozostałych funkcję kierownicze przejęli: Jan Pawłowski/Leon Choromański oraz Alfred Lubelski. Słynnym (i to po dzień dzisiejszy!) przebojem „Momusa” była piosenka Peleryna ze słowami Mieczysława Srokowskiego i muzyką Leona Schillera.
Teraz do informacji Słonimskiego zawartej w cytowanym wspomnieniu: „Mieliśmy wtedy wszyscy po dwadzieścia dwa lub trzy lata, a Leszek – tylko siedemnaście” trzeba wprowadzić pewne poprawki i uzupełnienia. Lechoń miał w chwili kawiarnianego debiutu pikadorczyków lat dziewiętnaście (urodził się w marcu 1899 roku), Iwaszkiewicz, Tuwim i Wierzyński mieli ukończonych lat dwadzieścia cztery. Do informacji o wieku pikadorczyków „pasuje” więc jedynie wspominający.Ważniejsze jednak od dokładnej daty urodzenia są dane na temat dorobku literackiego młodych poetów w momencie otwarcia Pod Picadorem. Nie byli jeszcze skamandrytami (bo pierwszy wieczór autorski grupy Skamander odbył się w grudniu 1919 roku, a miesięcznik o nazwie „Skamander” zaczął się ukazywać w roku 1920). Trzej późniejsi pikadorczycy, a następnie skamandryci: Lechoń, Tuwim i Słonimski działali i publikowali w powstałym w roku 1916 piśmie młodzieży akademickiej Uniwersytetu Warszawskiego „Pro Arte et Studio”. Tuwim miał za sobą wiersze publikowane w „Pro Arte et Studio” (w tym także Wiosnę drukowaną w marcowym numerze 1918 roku, która ściągnęła na niego oskarżenia o pornografię i bolszewizm) i tom Czyhanie na Boga (1918), Słonimski tom Sonety (1918), Lechoń – juwenilia Na złotym polu (1913), Po różnych ścieżkach (1914), W pałacu Stanisława Augusta. Nokturn dramatyczny (wystawiony w Pomarańczarni w 1916), Królewsko-polski kabaret (1918; wiersze satyryczne). Pozostali z późniejszej „wielkiej piątki”, którzy do wymienionej trójki dołączyli, byli jeszcze przed debiutem książkowym: Iwaszkiewicz przed Oktostychami (1919), a Wierzyński – przed Wiosną i winem (1919).
Także sformułowanie o „skromnej opłacie pięciu marek” nie wydaje się odpowiadać rzeczywistości. Monografista Skamandra Janusz Stradecki pisze: „Ustalona przez pikadorczyków opłata w wysokości pięciu marek za wstęp do kawiarni była w istocie bardzo wygórowana, a w miarę ewolucji kawiarni po przeniesieniu do Hotelu Europejskiego na kolację w podziemiu mogli już sobie pozwolić tylko zamożniejsi obywatele Warszawy.
Pięć marek to wcale nie było mało w warunkach powojennych i nie każdy mógł sobie pozwolić na wysłuchanie i zobaczenie z bliska młodych poetów. Wiemy więc – jeśli damy wiarę informacjom zawartym w utworze poetyckim – że Leona Kruczkowskiego, wówczas żołnierza na przepustce w Warszawie, nie było stać na pięciomarkowy bilet i słuchał wierszy, stojąc na chodniku u wejścia:
W roku dziewięćset osiemnastym. W grudniu.
W Warszawie. Trzaskał mróz na Nowym Świecie,
Ściął światła w złoty, chrupki lód (jak wiecie…)
I skrząco ostrym łbem po murach dudnił. –
Ach, tak – zimowe wieczory warszawskie
W roku dziewięćset osiemnastym!...
Myślę,
Że wówczas słowa musiały być wrzaskiem
Albo – poezją!
W lodowatej Wiśle
Łuny Warszawy płonęły krwawicą,
Kiedy Wasz okrzyk padł jak pocisk z łuku –
Wasz krzyk natchniony!
Wasz krzyk biegł ulicą,
Tupotem prędkich słów tętniąc po bruku!
„Pod Pikadorem” wieczory żarliwe
Podsłuchiwałem przez lustrzaną szybę –
Światła na szybach płonęły, krwiste, mroźne różem…
Byłem w śmiesznym, zbyt długim szynelu – w mundurze
Znałem już dawniej sekret słów, słodycz wierszy –
(W domu w Krakowie został:
Tuwima tom pierwszy)
O, smutku pięciu marek – o, smutku tego wieczora:
Jakżeście byli okrutni, „poeci Pikadora”!
Światła na szybach płonęły: zły, nieprzyjazny pożar –
Wracałem nocą spóźniony do mokotowskich koszar…
Dodajmy że nie jest w całości prawdziwa informacja o ścisłej, środowiskowej reglamentacji wstępu do Jamy Michalikowej na imprezy „Zielonego Balonika”. Wiadomo przecież, że począwszy od 1911 roku, zapewniono „zwykłej publiczności” dostęp do Szopek Zielonego Balonika. W początkach lutego tego roku sprzedawano w Krakowie bilety na nową Szopkę w cenie 5 koron i już wkrótce ze względu na niezwykłe powodzenie imprezy cena biletu została podniesiona do piętnastu koron.
Otwarcie kawiarni Pod Picadorem poprzedziły zabiegi organizacyjne. Najpierw trzeba było sprecyzować zasady korzystania z kawiarni z jej właścicielem, panem Kazimierzem Życkim. Następnie należało się zwrócić o urzędowe pozwolenie na organizowanie w kawiarni występów kabaretowych zespołu pod nazwą Picadora. Czwórka założycieli: Leszek Serafinowicz, Tadeusz Raabe, Julian Tuwim i Antoni Słonimski złożyła (datowane na 28 listopada 1918 roku) oficjalne pismo do – wojskowych jeszcze – organów zarządzania miastem (nosiły one oficjalną nazwę komendy Placu Wojsk Polskich) z prośbą o pozwolenie. Zostało ono wydane bez większych trudności, być może także z tego powodu, że stawiający pieczęć i sygnaturę podporucznik Felsztyński był dobrym znajomym Antoniego Słonimskiego. Ten akt suwerennej decyzji po ośmiu latach wspominał Słonimski: „Wychowani na literaturze niepodległościowej, z głębokim wzruszeniem patrzyliśmy na okrągłą pieczątkę z orłem polskim, która czerniła się na pozwoleniu otwarcia kawiarni poetów, wydanym przez podporucznika Felsztyńskiego, oficera Placu Wojsk Polskich w Warszawie”.
Powyższy tekst stanowi fragment książki Andrzeja Makowieckiego „Warszawskie kawiarnie literackie”:
Otwarcie poprzedził także kolportaż ulotki Manifestu Picadora (będącej także zachętą do odwiedzenia nowego lokalu): Miała ona treść następującą:
RODACY!
Robotnicy, żołnierze, dzieci, starcy, ludzie, kobiety, inteligenci i pisarze dramatyczni!
Dnia 29 Listopada, w Piątek, o godz. 9 wieczór otwiera się: Pierwsza
Warszawska Kawiarnia Poetów „POD PICADOREM”, Nowy Świat No 57.
Sumienie młodej Warszawy artystycznej! Wielka Kwatera Głównej Armii Zbawienia
Polski od całej współczesnej literatury ojczystej. Codziennie od 9–11
wielki turniej poetów, muzyków i malarzy.
MŁODZI ARTYŚCI WARSZAWSCY, ŁĄCZCIE SIĘ!!!
Samoobrona materialna poetów przed wyzyskiem
wydawców, dyrektorów teatrów i t.p. kabaretów,
WOLNA ESTRADA!!!
Precz z Teatrem ROZMAITOŚCI i z LOURSEM,
Precz z Tow. ZACHĘTY SZTUK PIĘKNYCH.
Precz z FILHARMONIĄ i „STYLOWYM”.
Niech żyje wejście za 5 marek „POD PICADORA”.
Niech żyje Komitet Wykonawczy KAWIARNI POETÓW!
Niech żyje LESZEK SERAFINOWICZ!
Niech żyje ANTONI SŁONIMSKI!
Niech żyje JULIAN TUWIM!
Niezależnie od propagandowego (jeśli ktoś woli – marketingowego) stylu tego manifestu wiele jego sformułowań przykuwa uwagę. Należy do nich „niepodległościowy” charakter nazwania adresata (zwrot do „rodaków”), a także wyrazisty ton niezgody na aktualny stan literatury, od której należy „zbawiać” świeżo odzyskany kraj. Jako ostoje konserwatyzmu kulturowego wskazane zostały w manifeście Picadora tak szacowne instytucje jak Zachęta, Teatr Rozmaitości i filharmonia, zaś – co znamienne – instytucją kawiarnianą o charakterze paseistycznym określono tutaj kawiarnię Loursa, w której stale bywali dziennikarze konserwatywnego i zbliżonego do endecji „KurieraWarszawskiego”. Istotny jest także w tym manifeście i zapowiadający rychłe powstanie „instytucji zawodu literackiego” ton sprzeciwu wobec wyzysku pisarzy przez wydawców, dyrektorów teatrów i kabaretów, zgarniających bez skrupułów zyski z udostępniania tekstów autorów, którzy muszą się godzić na wielce oszczędne honoraria. Przypominam w tym miejscu fakty przywołane na początku tego rozdziału – powstanie w latach 1919–1922 takich instytucji jak ZAD, ZAiKS, ZZLP.
Pod manifestem podpisali się trzej z późniejszych skamandrytów – Lechoń, Tuwim i Słonimski; zrezygnował z wystąpienia nazwiskiem na ulotce organizacyjny inicjator Picadora, Tadeusz Raabe. Zabrakło tu nazwiska Jarosława Iwaszkiewicza, który był już w komitywie z redaktorami „Pro Arte et Studio”, ale został dokooptowany do składu pierwszego zestawu pikadorczyków w ostatniej chwili przed inauguracyjnym wieczorem, na którym wystąpił już jako równouprawniony członek grupy. Do pełnego składu późniejszej „wielkiej piątki” brakowało więc jedynie Kazimierza Wierzyńskiego, który dołączył w styczniu roku 1919. O okolicznościach tego akcesu pisał po latach Tadeusz Raabe:
Niemal co wieczór ktoś z publiczności zapełniającej kawiarnię zgłaszał chęć
odczytania swoich utworów, czego mu się zresztą nie odmawiało (…). Tak
„ujawnił się” któregoś dnia, wstając zza stolika, Kazio Wierzyński. W taki
sposób odkryliśmy Feliksa Przysieckiego, świetnego, wkrótce potem zmarłego
balladzistę.
W drugim tygodniu występów dołączył także Jerzy Mieczysław Rytard (właściwe nazwisko Mieczysław Kozłowski), bliski przyjaciel Jarosława Iwaszkiewicza. Ale na pierwszym wieczorze Picadora nie było jeszcze ani Wierzyńskiego, ani Przysieckiego, ani Rytarda. Główny trzon ekipy Picadora stanowili oczywiście czterej przyszli skamandryci, niezawodnymi konferansjerami okazali się znani malarze: Witkowski i Świdwiński, do czwórki poetów dołączyli przyszli akolici Skamandra, czyli Zygmunt i Gabriel Karscy, na stałe związała się także z pikadorczykami recytatorka Maria Morska. Reszta uczestników pierwszego wieczoru to osobistości efemeryczne, takie jak jeden z założycieli Tadeusz Raabe (używający na terenie literatury pseudonimu Tadeusz Kruk), pisujący wiersze dziennikarz Leon Chrzanowski i dwaj ewidentni „młodopolanie”: Xawery Glinka (o którym wspominałem przy kawiarni Miki) oraz prawnik i satyryk Grzegorz Glass (pseudonim Avanti), współpracownik lewicowego „Głosu” i autor szeroko komentowanego, zjadliwego portretu filisterskiej mentalności w powieści Wizerunek człowieka w r. 1906 w Polsce poczciwego. Pamiętnik śp. Wiesława Wrony, przemysłowca, kupca, obywatela i wyborcy (1908).
Przywołajmy jeszcze jedno wspomnienie z pierwszego wieczoru Picadora:
Nadszedł wieczór 29 listopada. Kawiarnia była przepełniona. Wszedłem bardzo zażenowany, przywitałem się z Raabem i starałem się ukryć gdzieś z boku, ale Serafinowicz wyciągnął mnie z ukrycia i zmusił do zajęcia miejsca przy ogólnym stoliku artystycznym, gdzie oprócz już znanych mi osób znajdowała się również „jedynaczka Picadora”, pani Maria Morska. Konferansjerkę występów objęli malarze: Kamil Witkowski i Aleksander Świdwiński. Pełne pysznego humoru ich przemówienia zdobyły sobie od razu całą salę. Nastrój ocieplił się i publiczność z uwagą słuchała pierwszej części wieczoru, poświęconej poezji poważnej. Czytał swoje wiersze Tuwim, Raabe, Słonimski. Ja przeczytałem z bijącym sercem parę oktostychów, wśród których znajdował się Maj, ulubiony później wiersz w Picadorze. Największe jednak powodzenie miała moja Kareta pocztowa, którą musiałem powtarzać na wszystkich wieczorach bez względu na zmianę programu, jaka następowała co tydzień. O tym, co za nastrój panował wśród pikadorczyków, świadczy to, że natychmiast po przeczytaniu przez Tuwima jakiegoś srodze antyniemieckiego wiersza Słonimski wygłosił swoje Alles, alles über Deutschland – wiersz biorący w obronę zwyciężonego. Wiersz ten otrzymał takie same brawa jak apostrofa Tuwima. Centralnym numerem wieczoru była oczywiście deklamacja pani Morskiej. Deklamatorka ta w późniejszych czasach nie cieszyła się popularnością. Rzadkość jej występów przed publicznością sprawiła, że trema hamowała jej wrodzony temperament, a przy tym Morska wytworzyła sobie jakąś przykrą manierę, popełniała cały szereg błędów, jak np. podkreślanie wypowiadanego wiersza gestami itd. W Picadorze jednak urok Morskiej, a zarazem uczucie sympatii, jaką ją zewsząd otaczano, przysłoniły jej interpretację. W moją pamięć wiersze wypowiadane przez nią wryły się i odtąd nie mogę słyszeć inaczej poezji, które niegdyś ona mówiła, jak tylko z jej akcentem, z jej intonacją i jej głosem. A repertuar Morskiej był nie lada jaki: Mochnacki Lechonia, Cudowny klown Banville’a, Statek pijany Rimbauda, Chrystus miasta Tuwima, Sidi Numa Leśmiana przesuwały się kolejno, zmieniając się co tydzień. Interpretacja Mochnackiego i Cudownego klowna szczególnie utkwiły mi w pamięci.
Druga część wieczoru była poświęcona humorowi: tutaj już święcili triumfy Lechoń i Słonimski, wypowiadając utwory, które weszły później w skład Facecji republikańskich i Rzeczypospolitej Babińskiej. Ale jeszcze zabawniejsze, bardziej porywające, bo improwizowane, były wystąpienia Świdwińskiego i Witkowskiego. Świdwiński mówił o malarstwie w ogóle i o stosunku do niego kołtunerii uosobionej w postaci mecenasa Kuśmidrowicza, a Kamil Witkowski wygłosił sprawozdanie z wystawy w Zachęcie Sztuk Pięknych, od którego publiczność tarzała się po prostu. Najmniej ze wszystkich bawiłem się może ja. Humorystyczne wystąpienia moich kolegów przepełnione były aluzjami do osób i nazwisk, których zupełnie nie znałem. Nie rozumiałem połowy dowcipów, gdyż trzeba było znać dobrze wszystkie plotki warszawskie, słyszeć o wszystkich warszawskich „rodzinach”, by odczuć ten humor.
Powyższy tekst stanowi fragment książki Andrzeja Makowieckiego „Warszawskie kawiarnie literackie”:
Do tej relacji Jarosława Iwaszkiewicza trzeba wprowadzić niewielkie sprostowanie. Wszyscy inni pikadorczycy, uczestnicy pierwszego i dalszych wieczorów, a także świadkowie i obserwatorzy działalności tej kawiarni-kabaretu wskazują nie na Świdwińskiego, lecz na Kamila Witkowskiego jako autora i wykonawcę filipik przeciw fikcyjnemu mecenasowi Kuśmidrowiczowi. Na przykład w relacji Tuwima: „W pewnej chwili wskakuje na pomost późniejszy piewca króla sjamskiego Sisowata i hrabiny Rozdziewa-Spuszczalskiej – fantastyczny Kamil Witkowski. Prosto z mostu zaczyna miotać obelgi na prof. Kuśmidrowicza, który to Kuśmidrowicz był wyimaginowaną postacią, symbolem zapowietrzonego estety małomieszczańskiego”75. Wiemy także, jak wyglądało malarskie ścienne dzieło Witkowskiego – portret bohatera jego filipik, Kuśmidrowicza. Olbrzymia postać zdominowała całość lokalu: głowa i tors zajmowały sufit kawiarni, brzuch zniżał się po jednej z bocznych ścian, rysunek nóg przecinał całą podłogę. Na dodatek jedna z rąk monstrualnego Kuśmidrowicza zmierzała w stronę okna i palcami wychodziła poza nie, na elewację budynku.
Morska – mimo krytycznej opinii Iwaszkiewicza o jej recytacjach – była niewątpliwą gwiazdą Picadora, a także obiektem miłosnej fascynacji Antoniego Słonimskiego. Nazwisko Morska było pseudonimem artystycznym żony matematyka Bronisława Knastra. Maria Knastrowa także w późniejszej działalności literackiej (w latach 1929–1939 publikowała w „Wiadomościach Literackich” felietony i teksty publicystyczne) używała pseudonimu, który tym razem brzmiał Mariusz Dawn. Na estradzie Picadora recytowała wiersze Mickiewicza, Norwida i Wyspiańskiego, poetów zagranicznych (prócz wymienionych przez Iwaszkiewicza także Jeana Moréasa i Edgara Allana Poego), a także wiersze pikadorczyków. Z reguły jednak w kawiarni sami autorzy (nie korzystając z usług aktorów i zawodowych recytatorów) czytali lub deklamowali swoje utwory. Od zasady tej odstąpiono, kiedy na estradzie wystąpił Stefan Jaracz. Generalnie jednak – poza „jedynaczką” Morską – aktorów nie było. Byli natomiast muzycy: na fortepianie grał Józef Haftman (Czerem), na skrzypcach Gabriel Karski (recytował także swoje wiersze).
Co czytali główni pikadorczycy? Wiersze z tomów akurat wydanych lub składanych do wydania: Lechoń wiersze z późniejszego tomu Karmazynowy poemat, Słonimski Czarną wiosnę i Sonety, Iwaszkiewicz wiersze z późniejszych Oktostychów, Tuwim wiersze z Czyhania na Boga i Sokratesa tańczącego, Wierzyński z niewydanego jeszcze tomu Wiosna i wino. Na wieczorach Picadora występowali także pomniejsi poeci skamandryccy: Gabriel i Zygmunt Karscy, Feliks Przysiecki, Wacław Husarski. Dodajmy, że jeśli chodzi o wspominane przez wszystkich pamiętnikarzy parodie literackie wygłaszane z estrady Picadora, to dane na ten temat podaje nieoceniony Stradecki, pisząc: „Spośród recytowanych w Picadorze parodii – ukazały się w druku dwa cykle parodii: Nie rusz Andziu tego kwiatka i Wlazł kotek na płotek, w Tuwimowskiej Antologii polskiej parodii literackiej (1927) oraz częściowo w Jarmarku rymów (1934)”. Parodie Lechonia i Słonimskiego (publikowane później w „Sowizdrzale” 1919, nr 1) wygłaszał także Grzegorz Glass, Sonety Słonimskiego parodiował Gabriel Karski.
Na tym etapie działalności kawiarni-kabaretu zwraca także uwagę udział twórców, w których biografiach odnotujemy rychły rozbrat z poezją. Myślę tu o Tadeuszu Raabem, Wilamie Horzycy i Władysławie Zawistowskim. O odejściu od poezji prawnika Raabego była już mowa. Pozostali także po epizodzie poetyckim w Picadorze poświęcili się innym zajęciom artystycznym. Wilam Horzyca w roku 1920 wszedł wprawdzie do redakcji założonego przez pikadorczyków miesięcznika poetyckiego „Skamander” (w latach 1920–1922 redaktorem był Władysław Zawistowski, potem tę funkcję objął Mieczysław Grydzewski), ale ze składu redakcji odszedł już dwa lata później, choć nadal wiele tu publikował. Jego zainteresowania przeniosły się jednak z poezji na teatr: uprawiał krytykę teatralną, organizował Polskie Towarzystwo Teatralne, wykładał historię teatru i dramatu w Państwowej Szkole Dramatycznej, był kierownikiem literackim Teatru im. Bogusławskiego w Warszawie (1924–1926). Od roku 1931 mieszkał we Lwowie i był dyrektorem Teatrów Miejskich. Władysław Zawistowski, wspomniany jako redaktor „Skamandra”, także skierował swoje zainteresowania ku teatrowi i krytyce teatralnej. W roku 1921 współtworzył eksperymentalny Teatr Elsynor, w latach 1924–1926 był redaktorem naczelnym „Sceny Polskiej”. Od 1928 roku piastował funkcję członka Rady Repertuarowej Miejskich Teatrów Dramatycznych w Warszawie, od 1932 – naczelnika Wydziału Sztuki Ministerstwa Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego. Był jednym z założycieli Towarzystwa Krzewienia Kultury Teatralnej, działał też w PIST (Państwowym Instytucie Sztuki Teatralnej). W 1935 roku został odznaczony Złotym Wawrzynem Akademickim Polskiej Akademii Literatury.
Każdy gość kawiarni Pod Picadorem mógł się zapoznać z wiszącym u wejścia regulaminem i cennikiem, ustalającym reguły zachowania i warunki obcowania z artystami:
REGULAMIN I CENNIK DLA GOŚCI
§ 1
Nie wolno wprowadzać psów.
§ 2
Wejście dla dorosłych – marek 5. Młodzież szkolna od lat 16 do 20 – mk. 10.
Dzieci od lat 8 do 16 –mk. 15, od lat 4 do 8 –mk. 25. Dzieci do lat 4 –mk. 35.
Każda dorosła osoba ma prawo wprowadzić dowolną ilość dzieci przy piersi
– za dopłatą mk. 50 od sztuki, bez różnicy płci, wyznania i narodowości.
§ 3
Wszelkie targi z kasjerką o cenę biletu są bezskuteczne. Pożądane wysokie
naddatki. Za jakieś tam głupie 10 lub 15 mk. naddatku – dziękujemy. Obejdzie
się!
§ 4
Poeci z „Pod Picadora” udzielają w przerwach pomiędzy poszczególnemi występami
audiencji. Odnośne podania należy składać o dzień wcześniej w kancelarii
Kawiarni. Opłata za audiencje:
a) zwyczajna rozmowa (od 3 do 5 minut) z prawem podania ręki – mk. 50;
b) objaśnienie przeczytanego utworu – mk. 75;
c) ofiarowanie rękopisu:
- bez dedykacji mk. 150,
- z dedykacją mk. 500.
Uwaga: Za dodanie w dedykacji słowa „kochanemu” – mk. 100.
d) propozycje matrymonialne – tylko w czwartki.
Uwaga 1: Poeta Tuwim podobnych zgłoszeń nie przyjmuje.
Uwaga 2: Do pozostałych poetów mogą się zgłaszać tylko interesantki, posiadające
przeszło 75 000 mk. posagu (bez różnicy płci, narodowości i wyznania).
§ 5
Każdy z gości obowiązany jest spoglądać na poetów z odpowiednim szacunkiem.
Obelżywe okrzyki i bicie poetów krzesłami, laskami lub tzw. rękoma
uważamy za niedopuszczalne ze względu na ekonomię czasu w programie.
§ 6
Zabrania się wstępu do kawiarni:
a) osobom w stanie nazbyt trzeźwym;
b) recydywistom na polu literatury i malarstwa;
c) znajdującym się na czarnej liście;
d) osobom w stanie odmiennym;
e) członkom Rady Regencyjnej;
f) panu mecenasowi Józefowi Kuśmidrowiczowi.
§ 7
Odgadywanie rymów podczas czytania wierszy surowo wzbronione.
§ 8
Satysfakcji honorowych Zarząd Kawiarni nie udziela.
§ 9
Nosze ratunkowe i karetka pogotowia na miejscu.
§ 10
Zabrania się wszelką nieczystość.
_Zarząd Kawiarni_
Choć goście kawiarni podczas recytacji nie mieli prawa głośno zgadywać rymów, to przybywali tłumnie, mimo że – jak było już powiedziane – ekspens w wysokości pięciu marek wcale nie był bagatelny. Wśród tych gości było wiele osobistości środowiska literackiego Warszawy. Stradecki w swojej książce o Skamandrze wymienia między innymi: Andrzeja Struga, Wacława Sieroszewskiego, Bolesława Gorczyńskiego, Adolfa Nowaczyńskiego, Stanisława Miłaszewskiego, Leona Choromańskiego. To nazwiska wskazujące na zainteresowanie kabaretem ze strony pokolenia młodopolskiego, bowiem podana wyżej lista osób mogłaby przecież dotyczyć obecności w Udziałowej przed wojną. Z kolei Antoni Słonimski, w przytaczanym dalej, a dotyczącym właśnie Picadora fragmencie poematu Popiół i wiatr, potwierdza obecność Struga i Nowaczyńskiego, do rejestru młodopolan dodaje Berenta, wskazuje na widowni słynną gwiazdę operową Lucynę Messal, aktorkę Helenę Sulimę i umundurowanego Bolesława Wieniawę-Długoszowskiego. Wiemy ze wspomnień Ireny Krzywickiej, że ona także bywała Pod Picadorem. Ale wydaje się, że tłum wypełniający niedużą salkę kawiarni składał się w przeważającej części ze „zwykłej”, nieliterackiej publiczności, która doceniła nową (nazwijmy ją „demokratyczną”) formę docierania twórców do odbiorcy. Wprawdzie taka forma przekazu tekstów literackich jak recytacje autorów przed publicznością była całkiem popularna w wieku XIX, ale dostęp do niej był zastrzeżony zaproszeniem do „salonu”. W tym przypadku pojawiła się nowoczesna, „rynkowa” forma kontaktu – kto miał pięć marek, mógł uczestniczyć jako widz w produkcjach artystycznych, a dowcipnie skonstruowany regulamin specjalnie podkreślał jawnie finansowy wymiar uczestnictwa i wyceniał ewentualne nadzwyczajne oznaki przychylności ze strony poetów.
Powyższy tekst stanowi fragment książki Andrzeja Makowieckiego „Warszawskie kawiarnie literackie”:
Występy w Picadorze cieszyły się dużym powodzeniem, spotkały się także z przychylną oceną recenzentów prasy warszawskiej. Leon Choromański w niezbyt udanym wierszyku akcentował przede wszystkim takie objawy kawiarnianego szaleństwa jak występy pijanych malarzy, filipiki antyfilisterskie, „piski, wrzaski”, aplauz oczarowanych dam i wulkany energii gasnące o przewidzianej godzinie zamknięcia lokalu:
Triumwirat złożony z natchnionych Cezarów
Co wieczór wpada w zwykły wieszczej kasty narów
Bo ambrozją Olimpu hordę Cymbrów pasie
Marki piętrzą się w kasie, a Cymbr w ambarasie.
Nie wie, czy to znów świta blask Apokalipsy,
Czy chcą mu za marmury liche wtrynić gipsy.
Kiedy lżą nieboraka, wątpi, czy na serio
I poci się w zwątpieniu jadem i mizerią.
Gdy słów wieszczych i rymów zalewa go rzeka,
Cymbr mruczy nabzdyczony: „Niech wieszczy lub szczeka!”,
A tu już otchłań natchnień porywa przybytek,
Leci w gwiazdy poeta i sag jego zwitek.
Za poetą – malarze pijani jak bele
(Obaj równej wielkości wielcy przyjaciele),
Za malarstwem – muzyka wśród orgii straszliwej,
Buchają smolne znicze, lwie się jeżą grzywy,
Cne westalki w ekstazach, na ożogach wiedźmy…
Piski, wrzaski… „Na szczyty łysogórskie jedźmy”.
Słonimski z pyszną wprawą trąbi z czary grogu,
Iwaszkiewicz też trąbi na reformy rogu,
Tuwim w pełni natchnienia, więc z miną farysa
Z konstelacji Oriona na dół głową zwisa.
W łbach wieszczych eleuzyjskie warzą się likiery,
Sala mruczy jak tygrys, parska jak ogiery.
Nagle cierpną żywioły, herszt bogów się szasta:
„Pioruny w futerały, bo już jedenasta”.
Wnet na kołkach zwisają zwoje wieszczych chlamid,
W efebach światoburczych zasypia dynamit,
Ci, co pragną świat zburzyć i wywrócić „miasto”,
Korzą się przed potęga wyższą: jedenastą!
Były także głosy poważniejsze. Wprawdzie Jan Żyznowski w „Świecie” nie przesadzał z komplementami (choć dobrze ocenił improwizowane występy obu malarzy, Kamila Witkowskiego i Aleksandra Świdwińskiego, to stwierdził także, że poeci z Picadora „dają rzeczy zdrowe, choć stare w formie i wyrazie”), ale sam początek jego recenzji mógł zachęcić do odwiedzenia kawiarni: „Każdego obywatela wolnej, a niepospolicie rozkłóconej Warszawy, nie pomału zaciekawiają dwie witryny jednej z kawiarni przy Nowym Świecie. Przez szyby widać poćwiartowane kubistycznym malowidłem ściany, na tle szyb takiż kubistyczny afisz, zatrzymujący na sobie wzrok najbardziej zblazowanego i wychowanego na okropnościach ostatnich lat śmiertelnika. Afisz obiecuje za pięć marek jakieś niesłychane rozkosze, których lekkomyślnie i wspaniałomyślnie dostarczają od dziewiątej do jedenastej warszawscy poeci”.
Znacznie bardziej entuzjastycznie ocenił znaczenie inicjatywy pikadorczyków recenzent „Nowej Gazety”, który pisał: „Takie ośmielenie mózgów, takie dmuchnięcie w napuszone gmachy z kart ogromnie się przyda Warszawie, ogłupionej w dobie obecnej na wszystkie strony, utrzymywanej z dala od sztuki prawdziwej, tj. takiej, która jest przede wszystkim przejawem wolności twórczej”.
Podobnym „dmuchnięciem w napuszone gmachy” stała się podjęta przez grupę pikadorczyków głośna manifestacja na wystawieniu sztuki Pani Chorążyna autorstwa Stefana Krzywoszewskiego. W proteście przeciwko sztuce obwołanej patriotyczno-prawicową ramotą pikadorczycy sprowokowali skandal z odczytaniem ze sceny oświadczenia i rozrzucaniem w teatrze ulotek podczas premiery w Teatrze Polskim 21 grudnia 1918 roku. Ponieważ rzecz się odbyła poza kawiarnią, nie omawiam tego incydentu szerzej80, dodam jedynie, że w owej manifestacji brali udział na parterze: Lechoń (odczytał oświadczenie), Słonimski, Tuwim Iwaszkiewicz i Zygmunt Karski, zaś z balkonu rozrzucali ulotki: Witkowski, Świdwiński i Grydzewski.
Rychłe przenosiny do Hotelu Europejskiego nie były dobrym pomysłem. Poeci ulokowali się (ciągle jeszcze pod nazwą Picadora) w podziemiach obszernego gmachu w tak zwanej Jamie. Tak nazywano piwnice sklepu gastronomicznego Jana Kubina. W nowym lokum kontynuowali swoje występy, a parokrotnie towarzyszyli im poeci skupieni w Klubie Futurystów „Czarna Latarnia”.
Ten lokal nie cieszył się widocznie dobrą marką u władz miasta: „W gmachu Hotelu Europejskiego na rogu ul. Czystej i placu Saskiego, w podziemiach zakładu gastronomicznego mieści się klub «futurystów». Członkami klubu są przeważnie artyści malarze, rzeźbiarze, literaci i inni. W klubie tym członkowie zbierają się zwykle wieczorem i przebywają do północy. W tych dniach policja otrzymała wiadomość anonimową, jakoby w klubie «futurystów » odbywały się zebrania bolszewickie i że znajduje się tam skład broni. Wskutek tego zawiadomienia policja po północy wkroczyła do klubu i zastała tam kilkudziesięciu członków zajętych pogawędką i ucztą. Dokonano szczegółowej rewizji, lecz nic podejrzanego nie znaleziono. Wojskowych, którzy byli w klubie, wypuszczono na wolność, a wszystkich cywilnych wraz z właścicielem zakładu odprowadzono do 12. komisariatu, gdzie sporządzono protokół za przebywanie w klubie w godzinach niedozwolonych”.
Występy w Hotelu Europejskim (a właściwie w jego podziemiach) trwały do końca marca roku 1919. Przyczyny uwiądu Picadora trafnie rozpoznał po latach Jarosław Iwaszkiewicz:
Tymczasem wieczory Pod Picadorem miały tak duże powodzenie, iż postanowiono przenieść się do innego, większego lokalu. Wyszukano podziemia pod Hotelem Europejskim, pod jakimś sklepem, który mieścił się od strony ulicy Ossolińskich. Znowu Witkowski i Świdwiński przystąpili do malowania ścian, przy czym Witkowski umieścił piękny portret „Króla Sisowata” obok estrady, w podziemiach urządzono restauracyjkę z wyszynkiem napojów wyskokowych i porzuciliśmy naszą poczciwą kawiarenkę z tłustymi kelnerkami przebranymi za Holenderki, które nam pożyczały papieru listowego z szafirowymi niezabudkami na wierzchu i rozdawały co najlepsze ciastka. Przeniesienie się do nowego lokalu w Hotelu Europejskim było wielkim błędem. Usuwaliśmy się od prawdziwego, bezpośredniego kontaktu z publicznością, wynosząc się z kawiarni, do której można było wejść wprost z ulicy, gdzie nie trzeba było wiele płacić za konsumpcję. Na kolację w podziemiu mogli sobie pozwolić jedynie już zamożniejsi obywatele Warszawy, burżuje, których po prawdzie poezja niewiele obchodziła. Toteż publiczności było coraz mniej – zresztą i moda na Picadora przeszła, i wypadki polityczne, sprawy wewnętrzne, wybory, wojna z Rosją, przygotowania do traktatu wersalskiego absorbowały ogół bardziej niż kwestie rymów i asonansów rozważane przez nas.
Do sprawy efemerycznej, trwającej niespełna pół roku działalności Picadora Iwaszkiewicz powrócił raz jeszcze w Dziennikach, kwitując rzecz lakonicznie: „Fanfary trwały krótko, rzeka szeroko rozlana wsiąkła w warszawskie mielizny”. Ze znacznie większym sentymentem wspominali swoją przygodę z kawiarnianym kabaretem dwaj inni skamandryci. Pisał osiem lat później Kazimierz Wierzyński:
Był śnieg i zima była i wiosną pachniało
I szumiał wiatr na drzewach i grał, jak na fletach –
Tylko rękę wyciągnąć, ziemię zgarnąć całą
I wszystkim ludziom odkryć przyjaciół – w poetach.
W dusznej knajpie niech staną, drzwiami załopocą
I na ulice z sercem wypadną spalonem:
po gwiazdach się, panowie, wojażuje nocą,
Księżyc jest pustem słowem – lub złotym melonem!
O, pierwsze wiersze w życiu! Pierwsza, śmieszna sławo!
Czy można kochać potem goręcej i prościej!
Dudni świat za oknami i drży łuną krwawą
Podpalony zza węgła wybuchem miłości.
Zaś Antoni Słonimski w czasie wojennej tułaczki tak wspominał początki
Picadora:
Na Krakowskim, w kawiarni, w zadymionej sali,
Na estradce niewielkiej, codziennie wieczorem
Jacyś młodzi poeci wiersze swe czytali
I uciszał się nagle tłum „Pod Picadorem”,
I szumiały muz skrzydła w małej kawiarence
Gdy Lechoń kartkę z wierszem w drżącej trzymał ręce.
(...)
Pamiętam dzień premiery. Widzę przed oczyma
Całą zgodną Warszawę w jednej małej salce
W czerwonej wchodzi sukni wyniosła Sulima,
Strug siedzi z Nowaczyńskim, Berent przy Messalce.
Dzwoniąc szablą od progu, idzie piękny Bolek,
Ulubieniec Cezara i bożyszcze Polek.
Pierwszy wieczór Picadora został także po latach upamiętniony tablicą wmurowaną w ścianę frontową kamienicy przy Nowym Świecie pod numerem. Tablica ta, której odsłonięcie nastąpiło dokładnie w osiemdziesiątą ósmą rocznicę inauguracji kabaretu, 29 listopada 2006 roku, zawiera napis:
W TYM DOMU 29 LISTOPADA 1918 ROKU
JAROSŁAW IWASZKIEWICZ
JAN LECHOŃ
ANTONI SŁONIMSKI
JULIAN TUWIM
KAZIMIERZ WIERZYŃSKI
OTWIERAJĄC KAWIARNIĘ POETÓW
POD PIKADOREM,
ZAINICJOWALI PRZYSZŁĄ GRUPĘ POETYCKĄ
SKAMANDER
WARSZAWA 2006 R.