Józef Piłsudski – terrorysta mimo woli
Zobacz też: Józef Piłsudski i przewrót majowy
Wiosną 1887 r. Józef Łukaszewicz budował piękną bombę. Z zewnątrz miała postać grubego i elegancko wydanego tomu słownika medycznego Grunberga, jednak w środku zamiast pożytecznej wiedzy lekarskiej kryła spory ładunek dynamitu, szczelnie otulony kilkoma setkami sześciennych kapsułek ze strychniną.
Łukaszewicz miał 23 lata i studiował w Petersburgu chemię, co ułatwiało mu dostęp do materiałów wybuchowych, zwłaszcza że za stosowną łapówkę zawsze można było kupić dynamit choćby od żołnierzy. Ze strychniną miał jednak kłopot. Jako powszechnie znana trucizna była praktycznie nieosiągalna dla młodego spiskowca w Petersburgu, a jednocześnie niezbędna – Łukaszewicz chciał mieć pewność, że ofiara, car Aleksander III, nie ujdzie z życiem nawet lekko zraniona. Być może więc sam chemik, a może współpracujący z nim we Frakcji Terrorystycznej Narodnej Woli Bronisław Piłsudski, pomyśleli o mieszczącym się w Wilnie składzie aptecznym Tytusa Paszkowskiego – również spiskowca. Trop okazał się dobry i już wkrótce kolejny z członków organizacji, Michał Kanczer, wracał z Wilna ze stosowną działką strychniny.
Członków Frakcji Terrorystycznej przypadkiem namierzyła i wkrótce aresztowała ochrana, a sama bomba okazała się majstersztykiem raczej z estetycznego niż pirotechnicznego punktu widzenia. Gdy ciśnięto ją na podłogę policyjnego posterunku, nie wybuchła.
Zapadły wyroki. Zasądzono kilka kar śmierci, kilka wieloletnich zsyłek. Wśród tych ostatnich znalazła się bodaj najbardziej pechowa ofiara bomby Łukaszewicza, młodszy brat Bronisława Józef Piłsudski, którego jedyną winą był spacer z Kanczerem po Wilnie.
Trzeba jednak przyznać, że carskie służby policyjne wykazały się w tym przypadku niezwykłą intuicją. Dziewiętnastoletni Ziuk odbył prewencyjną karę za działalność terrorystyczną na długo przed tym, zanim zaczął ją rzeczywiście prowadzić.
Wrzenie ulicy
„Masy lubią zamachy, nawet jeśli te ostatnie są głupie” – mawiał współzałożyciel partii Proletariat Stanisław Mendelson. „Bojowcy domagali się bomb, o których tyle było w gazetach” – potwierdzał działacz socjalistyczny z Grodna Bronisław Szuszkiewicz. O terrorze jako skutecznym narzędziu walki z caratem dyskutowano w kręgach polskich socjalistów od dawna, w latach 90. XIX w. planowano nawet co najmniej dwa zamachy, z czego jednego, samobójczego, miał dokonać przyszły prezydent Ignacy Mościcki. Przeważnie były to jednak spory czysto akademickie, niemające żadnego przełożenia na praktykę. Piłsudski, który po powrocie ze zsyłki wyrastał powoli na pierwszoplanową postać Polskiej Partii Socjalistycznej, nie kwapił się do terroru, co w jego przypadku można wytłumaczyć dodatkowo traumą osobistą. Przyznawał później z pewną skruchą: „Byliśmy zbyt teoretyczni”.
Impuls jednak szedł z dołu. Krwawo tłumione strajki robotnicze, surowe represje już choćby za samo czytanie prasy socjalistycznej czy po prostu poniżające traktowanie robotników przez przełożonych wywoływały masową potrzebę odwetu. Tym większą, im głośniejsze stawały się wyczyny rewolucjonistów-terrorystów rosyjskich. Jeden z ówczesnych socjalistów Józef Uziembło opowiadał później, że po jednym ze spotkań agitacyjnych podszedł do niego młody robotnik. „Trzeba przysięgać, będę przysięgał, trzeba próby – poddajcie mnie, jakiej chcecie, ale dajcie mi sztylet czy rewolwer i wskażcie, kogo trzeba zgładzić” – prosił. Na tłumaczenie, że jeszcze nie czas, że najważniejsze to uświadamianie mas, miał odpowiedzieć: „Jam kawaler, nie mam nikogo, umiem tylko buty szyć… mówić nie potrafię, a broni bym z ręki nie wypuścił, bo mam już taką zawziętość”.
Atmosfera robiła się gorąca. W końcówce XIX w., kiedy nikt jeszcze nie myślał o stworzeniu regularnej bojówki, już padały trupy. Z dość upiorną dosłownością opowiadał o tym późniejszy szwagier Marii Dąbrowskiej Józef Dąbrowski: „Żadna siła nie mogłaby się wówczas sprzeciwić pewnego rodzaju karykaturze terroru, tzw. laniu. Było to wręcz żywiołowe, potężne swoiście: gwałt niech się gwałtem odciska. Polegało zaś ono na biciu majstrów, fabrykantów, łamistrajków, podejrzanych o zdradę osobników i wreszcie prowokatorów. Lanie to kończyło się bardzo często śmiercią”.
Tekst pochodzi z Pomocnika historycznego „Polityki” Biografie "Józef Piłsudski":
W takim klimacie nawet rozdyskutowane elity socjalistyczne musiały jakoś zareagować na wrzenie ulicy. I zareagowały, ale po swojemu – w sposób asekuracyjny i cokolwiek cyniczny. W rozmowach padały takie opinie, jak choćby Edwarda Abramowskiego: „Nie jestem przeciwny akcjom gwałtownym w ogóle, ale jestem za wyeliminowaniem ich z programu”, co na program PPS przełożyło się całkiem dosłownie. Zapisano w nim mianowicie, że należy wstrzymać się od wszelkiego nawoływania do terroru i „przesadnej w tym duchu frazeologii”, jednak dodawano: „Również błędem byłoby wszelkie przesadne umiarkowanie i wszelkie chęci gaszenia”.
Zabójcza aktywność PPS
Piłsudski płynął wówczas z tym samym prądem. Z jednej strony wzbraniał się przed terrorem, z drugiej wyraźnie dbał o to, by atmosfera ulicy nie ostygła. Był wówczas redaktorem „Robotnika” i w każdym numerze pisma publikował nazwiska osób podejrzanych o współpracę z caratem, co – jak było widać we wspomnieniach Dąbrowskiego – w praktyce miało siłę wyroku śmierci. Piłsudski nie miał co do tego wątpliwości. W kolejnych numerach publikował informacje o skutkach swoich anonsów, jak choćby taką: „W Częstochowie 3 listopada zabity został kilkoma pchnięciami noża na rogu ulic Teatralnej i Stradomskiej o godzinie 7 wieczorem szpieg Józef Szancberg, ślusarz z fabryki Pelcerów, ogłoszony w nr 33 »Robotnika«”.
Dość szybko dotarło do niego, że sytuacja wymyka się spod kontroli i zamiast konkretnej walki może stać się chaotycznym pasmem czystej przemocy. Myśl o ubraniu terroru w przepisy i regulaminy, o nadaniu mu choć odrobiny wojskowego szlifu pojawiła się na wiosnę 1904 r. A właściwie eksplodowała wraz z wybuchem wojny japońsko-rosyjskiej.
Henryk Baron miał 19 lat, gdy w maju 1907 r. zawisł na szubienicy pod warszawską Cytadelą. Wcześniej złożył zeznania sporo mówiące o sytuacji w Królestwie w pierwszych latach XX w.: „Dnia 15 sierpnia, ja o 12 godzinie 30 minut w południe podszedłem do VII policyjnego cyrkułu i rzuciłem dwie bomby, które wywołały straszny wybuch, po którym natychmiast siadłem do dorożki i odjechałem do miasta, gdzie po godzinie policja mnie aresztowała, ale po krótkim badaniu zwolniła. Kto wraz ze mną brał udział w napadzie na cyrkuł i skąd dostałem do tego celu bomby, powiedzieć nie mogę. Prócz tego przyznaję, że ja osobiście zabiłem dwóch stójkowych i pięciu czy sześciu rewirowych”.
Zabójcza aktywność Barona dotyczyła 1906 r., w którym Polacy dokonali ponad 1200 różnego rodzaju zamachów. Było to apogeum działalności stworzonej przez Piłsudskiego Organizacji Bojowej, ale nawet rok wcześniej czy kilka lat później liczba aktów terroru szła w setki. Rzucano bomby do policyjnych cyrkułów, zabijano nimi carską generalicję, napadano na pociągi i w brawurowych akcjach rozstrzeliwano hurtowo szpicli, prowokatorów i agentów ochrany. Bywały drobne napady na sklepy monopolowe, ale zdarzały się też regularne bitwy, jak pod Rogowem, gdzie podczas ataku na pociąg walczyła ze sobą blisko setka ludzi. Trupy padały kilka razy dziennie, tak że w lipcu 1906 r. generał gubernator warszawski Gieorgij Skałon meldował ministrowi Piotrowi Stołypinowi, że tylko w stolicy „brakuje 16 oficerów, 40 rewirowych i ponad 450 stójkowych, co stanowi 40 proc. ogólnego etatu. Pragnących zająć opróżnione miejsca prawie nie ma”.
Od momentu powołania bojówki PPS w lutym 1904 r. i pierwszych strzałów, które padły w listopadzie podczas demonstracji na placu Grzybowskim w Warszawie, sprawy rozwijały się w piorunującym tempie. Pierwsze grupy bojowców uzbrojone były w kije i kamienie, a służyć miały wyłącznie ochronie robotników. Po kilku miesiącach miały już do dyspozycji kilka tysięcy pistoletów Browninga, każdy bojowiec potrafił w miarę sprawnie zrobić bombę, a szkolenie z zakresu dywersji, miejskiej partyzantki czy nawet musztry czyniło z nich piekielnie skutecznych komandosów.
Piłsudski i towarzyszące mu najważniejsze postaci Organizacji Bojowej – późniejsza elita II Rzeczpospolitej – Walery Sławek, Aleksander Prystor, Tomasz Arciszewski, Aleksandra Szczerbińska, by wspomnieć tylko kilka osób – dokonali w krótkim czasie logistycznych cudów. Z całej Europy napływała do Królestwa broń i materiały propagandowe, setki kobiet przewoziły poutykany w gorsecie dynamit, a w bieliźnie naboje, cały kraj pokryła sieć konspiracyjnych lokali i magazynów. Po części wykorzystywano oczywiście infrastrukturę, która wcześniej służyła całkiem pokojowej, socjalistycznej agitacji, ale tak czy inaczej rozrost i sprawność organizacji muszą imponować.
Chaos i spirala przemocy
Dokonanie czegoś takiego prawdopodobnie nie byłoby możliwe bez entuzjazmu i potrzeby żądzy zemsty szeregowych bojowców. Ale paradoksalnie z tych samych powodów bojówka PPS po trzech latach aktywności weszła na drogę ku degeneracji. „Taktyka indywidualna ogromnie wyrabiała bojowców, robiła z nich artystów zdolnych do mistrzowskiego wykonywania czynów, które przy taktyce grupowej wymagały daleko większych sił” – przyznawał Piłsudski, dodawał jednak, że największą wadą Organizacji Bojowej w tamtym okresie był „temperament nieumiarkowany rozsądkiem”. Co miał na myśli? Otóż to, że nad kilkutysięczną masą świeżo ochrzczonych bojowców nikt nie był w stanie sprawować ścisłej kontroli.
Tekst pochodzi z Pomocnika historycznego „Polityki” Biografie "Józef Piłsudski":
Pierwotny plan był taki, że instruktorzy przeszkoleni na specjalnych kursach zorganizowanych przez Piłsudskiego w Krakowie mieli rozjeżdżać się po kraju i w konkretnych miastach tworzyć tzw. piątki, by dopiero po ich przeszkoleniu i zaprawieniu w akcjach bojowych można było tworzyć kolejne oddziały. „Taki był plan – smutno zauważał Ziuk. – Życie sprawiło, że nie został on przeprowadzony do końca. Spokojna, systematyczna, powolna praca organizatorska stanęła w sprzeczności z rozwojem wypadków i stanem umysłów w kraju. Z dołu szedł pęd do organizowania się, któremu niepodobna było się oprzeć. W krótkim czasie liczba zorganizowanych parokrotnie przenosiła liczbę pierwotnie projektowaną”.
W ciągu kilku miesięcy liczebność partii wzrosła dziesięciokrotnie, zdarzało się, że małe bojówki powstawały spontanicznie, poza partyjnymi strukturami i dopiero później, na zasadzie polityki faktów dokonanych, były do nich wciągane. Coraz liczniejsze akcje bojowe, codzienne strzelaniny na ulicach spowodowały, że działalność bojową rozpoczęły też pozostałe nielegalne partie polityczne. Chaos, jaki zapanował już w 1907 r. w Królestwie, nieźle opisał Wacław Sieroszewski: „Było dużo w owym czasie bojówek. Każde stronnictwo miało swoją; ba, każdy nieledwie bandyta posiadający parę rewolwerów ogłaszał się za bojowca i tworzył nową partię. Ale prawdziwą Organizację Bojową, jednakowo uzbrojoną, wymusztrowaną, związaną surową dyscypliną wojskową, dowodzoną przez odpowiednio dobranych i wykształconych oficerów – stworzył jedynie Piłsudski”.
Późniejszy parokrotny premier, tymczasem jeden z szefów bojówki Walery Sławek przekonywał jednak, że opinia Sieroszewskiego co do dyscypliny była zbyt optymistyczna: „Bojowcy wyłamywali się spod dyscypliny organizacyjnej i wykonywali drobne zamachy na niższych rangą przedstawicieli władzy poza Organizacją Bojową na własną rękę. Ta ogólna psychiczna atmosfera miała dość duży wpływ na charakter wystąpień OSB [Organizacja Spiskowo-Bojowa – jedna z okresowych nazw bojówki] w owym okresie. Potrzeba odwetu ze strony OSB za strzelanie do tłumu przez policję i wojsko stawała się jednym z głównych bodźców, podniecających do wystąpień”.
Spirala zemsty na Rosjanach miała nie zatrzymać się już do I wojny światowej, a skądinąd wiadomo, że i w jej trakcie dokonywane były sporadyczne zamachy – tym razem już na Niemców. Piłsudski ani nie umiał, ani nie chciał jej zatrzymać. Chaos w Królestwie był mu na rękę, bo osłabiał zaborcę. On sam jednak umył od niego ręce i w 1908 r. przystąpił w Galicji do pracy nad nową, pozapartyjną i bardziej elitarną organizacją – Związkiem Walki Czynnej.
Część bojowców pojechała za nim, jednak większość została. Niemal pozbawieni zaplecza finansowego, nieustannie zagrożeni aresztowaniami, nieliczący na ostateczne zwycięstwo (kilka tysięcy przeciw kilkusettysięcznej armii rosyjskiej) przystępowali do nowo powstałych organizacji anarchistycznych bądź stawali się bandytami. Jeśli jeszcze do 1911 r. można mówić o resztkach ujętego w dyscyplinę terroru, tak od tego momentu pozostał czysty bandytyzm.
Zalążki armii
„Terror wydawał się ogółowi jedynym dającym się pomyśleć systemem walki fizycznej z wrogiem – widoczny był tu wpływ Rosji. Rozumiano wprawdzie, że nie da on zwycięstwa, ale nie umiano sobie wyobrazić żadnej innej formy walki” – przyznawał po latach Piłsudski. Dla niego jednak od początku było to zło konieczne, próba nadania jakiejś formy i kierunku fali rewolucyjnej przemocy, która tak czy inaczej już rozlewała się po kraju. Ale poza tym dość cynicznie wyciągał z terroru całkiem namacalne korzyści.
Przede wszystkim już wówczas tworzył armię – kadry, które później stały się podstawą kadry oficerskiej Legionów. Widać to już choćby po programie prowadzonych przez niego szkół terrorystycznych w Krakowie. Najpierw słuchaczem, później wykładowcą jednej z nich był Stanisław Hempel, który wspominał: „Wykłady obejmowały następujące przedmioty: nauka o broni krótkiej, o karabinie rosyjskim, o walce ulicznej, o materiałach wybuchowych, o konstruowaniu bomb, o mapach i o niszczeniu linii kolejowych i mostów. Trzeba zaznaczyć, że program ten charakteryzował tendencje ówczesnych kierowników Organizacji Bojowej, mianowicie zdradzał, że dążą oni do rewolucyjnej walki ulicznej. To nie było jeszcze przygotowanie do walki wojskowej w polu”. Jednak po zaledwie kilku miesiącach program szkolenia zmienił się diametralnie, co Hempel odnotował: „Pod koniec kursu odbywały się ćwiczenia w polu. W tym już czasie nasze szkolenie nabierało charakteru wojskowo-powstańczego. O ile dawniej ćwiczyliśmy bojowców w warunkach barykadowych i zamachowych, w tym okresie zaczęliśmy uczyć bojowców walk w polu tyralierą. Uczyłem więc marszu, przeformowywania szeregów i porządku bojowego, a więc ataku tyralierą”.
Tekst pochodzi z Pomocnika historycznego „Polityki” Biografie "Józef Piłsudski":
Pożytki finansowe
Ziuk tolerował akty terroru z tego też powodu, że dostarczały organizacji pieniądze. Ze wszystkich ówczesnych akcji co najmniej połowa to napady na urzędy gminne, kasy pocztowe, pociągi i dyliżanse przewożące większą gotówkę. Szczególnym upodobaniem cieszyły się wśród bojowców sklepy monopolowe, które może nie obracały fortunami, za to miały tę zaletę, że były liczne i obrabiało się je stosunkowo łatwo. Te kradzieże stały się podstawą utrzymania Organizacji Bojowej, zasilając jej kasę nieprzerwanym strumieniem. Jak wyglądało to w praktyce?
„Po przybyciu na miejsce bojowcy udali się do restauracji, gdzie spożyli obfite śniadanie, zakrapiane alkoholem. Po zjedzeniu śniadania udali się wprost do sklepu monopolowego. Część została na zewnątrz, tylko dwóch weszło do środka, od tyłu. Ale było to w miasteczku praktykowane, co ustalono w czasie wywiadu. Znalazłszy się w sklepie, bojowcy rozkazali Antoniewiczowi zachowywać się spokojnie i milczeć, że w razie przeciwnym użyją broni, następnie weszli za ladę, wysunęli szufladę i zabrali całą jej zawartość – sto kilkadziesiąt rubli. Na zabrane pieniądze wydano kwit drukowany o następującej treści: »Polska Partia Socjalistyczna. Nr. 16. Seria 910 [dopisano ołówkiem] skonfiskowano w Aleksandrowie w monopolu nr. 272 sumę sto sześćdziesiąt rubli«”.
Kwoty niby niewielkie, ale zważywszy, że podobne akcje każdy z oddziałów podejmował regularnie, w odstępie tygodnia lub dwóch, a zdobyte pieniądze – czego pilnowano rygorystycznie – w całości były odsyłane do kasy centralnej, można wyobrazić sobie, że do Piłsudskiego docierały ostatecznie sumy zawrotne. Dla przykładu – od rządu Japonii, prowadzącego wojnę z Rosją, Piłsudski otrzymał na działania dywersyjne i wywiadowcze 334 300 rubli, tymczasem napady na monopole dostarczyły w ciągu trzech lat 1 150 441 rubli.
Szeregowi bojowcy klepali przeważnie biedę. Spaleni w miastach, niemogący podjąć żadnej pracy, otrzymujący minimalne diety, stawali się z czasem całkiem dosłownie bezdomnymi włóczęgami, korzystającymi z gościnności sympatyków ruchu. Jak choćby Kazimierz Pielat, doświadczony bojowiec z Płocka. Po napadzie na inkasenta w okolicach Włocławka nie mógł wrócić do miasta i wraz z towarzyszem zamieszkali w rybackiej chacie nad Wisłą pod Maszewem. „Podlas był chory po tej wyprawie, a ja bardzo osłabiony, trzeba było dwa tygodnie odpocząć. Wolne chwile spędzaliśmy w okolicy Maszewa, na Wiśle łowiąc ryby, a dopiero na noc powracaliśmy, a jeśli była pogoda, pozostawaliśmy, żeby mniej narażać chłopa i nie rozkonspirować miejsca. Obydwaj nie mieliśmy pieniędzy nie tylko na utrzymanie, ale i na ubranie, żeby nie podrzeć ostatnich butów, chodziliśmy na wsi boso. Ja miałem tylko jedną koszulę, a spodnie co kilka dni zszywałem. Rybak żywił nas za darmo tym, co i sam jadł”.
Być może z tego właśnie powodu po dwóch tygodniach obaj ruszyli polować na kolejnego inkasenta, tym razem w okolicach Gostynina.
Małe awanturki
Wiele lat później w artykule „Wznowienie walki zbrojnej o niepodległość” Walery Sławek określił akcje Organizacji Bojowej – w wyniku których sam zresztą stracił oko, pięć palców i słuch w jednym uchu – małymi awanturkami. W zamachach padało jednak niemało przypadkowych ofiar spośród ludności cywilnej – podczas próby zabicia generała żandarmerii Lwa Uthofa bomby rzucono na tłoczną ulicę w centrum Warszawy, w zamachu na policmajstra Anatoliusza Ulicha doszło do strzelaniny na wypełnionym ludźmi rynku lubelskim, a na prowincji zdarzało się, że uciekający bojowcy po prostu otwierali ogień do stojących im na drodze chłopów.
Co mieli w tej kwestii do powiedzenia sami sprawcy? Po warszawskim zamachu na oberpolicmajstra Karla Nolkena w „Robotniku” ukazał się artykuł, być może pióra Piłsudskiego. Pisał w nim: „Żal nam, że ucierpieli przy tym ludzie niewinni, ale uniknąć tego nie można w walce prowadzonej w takich warunkach i w takiej formie, gdzie napadający nie mniej jest narażony od wroga. Ze względu na cel tej straszliwej walki niech nam wybaczą ci ludzie, niech ich cierpienia staną się ofiarą na ołtarzu wolności, jak cierpienia tych, którzy niszcząc złą gadzinę, sami przy tym padają”.