Jarosław Wąsowicz – „Defensor Ecclesiae. Arcybiskup Antoni Baraniak (1904–1977)” – recenzja i ocena
Jarosław Wąsowicz – „Defensor Ecclesiae. Arcybiskup Antoni Baraniak (1904–1977). Salezjańskie koleje życia i posługi metropolity poznańskiego” – recenzja i ocena
Nie będzie przesadą stwierdzenie, że Kościół rzymsko-katolicki w Polsce doby komunizmu miał szczęście do wybitnych hierarchów. To właśnie oni walnie przyczynili się do tego, że komuniści nie zdołali rozbić ani podporządkować sobie Kościoła w Polsce. Jestem pewien, że w tym miejscu każdemu przychodzi na myśl postać prymasa Wyszyńskiego, kard. Karola Wojtyły czy biskupa Ignacego Tokarczuka. Jednak nie tylko oni położyli ogromne zasługi na rzecz zachowania niezależności wyznania.
Bez wątpienia jednym z najwybitniejszych polskich hierarchów tamtych czasów należał arcybiskup Antoni Baraniak. Czy jednak jego postać jest obecna w powszechnej świadomości? Czy nie pozostaje w cieniu kardynała Wyszyńskiego? Taki stan rzeczy może zmienić bardzo dobra książka Jarosława Wąsowicza pod znaczącym tytułem „Defensor Ecclesiae. Arcybiskup Antoni Baraniak 1904–1977. Salezjańskie koleje życia i posługi metropolity poznańskiego”. Ukazała się ona nakładem Instytutu Pamięci Narodowej. Już na wstępie napiszę, że jest to świetna i rzetelna publikacja. Należy jednak zaznaczyć, że nie jest to klasyczna biografia. Dlaczego? Otóż mimo iż autor opisuje życie metropolity poznańskiego od narodzin aż do śmierci, to jednak najbardziej skupia się na jego życiu zakonnym i duchowości salezjańskiej.
Był bowiem Antoni Baraniak salezjaninem, podobnie jak jego wielki mentor, kardynał August Hlond. Wąsowicz opisuje środowisko rodzinne hierarchy i jego pobyt w zakładzie ks. Bosko w Oświęcimiu. Jest to ważna kwestia, albowiem w rodzinie salezjańskiej młody Antoni szybko znalazł swoje miejsce. Aż do końca życia pozostał wierny swemu powołaniu zakonnemu. Świadczą o tym jego liczne kontakty z salezjanami, nawet po tym, gdy został już biskupem. Nigdy nie zapomniał, skąd się wywodził i jak wiele salezjanom zawdzięczał. Stąd też chętnie wizytował ich parafie i ośrodki formacyjne, sprawując tam posługi religijne. Bez żadnej przesady można więc powiedzieć, że Antoni Baraniak pozostał wierny salezjańskiej regule i zgromadzeniu zakonnemu do końca swojego życia.
Jednak to inna jego aktywność sprawiła, że stał się jedną z najważniejszych postaci Kościoła w Polsce. Prymas August Hlond powierzył mu w 1933 roku funkcję swego osobistego sekretarza. U boku kardynała Baraniak pozostał aż do jego śmierci. Razem z nim udał się na emigrację, gdy wybuchła II wojna światowa. Był także swoistym pośrednikiem między prymasem a Towarzystwem Salezjańskim. Bez wątpienia sekretarz cieszył się pełnym zaufaniem kardynała. To właśnie jemu prymas Hlond przekazał swoje wskazania odnośnie następcy. Na łożu śmierci wyznał on, że ma nim zostać biskup Stefan Wyszyński.
Również to delikatne zadanie – ostatnie powierzone mu przez prymasa Hlonda – Antoni Baraniak wypełnił bez zarzutu. Być może to właśnie jemu Wyszyński zawdzięcza swoją nominację. Wiemy bowiem, że kard. Sapieha myślał o innym kandydacie na nowego prymasa. Ostatecznie jednak nowym przywódcą polskiego Kościoła został właśnie Wyszyński. Od razu zaproponował Baraniakowi, aby ten kontynuował pracę w sekretariacie prymasa. Jak się wkrótce miało okazać, dwóch duchownych połączyła bardzo silna więź, może nawet przyjaźń.
Tymczasem nadchodziło ostateczne starcie komunistów z Kościołem. W 1953 roku prymas Wyszyński został aresztowany. Do więzienia – na osławioną Rakowiecką – trafił także jego sekretarz ksiądz Antoni Baraniak, a Urząd Bezpieczeństwa był wobec niego bezlitosny. Baraniak był poddawany torturom fizycznym i psychicznym. Wielokrotnie przesłuchiwany nigdy się nie złamał. Prawdopodobnie komunistyczni oprawcy wyrywali mu paznokcie. Po wyjściu z więzienia nigdy nie mówił wprost o tym, czego doświadczył. Jednak jego złamane zdrowie, liczne ślady na ciele i długi okres rekonwalescencji świadczą o cierpieniu, które stało się jego udziałem. Prymas Wyszyński był pewien, że to niezłomnej postawie swego sekretarza zawdzięcza swoje ocalenie.
Antoni Baraniak wytrwał w najstraszliwszej z możliwych prób. Okazał się wierny swemu kapłańskiemu powołaniu oraz nie przestał być lojalny wobec prymasa Wyszyńskiego.
Po opuszczeniu więzienia i względnym powrocie do zdrowia został mianowany arcybiskupem poznańskim. Dał się poznać jako gorliwy duszpasterz dbający o wiernych, zwłaszcza o młodzież. Wziął udział we wszystkich sesjach II Soboru Watykańskiego, celebrował nawet mszę św. w auli soborowej. Bez wątpienia można go nazwać także strażnikiem pamięci o prymasie Auguście Hlondzie, którego bardzo cenił. Arcybiskup Antoni Baraniak zmarł w 1977 roku, w wieku siedemdziesięciu trzech lat.
Książka Wąsowicza to biografia pretekstowa; przez pryzmat sylwetki hierarchy i jego formacji zakonnej autor ukazuje szeroki przekrój środowiska, w jakim funkcjonował oraz relacje państwo-Kościół. Autor, podobnie jak bohater jego książki, jest salezjaninem, dzięki czemu opracowanie zyskuje dodatkowy walor, który może być nieuchwytny dla świeckich historyków zajmujących się historią polityczną. Szeroka kwerenda archiwalna w archiwach krajowych i zagranicznych, prasie i opracowaniach naukowych to ogromna zaleta recenzowanej publikacji. Warto dodać, że bibliografia liczy ponad 60 stron.
Lektura publikacji Jarosława Wąsowicza dowodzi ponad wszelką wątpliwość, że zmarły biskup był prawdziwym „obrońcą Kościoła”. Zawsze wierny swemu powołaniu i lojalny wobec przełożonych. Nie złamało go okrutne śledztwo na Rakowieckiej. Tym samym arcybiskup Baraniak może być nazywany pasterzem niezłomnym i słusznie uznaje się go za jednego z najwybitniejszych polskich biskupów ponurych lat komunizmu. To właśnie tacy księża i tacy biskupi byli siłą Kościoła w Polsce Ludowej. Tytuł zdecydowanie warty naszej uwagi.