Jarosław Iwaszkiewicz - „Dzienniki, t. 3: 1964-1980” – recenzja i ocena
Trzeci tom „Dzienników” Iwaszkiewicza to świadectwo szesnastu ostatnich lat życia wybitnego poety i prozaika. Lat, w których pozostawał wciąż aktywnym, zadziwiającym swoją twórczą długowiecznością, pisarzem. Lat, w których ciągle był znaczącą postacią życia literackiego i dygnitarzem biorącym udział w wielu oficjalnych, choć pozbawionych większego znaczenia praktycznego, wydarzeniach. Przede wszystkim jest to jednak świadectwo okresu starzenia się. I to właśnie starość stanowi najważniejszy temat omawianego tomu. Iwaszkiewicz początkowo skrupulatnie notuje jej pierwsze objawy, by w zapisach z kolejnych lat opisywać zmagania się z jej rozmaitymi przejawami: fizycznymi, czasem wręcz fizjologicznymi, ale też mentalnymi.
Z kwestią starości nierozerwalnie łączą się zagadnienia przemijania i pamięci. Iwaszkiewicza z biegiem lat coraz bardziej zajmują wspomnienia przywołujące zmarłych ludzi i światy bezpowrotnie utracone. Wydarzenia współczesne dniom, w których dokonywane są wpisy do dziennika znajdują się często na drugim tle, stanowią tylko pretekst do snucia, wywoływanych różnymi bodźcami i asocjacjami, wspomnień. Dla przykładu można wymienić włoskie podróże Iwaszkiewicza, które opisywane są jednocześnie w kilku planach czasowych. Autor „Brzeziny” przywołuje swoje przeszłe wyprawy w dane miejsca, konfrontuje różne przeżycia z różnych okresów.
Jestem przekonany, że trzeci tom „Dzienników” będzie w przyszłości stanowić najcenniejsze źródło dla tych historyków, których zajmować będzie kulturowa historia starości i pamięci w drugiej połowie XX w. Opinie, skądinąd ciekawe, na temat głośnych postaci życia literackiego oraz polityczne sądy Iwaszkiewicza znajdą się na drugim miejscu.
Kolejny ważny temat „Dzienników” to domowe i rodzinne stosunki i stosuneczki, rozmaite perypetie i przypadki. Iwaszkiewicz jawi się jako człowiek bardzo wrażliwy, przejmujący się skoncentrowanym wokół niego życiem rodziny i szeroko rozumianego otoczenia. Lektura „Dzienników” jest obowiązkowa dla wszystkich tych, którzy interesują się szczególnym fenomenem Stawiska – ale o tym sami zainteresowani dobrze wiedzą.
Wspomniałem, że stary Iwaszkiewicz nie zatracił świadomości twórczej i w dalszym ciągu pisał. To właśnie twórczość stanowi moim zdaniem jeden z trzech najistotniejszych tematów trzeciego tomu „Dzienników”. Poeta opisuje swoje artystyczne plany, zastanawia się nad ich realizacją, komentuje twórczość własną i innych (np. krytyczne uwagi względem prozy Witolda Gombrowicza). Co ciekawe, regularnie, w mantrycznym rytmie, pojawiają się zapisy, w których autor zastanawia się nad recepcją i znaczeniem swojego pisarstwa. Wielokrotnie wspomina on o jego bezcelowości, a nawet o zmarnowaniu życia na tworzeniu tak mało istotnej literatury. Z kronikarską precyzją odnotowuje Iwaszkiewicz wszelkie – zarówno pozytywne, jak i negatywne – prasowe wzmianki o swojej twórczości. To naprawdę zdumiewające, że autor „Panien z Wilka” nie kreuje swojego wizerunku jako pewnego siebie i znającego wagę swoich osiągnięć nestora polskiej literatury, ale zachowuje się raczej niczym pełen kompleksów debiutant. Odsłonięciu ulega ciekawy rys osobowości Iwaszkiewicza – jego ogromna egotyczna wrażliwość.
Warto w końcu zapytać: co z tą polityką? Mamy przecież do czynienia z dziennikami wieloletniego prezesa Związku Literatów Polskich, postaci będącej wcieleniem stereotypu oportunizmu (przy interpretacji nieżyczliwej) lub rozsądnego przystosowania do niekorzystnych warunków (przy spojrzeniu bardziej przychylnym).
Nie sposób nie ulec wrażeniu, że w ciągu szesnastu ostatnich lat życia Iwaszkiewicza polityka znajdowała się dla niego na dalszym planie. Widać tutaj przejście od bezpośredniego zaangażowania do postawy obserwatora, który tylko czasem musi wziąć udział w jakichś negocjacjach, plenach, czy naradach, a robi to jedynie ze względu na obowiązki wynikające ze sprawowanych funkcji. Dokonującą się zmianę łatwo pokazać na przykładzie trzech ważnych wydarzeń z historii politycznej PRL. Sprawę Listu 34 z roku 1964 komentuje Iwaszkiewicz dość obszernie, odtwarzając przy tym geografię stosunków w środowisku literatów. Wydarzenia z marca 1968 r. omówione są w sposób już bardziej zdawkowy, a wydarzenia polityczne okazują się być mniej warte uwagi niż opis rodzajowej scenki z psem w roli głównej, która została zaobserwowana w czasie włoskiej podróży autora. Radomski czerwiec 1976 r. jest zaś już tylko aluzyjnie wspomniany: Straszna mieszanina przeżyć moskiewskich, tutejszych, przerażających zdarzeń, koszmarnych parteitagów, wszystko na tle straszliwego smutku i tęsknoty z powodu… śmierci psa. Mieszanina. Taka okropna jest starcza istota życia. Żadnej pociechy.
Polityczne i, szerzej, cywilizacyjne, komentarze Iwaszkiewicza tworzą prawdziwą mieszaninę, w której przekonanie o marności egzystencji w PRL sąsiaduje z oszczędnymi, ale jednak pochwałami komunistycznych władz (ciepło przedstawiony został chociażby Edward Gierek). Autor niechętnie wyraża się o partyjnych aparatczykach, ale jeszcze ostrzej ocenia działalność niepokornych literatów i rodzącej się opozycji demokratycznej. Najostrzej komentuje bodaj zawiązanie KOR-u: zaczęły się te bzdury z KOR-em […]. Tak jakby polski robotnik (wspaniały i rozumiejący) nie umiał dać sobie rady i potrzebował opieki starego durnia i pijanicy Andrzejewskiego i jeszcze podobnych facetów. I znowu Zachód będzie twierdził, że to jedyna Polska ten zapijaczony pederasta [Andrzejewski], Karol Modzelewski, Żyd rosyjskie niemający w sobie ani jednej krwi polskiej i tym podobne chaziajstwo. A Polska – i to Polska robotników i chłopów jest naprawdę wolna – ale nie tam, gdzie się tym idiotom wydaje.
Słowa o utrzymującej się wolności polskiego ludu dobrze oddają ogólne poglądy Iwaszkiewicza, który zdecydowanie nie zgadzał się z przedstawianiem PRL jako kraju totalitarnego zniewolenia. Z drugiej jednak strony, lektura „Dzienników” pokazuje, że ich autor doskonale zdawał sobie sprawę z istotnych ograniczeń wolności. Do wyliczanki sprzeczności należy doliczyć także przedziwne godzenie ze sobą treści znanych z przaśnej państwowej propagandy (np. frazesy o polskim robotniku, czy też obawy przez niemieckimi zakusami na prastare polskie ziemie) z elitarnym gustem, wysmakowaną estetyką życia.
Ten wpisany w „Dzienniki” dyskurs politycznych sprzeczności może zaskakiwać, ale chyba nie powinien. Nie powinniśmy bowiem naiwnie oczekiwać, że ludzie z przeszłości ochoczo zmieszczą się w ramy rysowanych przez nas kategorii (w tym wypadku kluczowe znaczenie ma biegunowa para opozycjonista – oportunista).
Lektura trzeciego tomu „Dzienników” pokazuje, jak bardzo, moim zdaniem, o politycznych sądach Iwaszkiewicza decydowała miłość własna, która kazała mu ostro, niekiedy drastycznie, wypowiadać się o swoich krytykach oraz z wielkim, częstokroć nieuzasadnionym, uporem bronić swoich wyborów, swojej strategii przetrwania i przystosowania. Można także – dość złośliwie – powiedzieć, że u fundamentów jego postawy politycznej leżała wygoda życia. Nie będzie to zresztą wniosek szczególnie oryginalny. Co ciekawe, Iwaszkiewicz zdaje się na kartach „Dziennika” nie dostrzegać i jakby nie doceniać wyjątkowego komfortu życia na Stawisku.
Lektura omawianego tomu „Dzienników” nie przyniosła mi jednoznacznych odpowiedzi na najważniejsze pytania o autora „Matki Joanny od aniołów”. Przeciwnie, jawi się on teraz jako postać jeszcze bardziej zagadkowa, uwikłana w całe sieci sprzeczność. Osoba jednocześnie małostkowa, egoistyczna i złośliwa, lecz także szlachetna w postrzeganiu i opisie świata, wrażliwa, kochająca nie tylko siebie, rozumiejąca człowieka i jego kondycję.
„Dzienniki” wydano naprawdę solidnie. Nie ustrzeżono się jednak błędów technicznych – twarda okładka okazała się jednak mało wytrzymała, a papier jest po prostu za cienki (prześwitują przez niego litery z sąsiednich stron, co znacząco utrudnia lekturę). Wspaniałą pracę wykonali edytorzy materiału źródłowego, który opatrzyli publikację doskonałymi przypisami. Rozczarowuje zaś wstęp autorstwa prof. Andrzeja Gronczewskiego. Jest to naprawdę bardzo interesujący tekst napisany z dużym znawstwem tematyki. Niestety, nie spełnia on swojej roli – funkcjonalny wstęp do edycji źródłowej powinien być jednak krótszy, bardziej konkretny i znacznie mniej impresyjny.
Redakcja: Michał Przeperski