Jan Rodowicz „Anoda” – wspaniałe życie, tragiczna śmierć
Przeczytaj fragment książki
Tomasz Leszkowicz: Czy Jan Rodowicz musiał zginąć?
Piotr Lipiński: Wszystko co związane ze śmiercią „Anody” owiane jest tajemnicą. Wciąż nie mamy żadnych pewnych dowodów na to, że popełnił samobójstwo czy że został zabity przez UB-eków. Nie wiemy niczego pewnego o ostatnich dniach jego życia, gdy był więziony w podziemiach Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego w Warszawie przy ulicy Koszykowej. Poza protokołami zeznań – które przecież nie musiały odpowiadać prawdzie – nasza wiedza o tym, jaką formę presji wywierali na niego UB-ecy jest niewystarczająca, aby o czymkolwiek przesądzać.
T.L.: Jak pisze się książkę na tak dobrze poznany temat? W końcu o środowisku Szarych Szeregów i Batalionu „Zośka” napisano już bardzo wiele, a prawie każde polskie dziecko zna „Kamienie na szaniec”.
P.L.: W każdym temacie można znaleźć coś nowego. To jest wielka zaleta reportażu, również reportażu historycznego: każdy autor dostrzeże coś innego. Dwóch reporterów wysłanych na miejsce jakiegoś wypadku przywiezie różne relacje. Obie będą prawdziwe, ale obaj autorzy dostrzegą inne szczegóły i na nich się skoncentrują. Dla mnie praca nad książką biograficzną to poznawania bohatera na nowo. Chociaż o „Anodzie” pierwszy raz pisałem już dwadzieścia lat temu, to zbierając teraz materiał do książki wciąż dowiadywałem się o nim czegoś nowego. Tym razem bardzo zainteresowała mnie jego radość życia, poczucie humoru. Ale też zwróciłem uwagę na jego powojenne losy. Bo o Polakach często się mówi, że są znakomitymi żołnierzami, ale kiepskimi organizatorami codziennego życia. Że tylko wielkie zrywy potrafią nas jednoczyć. Tymczasem „Anoda” okazał się nie tylko wspaniałym żołnierzem, ale też świetnym organizatorem prac w czasach pokoju. Po wojnie uczestniczył w akcji ekshumowania zwłok poległych AK-owców i zbieraniem wspomnień z czasów konspiracji. Obie te akcje to fantastyczne przykłady solidnej, bardzo potrzebnej pracy.
T.L.: Co było dla Pana największym wyzwaniem w trakcie pracy nad książką?
P.L.: Właśnie zmierzenie się ze śmiercią „Anody”. Opisanie jej w taki sposób, aby niczego nie przesądzać, raczej stawiać pytania. Dość łatwo bowiem po prostu napisać, że zabili go UB-ecy. Ale na to nie mamy żadnych dowodów, choć wskazują na to różne poszlaki. Możemy jednak obarczać UB-eków moralną odpowiedzialnością za śmierć „Anody”. Olbrzymim problemem były też fantazje rzekomych świadków, którzy przez lata tworzyli coraz to nowe opowieści o ostatnich dniach „Anody”. Te relacje wzajemnie się wykluczały, wprowadzając coraz większy chaos do wiedzy o ostatnich dniach „Anody”.
Zobacz także:
- Piotr Lipiński – „Anoda. Kamień na szańcu” – recenzja
- Jan Rodowicz „Anoda”. Bohaterskie życie i zagadkowa śmierć
T.L.: Skąd fenomen 23. Warszawskiej Drużyny Harcerskiej „Pomarańczarnia”, z której wyrosło tylu bohaterów czasów drugiej wojny światowej?
P.L.: To fenomen przedwojennego polskiego wychowania, szczególnie charakterystycznego dla polskiej inteligencji. Wychowania, w którym wielką wagę przykładano do patriotyzmu. Harcerstwo równie mocno co dom rodzinny przywiązywało wagę do tych wartości. Polska dopiero co odzyskała niepodległość po zaborach, silne uczucia patriotyczne były więc czymś naturalnym. Niedługo przed książką o „Anodzie” wydałem też biografię innego żołnierza „Zośki”, Jacka Karpińskiego. To znany polski informatyk, twórca słynnego komputera K-202. Kiedy w PRL-u uniemożliwiono mu pracę przy komputerach, w obywatelskim proteście zajął się hodowlą świń. Książka nosi tytuł „Geniusz i świnie”. I dla Karpińskiego, i dla Rodowicza patriotyzm był niesłychanie ważną wartością. Tego właśnie nauczyli się w domu, tego też uczyło ich harcerstwo.
T.L.: Który z wojennych wyczynów „Anody” uznałby Pan za najwybitniejszy?
P.L.: Dla mnie niesamowita była każda akcja „Anody”. Widziałem jego powojenną ankietę wypełnioną na potrzeby związku inwalidów. Miejsca na wypisanie akcji bojowych były niedużo, chyba raptem trzy linijki. „Anoda” wypełnił je maczkiem, wypisując tylko hasłowo kolejne akcje. Nazwałem to lapidarnością bohaterstwa. Tymczasem pod każdym z tych haseł kryło się wydarzeniem, kiedy ryzykował życiem.
T.L.: Jaką rolę odegrał Rodowicz po zakończeniu wojny, jako dokumentalista historii swojego oddziału?
P.L.: Jako dokumentalista „Zośki” wciąż namawiał wszystkich, aby spisywali swoje relacje. Przy każdej okazji, gdy tylko ktoś snuł jakieś wspomnienia, „Anoda” pytał: „A już to spisałeś?” Z tej dokumentacji do dziś korzystają historycy. To fantastyczna praca.
T.L.: Co sprawiło, że Jan Rodowicz „Anoda” przeszedł do legendy?
P.L.: W jakimś stopniu spowodowała to tragiczna śmierć, uwieczniająca „Anodę” jako symbol tamtej okropnej epoki. Ale znajomi „Anody” opowiadali mi, że taka tragiczna legenda nie odpowiada żywiołowemu temperamentowi „Anody”. Choć, jak sądzę, gdyby nie ta śmierć „Anoda” i tak pozostałby symbolem pokolenia Szarych Szeregów. Harcerzy i żołnierzy, którzy żyli w silnej wspólnocie, czuli się odpowiedzialni jeden za drugiego. Takim przykładem odpowiedzialności była akcja pod Arsenałem, gdy zdecydowali się odbijać uwięzionego kolegę, Jana Bytnara „Rudego”.
T.L.: Kim byłby „Anoda”, gdyby przeżył więzienie UB?
P.L.: Studiował architekturę. Doskonale rysował. Jego kolega ze studiów, późniejszy znany prezenter telewizyjny Jan Suzin powiedział kiedyś, że „Anoda” byłby pewnie światowej sławy architektem. Tak właśnie powinny potoczyć się jego losy, gdyby tylko żył w wolnym kraju.