Jakub Szela – galicyjski Robin Hood?
Ten tekst jest fragmentem książki Ryszarda Jamki „Panów piłą. Trzy legendy o Jakubie Szeli”.
Od średniowiecza do współczesności, od puszczy Sherwood aż po amazońską dżunglę – niezależnie od epoki i szerokości geograficznej dzieje ludowych bohaterów łupiących bogatych i obdarowujących biednych rozpalały umysły chłopów. Najdawniejszym z nich był oczywiście na wpół legendarny pogromca szeryfa z Nottingham i opasłych mnichów – Robin Hood. W Polsce i na Słowacji sławą dorównał mu grasujący na początku XVIII stulecia w Karpatach zbójnik Janosik. Od drugiej połowy XIX wieku na bogatych podróżnych w Mandżurii napadali z kolei hunhuzi, w Meksyku nierówności majątkowe pod koniec tego samego stulecia wyrównywał Pancho Villa, a w Brazylii nieco później czynił to cangaceiro Lampião. Poczet szlachetnych rabusiów zamknął rządzący niemal niepodzielnie powojenną Sycylią i zabity w 1950 roku Salvatore Giuliano. Wszyscy oni wpisali się w przednowoczesny fenomen określony przez Erica Hobsbawma mianem bandyty społecznego (social bandit), czyli wywodzącego się z ludu przestępcy, który był nim tylko w oczach władzy i prawa pozytywnego. Miejscowa ludność nie uznawała jego czynów za urągające moralności, udzielała mu więc wsparcia i otaczała szacunkiem. Odwdzięczał się on je redystrybucją ukradzionych dóbr, zapewniając sobie podziw, ochronę przed prześladowcami, a po nieuchronnym schwytaniu – wieczną pamięć w chłopskim folklorze.
Zgodnie z teorią Hobsbawma ten szczególny typ bandyty zrodziło społeczeństwo agrarne, w którym mobilność chłopów znacznie ograniczono, a ziemia nie zapewniała im dostatecznej ilości pożywienia. Jedynym sposobem uzyskania wolności i ucieczki przed głodem było więc wkroczenie na drogę przestępczą, którą wytyczała zazwyczaj niesprawiedliwość ze strony miejscowego pana czy duchownego. Szlachetny rabuś – jeden z rodzajów bandyty społecznego – odpowiadał na nią zbrodnią (wedle moralności panujących) i od tego momentu zmuszony był do porzucenia dotychczasowego życia i rabunku. Okradał jednak tylko tych, którzy wzbogacili się na cudzym cierpieniu, a swoim ziomkom oddawał dużą część przejętych dóbr. Wyrównywał więc rachunki krzywd, nie zabijał (chyba że w obronie własnej lub honorowej zemście) i przeciwstawiał się zdeprawowanej lokalnej władzy. Z powodu jej szykan i zdrady kogoś z bliskiego otoczenia kończył zazwyczaj na stryczku.
Czy Jakub Szela był bandytą społecznym? Niewątpliwie zadawniony konflikt z prześladującym go rodem Boguszów mógł dać żyzny grunt do obrania tej drogi. Sprzyjały temu także panujące w Galicji lat czterdziestych XIX wieku wszechobecny głód i przywiązanie chłopów do ziemi, a także szerokie poparcie jego działań przez miejscową ludność. Ale horyzont Szeli sięgał dalej niż „okradanie biednych i oddawanie bogatym”, co uwidoczniło się podczas renitencji, gdy dążył do wprowadzenia nowego ładu.
Bandyci społeczni natomiast „poza chęcią i zdolnością do nieposłuszeństwa wobec indywidualnej niesprawiedliwości, nie mają światopoglądu innego niż reszta chłopstwa […]. Są aktywistami, a nie ideologami i prorokami, od których oczekuje się nowych wizji i planów społecznej i politycznej organizacji”. Szela miał wizję – zniesienie pańszczyzny, którą konsekwentnie wprowadzał najpierw sam, odmawiając pracy na polu Bogusza, a następnie stając na czele chłopskiego nieposłuszeństwa na terenach od Tarnowa po Przemyśl. Był więc prawdziwym przywódcą politycznym, co udowodnił, negocjując z wiceprezydentem gubernium Leopoldem von Lažanskim i tworząc petycję pięćdziesięciu gmin. Skutkiem tego bliżej mu do rewolucjonisty niż do reformatora, którego podstawowym celem jest przecież przywrócenie utraconego porządku społecznego, a nie jego obalenie. Nie bez powodu rabacja – jak inne próby przewrotów społecznych – była bardzo krwawa. Bandyci społeczni działali najczęściej w zbiorowościach niezmąconych modernizacją, w których państwo oraz jego aparat były słabe i dalekie. Choć Galicję pierwszej połowy XIX wieku trudno utożsamiać z nowoczesnością, od końca poprzedniego stulecia pojawił się w niej nowy aktor – administracja austriacka, która rozsadziła dotychczasowe stosunki agrarne. Dzięki wiedeńskiemu prawodawstwu Szela mógł więc (do czasu) prowadzić wieloletni bój z Boguszami na gruncie prawa, a nie przemocy. Dlatego – co wielokrotnie podkreślał – kierował się w swych czynach popularną na wsi ideologią procesarską, której podstawowym budulcem był ponadkrajowy i ponadczasowy mit dobrego władcy, umocniony przez józefińskie reformy. Państwo zaczynało więc odgrywać w Galicji drugiej połowy XIX wieku coraz istotniejszą rolę, kładąc kres podłożu bandytyzmu społecznego, a także fizycznie eliminując jego przedstawicieli. Dlatego chłopi opowiadali o Szeli w konwencji szkolnych czytanek o cesarzu, a nie równie popularnych na wsi opowieści o zbójnikach z Karpat.
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Ryszarda Jamki „Panów piłą. Trzy legendy o Jakubie Szeli” bezpośrednio pod tym linkiem!
W historii Polski Szela nie ma swojego odpowiednika. Próżno szukać w niej przywódcy równie wielkiego buntu, który sam wywodziłby się z ludu. Wyjątkowość ta nie oznacza jednak, że poza jej granicami nie miał on protoplastów. Pozostając na terytorium cesarstwa austriackiego, przywołać można chłopską rebelię z Siedmiogrodu z lat 1784–1785, której przyczyny, przebieg i skutki są łudząco podobne do późniejszych o kilkadziesiąt lat wydarzeń z Galicji. W drugiej połowie XVIII wieku na zamieszkaną przez przeważnie rumuńskich chłopów prowincję oddziaływały habsburskie reformy absolutyzmu oświeconego, centralizujące państwo i zwiększające jego fiskalizm. Ciężar podatków spadał więc na najliczniejszą ludność wiejską spętaną pod[1]daństwem i świadczącą już na rzecz węgierskiej szlachty różnorakie powinności. Gdy rosnące obciążenia wobec panów zaczęły zagrażać interesowi monarchii, interweniować musiała Maria Teresa, która w 1764 roku przyznała chłopom prawo do odwoływania się do władz państwowych, a następnie ograniczyła pańszczyznę do dwóch dni w tygodniu oraz zakazała rugowania ich z ziemi. Siedmiogrodzkiej szlachcie niedaleko było jednak do światopoglądu polskich Sarmatów, rozporządzenia te więc zbojkotowała, co doprowadziło do wybuchu gigantycznego niezadowolenia na wsi.
Zanim to się stało, chłopi bronili się przed nabrzmiewającym uciskiem legalnymi środkami: skarżąc panów oraz śląc petycje i delegacje do cesarza. W akcjach tych przodował Vasile Ursu Nicola, zwany Horią lub Horeą – „«słynny zwodziciel chłopów», ubogi chłop-wyrobnik ze wsi Albac”, który „w pogoni za pracą wędrował wiele po kraju, a szukając sprawiedliwości dla ludu, był czterokrotnie w Wiedniu”. Na jesieni 1784 roku wykorzystał swój pobyt u Józefa II do głoszenia po wsiach pogłoski o cesarskich planach całkowitego zniesienia poddaństwa. Plotkę tę poniósł następnie dalej inny charyzmatyczny przywódca – Crişan, który zwołał kilkuset włościan do miasta Brad, gdzie ogłosił im wieści rzekomo przyniesione przez Horię: zmniejszenia pańszczyzny do jednego dnia w tygodniu lub jej uniknięcia w wyniku zaciągu do wojska.
Próba powstrzymania groźnego burzyciela przez miejscową szlachtę skończyła się rozlewem krwi i rozpoczęciem buntu: „powstańcy rabowali i niszczyli dwory, kościoły katolickie i protestanckie, palili wykazy swych powinności, długów itp., mordowali właścicieli. Szlachtę, którą oszczędzili, zmuszali nieraz do przyjmowania prawosławia, przybierania chłopskiej odzieży, wykonywania prac pańszczyźnianych, nawet zawierania ślubów z chłopkami”. Na początku listopada ruch się szybko rozprzestrzeniał, przyłączyli się do niego nawet węgierscy i sascy chłopi, zdobyto też kilka miast, a gdy odparto go w Devie, Horia wysłał mieszkańcom czteropunktowe ulti[1]matum: żądał zniesienia szlachectwa, opuszczenia dworów, rozdania przejętej z folwarków ziemi i zrównania opodatkowania wszystkich stanów. Reakcja „cesarza chłopów” była stanowcza – w ciągu paru tygodni powstańców rozgromiło austriackie wojsko pod Mihǎleni, a przywódców nieposłuszeństwa schwytano. Horię i innego dowódcę – Cloşcę – triumfalnie obwieziono w kajdanach po Siedmiogrodzie, a następnie poddano torturom na kole i publicznie poćwiartowano. Losu tego uniknął złapany nieco później Crişan, gdyż sam odebrał sobie życie. Ich zryw nie poszedł jednak na marne – w lecie 1785 roku cesarz ogłosił zniesienie poddaństwa.
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Ryszarda Jamki „Panów piłą. Trzy legendy o Jakubie Szeli” bezpośrednio pod tym linkiem!
Nieodrodnym dzieckiem siedmiogrodzkiego powstania była rabacja galicyjska. Do podstawowych przyczyn obu wystąpień zaliczyć można zaostrzenie stosunków feudalnych na wsi, w które poprzez reformy agrarne zaczęła ingerować administracja austriacka. Gdy czyta się monografię historii Węgier pióra polskiego historyka można wręcz odnieść wrażenie, że autor pomylił się i pisze o Galicji drugiej połowy XIX wieku: „[…] odtąd stosunki między chłopstwem a szlachtą przestały być prywatną sprawą obszarników i stały się zagadnieniem politycznym w szerszym znaczeniu, bo problemem między dworem a węgierską warstwą rządzącą. Dwór wiedeński przez wydanie patentu urbarialnego ograniczył samowolę węgierskiej szlachty, a wśród chłopów stworzył mit o «dobrej królowej». W dążeniu do scentralizowania monarchii było to ze strony dworu wiedeńskiego posunięcie zamierzone i celowe. Stosowana tak często później przez Habsburgów zasada divide et impera ujawniła się tu po raz pierwszy”.
Krwawy przebieg i konsekwencje obu buntów dostarczają również wielu podobieństw, podobnie jak biografie ich przywódców. Zarówno Horia, jak i Szela rozpoczęli swą działalność od legalnej walki o interesy chłopskie, a w czasie niepokojów posłużyli się autorytetem cesarza i pogłoskami o zniesieniu pańszczyzny. Co ciekawe, syna rumuńskiego przywódcy potraktowano tak samo jak smarzowskiego plenipotenta – wysiedlono z Siedmiogrodu i zesłano do Banatu.
Mimo tych analogii między powstaniami istniała fundamentalna różnica. W Siedmiogrodzie na konflikt klasowy nałożył się konflikt narodowy i religijny, gdyż mówiący po rumuńsku i prawosławni chłopi wystąpili przeciwko węgierskiej i katolickiej szlachcie. To doprowadziło z kolei do stworzenia zupełnie różnych narracji o obu przywódcach. Horię namaszczono na bohatera narodowego – w 1907 roku cerkiew, w której się urodził, uratował przed zniszczeniem przez węgierską administrację ówczesny minister spraw wewnętrznych i przyszły pięciokrotny premier Rumunii Ion I.C. Brǎtianu. Wizerunek buntownika uwieczniali artyści, a we współczesnym Siedmiogrodzie pełno jego pomników, wzniesionych zarówno przed drugą wojną światową, jak i po niej. Strumienie przelanej krwi nie determinują pamięci o przywódcach powstań chłopskich.
Stosunek do nich to skutek przyjętego modelu obywatelstwa, który w obu krajach pozostaje diametralnie odmienny. Współczesne rumuńskie społeczeństwo jest więc znacznie bardziej otwarte na swoje plebejskie korzenie niż polskie, co udowadnia nie tylko opowieść o Horii, ale również obecność muzyki ludowej w szerokopasmowej telewizji czy włączenie poprzez muzea dziejów chłopstwa do historii narodu. Sojusz inteligencji i ziemiaństwa w II Rzeczypospolitej oznaczał z kolei budowanie polskiej tradycji narodowej wyłącznie na spuściźnie szlacheckiej. Dlatego w Polsce – inaczej niż w Rumunii, a także na Słowacji, gdzie wywodzącego się z ludu Janosika uczyniono „ucieleśnieniem cech narodowych” – nie było miejsca dla bohaterów urodzonych w kurnych chatach.