Jak wyglądała szkoła w starożytnym Rzymie?
Ten tekst jest fragmentem książki Philipa Matyszaka „24 godziny w starożytnym Rzymie. Życie codzienne oczami mieszkańców: od niewolnika do cesarza, od prostytutki do kapłanki”.
Cóżeśmy ci zrobili, belferska zakało,
Przeklinana i przez nas, i przez dziatwę całą?
Jeszcze kogut nie zdążył zapiać ani razu,
A już słychać twe wrzaski i odgłosy razów.
(Marcjalis, Epigramaty, 9.68)
Poranek Publiusza Felissama — jak każdego dnia nauki szkolnej — zaczyna się od niespokojnego obserwowania nauczyciela liczącego obecnych. Na razie pojawiło się piętnastu uczniów, którzy właśnie ustąpili drogi, żeby przepuścić cesarskiego posłańca. Litteratus — nauczyciel Publiusza — otrzymuje zapłatę codziennie od każdego ucznia. Jeśli nie zgromadzi na lekcji dwadzieściorga dzieci, nie wyjdzie na plus. A to źle.
Po pierwsze, oznacza to, iż lekcje będą musiały się odbywać na świeżym powietrzu, jak teraz, zamiast w bazylice naprzeciwko. Bazylika jest zdecydowanie lepszym rozwiązaniem, gdyż dostarcza osłony od słońca i wiatru oraz ma z boku ławki, na których Publiusz i pozostali uczniowie mogliby usiąść. W dniach, kiedy litteratus nie może sobie pozwolić na zapłacenie strażnikowi opiekującemu się bazyliką łapówki, żeby wpuścił uczniów do środka, lub kiedy są w niej sprawowane jakieś oficjalne imprezy, Publiusz i jego koledzy siedzą posępnie po turecku na chodniku, a ich woskowe tabliczki chyboczą im się niezgrabnie na kolanach. Publiusz tego nie lubi; wprawia to resztę klasy w zgryźliwy nastrój, a inni użytkownicy chodnika również nie witają ich z entuzjazmem.
Po drugie, niedostanie się do bazyliki jest niedobre, bo nauczyciel ma przez to zły humor, co wyładowuje na uczniach. Gdyby wiedział, że klasa nazwała go „Orbiliuszem”, byłby w istocie rzeczy nawet dość zadowolony. Imię to nosił bowiem nauczyciel Horacego, którego poeta przezywał „chłoszczącym” (plagosus) z racji skwapliwości, z jaką używał swego bicza. Nauczyciel Publiusza również na pewno nigdy nie powstrzymuje swego bicza — krótkiego skórzane go, który ma zawsze pod ręką — ponieważ jak większość Rzymian, nie widzi niczego złego w takiej metodzie nauczania. Dlatego uradowałby się, gdyby wiedział, że jego uczniowie cokolwiek zapamiętali o Horacym, niezależnie od tego, w jak uwłaczającym charakterze stosowaliby oni tę wiedzę.
Ile warty jest znój nauczyciela? Cokolwiek z tego wyniknie (A jest to mniej niż grosze, jakie zarabia nauczyciel retoryki), Nieczuły pedagog pragnie swego kawałka…
Przynajmniej upewnij się, że coś dostaniesz
Za wdychanie odoru lamp i chłopców,
Podczas gdy twój egzemplarz Horacego blaknie,
A do poczerniałego Wergiliusza przywiera sadza.
Choć rzadko się zdarza, byś otrzymał zapłatę bez odwoływania się do prawa,
Rodzice odnoszą się do nauczyciela bardzo surowo,
Domagając się, by rygorystycznie stosował gramatykę,
Był zaznajomiony z historykami i znał wielkich pisarzy,
Jak ty znasz swoje paznokcie.
(…)
Będą wymagać, by formował kciukiem te delikatne kształty,
Jakby rzeźbił twarze w wosku,
Musi postępować jak ojciec wobec tego tłumu (…)
Nie jest łatwo patrzeć na tych wszystkich chłopców, których ręce i oczy drżą od zapału w podejrzanym celu.
„Cóż, to twoja praca” — mówią rodzice.
(Juwenalis, Satyra 7, w. 216nn)
Publiusz sadowi się ponownie na chodniku i odkrywa z zadowoleniem, iż zbliża się do nich kolejna grupa uczniów. Nauczy ciel także ich widzi, aczkolwiek robi kwaśną minę, gdy jego oczom ukazuje się paedagogus. Większość uczniów w nadchodzącej grupie ma od sześciu do dziesięciu lat. Jest to zdecydowanie za mało, by wędrowali samotnie po ulicach Rzymu, ze wszystkimi jego rozmaitymi niebezpieczeństwami, więc rodzice zlecają odprowadzanie ich dzieci do szkoły właśnie jemu. Paedagogus to zwykle zatrudniony do tego celu niewolnik. Niekiedy wszyscy rodzice w kamienicy wspólnie wynajmują jednego takiego człowieka i tak jest w tym wypadku.
Paedagogus niesie także zapłatę za dzisiejsze lekcje dzieci i nauczyciel robi kwaśną minę, bo wie, że ten pierwszy nie odda pieniędzy, jeśli nie dostanie swojej działki. W czasie gdy Orbiliusz i paedagogus się rozliczają, dołącza do nich kolejna grupa i liczba uczniów dochodzi do dwudziestu siedmiu. Wszyscy z ulgą wstają i udają się gromadnie do bazyliki.
Gdy niedawno w miejscu rodzinnym byłem, przyszedł dla po witania mnie syn obywatela tamtejszego w todze młodzieńca. Do tego rzekłem: „Uczyszże się?”. Odpowiedział: „Tak jest”. „Gdzie?”. „W Mediolanie”. „Dlaczegoż nie tutaj?”. Na to ojciec jego (był bowiem wraz z nim i nawet sam przyprowadził młodzieńca): „Ponieważ oto żadnych tu nie mamy nauczycieli”. „Dlaczego nie macie? Wielce bowiem na tym zależeć powinno wam, którzy ojcami jesteście (a właśnie też kilku ojców to słyszało), aby wasze dzieci tu się koniecznie uczyły.
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Philipa Matyszaka „24 godziny w starożytnym Rzymie. Życie codzienne oczami mieszkańców: od niewolnika do cesarza, od prostytutki do kapłanki” bezpośrednio pod tym linkiem!
(…) Ileż to więc kosztuje, złożywszy się, przyjąć nauczycieli? (…) Nadto ja nawet (…) gotów jestem trzecią dać część tego, co będziecie chcieli złożyć. Dałbym nawet wszystko, gdybym się nie obawiał, ażeby dar mój przez zabiegi kiedyś nadużyciu nie pod legł, co, jak widzę, po wielu się dzieje miejscach, gdzie nauczycieli na koszt publiczny przyjmują. Temu błędowi jednym tylko za bieżeć [zapobiec] można środkiem, jeżeli się samym jedynie rodzicom prawo sprowadzania nauczycieli zostawi i włoży się na nich obowiązek prawego wyboru przez konieczność składki (…) Nie możecie nic lepszego dzieciom waszym (…) wyświadczyć”.
(Pliniusz Młodszy, Listy, 4.13)
— Hej, Baal! — Do Publiusza dołącza mały, chudy rudzielec i wita go z uśmiechem. Chłopiec zwie się Kasce, a imię i rude włosy zawdzięcza galijskiemu ojcu. Kolegów łączy status przybyszów. Nazwisko tego pierwszego, czyli Felissam, wskazuje, że jego ród ma pochodzenie semickie — wywodzi się z miasta Leptis Magna w Afryce Północnej. Stąd przezwisko Publiusza: „Baal”. Wcześniej był to bardziej obraźliwy „Hannibal”, lecz ze względu na mieszankę narodowości w klasie trudno jest rzeczywiście czepiać się czyjegoś pochodzenia, a jeśli nawet się to dzieje, to uczniowie biorą za cel swego nauczyciela, z którego podśmiewają się za jego plecami.
Jak wielu nauczycieli, Orbiliusz jest wyzwolonym niewolnikiem i nawet w ciepłe dni nosi na szyi szal ukrywający tatuaż, który nakazał mu zrobić jego były pan. Z uwagi na takie pochodzenie wielu nauczycieli Rzymianie nie cenią tej profesji zbyt wysoko. W rzeczy samej pozycja Orbiliusza jest najniższa z niskich, ponieważ szacunek dla rzymskich nauczycieli wzrasta razem z poziomem nauczania. Rzymski nauczyciel stopnia podstawowego — to znaczy Orbiliusz — jest tylko litteratusem. Generalnie uznaje się, że odniósł sukces, jeśli wypuszcza ucznia umiejącego czytać, pisać oraz liczyć na poziomie podstawowym, a także mającego pewną znajomość literatury klasycznej. Ciężko pracujący nauczyciel tego stopnia — a Orbiliusz jest ciężko pracującym nauczycielem, mimo że zdarza mu się bić swoich uczniów — może oczekiwać zapłaty około 180 denarii rocznie. Suma ta jest mniej więcej dwu krotnie mniejsza od tego, co mógłby zarobić wprawny pracownik w jakiejkolwiek innej profesji. Nawet nauczyciele retoryki na poziomie wyższym od Orbiliusza zarabiają niewiele więcej. Nic dziwnego, że poeta Juwenalis zauważył kiedyś: „Wielu nauczycieli ma sposobność, by się skarżyć na nieproduktywność nauczycielskiej katedry”.
Owa nauczycielska katedra jest w tym wypadku dosyć zniszczonym drewnianym meblem z wysokim oparciem, który Orbiliusz wyciąga z wnęki bazyliki i starannie przyozdabia wytartą wełnianą poduszką. Publiusz i Kasce przerywają przyjacielską sprzeczkę i pośpiesznie siadają na baczność, gdyż nauczyciel uderza w oparcie krzesła swoim biczem na sygnał, że zaczynają.
„Defessi Aeneadae, quae proximo litora…” — recytuje powoli, a dzieci bazgrzą jak szalone po swoich woskowych tabliczkach. Dyktowanie Eneidy Wergiliusza jest jedną z ulubionych metod nauczania Orbiliusza, ponieważ wówczas dzieci jednocześnie przyswajają literaturę klasyczną oraz nabywają umiejętność pisania. Rzymianie bardzo chętnie uczą się na pamięć i zasadniczo wszystkim, czego najlepszy uczeń potrzebuje do sukcesu, jest umiejętność zapamiętywania.
Mówi się, że Lucjusz Woltacyliusz Plocjusz był niewolnikiem, a nawet służył jako odźwierny, przykuty, zgodnie ze starożytnym zwyczajem, łańcuchami, by pracował na swoim miejscu, dopóki nie został wyzwolony dzięki swemu talentowi i zainteresowaniu literaturą; a potem został nauczycielem.
(Swetoniusz, O słynnych mówcach, 3)
Jeśli chodzi konkretnie o poglądy Publiusza, to pobożny Eneasz i jego bohaterscy Trojanie mogliby wszyscy pójść i utopić się w najbliższej kloace. Nie widzi on większego zastosowania dla znajomości literatury klasycznej w przyszłym życiu. Skoro ma odziedziczyć po ojcu jego zakład obróbki skór, to na pewno musi umieć czytać i pisać, ponieważ rodzina wciąż utrzymuje kontakty biznesowe z Afryką i regularnie wymienia na przykład tanie skóry wołowe na gotowe buty. A przy tym umiejętność napisania dobrego listu ma zasadnicze znaczenie, ponieważ kiepska gramatyka lub pisownia wskazuje, iż autor jest wiejskim kmiotkiem, którego bystry przedsiębiorca może wykorzystać.
Natomiast zagadnienia takie jak recytowanie okresów retorycznych czy konstruowanie wyszukanych metafor opartych na grze słów można pozostawić tym, którzy przejdą do następnego etapu rzymskiej edukacji, gdzie znajomość literatury klasycznej stanowi zasadniczo wyznacznik statusu społecznego. W przeciwieństwie do aspirujących do klasy wyższej Publiusz ma szczery zamiar porzucić szkołę w chwili, gdy za pięć lat osiągnie wiek męski. W dojrzałym wieku czternastu lat Publiusz oficjalnie zdejmie z siebie obramowaną purpurą togę dziecięcą (choć tak naprawdę rodzina nie może sobie pozwolić na togę, więc na ten obrzęd świętowania dorosłości ją wypożyczy), po czym przywdzieje gładką, białą (i także wypożyczoną) togę osoby dorosłej.
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Philipa Matyszaka „24 godziny w starożytnym Rzymie. Życie codzienne oczami mieszkańców: od niewolnika do cesarza, od prostytutki do kapłanki” bezpośrednio pod tym linkiem!
Tępi zaś i niepojętni tak samo wbrew ludzkiej się rodzą naturze, jak fizycznie upośledzone i dziwaczne potworki. Takich jednak rodzi się stosunkowo znikoma ilość (…) u dzieci błyska nadzieja wielu zdolności; a gdy ona z wiekiem wygasa, oczywistą jest rzeczą, że to nie natura tu nie dopisała, lecz brak było troskliwości. Nie ma nic gorszego nad ludzi, którzy niewiele co postąpili w nauce poza wstępne wiadomości, a już nabrali o sobie fałszywego przekonania, że są uczonymi! Tacy bowiem z jednej strony nie uznają za wskazane zrzec się funkcji nauczycielskiej i jak by na mocy jakiegoś naturalnego prawa i władzy, która pychą nadyma zwykle ten typ ludzi, postępują z uczniami despotycznie i niekiedy wprost nielitościwie, przekazując im przy tym tylko swoje nieuctwo.
Nauki liter zdaniem niektórych nie należy rozpoczynać z dziećmi w wieku poniżej lat siedmiu, jakoby ten wiek dopiero był zdolny do pojmowania nauki i dźwigania jej ciężaru (…) Ale wydaje mi się, że… nie tyle uczniów mieli tu na względzie, ile raczej wygodę nauczycieli.
(Kwintylian, Kształcenie mówcy, I.1, fragmenty)
Publiusz rozmyśla nad stawaniem się mężczyzną i z roztargnieniem dotyka spoczywającego na jego obojczyku niemal od chwili narodzin przedmiotu — to bulla. Każde dziecko ma coś ta kiego — niewielką skórzaną torebeczkę wypełnioną amuletami i talizmanami przynoszącymi szczęście, która przeprowadziła je przez wczesne niemowlęctwo aż do osiągnięcia prawnego statusu człowieka, co następuje w dniu pierwszych urodzin. Będzie ją miał przy sobie do ukończenia czternastu lat, a wtedy zwróci ją rodzicom, po dobnie jak uczyniła jego starsza siostra w przeddzień swego ślubu wcześniej tego roku. Koniec dzieciństwa i koniec nauki. Publiusz nie może czekać.
Oczywiście nie będzie to koniec edukacji; jako dobry rzymski paterfamilias, Felissam senior traktuje rolę głowy rodziny bardzo poważnie. Posyłanie jedynego syna do litteratusa jest tylko częścią edukacji chłopca, a pod pewnymi względami jej mniejszą częścią. „Miej pewność, że nic nie kosztuje ojca mniej niż edukacja jego chłopca” — spostrzegł, raczej złośliwie, poeta Juwenalis w Satyrze 7. I rzeczywiście, Orbiliusz otrzymuje za udzielanie lekcji jedynie nędzne grosze, a Publiusz wie, że ważniejsze jest wykształcenie otrzymywane od ojca.
Jak odróżnić, czy bycza skóra ma swoją przyrodzoną grubość, czy też została przebiegle rozciągnięta, by stała się większa i dla tego droższa? Z którymi poganiaczami kontaktować się w sprawie sprzedaży inwentarza na mięso? Jak zdjąć skórę z martwego dzikie go psa i zmienić ją w produkt, który nieświadomy klient weźmie za parę rękawiczek z cielęcej skórki o najwyższej jakości? To i znacznie więcej rzeczy obejmuje kształcenie, którego łaknie Publiusz, i może on je otrzymać tylko podczas pracy z ojcem, a nie gdy wyciąga ręce, by oberwać biczem za błąd ortograficzny w słowie „defessi”.
Wzdychając, Publiusz szykuje się do długiego poranka. Jak każdy tamtejszy uczeń, doskonale zna skomplikowany rzymski kalendarz. Formalnie rzecz biorąc, jego edukacja mogłaby trwać dwa naście godzin dziennie — każdego dnia. Na szczęście w każdym miesiącu jest zwykle jakieś dziesięć do dwunastu świąt publicznych, kiedy prawo zabrania Orbiliuszowi nauczania, a od czasu do czasu wyznaczane są nawet dłuższe święta. Na przykład za każdym razem, kiedy wędrujący cesarz Hadrian postanowi wrócić do Rzymu, świętowanie trwa zwykle przynajmniej dwa tygodnie. Dzisiaj Publiusz pracuje cały dzień, jedynie z przerwą na obiad. Jutro będzie się uczył tylko przez pół dnia, ponieważ musi coś zrobić w warsztacie, pojutrze zaś jest święto. A tymczasem: „Saxa vo cant Itali mediis quae in fluctibus Aras…”.
Gromadce, bakałarzu, daj pokój prostaczej,
A kędziornych miej za to tłum mnogi słuchaczy
I miłość, i życzliwość młodocianej rzeczy;
Ni rachmistrz, ni stenograf niech się nie ucieszy.
Liczniejszem uczniów gronem i nie zaćmi ciebie…
Więc już w kąt rozstrzępiono scytyjskie kańczugi
Takim oberwał Marsjarz, najstarszy z dudarzy
Rózgi straszne i pręty, berła bakałarzy,
W kąt, do pół października urządźcie chrapania:
W lecie, gdy chłopcy zdrowi, za naukę stanie.
(Marcjalis, Epigramaty, 10.62)