Jak trafiłem na plan „Gwiezdnych wojen”

opublikowano: 2023-06-18, 17:18
wszelkie prawa zastrzeżone
Tu jednak chodziło o prawdziwe gwiezdne wojny…
reklama

Ten tekst jest fragmentem książki Marcina Szymańskiego „Zakładnicy piekła”.

Chinooki transportujące żołnierzy do Bagram (fot. Spc. Mary L. Gonzalez, CJTF-101 Public Affairs)

George Lucas, kto go nie zna? Reżyser słynnej serii Gwiezdne wojny. Dla pokolenia chłopców dorastających w latach osiemdziesiątych to filmy stulecia. Obejrzałem wszystkie części po kilka razy. Gdy byłem już dorosłym facetem, zaraziłem kosmiczną sagą swojego syna. Międzypokoleniowa fascynacja wydawała mi się czymś nadzwyczajnym. Pamiętacie te obrazy? Majestatyczne niszczyciele imperium unoszące się gdzieś pomiędzy galaktykami, Gwiazda Śmierci wisząca nad skazaną na zagładę planetą, zwinne myśliwce, miecze laserowe, włochaty Chewbacca, Han Solo i ich Sokół Millennium? Tak się złożyło, że to właśnie my – chłopcy dorastający te kilka dekad temu – prowadziliśmy później wojnę w Afganistanie. Amerykanie, Brytyjczycy, Niemcy, Polacy czy inni żołnierze mojego pokolenia – wszyscy, niezależnie od narodowości, dorastaliśmy w erze popkulturowej inwazji Gwiezdnych wojen. Stąd porównań i paralel nie brakowało…

Angole nazwali stanowisko dowodzenia sił NATO Gwiazdą Śmierci. Death Star – to nam wszystkim pasowało i bardzo szybko rozeszło się poza brytyjski kontyngent. Naszą gwiazdą w rzeczywistości był ogromny, zbudowany na lotnisku w Kabulu bunkier. Konstrukcja powstała na bazie przekształconego w schron hangaru, który stanowił miejsce pracy kilku setek ludzi. Stąd kierowano operacjami wojskowymi w całym Afganistanie. Tutaj sięgały satelitarne linki z Waszyngtonu, Brukseli, Londynu, Berlina, Warszawy i wszystkich innych ośrodków władzy w Sojuszu Północnoatlantyckim. ISAF Joint Command – w skrócie IJC, takie oficjalne miano nosiła nasza Gwiazda Śmierci. Jestem przekonany, że miejsce to było przez długie lata centralnym węzłem dla najnowocześniejszych na świecie technologii wspierających proces dowodzenia. Śmiem też twierdzić, że niewiele korporacji mogłoby konkurować z Gwiazdą Śmierci w zakresie technicznych i proceduralnych zdolności zarządzania dynamicznym środowiskiem w warunkach permanentnego kryzysu. Ludzie, którzy zasiadali przy komputerach stanowiących miejsca pracy w IJC, w większości stanowili natowską elitę. Technokraci – specjaliści w swoich dziedzinach: dowódcy, oficerowie i podoficerowie z zasobnym bagażem doświadczeń i zapleczem edukacyjnym wartym miliony. Praca w takim miejscu była wyzwaniem.

Los dał mi na to szansę w 2010 roku. Sztab korpusu NATO, w którym służyłem, miał na pół roku wypełnić swoim personelem Gwiazdę Śmierci. To miała być moja druga misja w Afganistanie. Z pierwszej przywiozłem sporo doświadczeń – dobrych i złych. Na pewien czas miałem dosyć Afgańczyków, ryzyka i zapachu prochu. To, jak potraktowano mnie po powrocie do kraju, spowodowało, że osłabła we mnie chęć poświęcania życia czy zdrowia dla „wielkiej sprawy”. Wciąż jednak pamiętałem o tych, którzy narażają swoje karki na wojennych ścieżkach – szukałem więc w IJC miejsca, z którego mógłbym im pomóc.

reklama

Historia znów powraca do świata stworzonego przez George’a Lucasa. Trzon galaktycznej floty imperium stanowiły majestatyczne niszczyciele – wspomniałem już o nich. Niszczyciel to okręt zdolny do długotrwałych, samodzielnych operacji. W przenośni takimi platformami na afgańskim teatrze działań były grupy bojowe. Każda z nich operowała w przydzielonym rejonie odpowiedzialności, każda stanowiła samodzielną strukturę. Ich dowódcy ponosili pełną odpowiedzialność za to, co działo się w powierzonych im obszarach. Miałem to już za sobą, gdyż dowodziłem grupą bojową na południu Afganistanu w okresie bardzo nasilonych walk. Odnosiłem wrażenie, że wiem, jak dowodzić niszczycielem imperium w bitwie… Podjąłem więc starania o pracę na mostku kapitańskim w Gwieździe Śmierci.

Konwój z Polskiej Grupy Bojowej (fot. MON)

Stanowisko dowodzenia IJC składało się z kilku elementów, a jego serce stanowiło JOC (skrót od nazwy Joint Operations Center). Z tej otwartej przestrzeni biurowej zarządzano operacjami bieżącymi, czyli wszystkim tym, co działo się w Afganistanie w horyzoncie czasowym dwudziestu czterech godzin. Tutaj dynamika była największa. Dowódca sił NATO w Afganistanie rzecz jasna nie mógł cały czas tu być, więc w dowodzeniu „bieżączką” wyręczał go battle captain – oficer będący szefem zespołu obsadzającego stanowiska pracy w Gwieździe Śmierci. To była wymarzona robota dla mnie. Stąd mogłem bezpośrednio współpracować z dowódcami grup bojowych. Pamiętacie scenę, w której Lord Vader udusił jednego ze swoich oficerów na mostku niszczyciela Imperium? Lordem miał być charyzmatyczny amerykański generał Stanley McChrystal – zagrany później przez Brada Pitta bohater filmu War Machine. Oficerem Imperium miałem zaś zostać ja i choć nie zakładałem, że ktoś mnie udusi, to miałem świadomość, że będzie na mnie ciążyć ogromna odpowiedzialność. Chciałem tego – miałem doświadczenie w dowodzeniu grupą bojową, znałem Afganistan, czułem, że będę mógł pomóc tym, na których barkach spoczywał ciężar krwawej wojny.

Chętnych do sprawowania obowiązków battle captain w Gwieździe Śmierci trochę było, a ja postanowiłem mieć pewność, że dostanę tę robotę. Jeszcze przed wylotem naszego sztabu na misję postarałem się o możliwość kilkudniowego wyjazdu do Kabulu. Organizowaliśmy wizyty rekonesansowe na przyszłym teatrze działań, dołączyłem więc do składu jednej z wyjeżdżających grup. Dostałem oczywiście oficjalne zadania do wykonania podczas tej podróży, ale szczerze mówiąc, moim głównym celem było spotkanie z brytyjskim generałem – szefem Gwiazdy Śmierci. Zamierzałem pomówić z nim na temat możliwości obsadzenia mnie na stanowisku battle captain.

Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Marcina Szymańskiego „Zakładnicy piekła” bezpośrednio pod tym linkiem!

Marcin Szymański
„Zakładnicy piekła”
cena:
49,90 zł
Podajemy sugerowaną cenę detaliczną z dnia dodania produktu do naszej bazy. Użyj przycisku, aby przejść do sklepu — tam poznasz aktualną cenę produktu. Szczęśliwie zwykle jest niższa.
Wydawca:
Bellona
Rok wydania:
2023
Okładka:
miękka
Liczba stron:
288
Premiera:
17.05.2023
Format:
135x215[mm]
ISBN:
978-83-11-16917-3
EAN:
9788311169173
reklama

Podróż do Kabulu rozpocząłem w Berlinie – nasza kilkuosobowa grupa dołączyła do kilkudziesięciu niemieckich żołnierzy lecących zasilić kontyngent w Mazar-i Szarif. Nieopodal tego prawie półmilionowego miasta znajdowała się niemiecka baza, która stanowiła ważny dla NATO przyczółek logistyczny na północy Afganistanu. Stamtąd na pokładzie należącej do Luftwaffe maszyny C160 dotarliśmy do stolicy kraju.

Baza w Kabulu – KAIA (skrót od nazwy Kabul International Airport) robiła ogromne wrażenie. Był to wielki obiekt zbudowany na terenie lotniska. W centrum rozmieszczono budynek IJC, a dookoła wybudowano mnóstwo mniejszych bloków, które służyły jako pomieszczenia biurowe lub kwatery mieszkalne. Na terenie placówki rozstawiono setki, jeśli nie tysiące kontenerów i namiotów. Większość służyła w celach mieszkalnych, w pozostałych rozmieszczono warsztaty, serwerownie, magazyny, łaźnie i inne instalacje logistyczne. W największych namiotach rozwinięto ogromne stołówki. Jak przystało na miejsce, które zamieszkuje kilka tysięcy ludzi, w KAIA były też kawiarnie, siłownie i małe centrum handlowe. Wszędzie wokół kręcili się żołnierze w mundurach dwudziestu kilku państw, których flagi powiewały dumnie na masztach ustawionych w centralnym miejscu bazy, zwanym flag pool. Z daleka dobiegał szum miasta i chmury smogu, krajobraz zdominowały zaś otaczające dolinę góry. Od czasu do czasu sponad ich grzbietów wyłaniały się samoloty transportowe, które przyjmowało tutejsze lotnisko. Działo się sporo. W tym miejscu można było poczuć ruchliwość wojny, choć z pewnością nie dało się poczuć klimatu prawdziwego Afganistanu. Bańka, którą zbudowaliśmy w Kabulu, tętniła życiem, ale jej wnętrze – cywilizacja, sklepy, siłownie, porządek i poczucie kontroli – w niczym nie przypominało tego, czym była afgańska prowincja.

Kabul International Airport (fot. WestendRaider)

Nie była to dla mnie pierwsza wizyta w Kabulu, znałem to miejsce ze sporadycznych przyjazdów podczas mojej pierwszej misji. Ciekawość więc tym razem ustąpiła miejsca orientacji na pracę. Załatwienie służbowych tematów zajęło mi dwa dni, resztę czasu postanowiłem przeznaczyć na zapoznanie się z Gwiazdą Śmierci. Przede wszystkim zależało mi na zaaranżowaniu „audiencji” u brytyjskiego brygadiera. Sprawa nie była prosta, bo facet był cholernie zajęty. Trudno go było złapać pomiędzy odprawami, a nieliczne godziny wolnego czasu spędzał, śpiąc zamknięty w pokoju, do którego dostęp miał wyłącznie współpracujący z nim brytyjski sierżant. O tym człowieku w IJC krążyły legendy, w związku z którymi nikt nie próbował zakłócać snu jego szefa.

reklama

Czekając na okazję, spędzałem czas w bunkrze. Przyglądałem się temu miejscu, rozmawiałem z ludźmi, podglądałem ich pracę. IJC robiło wrażenie. Przed wejściem trzeba było wylegitymować się specjalną przepustką, za obłożonymi workami z piaskiem drzwiami zaczynał się labirynt korytarzy. Niektóre z nich poprzedzielane były dodatkowo drewnianymi przepierzeniami, za którymi ustawiano wyizolowane miejsca pracy. Po obu stronach holu znajdowały się spore pomieszczenia – mieli w nich swoje biura dowodzący operacją generałowie. Część tutejszych lokali przeznaczono na sale odpraw. Ich kubatura była zwykle obliczona na trzydzieści–czterdzieści osób. Wzdłuż ścian przymocowano kilometry plastikowych rynien, wewnątrz których mieściły się setki różnego rodzaju kabli. Nie mam pojęcia, kto i jak nad tym kłębowiskiem panował. Wokół tych magistrali kręciło się nieustannie kilku facetów w okularach o bardzo grubych szkłach. Ponoć dzięki nim wszystko zawsze działało. Cały hangar był wyposażony w stanowiska pracy podłączone do cybernetycznej sieci, która stanowiła rodzaj wojskowego internetu. Ta sieć rzecz jasna była zabezpieczona na wszystkie możliwe sposoby przed niepożądanymi gośćmi. Cyberbezpieczeństwo i zasilanie w prąd były w Gwieździe Śmierci jednymi z ważniejszych tematów. Elektryczność i strumienie bitów napędzały krwiobieg tego miejsca, nic więc dziwnego, że wszyscy podchodzili nadzwyczaj pryncypialnie do tych kwestii.

Za kilkoma szeregami drewnianych przepierzeń otwierała się przestrzeń centralnego miejsca w Gwieździe Śmierci. JOC tworzyło otwartą powierzchnię, na której w kilku rzędach rozmieszczono miejsca pracy dla blisko setki osób. Centralny punkt stanowiła ściana, na której rzutniki wyświetlały jednocześnie kilka obrazów. Najważniejszym była mapa, na której elektroniczny system monitorowania pola walki pokazywał położenie wojsk. Kilka ekranów rozmieszczonych wokół niej prezentowało różne specjalistyczne grupy informacji – wszystko uaktualniane na bieżąco. Nie było tu hałasu, dominował stukot klawiszy, pisk pracującej elektroniki i cichy pogłos prowadzonych półgłosem rozmów. Zakładam, że gdyby wleciała tu grubszego kalibru mucha, wszyscy by to słyszeli. W powietrzu wisiał zapach kiepskiej jakości kawy i kurz unoszony dreptaniem żołnierskich butów. Nikt tu nie podnosił głosu, nikt niepotrzebnie nie inicjował rozmów. To było miejsce, w którym ludzie siedzieli ze wzrokiem wlepionym w ekrany komputerów albo najciszej jak mogli przemieszczali się – najczęściej z papierami w ręku. Nic nie wskazywało na zakres spraw, jakimi zarządzano z serca Gwiazdy Śmierci. Dwa razy w ciągu doby w JOC organizowano duże odprawy, na których zazwyczaj pojawiał się dowódca sił NATO w Afganistanie lub ich szef sztabu – było to tak zwane przekazanie zmiany. Jedyny moment, w którym ktoś tu mówił podniesionym głosem. Załoga nocna i dzienna przekazywały sobie nawzajem informacje. Tu właśnie upatrywałem swoją szansę. Planowałem dopaść brytyjskiego generała tuż po przekazaniu zmiany – zamierzałem umówić z nim termin na piętnastominutową pogadankę. Miałem szczęście – już w pierwszej próbie udało mi się dotrzeć do Williama. Stałem na wysokości trzeciego rzędu, skąd podszedłem do niego po odprawie, gdy kierował się w stronę wyjścia.

Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Marcina Szymańskiego „Zakładnicy piekła” bezpośrednio pod tym linkiem!

Marcin Szymański
„Zakładnicy piekła”
cena:
49,90 zł
Podajemy sugerowaną cenę detaliczną z dnia dodania produktu do naszej bazy. Użyj przycisku, aby przejść do sklepu — tam poznasz aktualną cenę produktu. Szczęśliwie zwykle jest niższa.
Wydawca:
Bellona
Rok wydania:
2023
Okładka:
miękka
Liczba stron:
288
Premiera:
17.05.2023
Format:
135x215[mm]
ISBN:
978-83-11-16917-3
EAN:
9788311169173
reklama

– Sir, nazywam się Marcin Szymański, jestem oficerem grupy rekonesansowej Korpusu Północ Wschód i bardzo mi zależy na piętnastu minutach rozmowy – zagaiłem w biegu. – Mam do pana pytanie i propozycję, żywię nadzieję, że znajdzie pan czas. Wiem, że nie ma go pan za dużo, ale to ważne, obiecuję nie zająć więcej niż piętnaście minut.

Żołnierze 1 kompanii Zgrupowania Bojowego B strzegący reaktywowanego mostu na drodze A1 (fot. MON)

– Jasne – odparł William. – Wpadnij do mnie przed lunchem około dwunastej, pogadamy.

Tyle… W nadzwyczaj prosty sposób udało mi się dograć spotkanie z najbardziej chyba zajętym człowiekiem w całym NATO. Czułem się jak gepard, któremu gazela wskoczyła prosto w paszczę. Wszechświat dał mi znak albo po prostu miałem szczęście. Około dwunastej stałem już przed jednym z drewnianych przepierzeń, które stanowiło przedsionek do biura Brytyjczyka. Przywitał mnie mówiący ze szkockim akcentem sierżant, który wiedział, że jesteśmy umówieni. To był właśnie ten słynny sierżant, więc zachowałem się nadzwyczaj ostrożnie. Pomyślałem: cholera, William jest naprawdę dobrze zorganizowany. Czekając na niego, przysiadłem na sofie, jednak już po chwili generał wszedł do pomieszczenia, kończąc jeszcze rozmowę z dwoma towarzyszącymi mu oficerami.

– Sir – zacząłem.

– Mów mi Will – przerwał. – Co cię do mnie sprowadza, w czym mogę pomóc?

Facet miał wyraźnie dobre nastawienie. Różnie traktuje się grupy rekonesansowe, znam dobre i złe przykłady. Rozsądni oficerowie podchodzą do tematu współpracy ze swoimi zmiennikami bardzo poważnie. W końcu wszyscy chcemy sprawnie przekazać obowiązki i znaleźć się zgodnie z planem na pokładzie jednego z samolotów odlatujących z tego piekielnego miejsca. Will najwyraźniej rozumiał tę prawidłowość. Zacząłem od spraw, które na czas pobytu w IJC stanowiły moje oficjalne zadania. Zadałem kilka pytań i otrzymałem informacje, na których mi zależało. Po dziesięciu minutach przeszedłem do tematu, z którym przyleciałem do Afganistanu.

reklama

– Will, jesteśmy w trakcie układania obsady etatowej, podejmujemy różne decyzje, chciałbym cię zapytać o stanowiska, które bezpośrednio ci podlegają. Wiem, że kluczową rolę dla ciebie odgrywa battle captain, chciałbym w tej kwestii coś zaproponować. Myślę, że twoje rekomendacje mogą sporo wnieść.

– Nie znam nikogo w waszym dowództwie, trudno mi cokolwiek powiedzieć – przerwał Brytyjczyk.

– Nie, Will, znasz już mnie! – odparłem. Obaj roześmialiśmy się na moment. – Tak całkiem poważnie: to jest mój przebieg służby. – Położyłem przed generałem swoje skrócone natowskie CV. – Dwa lata temu dowodziłem grupą bojową w Paktice, potem w Ghazni. Byliśmy tu podczas letniej ofensywy, mam doświadczenie i myślę, że rozumiem dynamikę walki. Znam specyfikę pracy dowódcy grupy i chciałbym to jak najlepiej wykorzystać. Wiem, że na stanowisku battle captain potrzebujesz kogoś, kto dysponuje tego typu doświadczeniem. Poddaję to pod twoją rozwagę, Will, rekomendacja od ciebie może wiele pomóc, ale wszystko zależy od tego, czy chcesz takiego człowieka jak ja mieć na swoim mostku…

Generał przez kilka minut wpatrywał się w papiery, obracając ołówek w palcach. W tym czasie do pomieszczenia zajrzał jego słynny sierżant – chyba zaniepokoiła go przedłużająca się chwila ciszy.

– Słuchaj, chodźmy na lunch, przegadamy temat przy frytkach. Byłeś już w naszej stołówce? – zagadnął Will, wstając zza biurka.

W namiocie zwanym tutaj DFAC (skrót od dining facility) spędziliśmy prawie godzinę. Okazało się, że służyliśmy w Afganistanie w tym samym czasie, tyle że Will w Kandaharze, a ja w Paktice. Pamiętał ten gorący czas podobnie jak ja. Mieliśmy mało sił, a talibowie mocno parli od momentu zejścia śniegów z górskich dolin aż do początku kolejnej zimy. Generał doskonale zdawał sobie sprawę, że niełatwo znaleźć kogoś z doświadczeniem dowódcy grupy – w końcu niewielu z nas do tej pory przeszło ten etap… Czułem podczas rozmowy, że bada moje kompetencje, ale chyba wypadłem dobrze, bo kończąc dyskusję już w biurze, obiecał mi, że osobiście dopilnuje, bym znalazł się na stanowisku battle captain. Wymieniliśmy adresy mailowe i pożegnaliśmy się słowami „do zobaczenia niebawem”. Chyba lepiej nie mogło to wypaść… Wróciłem do namiotu w poczuciu spełnionej misji. Leżąc na pryczy, rozmyślałem jeszcze o tym, co się wydarzyło. Udało mi się osiągnąć swój cel, przede mną rysowały się ciekawe perspektywy.

Jednocześnie zdawałem sobie sprawę, że będzie na mnie ciążyć duża odpowiedzialność. Mostek Gwiazdy Śmierci to nie biuro, w którym czas snuje się leniwie gdzieś pomiędzy kolejnymi kawami. Momentami czułem niepokój – czy dobrze robię? Czy sobie poradzę?

Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Marcina Szymańskiego „Zakładnicy piekła” bezpośrednio pod tym linkiem!

Marcin Szymański
„Zakładnicy piekła”
cena:
49,90 zł
Podajemy sugerowaną cenę detaliczną z dnia dodania produktu do naszej bazy. Użyj przycisku, aby przejść do sklepu — tam poznasz aktualną cenę produktu. Szczęśliwie zwykle jest niższa.
Wydawca:
Bellona
Rok wydania:
2023
Okładka:
miękka
Liczba stron:
288
Premiera:
17.05.2023
Format:
135x215[mm]
ISBN:
978-83-11-16917-3
EAN:
9788311169173
reklama
Komentarze
o autorze
Marcin Szymański
Były żołnierz z dwudziestopięcioletnim stażem służby, absolwent amerykańskiej uczelni wojskowej. Oficer – służbę wojskową zakończył na stanowisku szefa sztabu Wojsk Specjalnych. Trzykrotnie brał udział w misjach poza granicami kraju, w tym jako dowódca grupy bojowej w Afganistanie. Za udział w operacjach został odznaczony amerykańską Brązową Gwiazdą i polskim Wojskowym Krzyżem Zasługi z Mieczami. Poza wojskiem wykładowca na UJ i USWPS. Aktywny publicysta, autor bloga www.colonelweekly.eu. Obserwator życia, sportowiec, żeglarz. Po odejściu ze służby zajął się popularyzacją sportów ekstremalnych i aktywnej turystyki w ramach założonej przez siebie firmy Sport Adventure. Jest autorem książek Na sprzedanej wojnie i Zakładnicy piekła.

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści, zawsze za darmo.

Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2024 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone