Jak sowietyzowano Wołyń?
Ten tekst jest fragmentem książki Adama Rafała Kaczyńskiego „Sowietyzacja Wołynia 1944-1956”.
Masowe wysiedlenia ludności Wołynia rozpoczęły się od razu po wkroczeniu Armii Czerwonej. Na podstawie dyrektywy Stawki nr 170622 z 14 października 1942 r. jednostki NKWD dokonywały oczyszczenia 25-kilometrowej strefy przyfrontowej z ludności cywilnej. Oficjalnym celem wysiedleń było uniknięcie zbędnych ofiar, prawdziwym natomiast – ułatwienie pracy organom NKWD i kontrwywiadu wojskowego Smiersz. Na wyludnionym terenie znacznie łatwiej było tropić grupy dywersyjne czy ukrywających się żołnierzy wroga oraz wyłapywać dezerterów i maruderów. O ile w przypadku większości wyzwalanych obwodów i republik ZSRR nie zawsze przestrzegano rozkazów o całkowitej ewakuacji ludności, o tyle na zachodniej Ukrainie wysiedlenia przybrały masowy charakter. Według oficjalnych danych z połowy czerwca 1944 r. 1. Front Ukraiński wysiedlił z rejonu swoich działań 378 997 osób. Większość ewakuowanych trafiała nie dalej niż sto kilometrów od strefy działań wojennych. W przypadku Wołynia gorliwość, z jaką wysiedlano mieszkańców, była spowodowana działalnością UPA oraz – oględnie mówiąc – niezbyt przychylnym wobec Sowietów nastawieniem ludności miejscowej, spośród której pozytywnie do Armii Czerwonej odnosili się jedynie ocalali z rzezi Polacy. Wysiedlenie „niepewnych elementów”, a tak myślano o całej ludności zachodniej Ukrainy, oprócz ułatwienia walk zbrojnych z grupami dywersyjnymi i oddziałami UPA miało także na celu odcięcie partyzantki od źródeł zaopatrzenia we wsiach.
Ludność traktowała wysiedlenia ze strefy przyfrontowej nie jako konieczną ewakuację, ale jako celowe represje. Odczucia te potęgował fakt, iż znaczna część opuszczanych gospodarstw została rozgrabiona przez wygłodniałych żołnierzy. Ponadto połączenie wysiedleń z mobilizacją do służby w Armii Czerwonej i wywózkami młodzieży do pracy we wschodnich rejonach USRR sprzyjało szerzeniu się plotek o tym, że wszystkich ewakuowanych wywozi się na Sybir. Sytuacja wysiedlanych rodzin była niezwykle ciężka, zwłaszcza gdy jedyni żywiciele zostali zmobilizowani do armii lub wywiezieni na roboty. Po przesunięciu się frontu na ogół zezwalano na powrót do domów, jednak często nie było już do czego wracać. Wysiedlenia związane z przejściem frontu przez Wołyń były dopiero początkiem szeroko zakrojonej akcji oczyszczania terenu z „wrogich elementów”. Wkrótce po zainstalowaniu się organów bezpieczeństwa rozpoczęto przygotowania do deportacji w głąb ZSRR. Pierwsza masowa wywózka odbyła się dopiero na początku 1945 r., ale pomniejsze wysiedlenia trwały przez cały 1944 r. Według oficjalnej statystyki NKWD tylko w 1944 r. z obwodu wołyńskiego wysiedlono 1177 rodzin, czyli 3557 osób, w tym 1404 dzieci.
Pierwsza powojenna masowa deportacja rozpoczęła się w styczniu 1945 r., a więc w niespełna rok po ponownym zajęciu Wołynia przez ZSRR. Podobnie jak w 1940 r. została poprzedzona wielomiesięcznym rozpoznaniem „wrogich elementów” oraz sporządzeniem szczegółowych spisów osób przeznaczonych do wywózki. Bezpośrednia organizacja operacji, a więc logistyka oraz przygotowanie rozkazów dla jednostek dokonujących aresztowań, zajęła kilkanaście tygodni. Listy osób przeznaczonych do wywózki sprządzano na podstawie danych zgromadzonych przez wydziały do walki z bandytyzmem NKWD oraz pieczołowicie odtwarzanych przez NKWD spisów mieszkańców. Przeprowadzenie wysiedleń powierzono Wojskom Wewnętrznym, które pod kierownictwem miejscowych funkcjonariuszy NKWD dostarczały ludzi do punktów zbornych. Wykorzystywano nie tylko te same jak w przypadku deportacji z lat 1940–1941 stacje kolejowe, ale także miejsca zesłania. 24 stycznia 1945 r. z rampy kolejowej w Kiwercach odprawiono specjalny eszelon nr 47 374 ze 156 rodzinami członków UPA. Spośród 430 osób zdecydowaną większość stanowiły kobiety (194) i dzieci (154). Stacją docelową był Kotłas w obwodzie archangielskim. Do tego samego transportu, liczącego łącznie 29 wagonów, dołączono także 295 mężczyzn unikających służby w Armii Czerwonej, których wywożono do Workuty i łagrów nad Peczorą.
Wysiedlenia przebiegały w sposób niezwykle brutalny, a sama akcja była źle przygotowana. Choć w oficjalnych raportach wszystkich przesiedlanych zaopatrzono w środki utrzymania i drewno opałowe na drogę, to jednak z tajnej korespondencji pomiędzy komendantem wołyńskiego NKWD płk. Jakowenką a zastępcą ludowego komisarza spraw wewnętrznych USRR Timofiejem Strokaczem wynika zupełnie co innego. W raportach przesyłanych w lutym 1945 r. do Kijowa miejscowe NKWD domaga się pomocy w pozyskaniu brakujących wagonów. W przypadku speceszelonu nr 47 374 płk Jakowenko prosi swego przełożonego o interwencję w Ludowym Komisariacie Transportu, gdyż brakuje mu czterdziestu wagonów, a zatrzymani ludzie z powodu braku pomieszczeń stale przebywają na „świeżym powietrzu”.
Na początku marca 1945 r. płk Jakowenko ponownie interweniował w sprawie przyspieszenia wywózki transportów oznaczonych kodami 47 454 i 47 460. Według jego raportu z 2 marca 1945 r. naczelnik Kolei Kowelskiej zapowiedział dostarczenie 42 wagonów (czternastu do Kowla, trzech do Włodzimierza Wołyńskiego, sześciu do Lubomla, trzech do Maciejowa, szesnastu do Łucka) na 10 marca. Tymczasem w chwili pisania raportu bez jakiegokolwiek schronienia na rampach załadowczych oczekiwało już czterysta osób zatrzymanych kilkanaście dni wcześniej w poszczególnych rejonach. Dodatkowym argumentem za szybszym dostarczeniem wagonów był fakt, iż na miejscu kończyły się zapasy jedzenia, a konwój już dwa dni bezczynnie czekał na stacji w Łucku.
Prośby do komisarza Timofieja Strokacza nie przyniosły rezultatów, gdyż wspomniane eszelony wyruszyły z Kowla dopiero 13 marca 1945 r. Stacją przeznaczenia była Pasznia w obwodzie permskim, gdzie deportowanych skierowano do pracy przy wyrębie lasu13. Warunki transportu w swojej relacji opisywała Aleksandra Gołębiowska: „Naszą 5-osobową rodzinę za brata wywieziono na Sybir. Tłok był taki, że nie dało rady usiąść [...] Konwojenci nie otwierali drzwi. Nikt nie dbał o to, co jedzą i czy w ogóle żyją schwytani znienacka ludzie, którzy kompletnie byli nieprzygotowani do drogi. Nie dawali nie tylko jedzenia, ale i wody. Aresztowani zlizywali wilgoć ze ścian. Języki rozpuchły tak, iż nie mieściły się w ustach. Każdego dnia umierały dziesiątki ludzi”.
Kolejny transport z 815 z osobami uchylającymi się od służby w Armii Czerwonej odjechał 17 marca 1945 r. z Łucka. Ze względu na duże niebezpieczeństwo ucieczek (większe niż w przypadku deportowanych rodzin, w których większość stanowili starcy, kobiety i dzieci) transport ten ochraniało aż 344 konwojentów. Stacją docelową była Karaganda w Kazachstanie. Do końca marca 1945 r. z obwodu wołyńskiego zesłano w głąb ZSRR łącznie 1949 rodzin. Deportacje kontynuowano również w późniejszych miesiącach, choć już na nieco mniejszą skalę. 10 kwietnia 1945 r. z Kowla do stacji Swietik koło Kotłasu odjechał liczący 35 wagonów eszelon nr 47 514, którym wywieziono 246 rodzin (673 osoby), w tym 310 kobiet i 233 dzieci.
Transporty w „oddalone rejony ZSRR” trwały także w następnych miesiącach, jednak dotyczyły one w zdecydowanej większości osób skazanych przez różnego rodzaju sądy. Na zesłanie oprócz rodzin członków OUN i UPA trafiali także „zdrajcy ojczyzny”, członkowie ich rodzin, volksdeutsche, byli policjanci, własowcy i inne osoby służące w formacjach kolaboracyjnych bądź tylko o to oskarżone.
Oprócz typowych deportacji przeprowadzanych w trybie administracyjnym stosowano również wywózki mające na celu rozładowanie przepełnionych więzień. 15 marca 1945 r. zastępcy komisarzy ludowych: spraw wewnętrznych Siergiej Krugłow i bezpieczeństwa państwowego Bogdan Kobułow, podpisali wspólną dyrektywę dotyczącą więzień w zachodnich obwodach Ukraińskiej i Białoruskiej SRR, nakazującą wysłanie części aresztowanych do obozów NKWD położonych w republice Komi oraz obwodach archangielskim, swierdłowskim, kirowskim i kujbyszewskim. Zakończenie śledztw automatycznie przekazywano organom republik i obwodów, na których terytorium znajdowały się łagry. W dyrektywie szczególny nacisk kładziono na wyłapanie spośród aresztowanych członków organizacji antysowieckich. W przypadku Polaków precyzowano, że chodzi o żołnierzy Armii Krajowej i Batalionów Chłopskich, delegatów rządu na kraj, członków cywilnych struktur państwa podziemnego i działaczy polskich przedwojennych partii politycznych.
[…]
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Adama Rafała Kaczyńskiego „Sowietyzacja Wołynia 1944-1956” bezpośrednio pod tym linkiem!
Ten tekst jest fragmentem książki Adama Rafała Kaczyńskiego „Sowietyzacja Wołynia 1944-1956”.
Pod wpływem nacisków strony sowieckiej pierwszy transport z repatriantami z Wołynia wyruszył z Równego do Zamościa 6 grudnia 1944 r. Organizacja transportu i sam przebieg podróży wykazały, że władze są kompletnie nieprzygotowane do zabezpieczenia akcji przesiedleńczej. Podróż w zimowych warunkach była wyjątkowo ciężka, a władze sowieckie, które nie pozwoliły zabrać nie tylko żywego inwentarza, ale także wielu najpotrzebniejszych sprzętów, nie zapewniły wysiedlanym ludziom żadnego wyżywienia.
Kolejne transporty traktowano w podobny sposób. Ludzie musieli przez wiele dni czekać na rampach kolejowych oraz walczyć o miejsce w zdezelowanych wagonach. Oto jak moment załadunku wspominał Tadeusz Cieślak: „Na rampie wielki tłok. Rodziny walczą o najlepsze miejsca do załadunku. Wyjazd był wyznaczony na 25 kwietnia, ale nikt nie był całkowicie pewny tego terminu. Niejeden raz termin przesuwano [...] Do jednego wagonu ładowano po kilka rodzin. W naszym było chyba siedem. Małe dzieci pilnowały tobołów, siedząc na nich. Przynajmniej w tym były pomocne. Większe pilnowały krów, koni, świń i kur porozmieszczanych w innych wagonach. [...] Konie z całego transportu umieszczono w kilku wagonach. Do ich pilnowania matki wysyłały kilkunastoletnich synów. Starsi byli na wojnie lub w Niemczech na przymusowych robotach, tak więc mój brat poszedł pilnować kasztanki. W efekcie spotkało się tam wielu chłopców w wieku mego brata z innych rodzin. Wszyscy mieli za zadanie pilnować swego konia”.
Prawdziwą plagą były kradzieże oraz żądanie pieniędzy za wpuszczenie do wagonów. Często przy załadunku żądano po 100 rubli za krowę i 200 za konia. Wymuszeniami parali się nie tylko sowieccy urzędnicy i funkcjonariusze, ale także kolejarze. Nagminnie żądano opłat za rozpalenie pod lokomotywą i rozpoczęcie jazdy. Często transporty z repatriantami stawały w szczerym polu, gdyż obsługa pociągu domagała się odpowiedniego „smarowania”. W styczniu 1945 r. w trakcie inspekcji na stacji kolejowej w Kiwercach pełnomocnik por. Borys Muller napotkał koczujące na rampie załadowczej rodziny Polaków, od których zażądano horrendalnej sumy 60 tys. rubli za wejście do wagonów. Ponieważ nie dysponowali pieniędzmi, pozostawiono ich na peronie. Licznych grabieży dopuszczali się także sowieccy pogranicznicy, którzy w wypadku odmowy oddania kosztowności grozili aresztowaniem i zesłaniem na Syberię.
Kłopoty stwarzali też urzędnicy wyższych szczebli. Złą sławą otoczony był sowiecki pełnomocnik w Rożyszczach o nazwisku Carenko. W trakcie jednego ze spotkań z jego polskim odpowiednikiem Staniukiewiczem, słysząc skargi dotyczące przebiegu przesiedlenia, wpadł w furię, wyciągnął broń i groził polskiemu urzędnikowi śmiercią. Krzyczał: „Polacy na terenie USRR głosu nie mają i jeśli zechcemy, to wyślemy was do Polski gołych!”, później zaś groził, iż „zastrzeli go jak psa, jeżeli nie będzie się słuchać”. Sytuację uratowała interwencja innego ukraińskiego referenta, który wyrzucił Carenkę z pokoju. Pełnomocnik słynął także z brutalnych działań wobec polskich repatriantów; we wsi Wsiewłodówka, wkraczając do dworku, bez żadnych powodów zastrzelił psa uwiązanego na łańcuchu.
Dla władz sowieckich, dążących do jak najszybszej depolonizacji Kresów, repatriacja przebiegała zbyt wolno. Oprócz nacisków wywieranych na polskich komunistów najwyższe władze sowieckie postanowiły zachęcić ludność pozostającą na terenach włączonych do USRR. Podpisanie porozumienia o wymianie ludności stało się dla Chruszczowa pretekstem do zaostrzenia kursu wobec Polaków. W liście do Stalina pisał, że należy prowadzić politykę, która „sprzyjać będzie przyspieszaniu ewakuacji ludności Polskiej z zachodnich obwodów USRR do Polski”. Skłanianie Polaków do wyjazdu polegało na aresztowaniach i szykanach administracyjnych, obejmujących m.in. przymusową mobilizację do pracy w przemyśle we wschodnich obwodach USRR, wcielanie do Armii Czerwonej oraz całkowitą eliminację języka polskiego ze szkół średnich i uczelni. Podstawą wielu aresztowań były sprawy gospodarcze oraz te związane z narzuconą przez władze sowieckie dyscypliną pracy. Dość często pod zarzutem spekulacji zatrzymywano osoby sprzedające przed wyjazdem do Polski swoje mienie. Na przykład Feliks Sobczak z Łucka został skazany na pięć lat więzienia za ukrywanie własnego warsztatu, Leon Głowiński zaś, który z powodu choroby przez miesiąc nie stawiał się w pracy, dostał wyrok siedmiu lat łagru. Aresztowania nasiliły się w styczniu 1945 r. Do końca lutego w rejonie łuckim aresztowano 230 Polaków, a z obwodu rówieńskiego wywieziono na wschód 870. W celu zastraszenia pozostałych dokonywano aresztowań bezpośrednio na ulicach i w miejscach pracy.
Wybór aresztowanych nie był przypadkowy. Sowieckie organy uderzały w osoby o wyższej pozycji społecznej i majątkowej. Bardzo często aresztowania miały charakter usankcjonowanego sowieckimi przepisami prawa rabunku, dzięki któremu lokalni funkcjonariusze partyjni i oficerowie służb zyskiwali wygodne mieszkania oraz sprzęty domowe, niedostępne w normalnych warunkach sowieckiej codzienności. Formalnie mienie aresztowanego było konfiskowane na rzecz państwa, które w majestacie sowieckiego prawa kwaterowało w takim mieszkaniu własnych funkcjonariuszy. Aresztowanie jednej osoby na ogół skutkowało zablokowaniem szansy na wyjazd pozostałych członków rodziny.