Jak NATO rozszerzało się na wschód?
Ten tekst jest fragmentem książki Tima Weinera „Szaleństwo i chwała. Wojna polityczna pomiędzy Stanami Zjednoczonymi a Rosją, 1945-2020”.
Po czterdziestu pięciu latach zmagań zmierzch i upadek Związku Radzieckiego wydawał się tryumfem amerykańskiej wojny politycznej. Stany Zjednoczone czuły się teraz wolne w eksportowaniu bliźniaczych filarów swoich idei – amerykańskiego kapitalizmu i amerykańskiej demokracji – na tereny rozpadającego się imperium i na cały świat. Dwaj amerykańscy prezydenci dostrzegli okazję włączenia wyzwolonych radzieckich państw satelickich i republik w grono Zachodu i skorzystali z niej. W roku 1999 Stany Zjednoczone, wciąż tryumfujące i zadowolone z roli jedynego supermocarstwa na ziemi, włączyły Polskę, Czechy i Węgry do NATO, czyniąc z nich sojuszników. Do pójścia w ich ślady szykowało się 9 kolejnych krajów pozostających niegdyś pod radziecką dominacją. Warszawa, Praga i Budapeszt znalazły się teraz w amerykańskiej strefie wpływów, która miała rozciągać się od Bałtyku po Morze Czarne. Sama Moskwa była wciąż w zasięgu ręki.
Ta projekcja siły była postrzegana jako mistrzowskie posunięcie w amerykańskiej polityce zagranicznej, popierane przez szerokie grono polityków w Waszyngtonie, tak jastrzębi, jak i gołębi. Jednak nie przez wszystkich. Bob Gates, dyrektor CIA za prezydenta George’a H.W. Busha, uważał, że Stany Zjednoczone igrają z ogniem. „W chwili szczególnego poniżenia i trudności dla Rosji rozszerzenie NATO na wschód, podczas gdy Gorbaczowowi i innym dano do zrozumienia, że do tego nie dojdzie, a przynajmniej nie w najbliższym czasie, doprowadziło, jak sądzę, nie tylko do zaognienia stosunków między Stanami Zjednoczonymi a Rosją, ale także znacznie utrudniło prowadzenie z nią konstruktywnych rozmów”, powiedział w roku 2000, niedługo po objęciu władzy przez Putina. „Naprawdę zraziliśmy do siebie Rosjan bardzo poważnie”. George Kennan w wieku 93 lat ostrzegał zaś, że „rozszerzenie NATO będzie najbardziej fundamentalnym błędem amerykańskiej polityki w całym okresie powojennym. Można się spodziewać, że taka decyzja doprowadzi do podsycenia nacjonalistycznych, antyzachodnich i militarystycznych tendencji w rosyjskiej opinii publicznej; wywrze niekorzystny wpływ na rozwój rosyjskiej demokracji; przywróci atmosferę zimnej wojny w stosunkach między Wschodem a Zachodem i pchnie rosyjską politykę zagraniczną w kierunkach zdecydowanie nie po naszej myśli”. Obawiał się, że może to oznaczać początek nowej zimnej wojny, i pod tym względem okazał się prorokiem. Kennan wiedział, że imperia nie znikają bez śladu.
Każdy rosyjski przywódca, poczynając od Gorbaczowa, z coraz większym gniewem uważał, że Stany Zjednoczone przeprowadziły rozszerzenie NATO na tereny dawniejszej dominacji radzieckiej bardziej dzięki zdradzie niż dyplomacji. Borys Jelcyn zwrócił się bezpośrednio do Billa Clintona wkrótce po tym, jak amerykańska strategia wyszła na światło dzienne. „Dlaczego siejecie ziarno nieufności?”, grzmiał. „Historia dowodzi, że jest niebezpiecznym złudzeniem zakładanie, że losy kontynentów i świata mogą być w jakiś sposób sterowane z jednej stolicy”. Dmitrij Miedwiediew, młodszy partner Putina w sprawowaniu władzy, powiedział: „Zapewniono nas […], że NATO nie będzie się rozszerzać w nieskończoność na wschód [jako] blok wojskowy, którego rakiety wycelowane są na rosyjskie terytorium”. Putin uważał, że Amerykanie „pragnęli całkowitego zwycięstwa nad Związkiem Radzieckim. Chcieli sami zasiadać na tronie w Europie”.
Amerykańskie działania postrzegał jako jedną ze strategii zimnej wojny pod płaszczykiem nowej retoryki. Była to „poważna prowokacja”, powiedział podczas konferencji w sprawach bezpieczeństwa w Monachium w lutym 2007 roku. „I mamy prawo pytać: przeciw komu jest wymierzone to rozszerzenie? I co się stało z zapewnieniami złożonymi przez stronę zachodnią?”. Od tego czasu nieustannie dążył do zemsty. Uważał, że Stany Zjednoczone przesunęły mur berliński na granice Rosji. Zaczął więc przeciwdziałać. Dopiero w ostatnich latach odtajnione zostały niektóre kluczowe dokumenty amerykańskie z lat 90. Po ich lekturze możemy zacząć rozumieć przyczyny ofensywy Putina przeciwko Ameryce.
Zimna wojna rozpoczęła się po tym, gdy Stany Zjednoczone i Związek Radziecki nie zdołały w lipcu 1945 roku osiągnąć satysfakcjonujących dla Stalina warunków pokoju. Trzy lata później ugruntował on swoją kontrolę nad Polską, Węgrami, Czechosłowacją oraz resztą Europy Wschodniej i krajami bałtyckimi. Odpowiedzią Stanów Zjednoczonych było powstrzymywanie, rozpoczęcie wojny politycznej, plan Marshalla oraz utworzenie NATO. Cztery dziesięciolecia później opozycjoniści z ruchu „Solidarności” przejęli władzę w Polsce, rząd Węgier zdemontował zasieki wzdłuż granicy z Austrią, a w Czechosłowacji poeci, teoretycy polityczni i studenci urządzili aksamitną rewolucję, odsuwając komunistów od władzy. Po obaleniu muru berlińskiego 9 listopada 1989 roku dziesiątki tysięcy obywateli NRD zagłosowało nogami za Zachodem. „Siła NATO umożliwiła te zmiany w Europie Wschodniej”, powiedział prezydent George H.W. Bush kanclerzowi Niemiec Zachodnich Helmutowi Kohlowi w rozmowie telefonicznej niedługo przed upadkiem muru. Historyczna fala pchała podzielone Niemcy ku ponownemu zjednoczeniu. A zjednoczone Niemcy w NATO były głównym trofeum zimnej wojny.
Ale także „największym koszmarem Sowietów”, powiedział 29 listopada prezydentowi Bushowi doradca do spraw bezpieczeństwa narodowego Brent Scowcroft. Było to „wyrwanie serca radzieckiemu systemowi bezpieczeństwa”. Czy Armia Czerwona spróbuje zatrzymać falę? Czy mogła rozpocząć III wojnę światową? Prezydencki zespół do spraw bezpieczeństwa narodowego rozważał to straszne niebezpieczeństwo, gdy Niemcy kilofami rozbijali mur berliński. Wkrótce jednak Amerykanie doszli do wniosku, że mogą podyktować swoją decyzję Gorbaczowowi i Związkowi Radzieckiemu. Niemcy miały ponownie stać się jednym krajem.
Perspektywa ta nie cieszyła wszystkich na świecie. „Pobiliśmy Niemców dwa razy, a teraz wrócili”, powiedziała nie bez niepokoju brytyjska premier Margaret Thatcher przywódcom państw europejskich. Prezydent Francji François Mitterand powiedział pani premier przy lunchu w Pałacu Elizejskim, że zjednoczone Niemcy będą miały więcej wpływów i siły, niż kiedykolwiek miał Hitler. „Co drugi przywódca na Wschodzie i na Zachodzie był temu przeciwny”, powiedział Gates. „Francuzi byli temu przeciwni, Brytyjczycy byli przeciwni, Sowieci byli przeciwni, Polacy byli przeciwni, Czesi byli przeciwni, Węgrzy byli przeciwni, Włosi byli przeciwni. Byliśmy całkowicie odizolowani”. W początkach grudnia 1989 roku Bush spotkał się z Gorbaczowem na miotanym sztormem okręcie u wybrzeży Malty. Minął rok od czasu, gdy radziecki przywódca wygłosił historyczne przemówienie w ONZ, odrzucając rozumowanie zimnej wojny. „Życie zmusza nas do porzucenia tradycyjnych stereotypów i przestarzałych poglądów oraz do uwolnienia się od złudzeń”, powiedział. „Dzisiaj wyłania się nowy świat i musimy szukać innej drogi ku przyszłości”. Dla administracji Busha był to jednak pod wieloma względami rok stracony. Przez szereg miesięcy od objęcia urzędu prezydent się wahał, nie ufając swojemu odpowiednikowi w Moskwie, nie widząc jasno, że istotnie z upadku komunizmu rodzi się nowy świat. Wzdragał się przed wstąpieniem na inną drogę niż ta, którą podążano od 1945 roku, i zamiast tego rozpoczął drobiazgowy i przeraźliwie powolny proces analizowania każdego elementu amerykańskiej polityki zagranicznej. Spoglądał w lusterko wsteczne w chwili, gdy przed przednią szybą świat zmieniał się na zawsze.
Teraz jednak wreszcie spotkał się z Gorbaczowem. „Rozmawiając osobiście, przedyskutowaliśmy problem zjednoczenia Niemiec”, powiedział Bush członkom radzieckiej delegacji na kołyszącej się jednostce. „Jesteśmy świadomi, jak delikatny jest to problem”. W końcu Niemcy, gdy ostatnio były zjednoczone, zabiły ponad 25 milionów Rosjan. „Nie chcemy w żadnym razie zjednoczenia Niemiec na podobieństwo lat 1937–1945, czego rzecz jasna się obawiacie”, sekretarz stanu James Baker wypowiedział się mniej ostrożnie od prezydenta. „Ówczesne Niemcy nie miały nic wspólnego z zachodnimi wartościami”. Gorbaczow się na to obruszył. Dlaczego demokracja i otwartość mają być zachodnimi wartościami?, zapytał znacząco. Czyż nie są to i nasze ostateczne cele? Przeszedł do sedna: co obie strony mogą określić jako cele wspólne? Bush nie potrafił znaleźć odpowiednich słów. Baker pospieszył z pomocą: „Czy możemy powiedzieć kompromisowo, że proces ten przebiega na podstawie «demokratycznych wartości»?”. Na tym, co zadziwiające, protokół się kończy.
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Tima Weinera „Szaleństwo i chwała. Wojna polityczna pomiędzy Stanami Zjednoczonymi a Rosją, 1945-2020” bezpośrednio pod tym linkiem!
Ten tekst jest fragmentem książki Tima Weinera „Szaleństwo i chwała. Wojna polityczna pomiędzy Stanami Zjednoczonymi a Rosją, 1945-2020”.
W lutym 1990 roku Baker udał się do Moskwy, aby uspokoić Gorbaczowa. „Walczyliśmy razem, razem przynieśliśmy pokój Europie. Niestety, źle zorganizowaliśmy ten pokój, co doprowadziło do zimnej wojny”, powiedział sekretarz stanu coraz bardziej znękanemu radzieckiemu przywódcy. „Teraz, gdy w Europie zachodzą szybkie i fundamentalne zmiany, mamy niezwykłą okazję do współdziałania na rzecz zachowania pokoju. Bardzo chcę, aby pan wiedział: ani ja, ani prezydent nie zamierzamy czerpać żadnych jednostronnych korzyści z procesu, jaki właśnie ma miejsce”. Następnie rzekł wprost: „Rozumiemy, że nie tylko dla Związku Radzieckiego, ale i dla innych europejskich krajów ważne jest, by posiadały gwarancje, że jeśli Stany Zjednoczone utrzymają swoją obecność w Niemczech w ramach NATO, obecna militarna jurysdykcja sojuszu nie zostanie przesunięta ani o cal w kierunku wschodnim”. Ani o cal na wschód. Stany Zjednoczone udzieliły „kategorycznych zapewnień” w tej kwestii, stwierdził Jack Matlock, amerykański ambasador w Moskwie za Reagana i Busha. Gorbaczow usłyszał to wyraźnie i słyszał wielokrotnie. Sam odpowiedział: „Jakiekolwiek rozszerzenie strefy NATO jest nie do przyjęcia”. Ufał, lecz nie sprawdzał: nigdy nie otrzymał amerykańskich zapewnień na piśmie.
Dwa tygodnie później do Camp David przybył kanclerz Kohl, aby naradzić się z prezydentem Bushem, i szybko się porozumieli. Zgodzili się narzucić Moskwie warunki zjednoczenia. Niemcy Zachodnie nie miały siły wojskowej. Posiadały jednak ogromny potencjał gospodarczy, były największym źródłem inwestycji kapitałowych i spółek joint venture w Związku Radzieckim. Obaj przywódcy uzgodnili, że Kohl może w praktyce kupić Niemcy Wschodnie, nasycić je kapitałem, zapłacić Sowietom za opuszczenie kraju i wprowadzić zjednoczone Niemcy do NATO. Baker radośnie określił ten wielki gambit jako największy przymusowy wykup w dziejach. Gates nazwał to planem usunięcia Sowietów za łapówkę.
– Wygramy tę grę – powiedział prezydent Bush kanclerzowi Kohlowi w Camp David. – Musimy jednak zrobić to sprytnie.
Ich rozmowa była przesycona poczuciem amerykańskiego przywódcy, że trzyma bieg historii mocno w cuglach.
– Sowieci nie mają możliwości dyktowania relacji Niemiec wobec NATO – dodał Bush. – Do diabła z tym. Wygraliśmy, oni przegrali. Nie możemy pozwolić Sowietom wyszarpać na koniec zwycięstwa.
– Oczywiście będą chcieli czegoś w zamian – odparł Kohl.
– Macie grube portfele – stwierdził prezydent Stanów Zjednoczonych.
Kanclerz miał wziąć na siebie lwią część kosztów wydostania z Niemiec 546 tysięcy radzieckich żołnierzy i pracowników cywilnych. Exodus ten wymagał używania przez ponad trzy lata codziennie 50 pociągów po 55 wagonów każdy oraz zbudowania koszar w ich rodzimym kraju. Bezpośrednie koszty wykupu – czy też łapówki – mierzono w dziesiątkach, a potem w setkach miliardów. Był to spektakularny przykład wykorzystania potęgi ekonomicznej w wojnie politycznej. Skala wydatków była godna tej historycznej chwili. Z czasem koszty zjednoczenia miały wynieść ponad 2 biliony dolarów.
Wycofanie Armii Czerwonej z centrum Europy miało zmienić postrzeganie przez amerykańskich przywódców swej roli w świecie. Patrzyli na horyzont, dostrzegając na nim brzask nowych czasów, w których władza i autorytet Kremla ograniczają się do Rosji, a na ich miejsce wkraczają amerykańskie wpływy i wartości. „Za powstrzymywaniem leży demokracja”, ogłosił Baker w przemówieniu 30 marca. „Czas usuwania starych dyktatorów szybko mija; nadszedł czas budowy nowych demokracji. To dlatego prezydent Bush określił nasze nowe zadanie jako szerzenie i umacnianie demokracji. Jego realizacja odpowiada zarówno amerykańskim ideałom, jak i amerykańskim interesom”. Szerzenie demokracji miało zdefiniować amerykańską wojnę polityczną na resztę wieku.
Gdy grunt pod nogami drżał, Bush i Baker nadal uspokajali Gorbaczowa, że wielkie tektoniczne tąpnięcie nie jest trzęsieniem ziemi. „Chciałem podkreślić, że celem naszej polityki nie było oddzielenie Europy Wschodniej od Związku Radzieckiego. Taką politykę prowadziliśmy wcześniej. Teraz jednak jesteśmy zainteresowani budowaniem stabilnej Europy, i to razem z panem”, powiedział Baker radzieckiemu przywódcy 18 maja 1990 roku w Moskwie. Jednak minister spraw zagranicznych Eduard Szewardnadze miał bardzo odmienny pogląd. Ostrzegał, że „jeśli zjednoczone Niemcy staną się członkiem NATO, obali to pierestrojkę. Nasz naród nam tego nie wybaczy. Ludzie powiedzą, że przegraliśmy, zamiast wygrać”.
31 maja na szczycie w Waszyngtonie Bush podkreślał, że „nie pchamy Niemiec ku zjednoczeniu. I rzecz jasna nie mamy zamiaru, nawet w myślach, szkodzić Związkowi Radzieckiemu”. Choć była to półprawda, Gorbaczow uważał, że musi wierzyć w dobrą wolę deklarowaną przez prezydenta. Z tą wolą i zdolnością utrzymania w całości niemal zupełnie zużytej struktury władzy radzieckiej kilka dni później się poddał (potem powiedział Kohlowi, że gdy w pełni zrozumiał konsekwencje, czuł, jakby wpadł w pułapkę, choć przynęta w postaci gotówki i kredytów była bardzo tłusta). Porozumienie co do zasad osiągnięte na szczycie przesądzało o wejściu zjednoczonych Niemiec do NATO, przez co sojusz wojskowy powiększył się nie o cal, ale o ponad 100 tysięcy kilometrów kwadratowych na wschód, na granice Polski i Czechosłowacji. Była to wspaniała kulminacja pół wieku wojny politycznej z radzieckim komunizmem i największa zmiana sytuacji wojskowej w Europie od czasu, gdy wojska Eisenhowera i Stalina zmiażdżyły siły nazistowskich Niemiec. Nastąpiła ona bez jednego strzału i oznaczała koniec pewnej epoki.
„Przez całe miesiące prezydenccy autorzy przemówień włączali do nich zdanie: «Zimna wojna dobiegła końca», mówił lata później Scowcroft. „Ja rutynowo je wykreślałem. Po tym spotkaniu doszedłem do wniosku, że mogę je zostawiać”.
George H.W. Bush był więcej niż tylko ostatnim prezydentem sprawującym urząd w trakcie napięć zimnej wojny. Był ostatnim prezydentem, który służył w czasie II wojny światowej, ostatnim, który walczył na jakimkolwiek teatrze działań wojennych, ostatnim, którego pogląd na świat i na Amerykę uformował się w latach 40. i 50. XX wieku. Był ostatnim republikaninem z czasów Eisenhowera, ostatnim, którego poglądy strategiczne zostały ukształtowane przez Kennana i jego koncepcję wojny politycznej. Był też ostatnim, który poprowadził Stany Zjednoczone do walki, mając poparcie międzynarodowej koalicji.
Gdy w sierpniu 1990 roku Saddam Husajn najechał Kuwejt, zaplanowanie i przeprowadzenie usunięcia jego wojsk były czymś więcej niż tylko demonstracją amerykańskiej potęgi wojskowej. Do bezpośredniej walki z armią iracką włączyło się 38 krajów. Gdy w styczniu 1991 roku rozpoczęto operację, żołnierze i samoloty posługiwały się oznaczeniami NATO. Sześć rodzajów samolotów bojowych pilotowanych przez lotników z ośmiu krajów wykonywało dziennie do czterech tysięcy lotów koordynowanych na natowskich częstotliwościach radiowych. Nic podobnego nie wydarzyło się wcześniej i nic podobnego nie wydarzyło się od tego czasu. Wojna ta była pokazem potęgi sojuszu zorganizowanym przez Stany Zjednoczone. Radzieccy przywódcy wyciągnęli z tego wnioski.
Gdy w czerwcu 1991 roku prezydentem Rosyjskiej Federacyjnej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej został sympatyczny alkoholik Borys Jelcyn, Kreml rozpadał się na zwalczające się wzajemnie stronnictwa. Pod koniec tego miesiąca Jelcyn przewodniczył delegacji do kwatery głównej NATO w Brukseli. Spotkał się tam z sekretarzem generalnym sojuszu, byłym zachodnioniemieckim ministrem obrony Manfredem Wörnerem, który powiedział mu bez owijania w bawełnę, że znaczna większość państw członkowskich NATO była całkowicie przeciwna włączaniu w swe szeregi Polski, Węgier i Czechosłowacji. Nie chcieli wyizolowania Rosji z Europy. Jelcyn, który bardzo potrzebował sojuszników na świecie, pomyślał, że znalazł w Wörnerze godnego zaufania przyjaciela. Jego nadzieje stały się jasne kilka tygodni później, w sierpniu, gdy stara gwardia ZSRR, w tym przewodniczący KGB Władimir Kriuczkow i minister obrony Dmitrij Jazow, podjęła próbę przeprowadzenia zamachu stanu, aby obalić Gorbaczowa i uratować radziecki komunizm przed pewną śmiercią. Moskiewski Biały Dom, siedziba rządu republiki w Moskwie, stał się celem ataku wojska.
„Gdy zapadł zmierzch pierwszego dnia, rezultat próby zamachu stanu przeciwko Gorbaczowowi wciąż był kwestią otwartą”, zapamiętał Wayne Merry, urzędnik polityczny w ambasadzie amerykańskiej w Moskwie. „Ten pucz miał szereg dziwnych cech. Po pierwsze, nie było nic widać na niebie. Żadnych helikopterów. Nie przejęli kontroli nad lotnictwem wojskowym. Sam fakt, że przeprowadzali zamach stanu w samym środku gigantycznego obszaru miejskiego, jakim jest Moskwa, a w powietrzu nie było ani jednego helikoptera, stanowił dość mocną wskazówkę, że nie wszystko mają pod kontrolą. Po drugie, w Białym Domu nadal działały telefony. Jelcyn miał telefony. Co to za pucz, w którym nie kontroluje się, kto ma dostęp do stacjonarnych telefonów?”.
Pilny telefon z Moskwy wykonano do kwatery głównej NATO w Brukseli, gdzie Wörner i jego zastępca, amerykański filantrop Philip Merrill, brali właśnie udział w walnym spotkaniu delegacji wszystkich 16 krajów członkowskich z udziałem łącznie kilkuset osób.
– Dzwoni telefon u szczytu stołu – wspominał Merrill. – Proszą Wörnera.
– Borys? Jaki Borys?
– Borys Jelcyn, durniu.
– Borys. Miło cię słyszeć. W czym mógłbym ci pomóc?
– Mam pewien problem.
– Jaki problem?
– Jestem w moim gabinecie w Białym Domu, otoczony przez oddziały wojska. Nie jestem pewien, w którą stronę pójdą. Potrzebuję jakiejś pomocy od NATO.
Wörner odłożył słuchawkę i zapytał:
– I co mamy zrobić?
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Tima Weinera „Szaleństwo i chwała. Wojna polityczna pomiędzy Stanami Zjednoczonymi a Rosją, 1945-2020” bezpośrednio pod tym linkiem!
Ten tekst jest fragmentem książki Tima Weinera „Szaleństwo i chwała. Wojna polityczna pomiędzy Stanami Zjednoczonymi a Rosją, 1945-2020”.
Pucz upadł szybko i to był początek końca Związku Radzieckiego. Następnego wieczoru Merry udał się na Łubiankę, pod siedzibę KGB. Zgromadził się tam rozradowany tłum. „Obalali wielki pomnik Feliksa Dzierżyńskiego, twórcy radzieckiej służby bezpieczeństwa”, wspominał. „Widać było fajerwerki. Poszliśmy pod Komitet Centralny KPZR przy placu Starym, zajęty przez szereg współpracowników Jelcyna, by uniemożliwić przejęcie lub zniszczenie akt. Jedna z ulic spod KC wiedzie na plac Czerwony i patrząc w nią, można było zobaczyć maszt flagowy na szczycie budynku nazywanego Pałacem Senackim wewnątrz Kremla. Zamiast czerwonego sztandaru z sierpem i młotem powiewała tam trójkolorowa, biało-niebiesko-czerwona flaga Rosji”.
Prezydent Bush i jego zespół do spraw bezpieczeństwa narodowego niemal w komplecie i niemal do samego końca uważali, że Gorbaczow zdoła się utrzymać. Wszyscy zostali wyprzedzeni przez falę, która zmiotła Związek Radziecki. Drobny przykład na to, jak szybko eksperci musieli ponownie zdefiniować kategorię rzeczy nie do pomyślenia: w końcu października 1991 roku George Kolt, główny sowietolog CIA, poinformował Biały Dom, że Ukraina – radziecka republika licząca 50 milionów mieszkańców z trzecim co do wielkości arsenałem atomowym świata – może uzyskać niepodległość przed upływem pięciu lat. Jego odpowiednik z Rady Bezpieczeństwa Narodowego, Ed Hewett, uważał, że to niemożliwe. Doszło do zaciętej dyskusji: w ciągu pięciu lat czy nigdy? Wydarzyło się to, nim minęło pięć tygodni.
Ostatnim amerykańskim ambasadorem w Związku Radzieckim był inteligentny i elokwentny były sekretarz Komitetu Krajowego Demokratów Robert Strauss. Raportował on prezydentowi Bushowi i jego doradcom do spraw bezpieczeństwa, że wkrótce zostanie pierwszym amerykańskim ambasadorem w nowej Rosji. Nikt mu nie uwierzył. Jednak w Boże Narodzenie nad Kremlem po raz ostatni opuszczono czerwony sztandar, na znak końca Gorbaczowa i Związku Radzieckiego. Bush miał zakończyć kadencję rok później. Ambasador Strauss miał „wspaniałą metaforę”, wspominał Merry. „My – w tym przywódcy Rosji – byliśmy jak mrówka siedząca na belce niesionej prądem rzeki i myśląca, że to od niej zależy, dokąd belka płynie”. Upadek Związku Radzieckiego podważył też niektóre pewniki amerykańskiego bezpieczeństwa narodowego. W jaki sposób Stany Zjednoczone miały być wielkim państwem, nie mając wielkiego wroga? Po co im ogromne siły zbrojne zbudowane do prowadzenia III wojny światowej z krajem, który przestał istnieć? I po co istniało NATO? Gdy Jugosławia się rozpadła, rozpoczynając najkrwawszy konflikt w powojennej Europie, NATO i reszta Zachodu trzymały się z dala.
W całe to zbiorowisko niepewności wkroczył kolejny prezydent Stanów Zjednoczonych, były gubernator Arkansas Bill Clinton. „Zimna wojna się skończyła”, oświadczył w lipcu 1992 roku na Konwencji Krajowej Demokratów. „Nasze wartości – wolność, demokracja, prawa jednostki i wolność gospodarcza – zatryumfowały na całym świecie”. Jego przemówienie liczyło 4 tysiące słów, w tym zagranicznej roli USA dotyczyło 141. Wedle wszelkich relacji niewiele on myślał o polityce zagranicznej, może mniej niż którykolwiek naczelny dowódca sił zbrojnych w XX wieku. Jako prezydent uważał, że może zająć się ogromnym problemem Rosji tylko dzięki swemu miłemu usposobieniu, przyjaźni i przekonywaniu Jelcyna, nazywaniu go demokratą, choć rządził za pomocą dekretów, i wspieraniu go na wszelkie sposoby. Jednocześnie stał się szczególnym zwolennikiem rozszerzenia NATO, co z pewnością musiało doprowadzić do osłabienia pozycji rosyjskiego przywódcy. Były to stanowiska głęboko sprzeczne, Clinton był jednak niebywale utalentowanym politykiem, czarującym i ujmującym, niekiedy zaś wyśmienitym kłamcą, dlatego też był pewien, że jest w stanie realizować oba te cele.
Rozpoczął od zalecenia poszerzenia sojuszu, zachęcany przez swego doradcę do spraw bezpieczeństwa narodowego Tony’ego Lake’a, którego zadaniem było rozwiązywanie sprzeczności. Lake był rzadkością w Waszyngtonie – moralista, a przynajmniej osoba o wiele mniej amoralna od większości równych sobie i od swego szefa. Na początku lat 60., przed przysłaniem oddziałów amerykańskich, był bardzo cenionym dyplomatą w Wietnamie. Wśród wniosków, jakie wyciągnął z Wietnamu, było to, że dobre chęci mogą doprowadzić do „wojny z morderczej naiwności”. W roku 1969 zaczął pracować w Radzie Bezpieczeństwa Narodowego Henry’ego Kissingera. Podał się do dymisji w imię zasad w roku 1970, gdy Nixon najechał Kambodżę. Kissinger założył Lake’owi podsłuch, gdy prezydent zaczął bezowocne poszukiwanie źródeł przecieków. Za prezydenta Cartera był jednym z następców Kennana na stanowisku dyrektora do spraw planowania polityki w Departamencie Stanu. Za prezydentów Reagana i Busha uczył w college’u i hodował bydło w zachodnim Massachusetts, będąc uczonym profesorem i obywatelem ziemskim, tak jak Kennan po zakończeniu kariery w Departamencie Stanu. Teraz zajął dawne stanowisko Kissingera. I to od niego bardziej niż od kogokolwiek innego w Waszyngtonie zależało określenie, w jaki sposób dokonywać projekcji amerykańskiej siły po zakończeniu zimnej wojny. Clinton, mimo swych wszystkich talentów, nie miał doświadczenia ani zdolności intelektualnych, by to zrobić. Lake uważał, że polityka zagraniczna Stanów Zjednoczonych może być jednocześnie realistyczna i idealistyczna, przemyślana i wojownicza, a może nawet szlachetna. „Sądzę, że Matka Teresa i Ronald Reagan starali się robić to samo: ona usiłowała pomagać bezsilnym, on zaś walczyć z imperium zła”, powiedział kiedyś. „Jedną z przyjemności tego urzędu jest to, że można robić obie te rzeczy jednocześnie i nie widzieć między nimi sprzeczności”. Pod tym względem dobrze służył swojemu prezydentowi, analizując dwie sprzeczne idee i starając się połączyć je w jedno. Miał jak najlepsze chęci.
Nikt jednakże, a szczególnie prezydent, nie wiedział, jaka miała być polityka zagraniczna Stanów Zjednoczonych po zimnej wojnie. W ten sposób powstało to, co jeden z podwładnych Lake’a nazwał „fantami Kennana” – nagrody w konkursie na znalezienie podstawowej zasady, która miała zastąpić Kennanowską strategię powstrzymywania, najlepiej takiej, którą można by ująć w slogan mieszczący się na naklejce na zderzak samochodu. Lake zwyciężył w konkursie dzięki przemówieniu z września 1993 roku, w którym przyjął zasadę „demokratycznego powiększania”. Stwierdził, że Ameryka powinna powiększać liczbę demokracji rynkowych na świecie, a najlepszym na to sposobem było włączanie nowych krajów do NATO. „W czasie zimnej wojny amerykańską misję bezpieczeństwa rozumiały nawet dzieci; gdy spoglądały na mapy wiszące na ścianach szkolnych klas, wiedziały, że starano się powstrzymać pełzające rozlewanie tej wielkiej czerwonej plamy”, powiedział Lake. Teraz jednak zadaniem Ameryki było powiększanie niebieskiej plamy poprzez rozszerzanie NATO:
W ciągu pół wieku NATO okazało się najskuteczniejszym sojuszem wojskowym w dziejach ludzkości […] jeśli [jednak] NATO pragnie na dłuższą metę wykonywać szersze zadanie, utraci poparcie opinii publicznej, a wszystkie nasze kraje utracą bezcenną więź atlantyckiego i europejskiego bezpieczeństwa. Dlatego więc na szczycie NATO zwołanym przez pana prezydenta na najbliższy styczeń będziemy się starali uaktualnić NATO, tak by za rozszerzaniem się demokracji rynkowej szło rozszerzanie podstawowego bezpieczeństwa zbiorowego.
Przed wspomnianym szczytem główni planiści Departamentu Stanu zajmujący się polityką i bezpieczeństwem zaproponowali przyjęcie do NATO Polski, Czech i Węgier w roku 1998, Litwy, Łotwy i Estonii zaś w roku 2000. Mieli bardziej ambitny plan na XXI wiek, obejmujący między innymi Ukrainę. Byli też pewni podstawowej zasady. Miało to mniej wspólnego z rozszerzaniem demokracji, a więcej z konfrontacją z Kremlem. „W następnym pokoleniu wyzwaniem dla NATO będzie powstrzymywanie i pozyskiwanie sił rosyjskich”, pisali. Jak jednak przekonać Rosjan do współdziałania w powstrzymywaniu samych siebie? Tego nikt nie wiedział. „Jest to oczywiście trudne. Musimy jednak pozyskać Rosjan”.
Sprzeciw wobec tego kierunku myślenia nadszedł natychmiast ze strony generała Johna Shalikashvilego, naczelnego dowódcy sił sprzymierzonych NATO w Europie, który w roku 1993 został przewodniczącym Kolegium Połączonych Szefów Sztabu. Był urodzonym w Warszawie synem Polki i gruzińskiego oficera, wnukiem carskiego generała; pół wieku wcześniej wraz z rodziną uciekł z Polski do Niemiec przed nadciągającą Armią Czerwoną. Argumentował, że Rosjanie będą postrzegali rozszerzanie NATO jako egzystencjalne zagrożenie.