Jak Katowice stały się Stalinogrodem?
Ten tekst jest fragmentem książki Tomasza Kurpierza „Czas przełomu. Destalinizacja, rok 1956 i koniec odwilży w województwie stalinogrodzkim/katowickim (1953–1961). Tom 1, Schyłek stalinizmu i początek odwilży (1953–1955)”.
Informacje o ciężkiej chorobie Stalina zaskoczyły nie tylko polskie społeczeństwo, ale też kierownictwo PZPR. Z Warszawy popłynęły do komitetów wojewódzkich i szefów WUBP instrukcje, by zachować spokój, wystrzegać się „nieprzemyślanych i nerwowych posunięć” oraz „paraliżować machinacje wroga, ochraniać produkcję i majątek państwowy przed zamachami dywersantów”. W województwie katowickim, podobnie jak w całym kraju, wprowadzono stan wzmożonej czujności dla milicji i funkcjonariuszy aparatu bezpieczeństwa. W piątek 6 marca 1953 r. rano świat obiegła wiadomość o śmierci despoty. W wydrukowanej z opóźnieniem prasie pojawiły się nadzwyczajne komunikaty. „Przestało bić serce Wodza ludzkości Wielkiego STALINA” – pisała na głównej stronie katowicka „Trybuna Robotnicza”.
W zamieszczonym komunikacie Komitetu Centralnego Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego podkreślano, że „nieśmiertelne imię Stalina żyć będzie zawsze w sercach narodu radzieckiego i całej postępowej ludzkości”. Odejściu przywódcy ZSRS poświęcono pierwsze strony niemal wszystkich gazet w Polsce. Przygotowaniem centralnych uroczystości żałobnych zajął się Ogólnopolski Komitet Uczczenia Pamięci Józefa Stalina z przewodniczącym Rady Państwa Aleksandrem Zawadzkim na czele, a KC PZPR przygotował szczegółową instrukcję dotyczącą tej sprawy, rozesłaną następnie do komitetów wojewódzkich. Na posiedzeniu Egzekutywy KW PZPR w Katowicach zapoznani zostali z nią m.in. kierownicy wydziałów oraz pierwsi sekretarze komitetów miejskich i powiatowych. W myśl owych instrukcji w zakładach pracy, szkołach, głównych punktach miast i wiosek pojawiły się portrety i popiersia wodza oraz opuszczone i przybrane kirem flagi. Skala oficjalnych uroczystości była ogromna. Jak skrupulatnie notowały katowickie władze partyjne, do 8 marca w województwie odbyło się ponad 4,5 tys. żałobnych masówek w zakładach pracy (z udziałem prawie 800 tys. ludzi), blisko 850 zgromadzeń gromadzkich i 1730 otwartych zebrań podstawowych organizacji partyjnych PZPR.
W sobotę 7 marca 1953 r. na specjalnej sesji zebrali się m.in. członkowie Wojewódzkiej Rady Narodowej w Katowicach oraz Prezydium Wojewódzkiego Frontu Narodowego, który formalnie kierował uroczystościami żałobnymi w regionie. Odczytano i zatwierdzono tekst depeszy kondolencyjnej, przesłanej następnie w imieniu „ludu pracującego województwa katowickiego” do ambasady ZSRS. Nic jeszcze nie zapowiadało tego, że Katowice zostaną po śmierci Stalina „wyróżnione” w jakiś szczególny sposób. Tymczasem jednak w Warszawie we wczesnych godzinach porannych na posiedzeniu Sekretariatu Biura Politycznego KC PZPR zapadły decyzje o przemianowaniu miasta na Stalinogród. Dlaczego wybrano akurat stolicę przemysłowej części Górnego Śląska, nie wiadomo. Uczestniczący w zebraniu Jakub Berman, członek BP i wiceprezes Rady Ministrów, wspominał, że zmiana nazwy nastąpiła „z głupoty” i przeszła większością głosów. Jak twierdził po latach, nie pamiętał, kto ją zaproponował. „W takich sytuacjach – oceniał – odgrywają rolę często rozmaite względy przypadkowe, nieistotne, niewynikające z ogólnych założeń”. Decyzję podjęto w pośpiechu i najprawdopodobniej przeważył fakt, że województwo katowickie było największym w kraju skupiskiem wielkoprzemysłowej klasy robotniczej, a więc – jak chciały władze – głównym ośrodkiem „awangardy proletariatu” mającego budować w Polsce komunizm. „Właśnie tu, w polskiej kuźni socjalizmu – pisała »Trybuna Robotnicza« – nazwa ta jest jak najbardziej zaszczytna”. Jak głosiła krążąca nieco później plotka czy też bardziej anegdota, pojawił się pomysł, aby imieniem Stalina nazwać Częstochowę. Któryś z partyjnych notabli miał jednak dość przytomnie zauważyć, że pielgrzymki w takim wypadku zmierzałyby do „Matki Boskiej Stalinogrodzkiej”, co z pewnością mogłoby wywoływać niezamierzone przez władze skojarzenia.
Polecenie zmiany nazwy przekazał do Katowic Berman, który zadzwonił do Józefa Olszewskiego, w tym czasie obradującego wraz z innymi członkami miejscowego kierownictwa. Jeśli wierzyć relacji I sekretarza, a także wspomnieniom Edwarda Gierka, wówczas jednego z sekretarzy Komitetu Wojewódzkiego, towarzysze z Górnego Śląska byli zaskoczeni i próbowali odmówić. „Sekretariat KW był przeciwny temu pomysłowi. Tłumaczyliśmy, że Katowice są zbyt starym miastem, aby zmieniać im nazwę. Sugerowaliśmy, że odpowiedniejsza do noszenia imienia Stalina byłaby na przykład budowana wtedy Nowa Huta albo Tychy” – wspominał Olszewski. „Nie dlatego – mówił w innym miejscu – że mieliśmy jakiekolwiek wątpliwości co do słuszności decyzji. Stalin był dla nas wielkim i niekwestionowanym przywódcą ruchu komunistycznego. Wielu towarzyszy autentycznie płakało po jego śmierci. Nieznane wówczas były jego błędy [sic!], widzieliśmy zalety. […] Jeśli więc nie podeszliśmy z większym entuzjazmem do tej decyzji, to tylko ze względów technicznych. Nie było to łatwe w tak krótkim czasie wymienić wszystkie tablice, druki, napisy”.
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Tomasza Kurpierza „Czas przełomu. Destalinizacja, rok 1956 i koniec odwilży w województwie stalinogrodzkim/katowickim (1953–1961). Tom 1, Schyłek stalinizmu i początek odwilży (1953–1955)” bezpośrednio pod tym linkiem!
Po jakimś czasie Berman zadzwonił ponownie. Tym razem Olszewski miał odmówić, twierdząc, że dla zaaprobowania zmiany konieczne jest zwołanie specjalnego posiedzenia plenum. Sprawę rozstrzygnął dopiero trzeci telefon, tym razem od samego Bolesława Bieruta, który zagroził rozwiązaniem całej egzekutywy KW. Odmowa mogła oznaczać dla katowickiego sekretarza i jego współpracowników koniec kariery. „A dla mnie śmierć polityczna – mówił po latach Olszewski – była równoznaczna z końcem prawdziwego życia. Nie wyobrażałem sobie życia poza nurtem partii. Przecież za swoje poglądy siedziałem przed wojną w ciężkim więzieniu. I teraz miałbym się sam skazać na zakończenie działalności? Nie!”. Ktoś z katowickiego kierownictwa PZPR zaproponował jeszcze, aby Katowice nazwać Stalinowcami. „Przekazałem tę propozycję Bermanowi – wspominał dalej Olszewski. – Zdecydowanie nie zgodził się, mówiąc, że zapadła decyzja, iż będzie Stalinogród. Wówczas podjęliśmy uchwałę”.
Decyzje więc zapadły, a dalsze uchwały miały jedynie formalny i fasadowy charakter. Jeszcze tego samego dnia, tj. 7 marca 1953 r., egzekutywa KW oraz Prezydium Wojewódzkiej Rady Narodowej na wspólnym posiedzeniu jednomyślnie przyjęły stosowną uchwałę i aby zachować fikcję „oddolnej inicjatywy”, zwróciły się do Komitetu Centralnego i Rządu PRL „w imieniu mas pracujących województwa katowickiego” z prośbą „o nadanie miastu Katowice nazwy Stalinogród i województwu katowickiemu nazwy województwa stalinogrodzkiego”. Kilka godzin później z podobną „prośbą” wystąpiła Miejska Rada Narodowa w Katowicach, której członkowie od razu zadecydowali o zmianie nazwy Katowickiego Zjednoczenia Przemysłu Węglowego i kopalni „Katowice”. Przy okazji uchwalili, by objąć „jak najtroskliwszą opieką” pierwszego urodzonego w Stalinogrodzie chłopca, którego na cześć Stalina miano nazwać Józefem (imieniem tym rzeczywiście obdarzono dziecko urodzone 9 marca, ale po przywróceniu Katowicom starej nazwy rodzice szybko zmienili imię syna na Zbigniew Andrzej).
Imponujące wręcz tempo procedowania utrzymane zostało w Warszawie. Jeszcze tego samego dnia Rada Państwa wydała odpowiedni dekret, który już nazajutrz opublikowano w Dzienniku Ustaw (wraz z przemianowaniem Katowic i województwa imieniem Stalina nazwano też wtedy Pałac Kultury i Nauki w Warszawie). W niedzielę 8 marca 1953 r. w Filharmonii Śląskiej w Katowicach odbyła się centralna w województwie akademia żałobna. W sali przyozdobionej olbrzymich rozmiarów wizerunkiem Stalina obecni byli wszyscy najważniejsi wojewódzcy dygnitarze. Informację o „prośbie” miejscowych władz, wystosowanej „w imieniu społeczeństwa” do KC i rządu, przekazał Jan Szydlak, jeden z sekretarzy KW. Podobne uroczystości, choć na mniejszą skalę, zorganizowano też w innych miastach w regionie. W ten sposób Katowice znalazły się w grupie kilkunastu miast ze Związku Sowieckiego i innych krajów Europy Środkowo-Wschodniej, które w różnych latach nazwano na cześć dyktatora.
Pogrzeb Stalina odbył się w Moskwie 9 marca 1953 r. Od rana w zakładach pracy i urzędach zaciągano warty honorowe. W samym tylko województwie katowickim/stalinogrodzkim odbyło się ponad dziewięćset dużych żałobnych zgromadzeń. Robotnicy rzekomo sami podejmowali dodatkowe zadania produkcyjne (jak notowały miejscowe władze partyjne, zgłosiły je załogi w ponad 1350 zakładach, łącznie prawie 230 tys. osób). W całym kraju zarządzono pięciominutową ciszę, podczas której wstrzymano ruch uliczny, wyły syreny, w niektórych kościołach biły dzwony (uległy władzom wikariusz kapitulny ks. Filip Bednorz, który zastąpił wygnanych w 1952 r. miejscowych biskupów, zarządził, aby w całej diecezji katowickiej „dzwoniły dzwony kościelne od godz[iny] 10.00 do godziny 10.10”) . W Katowicach na pl. Dzierżyńskiego odbyła się centralna manifestacja z udziałem ok. 80 tys. osób. Na trybunie obok miejscowych oficjeli zasiadł m.in. sowiecki konsul. Punktem kulminacyjnym uroczystości było odsłonięcie tablic z nową nazwą miasta i szyldów z napisem „Prezydium Wojewódzkiej Rady Narodowej w Stalinogrodzie”. Przemawiał m.in. Edward Gierek, który odczytał list, wysłany rzekomo w imieniu mieszkańców miasta i województwa do kierownictwa sowieckiej partii, w którym ślubowano „na pamięć Niezłomnego Wodza Rewolucji” i przyrzekano „zawsze stać w pierwszym rzędzie realizatorów” testamentu Niezłomnego Wodza Rewolucji.
Dotychczasowy kult żywego przywódcy ulegał zmianie – jak mogło się wydawać w dniu pogrzebu – na kult Stalina martwego (najbliższe miesiące pokazały jednak, że w ZSRS i podległych mu państwach satelickich tak się nie stało). Cała uroczystość miała więc niejako podwójny charakter – żałobny i podniosły w związku ze zmianą nazwy. Jak ocenia Andrzej Małkiewicz, uczestniczący w manifestacji aktywiści partyjni mieli z tym pewien problem i do końca nie wiedzieli, czy ma przeważać żal po śmierci „wodza ludzkości”, czy też radość z powodu tak wyjątkowego „uhonorowania” miasta i regionu. W drodze kompromisu przewodniczący Prezydium WRN zalecał więc nastrój „podniosły, ale nie przygnębiający – taki jaki nakazuje historyczna chwila”, mówiono też o „wzniosłej, aczkolwiek smutnej uroczystości”.
Niestety niewiele konkretów, poza opisem pojedynczych przypadków, można powiedzieć o prawdziwych nastrojach górnośląsko-zagłębiowskiej społeczności po śmierci Stalina i przemianowaniu miasta. Psychologia tłumu mogła podczas oficjalnych wieców prowadzić w niektórych przypadkach do autentycznej rozpaczy, która mijała po opadnięciu emocji. „Przytraczano sobie do twarzy funeralne maski, a co naprawdę czuło się i myślało, trudno po takim czasie stwierdzić. Przestrzeganie zachowań obowiązujących w czasie żałoby stanowiło formę przystosowania. Powaga była obligatoryjna. Wydaje mi się, że śmierć ta wielu zaskoczyła, skoro nie wolno było o niej nawet myśleć, sam Stalin traktowany był jako ważny element stabilizacji” – pisał Michał Głowiński, wybitny teoretyk i znawca literatury, w 1953 r. student polonistyki. Szczere opinie wygłaszano w totalitarnej rzeczywistości zwykle co najwyżej w gronie bliskiej rodziny lub sprawdzonych przyjaciół. Podobnie jak w całym kraju (i oczywiście w całym bloku wschodnim) informacja o odejściu „chorążego pokoju” wywołała olbrzymie poruszenie, skrajne emocje i całą lawinę spekulacji na temat bliższej i dalszej przyszłości. Powszechnie zdawano sobie sprawę, że oto nastąpił koniec pewnej epoki. Według oficjalnych sprawozdań władz partyjnych ludzie pogrążeni byli w autentycznym smutku po śmierci przywódcy ZSRS. O rzekomej rozpaczy różnych osób informowali swych przełożonych funkcjonariusze aparatu bezpieczeństwa. „Przebieg dni okresu choroby i śmierci tow. Stalina wykazał, że społeczeństwo województwa stalinogrodzkiego stratę wielkiego przywódcy międzynarodowego ruchu robotniczego przyjęło z głębokim żalem i bólem” – stwierdził w kwietniu 1953 r. szef WUBP w Stalinogrodzie płk Józef Jurkowski.
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Tomasza Kurpierza „Czas przełomu. Destalinizacja, rok 1956 i koniec odwilży w województwie stalinogrodzkim/katowickim (1953–1961). Tom 1, Schyłek stalinizmu i początek odwilży (1953–1955)” bezpośrednio pod tym linkiem!
Zanotowane tu i ówdzie sporadyczne wypadki „zakłócenia powagi i doniosłego nastroju” nie miały w jego ocenie poważniejszego wpływu na podejmowane przez robotników i chłopów zobowiązania. Dla uwiarygodnienia powyższych opinii przywoływane były wypowiedzi konkretnych osób i wybranych środowisk oraz grup zawodowych, co miało udowodnić generalizację wniosków: „Wśród komentarzy na temat choroby i śmierci tow. Stalina – pisał szef katowickiego UB – podkreślano jego niezłomność, zasługi i autorytet, jaki posiadał w świecie”. Pracownicy Ministerstwa Górnictwa w prowadzonych dyskusjach mówili, że „to był człowiek, którego trzeba się było bać, szanować i liczyć się z nim. – Tow[arzysz] Stalin był najlepszym wodzem. Jego śmierć odczuwają, jakby zmarł im własny ojciec”. Jeden z inżynierów dozoru technicznego przemysłu węglowego twierdził, że „Stalin jest naprawdę rozsądnym człowiekiem na świecie, dzięki któremu zachowany jest pokój”. Zanotowano też takie wypowiedzi robotników: „mógł żyć jeszcze z 10 lat, a w tym okresie mocniej nagruntował by się [pis. oryg. – T.K.] pokój na świecie”; „wraz ze śmiercią tow. Stalina wyraża się obawę, że agresorzy będą mieli większą śmiałość w dążeniach do wojny. Liczy się na zmianę kierunku w polityce Związku Radzieckiego”. Autentyczny smutek pewnej grupy ludzi mieszał się więc ze strachem, najbardziej, jak ocenia Marcin Zaremba, rozpowszechnioną reakcją na śmierć Stalina.
Dominowało oczekiwanie i przekonanie o możliwym rychłym wybuchu światowego konfliktu, mówiono o koncentracji różnych wojsk, zmianach kursu politycznego, przesuwaniu granic itp. „Niektórzy mieli nadzieję, że nadejdzie coś lepszego, nastąpi jakaś korzystna zmiana, nie wszyscy jednak podzielali te optymistyczne opinie, nie brakowało zapewne i takich, którzy przewidywali, że będzie gorzej, bo władzę obejmie jeszcze straszniejszy satrapa, może szaleniec, nie można zatem wykluczyć, że wybuchnie trzecia wojna światowa” – pisze Michał Głowiński. W różny sposób próbowano tłumaczyć geopolityczne przesilenia, np. rolnicy w powiecie kłobuckim w województwie stalinogrodzkim stwierdzili, że „wkrótce po śmierci Piłsudskiego wybuchła wojna i obecnie może być to samo”. Obawy i lęki skłaniały do postaw konformistycznych, a więc powszechnie akceptowanej strategii, warunkującej przetrwanie w totalitarnej rzeczywistości. Odejście Stalina, co oczywiste, wywołało falę domysłów, spekulacji i plotek, ale też po prostu radość, nieokazywaną oczywiście publicznie. Jak można założyć, mimo strachu skrycie cieszyła się znaczna część, jeśli nie zdecydowana większość społeczeństwa, bo śmierć dyktatora otwierała nadzieję na zmiany. Ta ostatnia reakcja, co nie może dziwić, szczególnie widoczna była np. wśród osadzonych. W celach, w których zostali ulokowani więźniowie polityczni, niejednokrotnie wybuchała wręcz euforia, po której jednak pojawiały się refleksje, co dalej i jak odejście Stalina wpłynie na sytuację ludzi za kratami.
W atmosferze terroru niewiele było jednak osób, które odważyły się na wyrażenie swych poglądów czy prezentowały postawę niezgodną z oficjalną propagandą. Spontaniczne reakcje trudniej było oczywiście ukryć młodzieży. „Gdy wychowawca klasy przyszedł do nas, aby powiadomić nas o śmierci Stalina, był autentycznie zalany łzami – wspominała uczennica Liceum Ogólnokształcącego nr 7 w Katowicach. – Część z moich kolegów, widząc jego stan, chichotała się skrycie ze śmiechu. Na ich nieszczęście nauczyciel to przyuważył i dostał szału, grożąc moim koleżankom i kolegom wyrzuceniem ze szkoły”. W dniu pogrzebu Stalina władze bezpieczeństwa odnotowały w województwie katowickim zaledwie kilka przypadków zakłócenia pięciominutowej ciszy. W powiecie kłobuckim trzech księży odmówiło bicia w dzwony (zastąpili ich członkowie Związku Młodzieży Polskiej), w Bytomiu w czterech parafiach nie dzwoniono i nie wywieszono flag. W okresie od 4 do 11 marca 1953 r. UB i MO zatrzymały w regionie 55 osób, w tym 28 za „wrogą, szeptaną propagandę”, 18 za publiczne wrogie wystąpienia, 5 za zbiorowe słuchanie zagranicznych stacji radiowych i po 2 za niszczenie dekoracji oraz „wrogie napisy”. Piętnaście osób następnie zwolniono, zapewne w myśl instrukcji wystosowanych 12 marca z gabinetu Ministra Bezpieczeństwa Publicznego, które zalecały segregację podejrzanych ze względu na ich „pochodzenie klasowe, napięcie złej woli oraz społeczną szkodliwość popełnionego czynu”. Po przeprowadzeniu rozmów ostrzegawczych mieli być zwolnieni członkowie spółdzielni produkcyjnych, najbiedniejsi i średniorolni chłopi oraz robotnicy, pozostałych należało ukarać.
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Tomasza Kurpierza „Czas przełomu. Destalinizacja, rok 1956 i koniec odwilży w województwie stalinogrodzkim/katowickim (1953–1961). Tom 1, Schyłek stalinizmu i początek odwilży (1953–1955)” bezpośrednio pod tym linkiem!
Zarówno w samych Katowicach, jak i w pobliskich miastach nie odnotowano spektakularnych form oporu wobec przemianowania miasta. Tu i ówdzie pojawiły się pojedyncze „wrogie” napisy, a współpracownicy UB przekazywali informacje o używaniu przez mieszkańców starej nazwy. Na tym tle wyjątkowe okazały się działania trzech licealistek z Chorzowa – Natalii Piekarskiej, Barbary Galas i Zofii Klimondy, które postanowiły aktywnie zaprotestować. „[…] zaczęłyśmy wspólnie, czcionkami z drukarenki dziecięcej i na wypożyczonej maszynie do pisania, produkować ulotki na pociętych kartkach papieru – wspominała po latach Piekarska-Poneta. – Rozrzuciłyśmy je kilka razy po Chorzowie i przyległych miastach. Podkładałyśmy znanym nam panom z milicji i bezpieki pod wycieraczki przy drzwiach. Na stołach w barach i pod nakryciami stołowymi w chorzowskich restauracjach. Rozsypałyśmy w tramwaju i na cmentarzu, przed budynkiem Urzędu Bezpieczeństwa, który znajdował się niedaleko naszego liceum. Rozkleiłyśmy plakaty. Farbą i kredą na murach pisałyśmy: »Precz ze Stalinogrodem«, »Komuna to zaraza«, »Śmierć komunie«, »Górnicy nie dajcie potu wyciskać z siebie«”. Dziewczyny działały zaledwie ponad tydzień i udało im się rozkolportować ponad dwieście ulotek. Aresztowano je 18 marca 1953 r., a w czerwcu skazano wyrokiem Sądu Wojewódzkiego. Barbara Galas, jako najstarsza (ur. 1935 r.), dostała wyrok 4 lat więzienia (wolność odzyskała dopiero po śmierci Bieruta), natomiast Natalia Piekarska i Zofia Klimonda zostały umieszczone w zakładzie poprawczym.
Brak aktywnego oporu nie oznaczał oczywiście, że mieszkańcy Katowic i województwa zaakceptowali zmianę nazwy. Dla wielu, a być może dla większości, była ona jeszcze jednym, tym razem spektakularnym elementem zafałszowanego, totalitarnego świata. „Nie będzie już naszego miasta – powiedziała mama, gdy niedziela dogorywała w zmierzchu […] Rzeczywiście miasto zniknęło, a nawet, jak się potem dowiedział, zniknęło całe województwo. A wszystko tej właśnie nocy z ósmego na dziewiątego marca. Zniknęła też jedna z kopalń [przemianowana na »Stalinogród« kopalnia »Katowice« – T.K.], ta, z której przyszedł ostatni wstrząs. Nie mógł tego wszystkiego zrozumieć, bo przecież zbudził go następnego dnia rano ten sam ból w uszach i w palcu, na tej samej kanapie, w sypialni z widokiem na to samo skrzyżowanie” – tak zmianę przeżywa młody bohater z powieści Richarda Antoniusa, autora, który sam w tym czasie jako kilkuletni chłopiec bywał w Katowicach. Można jedynie domniemywać, że skala rozgoryczenia mieszkańców miasta i województwa była duża, o czym najdobitniej świadczy fakt powrotu do starej nazwy natychmiast po zmianie sytuacji politycznej w kraju w październiku 1956 r. Również poza regionem nazwa Stalinogród nie wszędzie, delikatnie rzecz ujmując, została przyjęta. Leopold Tyrmand odnotował w swym dzienniku, że kiedy w marcu 1954 r. na dworcu w Krakowie ileś tam razy dopytywał o przyjazd pociągu z Katowic, żaden z zagadniętych kolejarzy „nie wyraził chęci sprostowania” jego wypowiedzi z użyciem obowiązującej od roku nowej nazwy miasta. Szybko pojawiły się również żarty na ten temat, opowiadane oczywiście tylko w najbardziej zaufanym gronie.
Tymczasem jednak – wracając do roku 1953 – manifestacja w dniu pogrzebu „ojca narodów” na dobre zapoczątkowała wielką kampanię propagandową, która w następnych miesiącach trwała wokół Stalinogrodu. Niebywale szybko, jak na warunki PRL, przeprowadzono operację mającą na celu wymazanie starej nazwy z przestrzeni publicznej. Dosłownie z dnia na dzień zniknęły tablice i szyldy z napisem „Katowice”, w olbrzymim pośpiechu zmieniano druki i pieczątki, np. jedna z niewielkich katowickich spółdzielni do 9 marca przygotowała aż 5 tys. nowych stempli. Właścicieli aut instruowano, aby wytłoczony na tablicach rejestracyjnych napis „Katowice” sprasować i zamalować czarnym lakierem, a następnie w to miejsce białą farbą wpisać „Stalinogród”. Ślady po Katowicach miały zniknąć od razu, ale oczywiście nie wszędzie natychmiast się to udało, dlatego jakiś czas funkcjonowały np. druki z odręcznie przekreśloną starą nazwą.
Dekret Rady Państwa w sprawie przemianowania miasta wymagał jeszcze zatwierdzenia przez Sejm PRL. Do firmowania całej farsy zmuszono (w jaki sposób i kto konkretnie – nie wiadomo) Gustawa Morcinka, pochodzącego ze Śląska Cieszyńskiego znanego pisarza, czołowego propagatora górniczego etosu, wówczas również posła z ramienia Stronnictwa Demokratycznego. 27 kwietnia 1953 r. „blady jak ściana […], drętwym głosem” odczytał on w imieniu Komisji Spraw Ustawodawczych (której notabene nie był członkiem) sprawozdanie o przemianowaniu nazwy Katowic, które zostało przyjęte jednomyślnie. Kazimierz Wyka, historyk i krytyk literatury, wówczas też poseł na Sejm PRL, wspominał: „głosowaliśmy wszyscy ze spuszczonymi głowami. […] To był człowiek schorowany, zmęczony… cóż miał robić? Co my mogliśmy zrobić? Osobom próbującym odwieść go od wystąpienia na sesji Sejmu z projektem zmiany nazwy miasta Morcinek mówił, że musi to zrobić”.
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Tomasza Kurpierza „Czas przełomu. Destalinizacja, rok 1956 i koniec odwilży w województwie stalinogrodzkim/katowickim (1953–1961). Tom 1, Schyłek stalinizmu i początek odwilży (1953–1955)” bezpośrednio pod tym linkiem!
Sam pisarz w grudniu 1956 r. tak podsumowywał swój udział w sejmowej farsie: „W okresie tak zwanego »niemego sejmu«, »stalinizmu« i »beriowszczyzny« nakazano mi tylko zreferować z trybuny sejmowej dawno już u »góry« powziętą uchwałę przemianowania Katowic na Stalinogród. Dobrzy ludzie pomogli mi napisać piękne przemówienie, ja wygłosiłem je i na tym się skończyło. Do dzisiaj zaś nie wiem, kto właściwie był sprawcą tego przemianowania […] przeczuwałem, że sieję wiatr, by zbierać burzę. Koledzy posłowie bowiem ziewali haniebnie, najmłodsza koleżanka – posłanka pokazała mi język, narażając na szwank powagę Sejmu”. Morcinek jeszcze długo potem otrzymywał różne anonimy i pogróżki z powodu swego udziału w tej katowicko-stalinogrodzkiej sprawie.
W tym czasie na łamach prasy i innych wydawnictw już od niemal dwóch miesięcy na wszelkie możliwe sposoby odmieniano nowe nazwy. W „Dzienniku Zachodnim” pisano m.in.: „być obywatelem Stalinogrodu, mieszkańcem województwa stalinogrodzkiego, to znaczy żyć po stalinowsku”. Gazety pełne były wypowiedzi „zaszczyconych” przedstawicieli różnych zawodów, podejmujących coraz to nowe zobowiązania. Ukazanie dumy z przemianowania miasta było też przewodnim motywem propagandowej oprawy jednego z najważniejszych świąt w komunistycznym kalendarzu, jakim było pierwszomajowe Święto Pracy. Dzień wcześniej w godzinach wieczornych na specjalnej scenie ustawionej przed gmachem Urzędu Wojewódzkiego w Katowicach odbyło się „słowno-muzyczne widowisko masowe” w wykonaniu 350-osobowego zespołu aktorskiego. W Pałacu Młodzieży kierownictwo stalinogrodzkiego Komitetu Wojewódzkiego otworzyło wystawę poświęconą Stalinowi. Następnego dnia podczas pochodów w całym województwie dominowały portrety nowego patrona, choć władze oceniały potem, że sprawa przemianowania miasta wypadła dość słabo w kontekście uroczystości 1 Maja.
Proces wymazywania Katowic z ludzkiej pamięci przybierał czasami wręcz kuriozalne formy. Opóźnienie cyklu wydawniczego niektórych drukowanych w stolicy województwa periodyków sprawiło, że formalnie nosiły one datę styczniową lub lutową, a wydane były już w Stalinogrodzie, jak np. „Wiadomości Diecezjalne” z zarządzeniami ówczesnego miejscowego wikariusza kapitulnego, powolnego władzom ks. Filipa Bednorza, który zastąpił wygnanych z diecezji w 1952 r. biskupów katowickich. Od marca przedziwnie zaczęły wyglądać również pieczęcie miejscowych parafii sporządzone w obowiązkowej wówczas łacinie, np. z zapisem Ecclesia Parochialis St. Mariae Virginis Stalinogrodensis. Choć zarządzana przez wikariuszy kuria katowicka dokonała oficjalnej zmiany nazwy diecezji na stalinogrodzką, to zarówno prymas Stefan Wyszyński, jak i Stolica Apostolska nie uznali tych decyzji.
Ważny udział w propagowaniu nowej nazwy mieli miejscowi intelektualiści. Wilhelm Szewczyk na łamach „Życia Literackiego” uzasadniał, że zmiana była słuszna, ponieważ Katowice i cały Górny Śląsk były regionem pracy, który z ideologią Stalina rzekomo związał wiele lat swoich dziejów. Powstawały wiersze sławiące nową nazwę miasta, które potęgą swego przemysłu miało czcić „wielkiego patrona”, w kolejnych miesiącach i najbliższych dwóch latach – podobne artykuły i książki. Kilka większych okolicznościowych publikacji oraz sporo mniejszych tekstów ukazało się w 1955 r., a więc w dziesiątą rocznicę wprowadzenia „ludowych” rządów w regionie. Na zlecenie Prezydium Wojewódzkiej Rady Narodowej przygotowany został album Województwo stalinogrodzkie. Na dziesięciolecie Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej, Miejski Komitet Frontu Narodowego firmował publikację Stalinogród miasto nam bliskie, a Wydawnictwo „Śląsk” przy Wydawnictwie Górniczo-Hutniczym przygotowało pracę zbiorową Po X latach. Województwo stalinogrodzkie. W publikacjach tych, na co wskazał Grzegorz Bębnik, zaprezentowana była iście manichejska wizja rozwoju miasta (i regionu) – pełnego kontrastów, brudnego, przestępczego i nędznego ośrodka przed wojną i wspaniałej, tworzącej się od 1945 r. metropolii, zwłaszcza rozwijającej się po zmianie nazwy. W styczniowo-marcowym wydaniu „Śląska Literackiego”, a więc niedługo po śmierci Stalina, pisano m.in.: „Przemysłowe serce ziemi śląskiej i przemysłowe serce Ludowej Polski, kraj węgla i stali, czarno-płomienisty szmat ziemi, gdzie pracuje awangarda budowniczych Polski socjalistycznej, związał się na zawsze z imieniem Stalina. Przybranie tej nazwy jest nie tylko hołdem dla największego człowieka naszej epoki. Jest zobowiązaniem. Zobowiązaniem, które przechodzić będzie z pokolenia na pokolenie. Okażemy się godnymi tej nazwy”.